Wojna w Ukrainie to początek zmagań w świecie, a nie kres. Jest prawdopodobne, że Polska również doświadczy jakiejś formy ataku

  • Fot. Akademia Obrony Narodowej
    Fot. Akademia Obrony Narodowej
  • Rosja nie jest potęgą militarną w sensie wojsk konwencjonalnych, lądowych, natomiast wciąż oczywiście zachowuje wiele możliwości. Ma potencjał sił powietrznych, wojsk rakietowych i wojsk nuklearnych.
  • Obserwowałem działania wielu armii, również przestępstwa czy choćby pomyłkowe bombardowania, w których ginęli cywile. Ale nie było znęcania się nad zwłokami, nie było zwyrodnienia i bestialstwa.
  • Rosyjska piąta kolumna natrafiła na silny opór i w wyniku bardzo nerwowej reakcji Ukraińców została wbita w ziemię.
  • Europa i Stany Zjednoczone zaczynają się budzić, zaczynają rozumieć, że gdy Miedwiediew mówi o Eurazji sięgającej od Lizbony po Władywostok, to nie wystarczy śmiać się ironicznie albo stwierdzić, że zwariował.
  • Teraz każda decyzja, która wzmacnia nasz potencjał obronny, zasługuje na szacunek i pochwałę.
  • Potrzebujemy zatem potencjału obronnego. Opowiadanie dzisiaj, że będziemy czekali dwa miesiące na przybycie i wejście do walki wojsk amerykańskich, można włożyć między bajki.
  • Rosja uznała, że ma szansę na imperialne zapędy właśnie teraz, bo jak nie teraz, to nie wiadomo kiedy.
  • To właśnie wsparcie Zachodu powoduje, że Ukraińcy mają się czym bronić. Bez javelinów, bez piorunów, bez strikerów, bez pancerfaustów, bez beyraktarów nie byłoby takiej siły Ukrainy.

Z generałem Bogusławem Packiem rozmawia Kamil Broszko.

Kamil Broszko: Panie generale, wiele osób przewidywało, że dojdzie do agresji Rosji i wojny w Ukrainie. A co teraz – z perspektywy dwóch miesięcy jej trwania – okazało się dla pana największym zaskoczeniem?

Bogusław Pacek: Przede wszystkim ogromnym zaskoczeniem była decyzja Rosji o tym, że w ogóle chce prowadzić tę wojnę. Z najśmielszych przewidywań, a także ze spokojnych, chłodnych analiz z okresu przed jej rozpoczęciem wynikało, że Federacja Rosyjska, nawet jeżeli zaatakuje Ukrainę, to skoncentruje się na Donbasie. Notabene po porażkach w Ukrainie Zachodniej właśnie teraz ten wariant jest realizowany. Natomiast wcześniejsza decyzja i próba przejęcia całej Ukrainy, wchłonięcia państwa, formułowanie żądania denazyfikacji i demilitaryzacji – to jest po prostu jakiś kosmos! Absurd, którego nie spotkamy w konfliktach afrykańskich czy azjatyckich, wywoływanych przez skrajne państwa czy ugrupowania polityczne. To jest jakaś rosyjska pseudologia. Gdyby Rosjanie dobrze się zastanowili i mieli choćby podstawowe informacje – a przecież powinni jeszcze mieć w pamięci doświadczenia afgańskie – powinni wiedzieć, że to jest po prostu niemożliwe. Niezależnie od zachowań i morale swojej armii. Ukraina jest wielkim państwem, ma ogromny obszar, więc przejęcie całego państwa wymagałoby ogromnych sił. Oczywiście Rosja mogłaby chcieć zniszczyć państwo ukraińskie i to jest teoretycznie wykonalne, bowiem jej potencjał hipersoniczny, nuklearny, potencjał sił powietrznych wciąż jest znaczący. Natomiast ten cel, który przyświecał Rosji, czyli przejęcie Ukrainy i zmuszenie jej do wspólnego budowania imperium, to jest coś zupełnie niedorzecznego.

Można próbować zrozumieć chęć posiadania przez Rosję drogi lądowej na Krym, można próbować zrozumieć chęć uzyskania poprzez akcję zbrojną dostępu do wody dla Krymu, dla obwodu chersońskiego. Taka wojna też jest niezgodna z prawem, ale mogłaby wynikać z jakiejś logiki. Ale zajmowanie Kijowa?! Walka o Sumy, w Połtawie? To się nie mieści w logice skutecznego panowania rosyjskiego, nie mówiąc w ogóle o zasadach współżycia z sąsiadującym suwerennym państwem.

Drugim moim wielkim zaskoczeniem jest sam przebieg tej wojny. Okazuje się, że wszyscy byliśmy w błędzie. Cały świat był w błędzie co do oceny rosyjskich możliwości. Przez kilkadziesiąt lat, od czasu rozpadu Związku Radzieckiego, żyliśmy w przeświadczeniu, że Rosja jest potęgą militarną. Takiego określenia używaliśmy również my, profesorowie. A tu okazało się, że nic bardziej mylnego. Owszem, Rosja wciąż jest potęgą nuklearną – i co do tego nie ma wątpliwości, ale nie jest potęgą militarną. Rosja w tej wojnie pokazała praktycznie całe wojska lądowe. Wyglądają one nad wyraz słabo. To jest armia, która część przepiła, część sprzedała, trochę nie doszkoliła i wyszło, jak wyszło. Rosjanie pokazali swoje państwo i swoje siły zbrojne od jak najgorszej strony.

Trzecia rzecz, która mnie zaskoczyła, to zbrodnie. A wojna nie jest mi obca. Dowodziłem operacją w Czadzie, która co prawda nie była wojną, ale też zdarzały się tam ofiary śmiertelne. Byłem w Iraku, w Afganistanie, prowadziłem tam badania, widziałem z bliska, jak to wygląda. Pamiętam jak na polu boju sanitariusze pomagali rannym z obu stron, nie tylko swoim, ale także przeciwnikom. Bo ranni ludzie nie powinni umierać, właśnie dlatego, że są ludźmi. A co widzimy w wykonaniu armii rosyjskiej? Zbrodnie, znęcanie się, pastwienie się nad żołnierzami, nad cywilami, nad kobietami, starcami, ale także pastwienie się nad zwłokami. To jest coś, co nazywamy bestialstwem. I mimo wszystko jest to dla mnie zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się, że żołnierze rosyjscy zniżą się do takiego poziomu. Niezależnie od tego, kto tam decydował, przyzwalał, albo wychowywał żołnierzy w takim duchu – czy dowódca,  major, czy pułkownik, czy ktoś wyżej postawiony albo  polityk. Tam nie są winni tylko szeregowi, sprawców jest wielu, bo nie w każdej armii takie zachowania są możliwe. Obserwowałem działania wielu armii, również przestępstwa czy choćby pomyłkowe bombardowania, w których ginęli cywile. Ale nie było znęcania się nad zwłokami, nie było zwyrodnienia i bestialstwa. Przeceniłem i naród rosyjski, który popiera tę wojnę, i żołnierzy rosyjskich, niezależnie od antypatii, które oczywiście wystąpiły już dawno, bo widać wyraźnie, że to nie jest społeczeństwo i wojsko, które nam sprzyjają. Jednak miałem zawsze przekonanie, że to jest cywilizowane państwo, cywilizowani żołnierze. Nie studiowałem tam, nie bywałem, byłem w Rosji raz przez całe życie – w Miednoje. Ale zdarzały się okazje do spotkań z Rosjanami w różnych częściach świata  i wydawało mi się, że mam do czynienia z normalnymi ludźmi. Dlatego teraz przeżywam szok – i chyba nie jestem w tym odosobniony – widząc, do czego Rosja doprowadziła swoich żołnierzy i swoje społeczeństwo.

KB: Nawiązuje pan do tego, że już po wypowiedzeniu wojny wzrosło poparcie dla Putina – do ponad 80 proc.?

BP: To jest szokujące. Przecież wśród tych popierających są matki i rodziny żołnierzy, którzy licznie giną na tej wojnie. Jaki jest tego cel? Rosja zawsze chełpiła się i była z tego dumna, że miała w swojej historii wojnę ojczyźnianą. Pamiętajmy, że zginęły miliony obywateli Związku Radzieckiego i niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie, to były ofiary II wojny światowej. Wojska walczyły przecież przeciwko Hitlerowi. Później, jeszcze wiele lat po tej wojnie, ludzie – widząc medal czy kombatanta – okazywali szacunek tym, którzy walczyli z hitleryzmem. To wszystko obróciło się w gruzy, skoro obecnie Rosjanie zachowują się podobnie jak hitlerowcy. Proces dochodzenia do tego trwał przez lata. Mamy w Europie społeczeństwo popierające okrutną wojnę, mamy w Europie ludzi, którzy wmawiają nam, że okrutnych zbrodni dokonali w Ukrainie ci, którzy reprezentują naród mordowany. To są haniebne kłamstwa i z tego nasza cywilizacja – nie tylko Ukraina i Europa Zachodnia – powinna wyciągnąć wnioski.

KB: Wielkie straty wojsk rosyjskich w Ukrainie redukują trochę nasz pierwotny lęk wynikający z zaszłości historycznych, który również żywimy w Polsce wobec Rosji.

BP: Niestety jest prawdopodobne, że doświadczymy również jakiejś formy ataku. Uważam, że takie obawy są uzasadnione. To prawda, że Rosja nie jest potęgą militarną w sensie wojsk konwencjonalnych, lądowych, natomiast wciąż oczywiście zachowuje wiele możliwości. Ma potencjał sił powietrznych, potencjał samodzielnie działających wojsk rakietowych, wykorzystujących broń dalekiego i średniego zasięgu, które nas dotyczą. Ma w końcu potencjał wojsk nuklearnych. Trzeba używać tego słowa. Rosja ma broń nuklearną o takich możliwościach i takich zdolnościach, że może się jej bać świat, nie tylko Europa Zachodnia. Moje obawy wynikają z faktu, że Rosja nigdy nie wycofała się ze swojego drugiego żądania, zgłoszonego kilka miesięcy temu – żeby przesunąć granice struktur bezpieczeństwa w Europie, co oznacza, że Rosja chce, aby obowiązywały granice paktów militarnych sprzed 1997 r. Sama wszczęła wojnę w Ukrainie, sama skonsolidowała swój system militarny z Białorusią i skupiła tam już dawno swoje siły, sama napadła na Gruzję, wydzierając część terytorium tego państwa. Sama jest zagrożeniem dla Mołdawii i dowolnie reguluje bezpieczeństwo w Azji Centralnej, czego najlepszym przykładem jest Kazachstan, a inne byłe republiki radzieckie też są w dużym stopniu uzależnione od Rosji. Zatem tezy o cofnięciu granic paktów militarnych są realnie niebezpieczne. A musimy mieć świadomość, że ewentualna wojna z Zachodem, z Sojuszem Północnoatlantyckim byłaby inna niż ta w Ukrainie. Rosja mogłaby atakować państwa zachodnie potencjałem, który jest trudny do wykorzystania w Ukrainie. A przypominam raz jeszcze: Rosja chciała złamać Ukrainę, to znaczy zmusić ją do budowania imperium. Stąd też na początku wojny Rosjanie nie dążyli do dużej liczby ofiar, omijali miasta, naiwnie myśleli, że szybko przejmą władzę –starali się to zrobić w ciągu kilku dni. Natomiast ta wojna nie miała rozwalić całej Ukrainy i nadal nie ma takiego celu. Wystarczy wspomnieć, na jakim obszarze toczą się działania wojenne. Celem jest zmuszenie Ukrainy do dołączenia do imperium. Nie ma wątpliwości, że Rosja ma podobne zamiary w odniesieniu do Gruzji i Mołdawii. To jest tylko kwestia czasu, kiedy spróbuje je urzeczywistnić. Czy w odniesieniu do krajów bałtyckich i Polski będzie podobnie? Zobaczymy. Trudno z Polską budować imperium. Polska jest ważna jako przeciwnik wtedy, gdyby Rosji udało się złamać przymierze Sojuszu Północnoatlantyckiego. Dziś trudno powiedzieć, czy Rosja zrezygnowała z tych planów.

KB: Skoro mamy tak wielki rozziew między oczekiwaniami Rosji a rzeczywistością, to czy winne może być słabe rozpoznanie?

BP: Tak, niewątpliwie Rosja nie odrobiła tej lekcji. Natomiast, co ciekawe, perfekcyjnie wywiązała się z zadania w 2014 r. na Krymie. Został on przejęty w sposób, który z wojskowego punktu widzenia można ocenić jako majstersztyk. Zadziałały dużo wcześniej służby specjalne, przygotowały operację, przeprowadziły setki rozmów z obywatelami Krymu, którzy mogliby w przypadku konfliktu zaszkodzić Rosji, przygotowano następców na większość stanowisk publicznych, zebrano informacje o ludziach, którzy opowiedzą się przeciwko aneksji, zorganizowano osobowe źródła informacji, uruchomiono agentów w Kijowie i zrobiono jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Przykładowo do wojsk walczących zrekrutowano miejscowych popierających Rosję, a w jednostkach wystrzelano wcześniej amunicję, aby po prostu nie było czym się bronić. Z dużym wyprzedzeniem zlikwidowano wiele jednostek na Krymie itd. Takich działań dokonała Rosja cały szereg, rękami agentów w Kijowie, na Krymie i w innych miejscach. I w momencie, gdy rozpoczęła się aneksja, przylot sześciu rosyjskich śmigłowców wywołał oczywiście u żołnierzy pragnienie obrony. Ale ukraińscy decydenci, wysoko postawieni ludzie w Kijowie, mówili: nie strzelać, czekać! Zatem pod względem taktycznym na Krymie dokonało się mistrzostwo świata. Ale taki plan nie był możliwy w szerokiej skali, bo co innego mały półwysep, a co innego wielka Ukraina. Sądzę, że była przygotowana piąta kolumna, ale nie miała szans. Już dziś zresztą mamy przykłady jej działania – w różnych miejscach pojawiały się flagi rosyjskie, do niektórych władz lokalnych wprowadzani byli usłużni urzędnicy. Ale owa piąta kolumna natrafiła na bardzo silny opór ukraiński i w wyniku bardzo nerwowej reakcji Ukraińców została wbita w ziemię. To już nie był Krym. Ukraińcy byli gotowi natychmiast zlinczować takie osoby.

KB: W publicystyce kreśli się wiele scenariuszy zakładających usunięcie Putina ze stanowiska, między innymi z tego względu, że Rosja ma swoją tradycję usuwania niewygodnych władców. To jednak może nie zahamować rozwoju idei ekspansji imperialnej, jeżeli będzie miała szersze zaplecze polityczne na szczytach władzy.

BP: Ciekawa byłaby odpowiedź na pytanie, czy dążenia, które ujawnił Putin, byłyby możliwe przy innym przywódcy. Pewnie tak, czysto teoretycznie, natomiast tego typu działania są zawsze związane z osobą autokraty, z osobą lidera, który potrafi trzymać bardzo krótko przede wszystkim swoje otoczenie. Bo przecież mógł przewidzieć, że będą sankcje, embarga, problemy. Putin swój plan zbudował wiele lat temu. Sądzę, że już atak na Gruzję był początkiem myślenia o zbudowaniu silnego podmiotu państwowego. Ten koncept ewoluował. Na początku Putin ogłosił powstanie Eurazji, wyjaśniając, że chodzi o podmiot gospodarczy i wojskowy zbudowany w Europie i Azji na wzór NATO i Unii Europejskiej. Próbował przekonać do niego różne państwa. W końcu jednak postanowił go zrealizować siłą. Początkowo destabilizował te państwa, ustawiał swoich ludzi, miał agentów wpływu, ale to nie działało wystarczająco dobrze – ba, nawet w Białorusi nie udało się tego zrobić do końca tak, jak by chciał. Więc postanowił użyć siły. To, że Rosjanie tak bardzo wspierają tę wojnę, budzi moje obawy. Dlatego ogromnie ważna jest zmiana nastawienia społeczeństwa. Ale to nie staje się z dnia na dzień. Putin opanował społeczeństwo, totalnie je spacyfikował. Wystraszył też swoje najbliższe otoczenie, co było widać po szefie wywiadu zagranicznego Naryszkinie, publicznie egzaminowanym tuż przed rozpoczęciem wojny. Widać to po ministrze Szojgu, zawsze patrzącym wiernopoddańczo, po Miedwiediewie, który raz się godzi być prezydentem, raz premierem, więc jest takim wańką-wstańką. Głosi publicznie to, co chce usłyszeć Putin. Jasne więc było od dawna, że Putin trzyma wszystko twardą ręką i to się podoba. Generalnie Rosjanie lubią rządy twardych przywódców, ale to już nie jest przywódca, tylko autokrata. Czy odsunięcie Putina od władzy cokolwiek załatwia? Z całą pewnością tak, nie wiadomo tylko, na jak długo. Dzisiaj nasze wnioski powinny być głębsze.  Federacja Rosyjska udowadnia, że te zachowania imperialne się w niej odradzają. W takich sytuacjach są dwie drogi. Pierwsza to zmiana, edukacja społeczeństwa, jakieś jego przeobrażenie, a wiemy z historii, że to jest możliwe, skoro udało się z Niemcami, które dzisiaj są jednym z bardziej pacyfistycznych państw w Europie. Ale to przede wszystkim zależy od samego państwa rosyjskiego. Niemcy same najwięcej zrobiły, żeby zmienić siebie, swoje społeczeństwo. A Rosja tego nie chce. W Rosji podtrzymywany jest kult wojny, kult agresji i kult racji stanu Federacji Rosyjskiej, która się sprowadza w dużym stopniu do prawa do panowania. Na dobrą sprawę już dzisiaj Rosja twierdzi, że jeśli ktoś mówi po rosyjsku, może być uznany za jej obywatela. Więc w ten sposób może uzasadniać interwencję w Łotwie czy Estonii, skoro tam procent ludności rosyjskiej jest większy niż w Ukrainie. A przecież znajdziemy również mniejszość rosyjską w Kanadzie, w Izraelu czy w USA.

A jeżeli nie możemy zmienić mentalności społeczeństwa na pokojową, to niestety trzeba w taki sposób to państwo traktować, żeby ono nie miało szansy nikomu zagrozić. Europa i Stany Zjednoczone zaczynają się budzić, zaczynają rozumieć, że gdy Miedwiediew mówi o Eurazji sięgającej od Lizbony po Władywostok, to nie wystarczy śmiać się ironicznie albo stwierdzić, że zwariował. Trzeba się przygotować na to, że ktoś w Rosji będzie chciał taką wizję realizować. Zatem i wojennie i gospodarczo trzeba dziś potraktować ten kraj w taki sposób, żeby nie mógł grozić militarnie żadnemu innemu państwu. A to gospodarka decyduje o tym, jaki jest potencjał militarny państwa. Rakiety, czołgi, samoloty nie biorą się znikąd, ich używanie wymaga potężnego finansowania, a zatem świetnie działającej gospodarki.

KB: Pan generał jest również profesorem, bada wojsko i sprawy obronne, ale też całe życie zawodowe był związany z żandarmerią. Czy można snuć dzisiaj podejrzenia, że za zbrodnią w Buczy stał rozkaz, a zatem przemyślana strategia prowadzenia wojny, płynąca z samej góry?

BP: Nie wiem, czy rozkaz. Żeby twierdzić, że był rozkaz, trzeba mieć na to dowody. Dziś sądzę raczej, że mogło chodzić o przyzwolenie. A to nie to samo co rozkaz, chociaż oczywiście też ma wpływ na zachowanie żołnierzy. Można coś akceptować, nie zabraniając albo nie reagując na takie działania. Wspomniał pan o żandarmerii. Ona na wojnie jest właśnie po to, aby nie dochodziło do takich czynów jak w Buczy. Żandarmi na wojnie wyławiają, najszybciej jak można, każdy przypadek naruszenia prawa. A zawsze na wojnach dochodzi do owych naruszeń. Jedni kradną, inni uciekają, ktoś inny się upił, dokonał dezercji, odmówił wykonania rozkazu, a w końcu ktoś kogoś zastrzelił albo znęcał się nad ludźmi, do czego nie miał prawa. Po to jest żandarmeria, aby jak najszybciej reagować w takich sytuacjach.

KB: Rosjanie mają takie jednostki?

BP: Oczywiście, Rosjanie też mają żandarmerię. Nawet w ostatnich latach zaczęli zmieniać te jednostki na wzór NATO. Ale nie widzimy ich reakcji na wydarzenia w Ukrainie, a zatem mamy do czynienia z przyzwoleniem. Przecież jednostka, z której byli żołnierze dokonujący zbrodni, została wyróżniona przez Putina honorową nazwą. Pierwszą reakcją po zajściach w Buczy – niezależnie od tego, czy to jest zbrodnia wojenna, czy zwykłe przestępstwo – powinna być reakcja Rosji. Przypomnę tylko Nangar Khel. Istniało podejrzenie, że nasi żołnierze dopuścili się przestępstwa, czynu zabronionego. Postawiono ich przed sądem. Niezależnie od tego, czy to się podobało, czy nie, niezależnie od tego, jakie wywołało to emocje, państwo prawa zadziałało. Żołnierze zostali uniewinnieni. Przecierpieli, ale Polska pokazała, że jest państwem prawa. Podobne sytuacje już się zdarzały i ja sam, jako komendant żandarmerii, wysyłałem żołnierzy w celu przeprowadzenia postępowań w rejonach konfliktów zbrojnych. Owszem, u nas żandarmeria zajmuje się konwojami, patrolami, ale przede wszystkim pilnuje porządku wśród naszych wojsk. Gdyby w Ukrainie nie było przyzwolenia, Rosja wydałaby komunikat, że żołnierze dopuścili się określonych czynów, jest to przedmiotem prowadzonego śledztwa, społeczność międzynarodowa zostanie powiadomiona o wynikach. To jest minimum. Przestępstwa na wojnie nie powinny się zdarzać, ale jeżeli już się zdarzyły, to państwo, które nie przyzwala na takie działania, pokazuje światu  odpowiednią reakcję.

Natomiast poza przyzwoleniem jest też wychowywanie żołnierzy w określonym duchu. Putin w swoich wypowiedziach wyraźnie okazywał pogardę narodowi ukraińskiemu, używał poniżających słów nieprzypadkowo. Twierdzenie, że dana grupa ludzi jest niżej w hierarchii, nie jest niczym nowym – to już w historii miało miejsce. Mieliśmy już rasę wybraną, rasę lepszą, rasy gorsze i też takie, które szły na unicestwienie. To jest bardzo niebezpieczne, jak się okazuje, również teraz. Wojny już były, ginęli w nich sąsiedzi, bliscy. Wojna zawsze niesie za sobą dramaty. Ale te głębsze zjawiska: poniżanie narodu, odbieranie mu prawa do funkcjonowania czy prawa do obrony swego państwa – to jest bardzo groźne z punktu widzenia cywilizacji. Tu nie można unikać skojarzeń z Niemcami hitlerowskimi, z różnego rodzaju apartheidami, które przecież z czegoś się brały. A brały się właśnie z takiego myślenia. Ktoś poczuł się ważniejszy, ktoś poczuł, że ma prawo potraktować innego człowieka jak nieczłowieka. Że ma prawo kogoś zgładzić, zniszczyć, pastwić się nad jego zwłokami. To znajduje odzwierciedlenie w postępowaniu żołnierzy. I nie chodzi wyłącznie o 300 zabitych cywilów w jednej miejscowości, co oczywiście jest straszne, ale o problem niereagowania, przyzwolenia, problem pewnego stanu, który może stać się szerszym zjawiskiem.

KB: Skoro istnieje zagrożenie, Polska powinna się przygotowywać. Czy na poziomie państwowym istnieje długofalowa strategia obrony? I w co – w świetle obecnych doświadczeń – powinniśmy się zbroić?

BP: Trudno mówić obecnie o trafności. Pierwsza kwestia dotyczy tego, skąd się bierze polskie uzbrojenie. Ono się bierze głównie z USA, co z jednej strony jest dobre, bo zbliża nas do Stanów Zjednoczonych, wielkiego sojusznika, którego się Rosja boi. To jest dobre, że kupujemy himarsy, patrioty, samoloty F16, F35. Ale musimy przy tym pamiętać, że jesteśmy w Europie. Trzeba sobie zdawać sprawę, że gdyby z jakiegoś powodu USA nie mogły udzielić pomocy Europie, to te zakupy i całkowite zorientowanie się na Amerykę mogą stworzyć problem. Dlatego potrzebujemy trochę większej europeizacji systemu obronnego. Choćby z takiego prozaicznego powodu, że może zabraknąć części zamiennych i trzeba będzie je przywieźć zza oceanu. Lepszych czołgów niż abramsy nie ma, więc trudno, abym negował zasadność ich zakupu. Wcześniej komentowałem, że czołgi są bardziej przydatne w przypadku natarcia, a nie obrony, ale na podstawie analizy wojny w Ukrainie trzeba myśleć również o nacieraniu.

Przede wszystkim potrzeba dużo rozsądku i refleksji. Najważniejsze teraz, by w czasie, kiedy wojna jest u bram, u naszego sąsiada, nie formułować totalnej krytyki naszego resortu obrony i wojska. Każda decyzja, która wzmacnia nasz potencjał obronny, zasługuje na szacunek i pochwałę. Natomiast niezbędne jest myślenie strategiczne, w jakim kierunku pójdziemy. Wojna w Ukrainie jest przeze mnie traktowana raczej jako początek zmagań w świecie, a nie kres. Myślę o bardzo poważnej rywalizacji Chin i USA, myślę o pozycji Unii Europejskiej, która wciąż pokazuje, że poza wyjątkowymi sytuacjami jest bardzo podzielona. I myślę o Rosji, która uznała, że ma szansę na imperialne zapędy właśnie teraz, bo jak nie teraz, to nie wiadomo kiedy. Potrzebujemy zatem potencjału obronnego. Opowiadanie dzisiaj, że będziemy czekali dwa miesiące na przybycie i wejście do walki wojsk amerykańskich, można włożyć między bajki. Dzisiaj –  dwa miesiące po rozpoczęciu wojny – wiemy, że gdyby nie wielka pomoc Zachodu, Ukraina miałaby wielki problem. To właśnie wsparcie Zachodu powoduje, że Ukraińcy mają się czym bronić. Bez javelinów, bez piorunów, bez strikerów, bez pancerfaustów, bez beyraktarów nie byłoby takiej siły Ukrainy. To jest powód do poważnej refleksji. Marzę o dniu, w którym kończy się myślenie partyjne, a rozpoczyna się myślenie państwowe w obronności. Nie można obronnością walczyć o głosy wyborców, bo to się może źle skończyć, tak jak w Ukrainie. Ona miała, niestety, również wiele słabych stron. I przez te 30 lat nie zbudowała wystarczającego systemu obrony. A to system jest kluczowy, a nie pojedyncze działania. Jeżeli brakuje paliwa, nie można iść dalej do walki. Trzeba mieć paliwo, a paliwo to cywile. Brak rozpoznania także kładzie armię. Poza dobrymi relacjami ze Stanami Zjednoczonymi potrzebujemy również silniejszej pozycji i współpracy w Europie. Wielkie nadzieje należało wiązać z Trójkątem Weimarskim, niestety Polska zaprzepaściła ten projekt. Teraz jest szansa na jego odbudowę.

Przygotowanie do obrony to także kwestia przemysłu obronnego. To, czym mamy się bronić, gdzieś musi być produkowane, w jakiś sposób dostarczane. Nie trzeba dużej wyobraźni, żeby rozumieć, że trudno dostarczyć szybko potrzebny sprzęt z USA. Niezbędna część tego sprzętu musi być w Europie. Musimy się też opierać na naszym przemyśle obronnym. Mamy chociażby wspomniane pioruny, które są tak świetne i chwalone, mamy w Polsce firmy prywatne i państwowe produkujące nowoczesne uzbrojenie – dajmy szansę im wszystkim. Mamy świetne bezpilotowce, nie tylko rozpoznawcze, ale także uderzeniowe. One są w naszym kraju tworzone i produkowane. A skoro są, to zabezpieczmy je, abyśmy nie musieli prosić innych państw.

I znów wracam do kwestii zasadniczej – budowania własnego potencjału. Byłem jednym z ekspertów, który został trochę skrytykowany za poparcie ustawy o obronie ojczyzny. W znacznym stopniu od początku ją poparłem, zastrzegając, że potrzebujemy konkretów – wskazania, ile dywizji nam przybędzie, ile flotyll, ile okrętów, ile samolotów. Tego mi zabrakło, natomiast poparłem samą ideę. Bo trzeba liczyć przede wszystkim na siebie. Może się bowiem okazać, że artykuł 3. traktatu waszyngtońskiego (mówiący o utrzymywaniu własnej gotowości do obrony – przyp. red.) może być ważniejszy niż artykuł 5., który notabene nie precyzuje, że odpowiedź pozostałych państw na atak na jednego członka NATO musi mieć charakter militarny. W związku z powyższym trzeba wyciągnąć wnioski i na tej podstawie podejmować działania. A co to znaczy: silniejsza armia? Trzeba jak najszybciej wzmocnić to, co już mamy, sprawdzić każdy batalion, dywizjon, brygadę, dywizję, skrzydło oraz flotyllę. Jeżeli są jakieś braki – należy je uzupełnić. Wierzę, że tak się dzieje. Myślę o wyremontowanym sprzęcie, o częściach zapasowych, o zapasach amunicji, czyli po prostu o tym, ile brygad będzie w szyku i wyjdzie w pole, gdyby to było potrzebne. Druga sprawa to kwestia rezerw mobilizacyjnych. Można tworzyć nowe siły, ale ważne jest, by ćwiczyć te, które już są. To się oczywiście dzieje, widzę, że żołnierze są powoływani. Nie wchodzę w szczegóły, bo to są tajne kwestie.

KB: A czego najbardziej brakuje?

BP: Achilles nie zginąłby, gdyby nie jego pięta. Nasze społeczeństwo chciałoby mieć zapewniony pokój, a również mamy piętę Achillesa. Jest nią system obrony powietrznej, system obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej. Nie możemy poprzestawać na jednej czy dwóch bateriach patriotów. Mamy zabezpieczenie rakietowe na poziomie pojedynczego żołnierza – pioruny, gromy itd. To uzbrojenie dobrze funkcjonuje i oby było powszechne. Drugi aspekt to program Narew, który pozwala na niskich wysokościach strącać cele powietrzne. Trzeci aspekt to są patrioty, na które już się zdecydowaliśmy. Te systemy bronią nas przed najgroźniejszym – przed iskanderami, a może i przed kindżałami, chociaż broń hipersoniczna jest trudna do strącania. Zatem teraz głównym celem powinien być program Wisła i program Narew. Wcześniej miałem wątpliwości odnośnie zakupu abramsów. Dziś już ich nie żywię, wszak skoro już zostały kupione, to nie czas o tym mówić. Natomiast skoro mówimy o lokowaniu pieniędzy z budżetu, winny być one przeznaczone na zabezpieczenie naszej pięty achillesowej. Wojna Rosji z Zachodem – oby ona nigdy nie nastąpiła – będzie inna niż wojna z Ukrainą. Rosja chciałaby Zachód zniszczyć, a nie przekonywać do wspólnej budowy imperium. Dlatego obawy budzi fakt, że każde miejsce w Polsce znajduje się w zasięgu wojsk rakietowych, gdy zostaną rozlokowane na terenie Kaliningradu. Czy Rosja użyje takich rakiet przeciwko Zachodowi? Na razie nie używa ich zbyt wielu przeciwko Ukrainie. Może chodzi o koszty – rakiety to miliony euro. Zatem jeżeli Rosja teraz oszczędza rakiety, to my musimy być przygotowani na obronę przed nimi. Dlatego tak ważny jest system obrony powietrznej.

I jeszcze jednego elementu wyraźnie brakuje. Mówiło o nim wielu ministrów, a jako pierwszy – Radosław Sikorski. Powtarzał, że trzeba budować infrastrukturę. Mówił o tym także minister Tomasz Siemoniak, który dużo zrobił dla umiędzynarodowienia polskiej armii i obecności tutaj wojsk amerykańskich. Mówił wyraźnie: zbudujmy w Polsce infrastrukturę, magazyny z uzbrojeniem amerykańskim, lotniska, stwórzmy warunki do szybkiego przyjęcia żołnierzy z innych państw. Dzisiaj nie da się dokonać takiego transferu bez infrastruktury niemieckiej. A wszelkie działania militarne wymagają zazwyczaj potężnej logistyki. Na przygotowanie operacji w Czadzie, którą prowadziłem, potrzeba było sześciu miesięcy. Żołnierze zostali przemieszczeni szybko, ale trzeba było jeszcze przetransportować sprzęt, uzbrojenie, kontenery, zapasy. Żołnierz musi mieć mnóstwo elementów, które wspomagają go w walce. Zapewnienie tych elementów to obowiązek, który musi zostać spełniony wcześniej, przed jego przybyciem. W związku z tym, jeżeli ktoś planuje, że żołnierze NATO dotrą do Polski i będą gotowi po miesiącu czy dwóch, to musi sobie zdawać sprawę, że to może być za późno. Zatem stwórzmy takie procedury i warunki, może nie tylko na flance wschodniej, ale tam, gdzie jest zagrożenie. Myślę nie tylko o swoim bezpieczeństwie, ale bezpieczeństwie wszystkich państw NATO. Tam, gdzie jest zagrożenie, stwórzmy takie warunki, żeby żołnierze mogli się szybko przemieścić w ciągu kilku, kilkunastu godzin i żeby najwyżej po kilkunastu dniach mogli wejść do walki. Bo taki jest wymóg współczesnego teatru wojennego. Jeżeli tego nie zmienimy, to może zaspokajamy tylko swoje dobre samopoczucie, i budujemy uspokajające przeświadczenie, że jakoś to będzie. Nie będzie jakoś. Są państwa zdecydowane na prowadzenie wojen. Nie wierzyliśmy, że cała Ukraina może zostać zaatakowana. Ja też nie wierzyłem, logika za tym nie przemawiała. A jednak się stało. Dzisiaj nie możemy nadal wierzyć w to, że Rosja nigdy nas nie zaatakuje.

Oczywiście istnieje jeszcze wiele potencjalnych przestrzeni rozwoju naszej obrony, jak cyberprzestrzeń czy działania w kosmosie. Ale podstawowa kwestia to obrona powietrzna i stałe bazy wojsk na terenie Polski, państw bałtyckich, Rumunii – po to, żeby gdy zaistnieje taka konieczność, one natychmiast weszły do walki. W przypadku naszego kraju minimalna obecność to dwie brygady, które będą od razu zdolne do podjęcia działań. Potrzebujemy też kształtować wolę społeczeństwa do walki. Przykład daje nam Ukraina. Ale ta wola powinna dotyczyć wszystkich państw NATO, także decydentów. Obecnie obserwujemy działania państw NATO pod batutą Stanów Zjednoczonych, aktywnie działa też Unia Europejska. W związku z powyższym czas wyciągnąć wnioski. Mamy dwa sojusze i z punktu widzenia interesu wszystkich państw NATO i UE nic lepszego nie wymyślimy. Jak płoną lasy, nie czas myśleć o różach. Nie czas teraz na nowe sojusze i strategie. Teraz jest czas na wzmocnienie struktur, które już istnieją. Musimy myśleć o NATO jako głównym podmiocie broniącym wszystkich państw. Każdy, kto się wyłamuje – robi krok do tyłu, tak jak Niemcy, albo dwa kroki do tyłu, tak jak Węgry – ten niestety szkodzi. Na coś trzeba się zdecydować. Świat wojny pokazał, że Unia Europejska też jest fighterem. Że dziś nie liczy się tylko wojsko. Walczą też politycy, parlamentarzyści. Dobre sankcje działają lepiej niż czołgi. Walczą również dziennikarze – Ukraina zwycięża informacyjnie, dominuje w dyskursie światowym. I to jest świetna sprawa, bo bez dziennikarzy nie byłoby tej atmosfery na Zachodzie, której wypadkową jest wsparcie dla Ukrainy. Oczywiście walcząc w sposób niemilitarny, też jesteśmy narażeni na konsekwencje. Gdy wysyłamy pioruny, obawiamy się, czy nie będzie odwetu. Gdy stosujemy sankcje gospodarcze, też odczuwamy ich skutki. Ale tu nie może nie być jednomyślności, nikt nie może obchodzić rygorów, czy próbować wygrywać czegoś dla siebie. W ten sposób nie da się opanować tego, co się teraz dzieje. W tej walce musimy być razem.

 

Bogusław Pacek – polski wojskowy i naukowiec, profesor nauk społecznych, doktor habilitowany nauk wojskowych, generał dywizji Wojska Polskiego w stanie spoczynku. Były komendant główny Żandarmerii Wojskowej i rektor Akademii Obrony Narodowej, uczestnik działań bojowych Unii Europejskiej, wielokrotnie nagradzany, dziś związany między innymi z Uniwersytetem Jagiellońskim. Jako profesor związany między innymi z Uniwersytetem Jagiellońskim. Autor ponad 20 książek, w tym następujących pozycji: "Żandarmeria Wojskowa" (Adam Marszałek​, Toruń 2016), "Wojna hybrydowa na Ukrainie" (Rytm​, Warszawa 2018), "Wojska Specjalne Sił Zbrojnych RP" (Rytm, Warszawa 2019), "Psychologia wojny hybrydowej" (Oficyna Wydawnicza Rytm i Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach​, ​​Warszawa - Siedlce 2019).

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.