Czy będzie wojna w Polsce? Błyskawiczny rajd Rosjan na przesmyk suwalski to niestety realny scenariusz
- Przyczyną wojny w Ukrainie jest chęć podważenia przez Rosję istniejącego ładu międzynarodowego.
- Najwyższy czas, abyśmy zrozumieli, że Rosja nie myśli o współpracy, wyraźnie sygnalizuje, że ma maksymalistyczne cele, choćby na wojnie w Ukrainie, gdzie chce politycznie podbić cały kraj i przejąć dużą część jego terytorium.
- Wzajemna presja informacyjna między Rosją i Zachodem trwa i jest jednym z elementów hybrydowej zimnej wojny. W tym obszarze to Rosja ma inicjatywę i zdobyła przewagę w starciu, ponieważ nie przebiera w środkach, nie zastanawia się, co wypada, a co nie wypada.
- Nie potrafimy stawić czoła czy stać się równorzędnym przeciwnikiem agresji informacyjnej. Nie mamy dobrej strategii zimnowojennej.
- Przebieg wojny informacyjnej, hybrydowej, jest kluczowy dla wyniku wojny w Ukrainie, a więc ostatecznie – dla bezpieczeństwa Polski.
- Gdyby rzeczywiście Stany Zjednoczone zdecydowały się wycofać z Europy, to by oznaczało śmierć NATO. W tej układance obecność USA jest niezbędna.
- Jak dotąd, sojusz się sprawdza, NATO wygrało pierwszą zimną wojnę z Układem Warszawskim. Główną siłą tego sojuszu jest odstraszanie przeciwnika od dokonania agresji i to jest dla nas zasadnicza korzyść.
- Gdyby UE miała stać się drugim NATO, to nie wiem, czy to byłoby z korzyścią dla społeczeństwa europejskiego, czy wręcz odwrotnie.
- Niewątpliwie Rosja i Chiny mają wspólnego wroga, a to – jak wiemy z historii – łączy najlepiej. Tę relację zakłóca wojna rosyjsko-ukraińska, dlatego że ona stwarza dodatkowy kłopot dla Chin.
- Chiny przez dekady zajmowały pozycję stania z boku, nieangażowania się w sprawy globalne, budowania potęgi, zgodnie z ideą konfucjańską, wedle której jest czas kumulacji potęgi i czas jej eksploatacji. A kilka lat temu uznały, że owa potęga jest już wystarczająca.
Z gen. Stanisławem Koziejem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Czy czeka nas w Polsce wojna pełnoskalowa? Bo z wojną hybrydową już chyba mamy do czynienia, ale ona dzieje się gdzieś w cieniu, a najbardziej jako społeczeństwo lękamy się konwencjonalnych działań wojennych, karabinów, piechoty, czołgów.
Stanisław Koziej: Słusznie pan zauważa, że owa wojna hybrydowa w istocie rzeczy już trwa. Wynika z faktu, że mamy od dłuższego czasu drugą zimną wojnę – między Rosją i Zachodem. Rosja tę wojnę zapowiedziała dużo wcześniej, już w 2007 r. Wtedy Putin wygłosił swój program na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Natomiast praktycznie od aneksji Krymu w 2014 r. mamy już konfrontację oczywistą, jawną między Rosją i Zachodem. Przybrała ona szczytowy wymiar z chwilą pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę. Przyczyną tej wojny jest chęć podważenia przez Rosję istniejącego ładu międzynarodowego. Wojna w Ukrainie jest tak naprawdę jednocześnie konfrontacją Rosji z Zachodem. Owa konfrontacja odbywa się między innymi w wymiarze informacyjnym – co jakiś czas słyszymy ze strony Rosji salwy propagandy. Szczególnie specjalizuje się w tym Dmitrij Miedwiediew, który wygłasza straszne tyrady o atakach nuklearnych albo prowokuje, na przykład przedstawiając tezy fałszywe z historycznego punktu widzenia. Wojna Rosji z Zachodem odbywa się też w cyberprzestrzeni. Niedawno nasz szef Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni powiedział, że Polska jest najbardziej intensywnie atakowanym państwem z naszego regionu. Zatem zimna wojna i w jej ramach wojna hybrydowa, odbywająca się poniżej progu otwartej agresji, trwa. Natomiast jeżeli chodzi o wojnę gorącą, która ma charakter typowo zbrojny, to nie da się dziś jednoznacznie odpowiedzieć, czy będzie i kiedy będzie. Trzeba tę kwestię uwarunkować: wszystko zależy od wyniku wojny w Ukrainie. Od tego, czy Rosja tę wojnę wygra, a jeżeli tak, to jakim kosztem i kiedy. Czy może tę wojnę przegra, czy też może będzie ona trwała bardzo długo, z różnymi konsekwencjami. W zależności od scenariusza musimy postrzegać ryzyka związane z bezpośrednią agresją Rosji na NATO, w tym na Polskę. Oczywiście najbardziej niebezpieczny scenariusz jest taki, że Rosja wygrywa. I to wygrywa szybko, bez dalszych dużych strat.
KB: A w jakiej sytuacji Rosja może wygrać?
SK: Tylko wtedy, kiedy Zachód zaprzestanie popierania i zaopatrywania wojskowego Ukrainy. A może to zrobić, bojąc się eskalacji rosyjskiej, aż po wojnę nuklearną. Rosja straszy Zachód nie tyle strategiczną bronią atomową – pod tym względem jest w równowadze z amerykańskim arsenałem nuklearnym – ale szantażuje zachodnią opinię publiczną i decydentów politycznych użyciem taktycznej broni atomowej. Jest to niestety prawdopodobne choćby z uwagi na rosyjską doktrynę użycia owej broni, która dla niepoznaki nazywa się doktryną deeskalacji nuklearnej. Zakłada ona, że w pierwszym kroku nie musi być uderzenia bronią atomową w konkretne obiekty, ale nastąpi odpalenie takiego ładunku w powietrzu, nad morzem, czyli w neutralnym miejscu, aby tym samym dać sygnał drugiej stronie, że jesteśmy na progu wojny atomowej, choć jednocześnie jesteśmy gotowi negocjować pokój. Tego się Zachód obawia i gdy lęk będzie mocny, może spowodować zaprzestanie popierania Ukrainy. Gdyby w takich warunkach Rosja wygrała z Ukrainą, to miałaby od razu psychologiczną przewagę nad Zachodem – utwierdziłaby się w przekonaniu, że Zachód jest podatny na szantaż i dopóki trwa jego informacyjne obezwładnienie, to można dalej tę sytuację wykorzystywać. Wtedy celem strategicznym Rosji, bardzo niebezpiecznym dla nas, mógłby być korytarz do Kaliningradu, czyli lądowe połączenie z Białorusi do obwodu kaliningradzkiego. Byłoby to dla Rosji szczególnie istotne, bo w ostatnim czasie utraciła swoje atrybuty na Bałtyku. Kiedy Szwecja i Finlandia wstąpiły do NATO, Rosja została zapędzona do portu w Petersburgu, nie ma swobodnej łączności morskiej z obwodem kaliningradzkim. W przypadku zwycięstwa nad Ukrainą Rosja zdobyłaby na południu lądowe połączenie ze strategicznie ważnym dla panowania na Morzu Czarnym Krymem. Na północy takim celem jest lądowe połączenie z Kaliningradem. Dlatego uważam, że ryzyko tego typu rosyjskiej operacji wojennej o przesmyk suwalski jest duże. Zatem oceniam jako mało prawdopodobną pełnoskalową agresję przeciwko NATO, gdyż Rosja zdaje sobie sprawę, że nie ma koniecznej przewagi. Natomiast błyskawiczny rajd Rosjan na przesmyk suwalski, a potem szantaż NATO bronią atomową to już jest scenariusz, niestety, realny i na niego Polska powinna być dobrze przygotowana.
KB: Czyli dziś kluczowe jest wspieranie Ukrainy. Tymczasem Zachód jest nierychliwy. Prócz lęków związanych z eskalacją atomową istotne są chyba wewnętrzne problemy poszczególnych krajów. A może operacje psychologiczne Rosjan, polegające na sianiu destabilizacji, burzeniu jedności i solidarności Zachodu, są tak skuteczne, że już zbierają żniwo?
SK: Wzajemna presja informacyjna między Rosją i Zachodem trwa i jest jednym z elementów hybrydowej zimnej wojny. W tym obszarze to Rosja ma inicjatywę i zdobyła przewagę w starciu, ponieważ nie przebiera w środkach, nie zastanawia się, co wypada, a co nie wypada – prowadzi brutalną agresję informacyjną przeciwko Zachodowi. Tymczasem my nie potrafimy stawić czoła czy stać się równorzędnym przeciwnikiem tak prowadzonej agresji informacyjnej. Nie mamy dobrej strategii zimnowojennej. Najwyższy czas, abyśmy zrozumieli, że Rosja nie myśli o współpracy, wyraźnie sygnalizuje, że ma maksymalistyczne cele, choćby na wojnie w Ukrainie, gdzie chce politycznie podbić cały kraj i przejąć dużą część jego terytorium. A my jesteśmy niezwykle ostrożni w zwalczaniu tych argumentów. Mam na myśli punktowanie nieprawd głoszonych przez Miedwiediewa, gdzie przejawiamy postępowanie reaktywne. Zanim zdążymy zareagować na salwy jego kłamstw, straty nimi spowodowane już powstały. Rozsadzanie psychologiczne Europy od środka i pobudzanie sił prorosyjskich, antyunijnych jest niezwykle skuteczne, gdyż ziarno dezinformacji pada na podatny grunt. Tymczasem Putin powinien otrzymać od Zachodu wyraźne ostrzeżenie, że jeśli przekroczy czerwoną linię, to spotka się z określoną reakcją. Musimy z determinacją pokazywać społeczeństwu rosyjskiemu i tamtejszym decydentom negatywne konsekwencje ich działań. Nałożyliśmy ekonomiczne sankcje na Rosję jako karę za wykonanie przez nią określonych działań. A powinniśmy działać ofensywnie – ostrzec, że za określone postępowanie będziemy wymierzać kary, a w razie konieczności – bezwzględnie je stosować. Na przykład jeżeli Rosja dokona prowokacji z użyciem broni masowego rażenia (biologicznej bądź chemicznej), to spotka się z naszej strony z konsekwencjami, również wojskowymi. Jeżeli Putin nie zaprzestanie ataków rakietowych na zachodzie Ukrainy, które powodują ryzyko dla integralności naszych granic, to my ustanowimy wysuniętą strefę ochrony przeciwrakietowej przed naszą granicą, co oznacza, że będziemy strącać rosyjskie rakiety zawczasu, aby się uchronić przed tego typu incydentami, szczególnie w przypadku lecących rakiet podwójnego przeznaczenia, zdolnych do przenoszenia broni atomowej. Niech wreszcie Putin ma dylemat, czy drażnić NATO, bo to oznacza dla niego realne niebezpieczeństwo.
Żadna ze stron nie chce wojny. Strategia aktywnego oddziaływania informacyjnego na rosyjską propagandę mogłaby być na tyle skuteczna, że oddziaływałaby na proputinowską opinię publiczną w Rosji. Może przedarlibyśmy się przez blokadę informacyjną i wzbudzili refleksję przynajmniej w części tamtejszego społeczeństwa. To byłby także sygnał dla sztabowców i planistów rosyjskich, aby brać pod uwagę zmianę nastrojów społecznych w swoim kraju pod wpływem działań służb informacyjnych NATO. Jeżeli takich komunikatów od nas nie ma, to ułatwiamy Rosji eskalowanie działań wedle własnych planów w najbardziej korzystnym dla nich czasie. Tak więc przebieg wojny informacyjnej, hybrydowej, jest kluczowy dla wyniku wojny w Ukrainie, a więc ostatecznie – dla bezpieczeństwa Polski.
KB: Zatem przygotowując kraj do potencjalnego konfliktu, winniśmy myśleć nie tylko o obronie przeciwrakietowej, remontach karabinków itd., ale też o rozwijaniu potencjału w obszarze operacji informacyjnych i psychologicznych?
SK: Walka informacyjna jest nieodłączną cechą współczesnych konfliktów zbrojnych. Wzrost czynnika informacyjnego wiąże się oczywiście z rewolucją informacyjną, jaka nastąpiła po erze industrialnej. Postęp technologiczny, informatyzacja wszelakich procesów, wdrażana powoli sztuczna inteligencja – to wszystko sprawia, że rola czynnika informacji wzrosła. Już pół wieku przed naszą erą myśliciel i strateg chiński Sun Zi opracował „Sztukę wojenną” – najstarszy na świecie podręcznik prowadzenia wojen. Według zasad tam zawartych wojna to sztuka wprowadzania w błąd. „Więc jeżeli coś możesz, udawaj, że nie możesz. Jeżeli jesteś gotów, udawaj bezczynność. Będąc blisko, udawaj, że jesteś daleko. Będąc daleko, udawaj, że jesteś blisko. Jeżeli wróg szuka swojej korzyści, pokaż mu przynętę, aby go zwabić. Pomieszaj przeciwnika i wtedy uderzaj. Kiedy jest groźny, przyczaj się i bądź podwójnie gotów. Kiedy jest silniejszy, unikaj go. Kiedy jednomyślny, skłócaj go. Atakuj, kiedy nie jest na to przygotowany”. Z kolei pruski generał i teoretyk wojny Carl von Clausewitz w traktacie „O wojnie” powstałym w 1831 r. pisał, że wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami. Istotą wojny ma być pokonanie przeciwnika i skłonienie go do realizacji naszej woli poprzez walkę. Aby pokonać wroga, należy rozbić jego armię, zająć terytorium i złamać wolę kontynuowania oporu. Dzisiaj jednak ponownie dostrzegamy wagę informacji, co więcej, można zaryzykować hipotezę, że w najbliższej przyszłości czynnik informacyjny zacznie przeważać nad czynnikiem energetycznym. Może w przyszłości można będzie rozstrzygać wojny na korzyść agresora wyłącznie w sferze informacyjnej, kiedy agresor skutecznie zaszantażuje bronią atomową.
KB: W Polsce opieramy przeświadczenie o swoim bezpieczeństwie na klauzuli wzajemnej pomocy zawartej w art. 5 traktatu NATO. Czy nasza postawa jest słuszna, zważywszy na rozmaite kryzysy tej instytucji, w tym ostre wypowiedzi Trumpa o wyjściu USA z sojuszu?`
SK: Weźmy pod rozwagę kwestię wiarygodności NATO. Niektórzy przypominają, że zachodni sojusznicy mimo podpisanych porozumień zostawili w 1939 r. napadniętą Polskę bez pomocy. Ale to jest błędny kierunek myślenia, bo po pierwsze wtedy mieliśmy pakty obronne zawarte z Wielką Brytanią i Francją o działaniu na wypadek wojny bez konkretnych planów tego działania. Natomiast NATO jest sojuszem z istniejącymi już w czasie pokoju wspólnymi dowództwami, doktrynami i – co najważniejsze – z już zawczasu opracowanymi i zatwierdzonymi na zasadzie konsensusu planami operacyjnymi na przewidywane konkretne warianty zagrożeń. Jak dotąd, sojusz się sprawdza, NATO wygrało pierwszą zimną wojnę z Układem Warszawskim. Główną siłą tego sojuszu jest odstraszanie przeciwnika od dokonania agresji i to jest dla nas zasadnicza korzyść. Sami nie moglibyśmy powstrzymać mocarstwa nuklearnego przed atakiem, natomiast jesteśmy o wiele skuteczniejsi, dysponując wspólną siłą NATO wspieraną przez broń atomową USA.
Co więcej, sojusz nie tylko odstrasza, ale w razie realnego niebezpieczeństwa będzie gotowy do obrony. Istnieją wspomniane już plany obrony terytorium NATO odpowiadające na różne scenariusze zagrożenia. Są to konkretne plany operacyjne z wyznaczeniem sił i środków do wykonania określonych zadań. W NATO decyzje zapadają na zasadzie konsensusu, co oznacza konieczność zgody w danej sprawie wszystkich państw członkowskich. Niektórzy obawiają się, że w razie nagłego ataku do podjęcia decyzji NATO będzie potrzebny konsensus, a jakiś członek sojuszu uzna, że nie chce się bić za przesmyk suwalski. Tu mam odpowiedź następującą: wprawdzie decyzje NATO są podejmowane na zasadzie pełnej zgody wszystkich członków, ale warto dodać, że decyzje dotyczące treści planów operacyjnych są już zawczasu podjęte i w razie zagrożenia zostaną wdrożone.
Kluczem do wiarygodności NATO jest zdolność do przygotowania właściwych planów operacyjnych, adekwatnych do zagrożeń. Przewidywanie, prognoza i ocena muszą być realne. Jeżeli owe plany operacyjne są zatwierdzone już dzisiaj, to znaczy, że wszystkie państwa się zgodziły na działanie w określony sposób. W takiej sytuacji nie musimy się za bardzo obawiać, że NATO nie zareaguje, gdy pojawi się zagrożenie. Ryzyko polega na czymś innym – że sztab wojskowy NATO przygotuje mało prawdopodobne scenariusze, nie przewidzi najważniejszych zagrożeń albo wróg tak nas zaskoczy, że nie będziemy mieli na to gotowego planu. Wtedy dopiero w momencie rozpoczęcia agresji trzeba byłoby opracować plan i szukać uzgodnienia, żeby go zatwierdzić i móc przeciwstawić się agresji. Wówczas pojawia się problem konsensusu i w takiej sytuacji NATO mogłoby go długo szukać. Niedawno mieliśmy w NATO kłopoty z zatwierdzaniem planów operacyjnych. Turcja zaczęła blokować plany na naszej flance, chciała coś dla siebie wywalczyć, tak to zwykle z Turcją bywa. Procedura zatwierdzania planów trwała kilka miesięcy i gdyby w jej trakcie nastąpił atak, to zamiast od razu reagować, NATO musiałoby szukać konsensusu. Natomiast teraz plany są już zatwierdzone, oczywiście czarny scenariusz trzeba brać pod uwagę, ale jest on mniej prawdopodobny. W tym kontekście należy także podkreślić szczególnie ważną rolę ciągłej aktualizacji planów operacyjnych, dostosowywania ich do zmieniającego się środowiska bezpieczeństwa, pojawiania się nowych zagrożeń lub nowych możliwości, jak choćby po ostatnim wstąpieniu do NATO Finlandii i Szwecji.
KB: A wspomniane wypowiedzi Trumpa i straszenie wyjściem USA z sojuszu?
SK: Zerwanie więzi transatlantyckiej jest największym ryzykiem dla NATO i dla Polski. To jest śmiertelne zagrożenie dla paktu. Gdyby rzeczywiście Stany Zjednoczone zdecydowały się wycofać z Europy, to by oznaczało śmierć NATO. W tej układance obecność USA jest niezbędna. Nawet jeżeli Trump będzie prezydentem, to nie sądzę, by mógł się zdecydować na tak drastyczny krok. W establishmencie amerykańskim, w środowisku republikanów, też są ludzie racjonalnie myślący. Mogą być różne kłopoty, problemy, naciski, ale takiego czarnego scenariusza nie przewiduję, bo byłby bardzo szkodliwy również dla USA. Dopóki Ameryka jest z Europą, dysponuje dodatkową siłą europejską do zagospodarowania i wykorzystania w konfrontacji z Chinami, co dla Stanów Zjednoczonych jest najważniejsze. Gdyby jednak doszło do najgorszego, powinniśmy myśleć o roli Unii Europejskiej, która w zastępstwie NATO powinna przejąć odpowiedzialność za obronę Europy.
KB: Na ostatniej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa narracji o możliwościach budowania europejskiej odpowiedzi militarnej na sytuację wojny towarzyszyły raczej indolencja i pesymizm.
SK: To jest problem otwarty, co dalej byłoby z UE w tym czarnym scenariuszu, w którym NATO przestaje istnieć. Dopóki NATO istnieje, to istotna jest kwestia, jak miałyby wyglądać relacje pomiędzy sojuszem a UE. Jak te dwa podmioty operujące na jednej przestrzeni strategicznej powinny współdziałać. Są obawy, że jeżeli Unia chciałaby być pełnowymiarową strukturą obronną, to siłą rzeczy skrzyżują się kompetencje obu tych podmiotów. Gdyby UE miała stać się drugim NATO, to nie wiem, czy to byłoby z korzyścią dla społeczeństwa europejskiego, czy wręcz odwrotnie. Uważam, że dopóki jest NATO, to relacje powinny raczej polegać na tym, że Unia Europejska specjalizuje się w przygotowaniu potencjału obronnego: rozwoju sił zbrojnych i przemysłu obronnego, finansowaniu, szkoleniu, ochronie infrastruktury obronnej itp. Jednym słowem wszystko to, co wiąże się z umacnianiem potencjału obronnego Europy, może realizować UE, skoro jest strukturą polityczno-gospodarczą. Natomiast jeżeli idzie o użycie tego potencjału do obrony w razie zagrożenia, to powinno to realizować NATO. Czyli relacje między UE i NATO powinny być zorganizowane wedle znanego w wojsku modelu dowodzenia, w którym istnieje tzw. provider, dostarczający wojsko, przygotowujący je, szkolący, oraz tzw. user, czyli dowództwo operacyjne. Relacja między providerem i userem jest najlepszym modelem współdziałania tych podmiotów w imię wspólnego bezpieczeństwa europejskiego. Natomiast gdyby miało dojść do zaniku jednego z tych podmiotów, czyli właśnie usera, to wówczas pojawia się problem. Unia Europejska powinna przejąć tę funkcję – mieć zdolność do prowadzenia operacji w obronie Europy. Musi zatem brać to pod uwagę w analizach, koncepcjach, a nawet przygotować stosowne plany ewentualnościowe na taką okoliczność.
Często słyszymy o budowaniu armii europejskiej. Co by to miało być? Europejskie mundury? Dystynkcje inne niż narodowe? Wiadomo, że nie ma szans na zbudowanie takiej armii, dopóki UE jest strukturą międzynarodową, a nie jednolitym podmiotem politycznym. Taka armia europejska mogłaby powstać, gdyby najpierw powstały stany zjednoczone Europy, gdyby nastąpiła integracja polityczna. Najpierw musi być decydent, dysponent polityczny, a dopiero później armia. Nie można stawiać wozu przed koniem – budować armii, gdy nie ma się tego, który tej armii ma używać i o niej decydować. Gdyby Unia miała przejmować kompetencje obronne, to w razie wyjścia USA z NATO powinna wchłonąć jego pozostałość, przygotować swoją strukturę operacyjną na wzór obecnego NATO. A ono nie przewiduje armii natowskiej, analogicznie do armii europejskiej, tylko składa się z armii narodowych poszczególnych krajów, natomiast jest wspólne dowództwo, które przygotowuje, ukierunkowuje i w razie zagrożenia przejmuje dowodzenie różnymi częściami armii narodowych, wydzielonymi do przeprowadzenia konkretnych operacji. Na taki model UE powinna się przygotować, może niekoniecznie tworzyć jakieś wielkie dowództwa, ale mieć zalążek takich dowództw, które by przygotowały plany ewentualnościowe na wypadek pojawiającego się ryzyka. Gdyby NATO miało ginąć, to wtedy trzeba będzie zacząć ten proces, a jeszcze wcześniej – przemyśleć go, zaplanować na poziomie sztabu UE. Niebawem będzie w nim generał Wojciechowski, zostanie szefem Komitetu Wojskowego Unii Europejskiej, więc miejmy nadzieję, że będzie w tym duchu inspirował myślenie strategiczno-wojskowe UE.
KB: W wyniku izolacji gospodarczej Zachodu Rosja zaczęła przecierać nowe ścieżki współpracy gospodarczej, ale też militarnej z Chinami, Indiami itd. W jakim stopniu pogłębianie praktyki współpracy między wymienionymi krajami powoduje wzrost zagrożeń dla wolnego świata?
SK: Jeżeli popatrzymy na świat w najszerszej perspektywie, to dostrzeżemy trzy główne ogniwa: Stany Zjednoczone, Chiny i Rosję. Tę ostatnią widzimy dlatego, że jest mocarstwem nuklearnym, wielkim terytorialnie państwem z zasobami naturalnymi itd. Natomiast w skali globalnej najważniejszy jest wektor USA–Chiny. Oczywiście bardzo ciekawy jest też wektor Rosja–Chiny. Jest tu wiele różnych aspektów, które trzeba brać pod uwagę. Niewątpliwie Rosja i Chiny mają wspólnego wroga, a to – jak wiemy z historii – łączy najlepiej. Tę relację zakłóca wojna rosyjsko-ukraińska, dlatego że ona stwarza dodatkowy kłopot dla Chin. Oczywiście występuje tu aspekt przeciwstawiania się Stanom Zjednoczonym, ale nie brakuje też problemów, na przykład Chiny obawiają się rosyjskiej presji na broń nuklearną. Nie chcą tego, bo wciąż nie są w tym zakresie równorzędnym graczem dla USA i Rosji. Mają dużo mniejszy arsenał, choć bardzo dynamicznie realizują plan jego rozwoju, by dogonić głównych graczy w perspektywie ponad 10 lat. Obniżenie progu możliwego użycia broni atomowej jest dzisiaj dla Chin bardzo niebezpieczne. W związku z tym zniechęcają Rosję do tego kroku. Inny problem, który w relacjach rosyjsko-chińskich jest pewnym wyzwaniem, zwłaszcza dla Rosji, to kwestia ekspansji gospodarczej i społecznej Chin w rejonie dalekiej Syberii. Zagospodarowanie, inwestycje chińskie, migracja do tego regionu sprawiają, że żyje tam coraz więcej Chińczyków, którzy są – jak to zawsze w przypadku pionierów – dynamicznym czynnikiem rozwoju. To jest problem Rosji: chciałaby powstrzymać tę ekspansję, a jednocześnie nie może zrazić do siebie swojego głównego partnera. Wydaje się, że perspektywy współpracy chińsko-rosyjskiej są i raczej będą się utrzymywały z uwagi na rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi – tak zwaną rywalizację wielkomocarstwową, która jest pokazywana w strategii amerykańskiej jako nowy wyraz stosunków międzynarodowych. Chiny i Rosja są przez USA stawiane w jednym szeregu. Natomiast nie widać bezwarunkowego chińskiego wsparcia Rosji w sprawie Ukrainy, ale to dlatego, że Chiny są wstrzemięźliwe, bo mają ambicje globalne. Obawiają się też restrykcji, sankcji pośrednich, drugorzędnych czy szerzej – zmiany klimatu w relacjach gospodarczych.
KB: Kojarzenie Chin jednoznacznie z wojną zakłóciłoby płynność relacji handlowych z wolnym światem, a tworzenie osi zła z Rosją byłoby druzgocące wizerunkowo.
SK: Zgadza się. Chińczycy myślą o swojej pozycji i roli w sposób systemowy, kompleksowy. Tym bardziej, że w ostatnich latach wyraźniej weszli na ścieżkę ekspansji międzynarodowej. Chiny przez dekady zajmowały pozycję stania z boku, nieangażowania się w sprawy globalne, budowania potęgi, zgodnie z ideą konfucjańską, wedle której jest czas kumulacji potęgi i czas jej eksploatacji. Chiny już kilka lat temu uznały, że owa potęga jest wystarczająca, i stają się coraz bardziej aktywne, także wojskowo, w różnych ćwiczeniach, misjach itd. Dziś już dobrze czują swoją globalną rolę i postępują jak gracz globalny, jak im interesy podpowiadają. Nie chcą się uzależniać od jednej konfiguracji.
-----
Prof. dr hab. Stanisław Koziej – generał brygady w stanie spoczynku, członek Komitetu Prognoz PAN, senior fellow w Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego w Warszawie, członek Rady Programowej Instytutu Bronisława Komorowskiego, nauczyciel akademicki w Akademii Sztuki Wojennej, na Uniwersytecie Warszawskim oraz Szkole Wyższej im. P. Włodkowica w Płocku. Były sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta i szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego oraz sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego (lata 2010 – 2015). Wcześniej, w latach 2005 – 2006 wiceminister obrony narodowej, w 2007 roku – doradca Rzecznika Praw Obywatelskich, w 2008 r. – doradca Ministra Obrony Narodowej. Wieloletni nauczyciel akademicki. Specjalizuje się w polityce i strategii bezpieczeństwa międzynarodowego i narodowego (w tym obronności) oraz strategicznym zarządzaniu bezpieczeństwem. Bezpośrednio przed odejściem ze służby w Wojsku Polskim był (w latach 1994 – 2001) dyrektorem Departamentu Systemu Obronnego w Ministerstwie Obrony Narodowej oraz (lata 1993 – 1994) wicedyrektorem departamentu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego (na tym stanowisku w 1993 roku uzyskał awans generalski z rąk prezydenta Lecha Wałęsy).