Przyciąganie architekturą
Marzeniem wielu polskich samorządowców jest przyczynienie się do realizacji projektów architektonicznych, których fotografie opanują kolorowe magazyny, a także wpłyną na przyciągnięcie wielu tysięcy turystów do regionu. Stawka bywa naprawdę ogromna.
Nowe budynki – często przyjmujące imponujący wymiar współczesnych „domów ze szkła” – to nie krótkotrwałe akcje marketingowe, ale utrwalone na długie lata w świadomości mieszkańców miejsca, bryły, a także ich oferta: użyteczność, funkcjonalność, ekonomika. W przypadku turystyki miejskiej kulturowej stworzenie nowej ikony współczesnej architektury może oznaczać spektakularny wzrost ruchu turystycznego. Nie może więc dziwić zaangażowanie samorządów w projekty o wizerunkowym charakterze. To akurat tendencja wielu lokalnych decydentów, aktualna na terenie całej Unii Europejskiej.
W przeszłości turystyka elitarna była napędzana przez gigantyczne, często megalomańskie projekty budynków. Wielkie pałace, dwory i zamki królewskie czy rezydencje możnowładców, magnatów, wznoszono przede wszystkim w celu zaimponowania stosunkowo wąskiej grupie elit danej epoki, przyciągnięcia na dwór wybitnych artystów i rozmaitych luminarzy oraz zdobycia pożądanego prestiżu (np.: Luwr – monumentalna, renesansowa siedziba królów francuskich; pięć Pałaców Zimowych w Petersburgu, w tym pierwszy dla cara Rosji Piotra I; olbrzymie rezydencje potężnych polskich magnatów w XVII–XVIII w.). Rywalizacja o prestiż, ale także podziw i przyciągnięcie setek tysięcy odwiedzających, rozgrywała się w obszarze sakralnym – religijnym oraz mieszczańskim. Wspaniałe kościoły, katedry, klasztory powstały, aby przyciągnąć ogromne rzesze wiernych, zaś kosztownie rozbudowywane śródmieścia (rynki miejskie, ratusze, domy handlowe, domy cechowe, kupieckie, dwory mieszczańskie) największych miast europejskich, w tym hanzeatyckich, spełniały rolę swoistych latarni morskich na szlakach kupieckich.
Znaleźć przepis, czy raczej kamień filozoficzny, współczesnej ikony architektonicznej
Znany już raczej powszechnie tzw. efekt Bilbao rozpalił wyobraźnię tysięcy współczesnych włodarzy miast, a także środowisk architektonicznych na świecie. Czy można więc zaprogramować sukces w postaci szczegółowo zaplanowanej realizacji ikony współczesnej architektury? Przykład pierwszy – „eksperyment Dubaj”. Zainwestowano niewyobrażalne środki (niemożliwe do powtórzenia w realiach Polski i większości krajów UE) i zatrudniono najlepszych architektów na świecie, z rozmachem rozbudowując stolicę Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W efekcie nastąpił znaczący wzrost turystyki, w tym elitarnej, konferencyjnej i kongresowej, a także cen nieruchomości. Dubaj zwrócił uwagę całego świata, również celebrytów, ludzi polityki, filmu, muzyki. Dwa kolejne przykłady pochodzą z Polski. „Eksperyment Świebodzin” polegał na zbudowaniu kopii ogromnego posągu Chrystusa z Rio, z kolei „eksperyment Szymbark” zakładał zgromadzenie w jednym miejscu unikalnych i dziwnych obiektów drewnianej architektury, na czele z najpopularniejszym w ostatnich latach „domem do góry nogami”. Obie polskie koncepcje opierały się na podobnym założeniu – chcemy zrobić coś „naj” w kategorii wyróżnienia się, ale nie w dziedzinie jakości projektu, konstrukcji czy koncepcji architektonicznej. Osiągnięto wymierne efekty, m.in. znaczący wzrost liczby odwiedzających, choć powstały nie ikony, a raczej karykatury architektoniczne.
Inna sprawa, że prosty – zdawałoby się – przepis, czyli zbudować nowy, ważny dla miasta czy regionu obiekt publiczny, w oparciu o projekt wybitnego współczesnego architekta lub pracowni wyłonionej w międzynarodowym konkursie, niestety znacznie częściej się nie sprawdzał, niż przynosił oczekiwany sukces. Najjaśniej świecące nazwiska architektów, w tym odważny i ultranowoczesny Norman Foster, wizjonerka współczesnego nurtu streamline Zaha Hadid, holenderski eklektyczny teoretyk, a zarazem przewrotny twórca Rem Koolhaas, na fali popularności zrealizowali sporo ponad setkę obiektów na całym świecie, czym bez wątpienia „rozwodnili” swój wizerunek twórców unikalnej i bezkompromisowej architektury.
Kosztowne ryzyko fiaska, czyli pseudoikony lub finansowe porażki
O współczesnej ikonie architektury wciąż marzy nasza stolica, która ma wyjątkowego pecha w tym obszarze. Konkurs architektoniczny na budynek Muzeum Sztuki Współczesnej w założeniach miał wyłonić projekt, którego bryła ożywi krajobraz architektoniczny Śródmieścia Warszawy i usunie w cień Pałac Kultury i Nauki – niezasłużenie dominujące, architektoniczne piętno mrocznych czasów socrealizmu. Chociaż konkurs przyciągnął rekordową, jak na polskie realia, liczbę architektów z całego świata oraz krajową elitę, to przyniósł rozstrzygnięcie zgoła inne od oczekiwanego zarówno przez Ministerstwo Kultury, jak i władze stolicy. Estetycznie minimalistyczny, bardzo funkcjonalny i nowoczesny obiekt miał według wizji zwycięskiego architekta Christiana Kereza zgrabnie wpasować się w istniejący krajobraz otoczenia (m.in. Domy Towarowe Centrum, PKiN), zamiast przyciągać uwagę krzykliwą formą bryły architektonicznej. Pomimo miesięcy pracy architekta i pracowni oraz ogromnych pieniędzy wypłaconych tytułem wynagrodzenia współpracę zerwano, zaś Warszawę czeka powtórka konkursu. Pozostałe dotychczasowe próby stworzenia atrakcyjnej wizualnie dominanty Śródmieścia Warszawy, a zarazem rozpoznawalnej w Europie nowej ikony architektury współczesnej, wypadły co najwyżej przeciętnie. Kompleks handlowo-biurowy przy dworcu Warszawa Centralna – Złote Tarasy – okrzyknięto już chyba wszystkim, od cudu po totalny wulgaryzm architektoniczny, zaś apartamentowiec Żagiel projektu Daniela Libeskinda stracił wiele ze swojej urody bijącej z fotografii renderingowych, które okazały się bardziej mamidłem niż oddaniem stanu obecnej rzeczywistości.
Próby stworzenia nowej ikony architektonicznej jako magnesu turystycznego kończyły się fiaskiem nie tylko w Warszawie; przypadki nie mniej dotkliwych niepowodzeń były udziałem choćby czeskiej Pragi (odważny projekt nowej biblioteki Jana Kaplickiego doprowadził do napięć społecznych i dramatu osobistego samego architekta), Łodzi (władze miasta nie zaakceptowały koncepcji centrum festiwalowo-filmowego projektu Daniela Libeskinda), Poznania (odrzucona wizjonerska koncepcja kawiarni Claudio Silvestrina jako elementu nowego skrzydła w Muzeum Narodowym), a także Hamburga (tam faktem stała się porażka organizacyjna realizacji projektu gmachu Nowej Opery w dzielnicy Hafencity – pracownia Herzog & de Meuron’s kuriozalnie przekroczyła zakładane koszty oraz terminy).
Żeby jednak nie wpadać w skrajny defetyzm, warto podać kilka pozytywnych stron trendu pościgu za nowymi ikonami architektury. Dzięki próbom powtórzenia efektu Bilbao powstało – zarówno w Europie, jak i na świecie – wiele projektów, które można śmiało określić mianem ikon współczesnej architektury, która ponownie zaczęła odgrywać, tak jak kilkaset lat temu, rolę lidera rozwoju potencjału kreatywności miast i regionów w Europie i na świecie. Ten trend wciąż się rozwija dzięki nowo odzyskiwanym miejscom, procesom rewitalizacji, reurbanizacji, a także używaniu coraz to bardziej wyrafinowanych technologii w obszarze konstrukcji budynków, ich energochłonności (trend pasywności energetycznej), innowacjom w architekturze elewacji oraz inteligentnym systemom komunikacji cyfrowej.
Metody alternatywne i komplementarne, czyli życie między budynkami
Turystyka architektoniczna to także odwiedzanie modnych dzielnic, ulic czy przestrzeni miejskich, również tych, które powstają w wyniku przemyślanych procesów rewitalizacji, np. po dawnych terenach przemysłowych. Projekty i programy zmieniające istotnie przestrzeń miejską, zakładające stworzenie nowej jakości i funkcjonalności miejsca, z reguły spełniają ważną rolę w kreowaniu atrakcyjności turystycznej współczesnych metropolii. Wśród takich przykładów możemy wymienić szereg miast brytyjskich, np. Liver-pool, Manchester, Londyn, a także holenderskich, niemieckich czy hiszpańskich: Rotterdam, Amsterdam, Saragossa, wspomniane Bilbao czy dzielnica Hafencity w Hamburgu. Kreowanie atrakcyjnych prze-strzeni miejskich stało się obecnie niezwykle pożądaną i cenioną sztuką, opartą z reguły na wieloletniej wiedzy praktycznej oraz kompleksowej współpracy urbanistów, architektów, samorządów lokalnych, NGO-sów, podmiotów przemysłu kultury czy inwestorów. Bez wątpienia do liderów w tej dziedzinie zaliczają się Duńczycy, Holendrzy oraz Anglicy; warto wymienić pionierskie doświadczenia oraz projekty prof. Jana Gehla (Gehl Architects) czy udany proces rewitalizacji dzielnic portowych w miastach brytyjskich, bazujący na doświadczeniach londyńskich (realizowanych pod przewodnictwem i według założeń master planu sir Richarda Rogersa, we współpracy m.in. z London Development Agency). Dobrze przemyślane, atrakcyjne przestrzenie miejskie przyciągają setki tysięcy, a nawet miliony turystów rocznie, wpływając na rozwój usług okołoturystycznych, sektorów kreatywnych i przemysłu spotkań. Nowe dzielnice i przestrzenie miejskie stają się coraz częściej wyzwaniem dla specjalistów od najnowszych rozwiązań cyfrowych, w tym komunikacji interaktywnej, a także polem dla realizacji śmiałych eksperymentów w obszarze prezentacji sztuki współczesnej oraz designu. W Polsce coraz częściej udaje się wdrożenie zarówno błyskotliwych, jednostkowych projektów, jak i wieloletnich programów na obszarach transformowanych dzielnic. Niektóre stały się rozpoznawalnymi produktami turystycznymi, jak Manufaktura w Łodzi, krakowska dzielnica Kazimierz, warszawska Fabryka Trzciny na Pradze, klubokawiarnia w budynku dworca Powiśle czy poznańska Concordia Design na terenie dawnych zakładów drukarskich. Wzorcowo urządzone, typowo turystyczno-rekreacyjne przestrzenie miejskie powstały np. w Gdyni (obszar Bulwaru Szwedzkiego i Plaży Śródmieście) czy Bydgoszczy (kompleksowa rewitalizacja Wyspy Młyńskiej).
Przekuć słabości w atuty
Trend mody na turystykę architektoniczną nie tylko dotarł do Polski, ale udało nam się wytworzyć na tym polu swoje własne kreatywne koncepcje, które przeszły ewolucję w kierunku przemyślanych produktów kulturowych i turystycznych. Wystarczyło raptem kilka lat, abyśmy odkryli, zachwycili się tym, co uważaliśmy do tej pory za słabości w ofercie turystycznej wielu miast, czyli architekturę modernistyczną, przemysłową czy robotniczych osiedli mieszkaniowych. Obecnie przynajmniej kilkanaście miast w Polsce intensywnie rozwija ofertę turystyki kulturowej w oparciu o architekturę międzywojenną oraz popularyzuje jej walory wśród mieszkańców, młodzieży, dziennikarzy i liderów opinii. Zresztą akurat media bardzo sprzyjają temu zjawisku, podobnie eksperci i pasjonaci, którzy w dużej mierze przyczynili się do powstania pewnego rodzaju mody na modernizm czy architekturę industrialną. W spacerach architektonicznych w Gdyni i Warszawie uczestniczyło w okresie ostatnich dwóch lat kilkadziesiąt tysięcy osób. Przykładowo Gdyński Szlak Modernizmu pojawił się jako element wydarzeń z cyklu dni designu, a nawet muzycznego Open’er Festival, jak również stał się pretekstem do zainicjowania nowej w Polsce koncepcji wydarzenia – let-nich dni architektury, odbywających się od 2011 r. pod marką Weekend Architektury. Z kolei organizowane w Warszawie przez grupę społecznych pasjonatów cykle prelekcji i spacerów trasami modernizmu poszczególnych dzielnic lub architektów warszawskich zbudowały niewiarygodną, jak na tak niszowy nurt architektury, społeczność kilkudziesięciu tysięcy fanów na Facebooku. Za tą modą podążają wydawnictwa, strony internetowe, konferencje, publikacje itp. Na Śląsku wypromowano jako atrakcję do niedawna jeszcze wstydliwy obszar miasta – kato-wicką dzielnicę Nikiszowiec. Z kolei samorząd Zabrza zainicjował wspólnie z władzami województwa zintegrowany program promocji i budowy oferty wokół obiektów industrialnych i poindustrialnych, w którym miasto jest promowane jako europejskie centrum turystyki industrialnej. Coraz większą popularnością cieszą się spacery oraz oferty turystyczne, których osią jest powojenna architektura socrealistyczna (np. Nowa Huta w Krakowie, warszawski Muranów) czy awangardowe realizacje z okresu PRL (architektura powojennego modernizmu w Pozna-niu, Warszawie; inspirowane ideami La Corbusiera „maszyny do mieszkania”, czyli wielkie budynki mieszkalne, m.in. w dzielnicy Gdańsk Przymorze czy na katowickim osiedlu Tysiąclecia).
Nurt współczesny – początek drogi do gwiazd
Zainteresowanie polską architekturą rośnie nie tylko w samym kraju. Na cykliczną międzynarodową konferencję o modernizmie do Gdyni przyjeżdżają najwybitniejsi eksperci z Europy i świata. Najnowsze realizacje polskich architektów z coraz większym powodzeniem konkurują o prestiżowe międzynarodowe nagrody i wyróżnienia. Wśród polskich pracowni, które zostały zauważone i wyróżnione na świecie w ostatnich kilku latach, warto wymienić: śląskie spółki architektoniczne – KWK Promes (Robert Konieczny), Medusa Group (Przemo Łukasik), Ingarden&Ewy (Krzysztof Ingarden) z Krakowa i HS99 z Koszalina. Dwie ostatnie zdobyły wyróżnienie najpopularniejszego na świecie portalu o architekturze – Archdaily.com – za najlepsze realizacje architektoniczne 2012 r. (I&E w kategorii kultura, HS99 w kategorii edukacja). Polscy architekci coraz częściej pozostawiają w pokonanym polu gwiazdy architektury światowej, np. Fort Architekci z Gdańska (wygrany konkurs na projekt Centrum Solidarności w Gdańsku), Studio Kwadrat z Gdyni (wygrany konkurs na projekt Muzeum II Wojny Światowej), Arch Deco z Gdyni (wygrane międzynarodowe konkursy, m.in. w obszarze architektury publicznej, medycznej i kultury, ostatni na nową siedzibę Szkoły Filmowej w Gdyni). Polską markę w zakresie architektury budują również liderzy, właściciele pracowni funkcjonujących poza granicami kraju, np. Fiszer Atelier 41 z Paryża (posiadające już biuro w Warszawie) czy Bednarski Studio z Londynu, specjalizujące się w projektach mostów i kładek.
Turystyka kulturowa architektoniczna ma więc przed sobą złotą erę, w której istotną rolę mogą odegrać zarówno polskie miasta i realizowane obiekty, m.in. nowe muzea czy przestrzenie miejskie, jak i sami architekci znad Wisły – coraz częściej doceniani, zauważani i publikowani, nie tylko w mediach kierowanych do fachowców, ale również do pasjonatów architektury, a więc potencjalnych turystów.
Jacek Debis
Agencja Rozwoju Gdyni