Co nas nie zabije, to nas wzmocni, czyli o związku pandemii z Friedrichem Nietzschem
Kiedy Friedrich Nietzsche wygłaszał swoje słynne „co nas nie zabije, to nas wzmocni”, z oczywistych względów nie miał na myśli zarazy trzeciej dekady XXI w. Jednak myli się ten, kto sądzi, iż zamierzam odnieść się do COVID-19 tylko w kontekście jego wpływu na stan naszego fizis. Oczywiście związek z COVID będzie, ale nie tylko w kategoriach medycznych.
Wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy pokazują, że COVID musiał być dokładnym czytelnikiem dzieł Nietzschego, z piekielną wręcz systematycznością udowadniając jego tezę, że człowiek jest czymś, co pokonanym być powinno („Tako rzecze Zaratustra”). Nieistotne, że sojusznikiem wirusa w tej nierównej walce była często zwykła głupota, dezynwoltura i brak wyobraźni dużej części przedstawicieli rasy ludzkiej.
Gospodarka światowa padła ofiarą wprowadzanych w mniej lub bardziej przemyślany sposób lockdownów. Abstrahując od wskaźników ekonomicznych i finansowych, warto się jednak skupić na skoku cywilizacyjnym, który dokonuje się na naszych oczach. Każdy, kto do tej pory nie rozumiał (albo nie chciał zrozumieć), jak istotna jest transmisja danych, czyli szybkość i sprawność komunikowania się, właśnie zalicza przyspieszony kurs z podstaw cyfryzacji. Tak zwani foliarze (dogmatyczni przeciwnicy technologii bezprzewodowego przesyłu danych) muszą mieć nie lada zagwozdkę, widząc, że bez technologii telekomunikacyjnych nie byłoby gwałtownego rozwoju handlu internetowego i dostosowanej do niego logistyki, czyli zakupów „pod drzwi”, a bez komunikatorów i aplikacji koncentrujących się nie na samym głosie, ale na wizji, po prostu zamienilibyśmy się w zombi. Nacisk na digitalizację nie tylko przyspieszy dalszą automatyzację produkcji i wykorzystanie Internetu rzeczy, ale też wpłynie na rynek pracy, bo najlepsi inżynierowie i informatycy już teraz są w cenie jaj Fabergé.
Zaryzykuję tezę, że nie ma już powrotu do pracy jednoznacznie biurowej lub tylko online. Musimy się przyzwyczaić do życia „w hybrydzie”. To, co daje się przenieść do świata cyfrowego, już zostało albo właśnie zostaje do niego przeniesione. Konsumenci, pracodawcy i pracownicy już teraz nam pokazują, co jest, a co nie jest możliwe. Pracy kucharza czy kelnera nie przeniesiemy do sieci, ale analityka lub pracownika z tzw. back office – jak najbardziej. Na problem musimy po prostu patrzeć w dwóch wymiarach – pod kątem sposobu funkcjonowania danego biznesu i sposobu funkcjonowania samego klienta. O ile gros zakupów można zrobić w sieci, to zachowań „stadnych” nie da się zastąpić wersją cyfrową. Oczywiście można zamówić jedzenie z ulubionej restauracji na wynos i zjeść potrawy z przyjaciółmi we własnym salonie, ale czy to nam zastąpi komfort serwowania dań prosto z kuchni i z obsługą kelnerską (bez trosk i późniejszego, już całkiem niecyfrowego, sprzątania)? Tak samo jest z zakupami. Chociaż można zrobić je online, to jednak po zniesieniu restrykcji klienci masowo wracają do galerii handlowych.
Chęci i potrzeby bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem nie da się przenieść do sieci. Mogę ćwiczyć jogę, komunikując się z moim instruktorem przez Internet, ale to nie to samo, co jego czujne oko, skutecznie powstrzymujące mnie od leserstwa, kiedy widzimy się na normalnej praktyce.
Grażyna Piotrowska-Oliwa, członek Rady Dyrektorów i Zarządu Pepco Group Limited, prezes Zarządu Grupy Modne Zakupy (Intymna.pl)