Innowacyjne miasta
Przyszłość intryguje. Także przyszłość miast. Fundacja „Teraz Polska” we współpracy ze Szkołą Główną Handlową zorganizowała debatę pt. „Innowacyjne miasto”. W gronie naukowców, przedsiębiorców, innowatorów, polityków, działaczy społecznych i studentów zastanawiano się, jakie będą miasta przyszłości i rozmawiano o konkretnych wdrożeniach podnoszących jakość życia mieszkańców. W debacie udział wzięli Agata Dąmbska, Maciej Fijałkowski, Radosław Ratajczak, dr hab. Mariusz E. Sokołowicz, Paulina Wilk oraz dr Jarosław Górski, który poprowadził spotkanie.
Jarosław Górski: Jakie najważniejsze wyzwania stoją przed miastami, które mają ambicje zmaterializować swoje wizje rozwoju?
Mariusz Sokołowicz: Miasto składa się z bardzo wielu podmiotów, w tym instytucjonalnych. Mamy różne przenikające się wzajemnie środowiska, ale trudno tworzyć mosty między nimi. Bardziej jesteśmy skłonni zamykać się w status quo aniżeli poszukiwać nowości. Takie zachowanie widać również w strukturach urzędniczych miast. Brakuje w nich menadżerów średniego szczebla, którzy potrafią prezentować racje różnych środowisk. Sprawna realizacja projektów wymaga otwartego podejścia do kwestii społecznych, biznesowych i technologicznych. Wydaje mi się, że największym wyzwaniem dla polskich miast przyszłości jest osiągnięcie masy krytycznej ludzi, którzy potrafią łączyć różne światy, myśleć różnymi językami, łączyć wizjonera, który ma nowy pomysł, z osobami, które go zrealizują. To bardzo trudne i bardzo ważne wyzwanie. Musimy wzajemnie się rozumieć i rozmawiać ze sobą.
Paulina Wilk: Z mojego punktu widzenia kluczowe jest przeświadczenie obywatela o jego prawie do miasta, do bycia w mieście i do uważania go za własną przestrzeń. To jest warunek wyjściowy do tego, żebyśmy chcieli jako mieszkańcy miasta angażować swoją wyobraźnię i energię w przestrzeń, w której żyjemy. Są takie miasta, jak na przykład Lima, których polityka sprzyja osobom przybywającym i szukającym schronienia. Uchodźcy, wygnani z terenów wiejskich przez biedę czy konflikty, już w ciągu 48 godzin nabywają formalne prawo do przebywania w mieście. To pozwala im osadzić własne emocje w nowej przestrzeni i zacząć na nowo żyć. Często na początku mają tylko foliowy szałas, ale po niedługim czasie organizują przedsiębiorcze dzielnice. Lima docenia przedsiębiorczość ubogich grup i tworzy dla nich przestrzeń publiczną, oświetlone parki, infrastrukturę miejską, która pozwala na spotkania i bycie razem. Miasto wspiera innowacyjność, pobudza moce twórcze nowych mieszkańców, którzy zaczynają świetnie ze sobą funkcjonować i wzajemnie się uzupełniać. Potrzebna jest odwaga wprowadzania takich polityk miejskich, które zasilą nasze poczucie powiązania z miastem. Problem braku owego powiązania nie dotyczy tylko ludzi ubogich, ale również mieszkańców Londynu, Vancouver czy Portland, w których inwestycje chińskie czy arabskie powodują opróżnianie całych dzielnic poprzez wykup budynków i windowanie cen mieszkań. Rdzenni londyńczycy mieszkają już na obrzeżach i nie mają poczucia prawa do miasta ani możliwości funkcjonowania w nim.
Agata Dąmbska: W miastach problemów jest bardzo dużo, ale ja chciałabym zwrócić uwagę na dwie kwestie: demografię i zjawisko starzenia się społeczeństwa. Są to główne wyzwania polskich miast. Tylko Warszawa i Rzeszów będą odnotowywały dodatnie saldo migracji. We wszystkich pozostałych miastach liczba ludności będzie dramatycznie spadać. Niegdyś stutysięczne miasta, jak Kalisz czy Legnica, obecnie przeżywają potężny spadek liczby mieszkańców – odpowiednio do 90 tys. i 80 tys. Według szacunków GUS w 2035 r. będzie nas aż o 4 mln mniej. Jeżeli na to nałoży się drugi problem, jakim jest starzenie się społeczeństwa, jasne jest, że miasta będą potrzebowały innej infrastruktury, dostosowanej do potrzeb seniorów. Równocześnie zadaniem polskich miast jest zatrzymanie mieszkańców. Tu pojawia się kolejna kwestia. Ponieważ w Polsce nie dorobiliśmy się podatku lokalnego, samorząd jest finansowany praktycznie wyłącznie z pieniędzy redystrybuowanych z centrum, poprzez subwencje i dotacje. Środków własnych w postaci podatków, głównie majątkowych, gminy mają mało, ok. 20–30 proc., reszta to udziały w PIT i CIT oraz subwencje plus dotacje. W związku z tym miasto ma związane ręce. Oczywiście możemy stawiać na nowinki techniczne, możemy wprowadzać rozwiązania z zakresu smart city, ale dopóki nie zmienimy fundamentu, dopóty będziemy się bawić w budowanie autobusu bez kierowcy, jak np. w Rzeszowie. A prawdziwym problemem jest brak środków na dobrze działającą pomoc społeczną. Interesy mieszkańców są niejednorodne. Miasto jest poligonem wielu konfliktów i musi stawić im czoło.
Radek Ratajczak: Musimy walczyć o dobrze zaprojektowaną przestrzeń. Jeżeli spojrzymy na miasto jak na produkt lub usługę (bo de facto jest ono wypadkową wielu produktów i usług), to od razu możemy się przekonać, czy jest dobrze, czy źle zaprojektowane. Piesi gubią się w Warszawie w przejściu podziemnym koło Rotundy, bo nikt nie zadbał o dobry projekt komunikacji. To, że miasto jest obszarem konfliktu między rowerzystami a osobami, które poruszają się samochodem, też wynika z faktu, że pewne rozwiązania zostały źle zaprojektowane – są wciskane w tkankę miejską na siłę, bez gruntownej analizy i identyfikacji potrzeb. Miasto powinno być wypadkową wielu dobrze zaprojektowanych produktów i usług, bowiem to nie tylko beton, do którego bardzo często sprowadzamy nasze myślenie o przestrzeni miejskiej i architekturze. Miasto to przestrzeń, w której żyją ludzie.
Maciej Fijałkowski: Chciałbym zwrócić uwagę na konflikt na styku miasto – państwo. W historii ludzkości z reguły te państwa były silne, które miały silne miasta. Jesteśmy teraz w momencie, w którym następuje rozdźwięk pomiędzy kreowaniem rzeczywistości z punktu widzenia państwa a rzeczywistością z punktu widzenia miast. Coraz częściej rządy nie odpowiadają na potrzeby miast. Zaś mieszkańcy chcą, aby zapewniono im określone usługi publiczne. Swoje kroki kierują do włodarzy miast. I słusznie, bo samorządy lokalne, szczególnie w dużych ośrodkach, jak Warszawa, zapewniają wiele usług publicznych na rzecz obywateli. Jednak regulacje podejmowane na szczeblu parlamentarnym nie uwzględniają potrzeb i możliwości samorządów, co powoduje bardzo dużo komplikacji. Z tego powodu rozdźwięk w myśleniu o obywatelach na poziomie krajowym i na poziomie miasta będzie coraz większy.
JG: Czy jesteśmy gotowi, aby zmierzyć się z tymi wyzwaniami?
AD: Nie wszystko zależy tylko od nas. W książce Benjamina Barbera pt. „Gdyby burmistrzowie rządzili światem” możemy zapoznać się z ciekawą teorią, że to miasta staną się wkrótce motorem cywilizacyjnego rozwoju. Ale w Polsce 60 proc. mieszkańców żyje na wsi, mamy 50 proc. terenów rolniczych, trudno więc mówić o kraju miast. Samorząd w Polsce ma dwa podstawowe problemy. Po pierwsze, jego finansowanie (np. sposób naliczania subwencji oświatowej) jest w całości zależne od władz centralnych. Po drugie, samorząd nie ma tzw. samodzielności organizacyjnej, to znaczy nie może kształtować swoich struktur i realizować zadań tak, jak byłoby to dla niego optymalne. Musi kierować się ustawowym obowiązkiem realizowania narzuconych zadań poprzez swoje jednostki organizacyjne, co zamyka drogę do wykorzystania outsourcingu. Weźmy na przykład gminę Łochów leżącą w powiecie węgrowskim, która liczy 14 tys. mieszkańców i ma obowiązek posiadania domu kultury. Obok leży gmina Jadów mająca 6 tys. mieszkańców i ona również ma obowiązek posiadania domu kultury. Burmistrz i wójt nie mogą zrobić jednego domu kultury, bo każdy z nich ma obowiązek prowadzenia swojego. To jest kompletny absurd. Gorset ustawowy i prawny krępuje wszelkie sensowne działania samorządów. Jednocześnie proszę zwrócić uwagę, że na przestrzeni ostatnich 10 lat nieprawdopodobnie wzrosły oczekiwania społeczne. Ludzie nie oczekują już tylko sprawnych wodociągów i kanalizacji. Chcą mieć dobrych nauczycieli w przedszkolach, świetnie działającą służbę zdrowia. Oczekiwania poszybowały w górę, a samorządy nadal obowiązuje prawo z lat 90. Samorząd miał być formą decentralizacji usług, ale wciąż pokutuje myślenie, że wszystko musi być centralne. Mamy dość słabo rozwinięte mechanizmy partycypacyjne.
PW: Samorządy, przy wszystkich ograniczeniach, mają dość duży margines wykorzystywania potencjału społeczności miast. Mam przyjemność współtworzyć fundację, która zaproponowała miastu, że je wyręczy w tworzeniu ośrodka kulturalnego skupionego na edukacji literackiej. Wiedzieliśmy, że miasto nie miało ani zdiagnozowanych potrzeb mieszkańców w tej dziedzinie, ani nie miało specjalistów, którzy mogliby się tym tematem zająć. Nasza fundacja zdołała wzbudzić zaufanie urzędników miejskich odnośnie jakości programu i profesjonalizmu. Powierzono nam lokal o powierzchni 120 m kw. z przeznaczeniem na centrum literackie. I tak kilkuosobowy zespół wykreował i realizuje program, który odpowiada na potrzeby nie tylko najbliższej dzielnicy, ale całego miasta. Jesteśmy startupem kulturalnym. Nie zakładaliśmy takiej roli, ale okazała się potrzebna i możliwa do wykonania dzięki współpracy z miastem.
RR: Chciałbym zwrócić uwagę, że przepisy i ograniczenia są bardzo często traktowane jako wymówki, aby nie robić rzeczy odważnych, nowoczesnych, obarczonych ryzykiem. Jeżeli nie ma pieniędzy budżetowych, włodarze miast mogą szukać inwestorów i wspólnie z nimi podejmować działania. MF: W Polsce lubimy patrzeć krytycznie. Poziom zaufania społecznego do polityków, partii i parlamentu oscyluje w granicach 20–30 proc. Zaś w przypadku władz lokalnych jest dwa razy wyższy, zapewne dlatego, że większość samorządowców nie reprezentuje partii politycznych. Inną ważną kwestią jest wprowadzenie do kultury urzędniczej prawa do popełnienia błędu, bo błąd jest elementem działania. W ostatnich latach udało nam się zbudować dobrze funkcjonujące porozumienie metropolitarne. Wypracowaliśmy system podejmowania decyzji oparty na wzajemnym zaufaniu. Jeżeli nie wprowadzimy do naszego myślenia prawa do błędu, to ciężko będzie rozwijać nasze miasta.
W wielu współczesnych miastach najpotrzebniejsze wydaje się wdrożenie innowacji społecznych. Port w Pireusie, Grecja, 2017 r. (Fot. Kamil Broszko)
JG: Na czym polega tajemnica miast, które osiągnęły sukces? Jak rozumieją innowacyjność? Na czym polega ich energia?
PW: Innowacje przyjmują różne formy, ale najwięcej jest ich „na dole”, czyli tam, gdzie najwięcej miejsca, a najmniej pieniędzy, państwa i władz miejskich. Innowacje można wprowadzać w sposób systemowy, jak w Masdarze – mieście eksperymentalnym tworzonym przez rząd centralny we współpracy z władzami lokalnymi i instytutami badawczymi ze świata. Tam rozwój innowacji jest niesłychanie mozolny i całkiem uzależniony od pieniędzy. Pozostało niewiele miejsca na spontaniczność, która moim zdaniem nieodłącznie musi towarzyszyć innowacyjności. Dużo bardziej inspirujące przykłady działań znajdowałam w fawelach w Rio de Janeiro, czyli w obszarach biedy i ubóstwa. Tam, gdzie państwo nie ma gotowych rozwiązań, natychmiast uruchamia się wyobraźnia, przedsiębiorczość i kreatywność ludzi, których trudne warunki życia zmuszają do tworzenia własnych sposobów przetrwania. I tak w Kiberze, dzielnicy największych slumsów Nairobi, młodzi mieszkańcy stworzyli aplikację z mapą obszarów formalnie nieistniejących, aby do potrzebujących mógł dotrzeć lekarz czy listonosz. Bardzo podobnie działają młodzi ludzie w Rio de Janeiro, choć oni mają wsparcie ośrodków technologicznych. Powstają aplikacje pozwalające omijać korki czy znaleźć sklep oferujący najtaniej dany produkt. To są być może niewielkie, ale skuteczne działania mieszkańców w obszarach, do których nie docierają urzędnicy samorządowi.
Dużo bardziej senni i spacyfikowani są mieszkańcy zamożnych rejonów miasta. Obserwujemy tam problem prywatyzacji przestrzeni pseudo- czy parapublicznych. Wydaje nam się, że jesteśmy w przestrzeni miejskiej, a tak naprawdę jesteśmy w przestrzeni precyzyjnie zaprojektowanej na potrzeby biznesu, w której już nie jesteśmy obywatelami miasta, lecz konsumentami funkcjonującymi w sposób przewidywalny, pożądany przez biznes. Taki problem obserwuje się w Londynie, ale również w Warszawie.
JG: Dobrą płaszczyzną wiążącą wspomniane wątki jest teoria ekonomiki bliskości, którą Mariusz Sokołowicz przybliża nam w swojej książce. Czy może być ona użyteczna dla miast, które chcą świadomie i dobrze budować swoją przyszłość?
MS: Ekonomika bliskości podejmuje rozważania, w jaki sposób bliskie kontakty w sensie geograficznym i społecznym wpływają na rozwój. Zaczęło się od Doliny Krzemowej, gdzie pokazano, że innowacja wyrasta z relacji pomiędzy małymi przedsiębiorcami, którzy w garażach otwierali swoje pierwsze biznesy. Znamy hasło: „Myśl globalnie, działaj lokalnie”. Wiemy, że relacje osobiste są niezwykle ważne. Ale chciałbym nawiązać do wcześniejszych wypowiedzi, ponieważ zauważyłem pewną sprzeczność. Z jednej strony mówimy, że bardzo nam zależy na demokracji deliberacyjnej, na przedsięwzięciach związanych z tzw. partycypacją społeczną, przekazaniem mieszkańcom budżetów na realizację projektów lokalnych. A z drugiej strony twierdzimy, że jednym z najlepszych osiągnięć polskiej reformy samorządowej jest silna pozycja wójta, burmistrza i prezydenta. Być może na pewnym etapie rozwoju samorządności silny wójt, burmistrz, prezydent miasta był atutem, a rada gminy czy miasta często ograniczała się do roli notariusza, akceptując bez wnikliwości decyzje przygotowane przez władzę wykonawczą. Jednak w takiej sytuacji konsultacje społeczne będą w znacznej mierze fasadowe. Oczywiście można angażować mieszkańców w realizację budżetów partycypacyjnych, choćby ze względu na ich wymiar edukacyjny. Budżet obywatelski polega na tym, że ludzie zgłaszają swoje projekty miejskie, które przez odpowiednie komisje są weryfikowane prawnie, administracyjnie i instytucjonalnie pod względem możliwości ich realizacji. W ten sposób mieszkańcy uczą się zarządzania miastem. Ważne jest zwiększanie udziału tego typu przedsięwzięć w strukturze budżetu miasta. A to znowu się łączy z bliskością, ponieważ chodzi o to, żeby namówić ludzi do wspólnego działania, mimo że czasem są z różnych światów.
JG: Co w takim razie musi się stać, aby mechanizmy angażowania różnych interesariuszy (np. biznesu, mieszkańców) stały się prawdziwym impulsem rozwojowym dla miast, a nie tylko fasadą? Co zrobić, żeby partycypacja społeczna stała się prawdziwym mechanizmem rozwoju miast?
AD: Po pierwsze, nie można wszystkich zmuszać do współdziałania. Są społecznicy, którzy mają potrzebę aktywności, ale większość takiej potrzeby nie ma. Żeby przekonać mieszkańców do większego partycypowania, trzeba postawić na informację i transparentność. Dopóki nie będzie prawdziwej jawności i przejrzystości, jak działa samorząd, na co wydaje pieniądze, jaka jest jego struktura – dopóty ludzie nie będą mieli ochoty angażować się w działania publiczne. Gdyby tak jak w Skandynawii wpływy z PIT były przekierowane w całości do samorządu, wtedy każdy mieszkaniec płaciłby w pierwszej kolejności na swoją wspólnotę lokalną i byłby z nią powiązany przez swój portfel, co znacznie zwiększyłoby jego partycypację. Obecnie mieszkańcy czasem biorą udział w konsultacjach społecznych, ale nie mają poczucia sprawczości, ponieważ konsultacje są niewiążące ze swej natury. Wiążące są jedynie referenda, ale te w Polsce dotyczą głównie odwołania wójta, burmistrza, prezydenta.
Zaś włodarze lubią stawiać sobie pomniki i dlatego powstają filharmonie w Gorzowie i Wejherowie czy aquapark w Polkowicach. Kiedy pojawia się bodziec ekonomiczny, np. w postaci systemu Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych, wówczas samorządy zaczynają współpracować, gdyż widzą korzyści finansowe – otrzymują dofinansowanie na realizację konkretnego zadania. Są inne chlubne wyjątki. Prezydent Lublina, Krzysztof Żuk, doprowadził do tego, że strategię miasta pisało 2 tys. mieszkańców pod wodzą dra Mariusza Sagana. Pamiętajmy, że samorząd jest tworem bardzo złożonym, a miasto nie jest ani produktem, ani firmą. Ono jest wszystkim po trochu, dlatego tak trudno o nim mówić i nim zarządzać.
Fot. Kamil Broszko
Dr Jarosław Górski
Wydział Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Best Place – Europejskiego Instytutu Marketingu Miejsc, think tanku zajmującego się marketingiem terytorialnym. Współzałożyciel międzynarodowego stowarzyszenia ekspertów w zakresie brandingu miejsc International Place Branding Association. Doradca prezesa zarządu Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”. Specjalizuje się w strategiach marketingowych i tematyce konkurencyjności miejsc.
Dr hab. Mariusz E. Sokołowicz
prodziekan Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego ds. projektów i toku studiów. Ekspert i konsultant w organizacjach rządowych i samorządowych. Prezes zarządu Fundacji Ulicy Piotrkowskiej. Autor i redaktor ponad 80 publikacji poświęconych problematyce zarządzania strategicznego samorządu terytorialnego i instytucji sektora publicznego. Jego zainteresowania naukowe dotyczą ekonomii miejskiej, ekonomii sektora publicznego, ekonomii instytucjonalnej oraz marketingu miejsc.
Agata Dąmbska
Forum Od-nowa. Działaczka trzeciego sektora, współzałożycielka i liderka kilku organizacji pozarządowych, publicystka, szefowa portalu polsko-czeskiego, tłumaczka, lektorka języka polskiego dla cudzoziemców. Współprowadzi think tank Forum Od-nowa, projektujący i wdrażający zmiany systemowe w sektorze publicznym – samorządach, administracji centralnej i finansach publicznych.
Radosław Ratajczak
prezes zarządu w Shopa. Ekspert w dziedzinie design thinking. Absolwent Programu Top 500 Innovators – stażu na Uniwersytecie Stanforda. Strateg, innowator. Pomysłodawca i współtwórca pracowni myślenia projektowego Shopa. Twórca i przez 10 lat dyrektor Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości w Bydgoszczy. Z pasją zajmuje się przedsiębiorczością akademicką, transferem wiedzy i technologii z nauki do biznesu.
Maciej Fijałkowski
dyrektor Biura Funduszy Europejskich i Polityki Rozwoju Urzędu m.st. Warszawy. W latach 2004–2007 pracownik Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. Od 2007 r. zatrudniony w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy. Nadzoruje m.in. zarządzanie polityką rozwoju, zarządzanie budżetem inwestycyjnym, przygotowanie i realizację projektów dofinansowanych ze środków UE i współpracę metropolitarną. W latach 2011–2016 odpowiedzialny za prowadzenie polityki rozwoju gospodarczego w m.st. Warszawie.
Paulina Wilk
pisarka i publicystka. Autorka książki „Pojutrze. O miastach przyszłości” – zbioru esejów poświęconych nowym metropoliom i rozwojowi urbanistyki. Wcześniej opublikowała „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011), „Znaki szczególne” (2014) i serię książek dla dzieci o Misiu Kazimierzu (2012). Jest redaktorką działu kultura i społeczeństwo w kwartalniku „Przekrój”, współpracuje z „Polityką” i „National Geographic Traveler”. Współzałożycielka Fundacji „Kultura nie boli”, rozwijającej edukację literacką, współtwórczyni Big Book Festival.