Znalazłam swoje miejsce na ziemi
O Krystynie Jandzie, Och-Teatrze, wyborze drogi życiowej, kobietach i mężczyznach z Marią Seweryn rozmawiają Marzena Tataj i Adam Mikołajczyk.
Adam Mikołajczyk: Aby w dzisiejszych czasach prowadzić teatr, trzeba być bardziej menedżerem czy artystą?
Maria Seweryn: Trzeba być i jednym, i drugim, choć to wydaje się niemożliwe. Tak mi podpowiada doświadczenie mojej mamy i własne. Początkowo byłyśmy tylko artystkami; pełne zaufania przekazałyśmy zarządzanie teatrem i fundacją menedżerowi – profesjonaliście w tej dziedzinie. Same nie znałyśmy się kompletnie na finansach i administracji. Oczywiście wszystkie decyzje artystyczne były w rękach mojej mamy, która jest założycielką i prezesem fundacji. Dla menedżera to prawdziwy skarb i wybawienie mieć Krystynę Jandę na czele teatru. To osoba obdarzona niezwykłą intuicją, dzięki latom wspaniałej, konsekwentnej pracy zdobyła zaufanie społeczne. Za nią idzie jakość i frekwencja. Ale wbrew przewidywaniom naszego ówczesnego menadżera popularność Teatru Polonia nie wystarczyła, aby Och-Teatr prosperował. Trzeba było ciężko pracować i przygotować całe przedsięwzięcie formalnie i biznesowo. Euforia towarzysząca otwarciu nowej sceny szybko zgasła, kiedy zorientowałyśmy się w rzeczywistej sytuacji finansowej. Od tego momentu zaczęła się nasza intensywna edukacja z zakresu ekonomii i zarządzania. W tej chwili znamy drogę każdej złotówki, uczestniczymy w tworzeniu biznesplanów i budżetów każdego projektu. Teraz można powiedzieć, że jesteśmy menedżerkami z konieczności i artystkami z pasji. Oczywiście zatrudniamy zawodową panią menedżer, która z nami stworzyła nowe struktury działania fundacji, mamy kontrolera finansowego, aby nie tracić panowania nad budżetem, zachować dyscyplinę wydatków itd.
Marzena Tataj: Fundacja Krystyny Jandy to swoisty dom kobiet.
MS: Pełna nazwa naszej fundacji brzmi: Fundacja Krystyny Jandy na rzecz Kultury. Faktycznie pracuje z nami dużo kobiet, ale nie jest to szczególnie zamierzone. Bardzo doceniam spokój i profesjonalizm panów, którzy z nami pracują. Tempo działania i zaangażowanie, również emocjonalne, mojej mamy udzieliło się całemu zespołowi. Wokół niej skupiła się grupa ludzi, którzy ją rozumieją i umieją za nią podążać. Wszyscy też się lubimy. Każdy jest samodzielny, skoncentrowany na pracy, ma poczucie odpowiedzialności za swoje zadania i obdarzony zostaje zaufaniem. Poza tym wszystkich nas łączy miłość do teatru… To ciężka i wymagająca praca, bez pasji niemożliwa. Angażujemy się w dwa teatry – to daje 60 wieczorów w miesiącu i co najmniej tyle samo spektakli (są cztery sceny). To trzeba pomnożyć przez 12 miesięcy w roku. Nieustannie walczymy o pełną widownię. Zapraszamy wielu gości specjalnych, aktorów, reżyserów; koordynujemy pracę tychże twórców, pochodzących z różnych teatrów macierzystych. Celem tych wszystkich aktywności jest widz – spotkanie i rozmowa z nim.
MT: Nie jest łatwo bez dotacji prowadzić prywatny teatr repertuarowy.
MS: Widownia Och-Teatru ma 450 miejsc, a Teatr Polonia jedynie 266, więc to jasne, że Och musi zarobić na fundację. Dlatego profil Och-Teatru jest tak pomyślany, aby mógł zapewnić frekwencję. Publiczność chce się śmiać, my zresztą także! Lubi muzykę, komedie, farsy, zabawę. Kiedy widzę co wieczór ludzi wychodzących z teatru w bardzo dobrym nastroju, rozluźnionych, rozbawionych, uśmiechniętych, to czuję prawdziwą radość. I dzięki temu w Polonii możemy podejmować ryzyko poważniejszej rozmowy z widzem.
AM: Widzę przed sobą silną, niezależną kobietę. A jak pani zdaniem zmieniają się Polki?
MS: Wydaje mi się, że jesteśmy w trakcie jakiegoś procesu zamiany miejsc. Nie czuję się feministką, więc ta sytuacja niekoniecznie mnie cieszy. Oczywiście nie wyobrażam sobie, abyśmy mogli powrócić do czasów, kiedy kobieta nie mogła się kształcić, samodzielnie wychodzić z domu czy rozwijać się zawodowo. Ale kobiety tak się osadziły w nowej roli, z takim rozmachem zagarnęły przestrzeń, że mężczyźni nie potrafią odnaleźć się w tej sytuacji. I tak mamy erę kobiet silnych, inteligentnych, niezależnych i samotnych, bo niemogących znaleźć partnera na miarę swoich oczekiwań. Mężczyzna dzisiaj jest lekko zagubiony, nie wie, jak się w nowej sytuacji odnaleźć, a kobieta wcale mu w tym nie pomaga. Chciałabym, aby mężczyźni byli pewni siebie, zdecydowani. Jednak mają też prawo do słabości.
AM: Czyli to mężczyźni potrzebują wsparcia, a nie kobiety?
MS: Bardzo nie lubię generalizować, ale myślę, że w rodzinie należy zacząć wspierać mężczyzn i pomóc odnaleźć im swoje miejsce, natomiast w życiu publicznym i zawodowym wspierałabym kobiety, gdyż widać tu nadal nierównowagę. Nie rozumiem również, dlaczego o problemach kobiet decydują mężczyźni. Nie pochwalam aborcji, uważam, że jest złem. Ale jednak decyzję w tej sprawie należy pozostawić kobiecie.
AM: Jaka jest rola artysty w dzisiejszych czasach?
MS: Mnie najbardziej interesuje człowiek. Moja mama ma niezwykłą intuicję i wrażliwe ucho na głos społeczeństwa. Bezbłędnie wyczuwa, o czym nasza publiczność chce rozmawiać, z czym ma problem. Po rolach Agnieszki w „Człowieku z marmuru” czy „Człowieku z żelaza”, po „Przesłuchaniu” stała się kimś więcej niż aktorką. Została obdarzona wielkim szacunkiem widowni, nigdy jej nie zawiodła, zawsze jasno deklarowała, co myśli i po jakiej stronie stoi. Ostatnio znów podjęła niezwykle odważny temat, związany z najnowszą historią naszego kraju. Opowiedziała o pani Danucie Wałęsowej. Jest to głos naturalnego, polskiego feminizmu, nie tego z Kongresu Kobiet, bo Danuta Wałęsa nigdy nie powie „pani ministra” (śmiech). W trakcie spektaklu jesteśmy świadkami, jak w sposób całkowicie spójny i spowodowany sytuacją polityczną kraju oraz faktem, że pani Danuta jest żoną Lecha Wałęsy, tworzy się silna, niezależna kobieta, szczera, otwarta i prawdziwa. Umiejąca powiedzieć „nie” wbrew wszystkim, nawet w samotności, stawiająca dobro swoich dzieci na pierwszym miejscu. Myślę, że to właśnie jest polski feminizm, budzący się naturalnie i z potrzeby.
MT: Aktor dzisiejszych czasów miewa jeszcze poczucie misji?
MS: Poczucie misji to indywidualny wybór aktora i absolutnie nie każdy musi się nim kierować. Ważne, aby nie stracić wiary, nadziei, determinacji. Zawód ten wiąże się z dbałością o własną psychikę i wrażliwość. Zgorzkniali aktorzy nie niosą ze sobą dobrej energii, a to się przenosi na scenę. W tej chwili artyści spierają się, co to znaczy zagrać w filmie o Smoleńsku. Gdzie jest granica pomiędzy byciem aktorem a byciem człowiekiem, posiadającym własne poglądy i przekonania. W Och-Teatrze pracujemy właśnie nad przedstawieniem „Uwaga publiczność!”, w którym biedna trupa teatralna, grająca bez sukcesu, nagle jest zaskoczona, bo jeden wieczór został kompletnie wyprzedany. Następuje konsternacja, kiedy aktorzy dowiadują się, że publicznością są członkowie partii faszystowskiej. Dzięki temu przedstawieniu będziemy mogli obserwować różne postawy ludzkie: bohaterka grana przeze mnie kategorycznie nie chce wystąpić dla faszystów, ale już jej koleżanka jest skłonna, bo akurat zaprosiła rodziców na ten spektakl. Najnowsze przedstawienie Teatru WARSawy „Ślad”, którego jestem reżyserem, opowiada o aborcji, ale nie daje konkretnych odpowiedzi, jest elementem powszechnej dyskusji. Sztuka nie musi podpowiadać gotowych rozwiązań, ale powinna stawiać pytania i uruchamiać wyobraźnię widza, prowokować go do określenia swojego stanowiska.
MT: Podąża pani drogą wielkich rodziców. To zapewne był trudny wybór?
MS: Oczywiście, bardzo trudno iść śladami rodziców, szczególnie, jeżeli mają tak wielkie dokonania. Na początku swojej drogi z premedytacją weszłam w teatr alternatywny i offowy, aby znaleźć swoje miejsce, zupełnie niezależne od rodziców. Brałam udział w bardzo kontrowersyjnych spektaklach. Nigdy nie byłam dzieckiem zbuntowanym w domu, za to byłam zbuntowana zawodowo. Z perspektywy czasu jestem zadowolona z tak obranej ścieżki. Po doświadczeniach teatru awangardowego zaczęłam krążyć po całej Polsce, grając na scenach w Gdyni, Szczecinie, Bielsku-Białej, Rzeszowie. Bardzo dużo się wtedy nauczyłam, nabrałam prawdziwej pokory wobec mojego zawodu. Dopiero po zdobyciu tego doświadczenia mogłam odważnie powiedzieć o sobie „aktorka”. Miałam świadomość swoich wad, nadpobudliwości, emocjonalności, ale z wiekiem i nabytym doświadczeniem nauczyłam się je kontrolować. Wtedy też przyszła propozycja od mojej mamy, która powiedziała: „Obserwuję cię na scenie od paru lat. Skoro upierasz się iść nadal w tym kierunku, to winna ci jestem, jako matka, przekazać jak najwięcej tego, co sama umiem”. I tak oto powstało w 2001 r. przedstawienie pt. „Opowiadania zebrane”, z którym zjechałyśmy całą Polskę, grając je prawie sto razy. Ten czas spędzony na scenie z moją mamą to były kursy mistrzowskie, master class. Kiedy otrzymałam od niej propozycję zaangażowania się w działalność fundacji, nie wahałam się ani przez chwilę. Przydało się moje doświadczenie z teatru offowego, gdzie sztuki powstają przy minimalnych budżetach i w warunkach dalekich od wymarzonych. W pierwszym okresie działania fundacji, kiedy graliśmy w foyer, a za ścianą odbywał się remont widowni, moje kontakty i umiejętności z teatru offowego okazały się bardzo cenne. Po dziewięciu latach działania mamy dwa teatry na stałe wpisane w mapę kulturalną Warszawy, mamy swoją publiczność. Czego chcieć więcej?
MT: Jak się pracuje z Krystyną Jandą na co dzień?
MS: Mama ma niezwykłą umiejętność podejmowania błyskawicznych decyzji. Szybko myśli i w mig wyciąga właściwe wnioski. Lubi ludzi, życie, pracę, dlatego spotkanie z nią zawsze jest przyjemnością. Ma też przenikliwe spojrzenie, które widzi absolutnie wszystko. Do tego nie ma w niej ani krzty zawiści czy małostkowości. Sukces przecież przynosi pustkę wokół, czasem też zawistne opinie, ale mama jest ponad to – wymogi sztuki są wyznacznikiem jej drogi. Choć wie, kto jest jej nieprzyjazny, jeżeli jest najlepszy do danej roli – mama bez wahania składa mu propozycję. Przy niej chce się być lepszym człowiekiem.
AM: Jak widzi pani swoją przyszłość za 10 lat?
MS: Hmm… Wydzierżawiliśmy Och-Teatr na 20 lat, a minęły cztery. Atmosferę Ochu tworzą ludzie – Krystyna Janda, publiczność oraz zespół pracowników teatru, aktorzy, reżyserzy, scenografowie…. Wyjątkowa jest także oryginalna architektura Mieczysława Pipreka z lat 50. ubiegłego wieku. Pełen uroku jest nasz ogród na tyłach teatru, który daje wytchnienie i totalne wyciszenie w sercu miasta. To jest moje miejsce na ziemi – z nim i Teatrem Polonia wiążę swoją przyszłość. Gramy 365 dni w roku. Marzę jedynie o choćby dwutygodniowej przerwie wakacyjnej…