Zamieniam słowa w muzykę

Z Patrycją Piekutowską, wybitną polską skrzypaczką, laureatką tytułu Lider Przyszłości, rozmawia Kamil Broszko.

Kamil Broszko: Rozmawiamy dziś za pomocą komunikatora Skype, bowiem pani jest w Bukareszcie, a ja w Warszawie. Czy artysta muzyki poważnej w dzisiejszych czasach potrzebuje nowoczesnych kanałów komunikacji, jak Facebook czy Twitter?

Patrycja Piekutowska: Artysta muzyki poważnej jest takim samym człowiekiem jak wszyscy, więc korzysta ze zdobyczy cywilizacji. Własna strona internetowa czy profil na Facebooku umożliwiają utrzymywanie kontaktu z publicznością, informowanie o koncertach czy nagranych płytach. Nie wypada nie skorzystać z takich udogodnień. Posiadam również prywatne konto na Facebooku i Skypie. W tej chwili mieszkam w Bukareszcie, uczę w Akademii Sztuki w Szczecinie i koncertuję na całym świecie, więc nowoczesne narzędzia komunikacji pozwalają mi utrzymywać kontakt z przyjaciółmi i rodziną. Ze swoimi bliskimi muszę być w stałym kontakcie. Kiedy wyjechałam na studia do Brukseli w 2000 r., czyli 14 lat temu, pisałam e-maile. Nikt wtedy jeszcze nie słyszał o Facebooku czy innych mediach społecznościowych; były to ostatnie cudowne chwile, kiedy oczekiwało się na listy, choćby elektroniczne. Dwa lata temu nie byłam przekonana do Facebooka, bo uważałam, że będzie kradł mi czas. W końcu uległam namowom znajomego, który założył mi konto. Okazało się, że Facebook odgrywa w moim życiu bardzo pozytywną rolę. Zamieszczając jeden krótki wpis, mogę równocześnie poinformować setki osób o mojej działalności artystycznej. Cieszy mnie każdy rodzaj kontaktu z publicznością, również za pośrednictwem serwisów społecznościowych – kiedy po koncercie czy wywiadzie w telewizji przybywa tzw. lajków oraz komentarzy, kiedy ktoś pisze do mnie, że po raz pierwszy zetknął się z muzyką klasyczną i był zaskoczony, że można o niej mówić tak normalnie i po prostu.

Gorzej jest z kanałem YouTube, bo choć fani proszą o fragmenty występów czy nagrań, to nie mam ich dużo, gdyż w salach koncertowych nie wolno rejestrować występów. Jedynie w Ameryce Południowej czuję się jak Celine Dion w Las Vegas, bo cała widownia rozbłyskuje tysiącami fleszy i każdy musi mieć zdjęcie artysty ze sceny. Ostatnio dostałam cudowny prezent od mojego przyjaciela, Wojtka Wocława, znakomitego konferansjera muzyki poważnej, który namówił Pawła Penarskiego, aby z czerwcowego koncertu w Teatrze Stanisławowskim w warszawskich Łazienkach nakręcił kilkuminutowy film, z okazji 15-lecia mojej fonografii i wydania 10. płyty z sonatami Brahmsa i Francka. W owym filmie znalazły się wypowiedzi zaproszonych gości oraz fragmenty mojego występu, a właściwie powinnam powiedzieć „naszego”, bo towarzyszyła mi świetna młoda pianistka z Krakowa – Anna Miernik.
Tego typu klipy muzyczne są cenne, gdyż zbliżają niedoświadczonego odbiorcę do muzyki poważnej. Do zapoznania się z wykonaniem zachęca także udział znanych twarzy. Dzięki temu świat muzyki poważnej może powiększyć grono słuchaczy.

KB: Czy dlatego też – aby zachęcić początkującego słuchacza i zdobyć serce melomana – wprowadziła pani narrację do swoich recitali?

PP: Występ każdego artysty, czy to muzyki rozrywkowej, czy poważnej, wymaga odpowiedniego kontekstu. Dla mnie bardzo ważny jest entourage sceny. Nigdy nie wyjdę do publiczności w krótkiej sukience czy ekstrawagancko uczesana. Muzyka poważna wymaga starannego wyglądu; jeżeli artysta zadba o właściwą oprawę, dostosuje się do niego również publiczność i razem będą w stanie wytworzyć atmosferę święta i wzniosłego przeżycia. Natomiast idea mówienia do publiczności zrodziła się zupełnie przypadkowo, z konieczności chwili. Miałam grać koncert w Nowym Jorku z moją wieloletnią partnerką płytową i sceniczną, Beatą Bielińską, wybitną pianistką solistką. Był to recital promocyjny naszych dwóch płyt – z muzyką Krzysztofa Pendereckiego i polską muzyką XX w., czyli utworami Bacewicz, Lutosławskiego i Pendereckiego. Było to dla mnie bardzo ważne wydarzenie. Jednak okazało się, że Beata jest w ciąży i nie może odbyć podróży za ocean. Do koncertu zostały dwa miesiące, a znalezienie na rynku amerykańskim pianisty, który mógłby zagrać tak trudny i niecodzienny tam repertuar, wydawało się niemal niemożliwe. Jednak udało się! Był to pianista znakomity, ale niewysoki (co dawało komiczny efekt przy moich 180 cm wzrostu). Niestety organizator nie skorygował zdjęcia w programie. Publiczność przeżyła konsternację, widząc na scenie zamiast dwóch blondynek – jedną blondynkę w towarzystwie niewysokiego, łysiejącego bruneta. Słysząc pomruki na widowni, postanowiłam ad hoc przemówić, aby rozładować napięcie. Od tego pamiętnego dnia w styczniu 2007 r. mówię do widowni na każdym koncercie. Wtedy postanowiłam sytuację skomentować humorystycznie: „Chciałam podziękować mojemu koledze, pianiście z Nowego Jorku, że w tak szybkim tempie nauczył się niesamowicie trudnego repertuaru. Zastąpi Beatę, która pomimo najszczerszych chęci nie mogła przylecieć, ponieważ lot w dziewiątym miesiącu ciąży jest niemożliwy, a rejs statkiem byłby kłopotliwy, bo gdyby dziecko urodziło się na morzu, nie wiadomo, jakie obywatelstwo należałoby mu przyznać”. Tak w dobrej atmosferze zaczął się koncert, a zakończył przy aplauzie widowni. Ponieważ gram zazwyczaj polską muzykę współczesną, czyli wymagający repertuar, zauważyłam, że kiedy powiem parę słów o utworze czy moich emocjach z nim związanych, odbiór jest lepszy, ludzie są bardziej zaangażowani i skupieni. Tak słowa zamieniam w muzykę. Tak też narodził się „Recital na skrzypce solo – od Bacha do Pendereckiego”. To moja wizytówka, z którą nie rozstaję się od sześciu lat. Po każdym koncercie dostaję wzruszające gratulacje. Ludzie piszą, że dzięki naszemu spotkaniu przestali się bać muzyki współczesnej, a zaintrygowani moimi opowieściami sięgnęli po informacje o kompozytorze. W ten sposób przyczyniam się do promocji na świecie polskiej muzyki XX w.

KB: Najwyższa pora zapytać, jak narodziła się pani fascynacja muzyką i skąd zainteresowanie skrzypcami?

PP: Skrzypce usłyszałam po raz pierwszy w wieku trzech lat. Zamarłam całkowicie, pociągnęłam mamę za spódnicę i stwierdziłam, że ja też koniecznie muszę grać na skrzypcach, bo jest to instrument, który można mieć blisko serca. Tę historię przekazała mi mama i zawsze wydawało mi się dziwne, że jako trzylatka mogłam coś takiego powiedzieć. Jednak teraz, kiedy sama jestem mamą, słyszę jak mój czteroipółletni synek mówi takimi samymi słowami – tylko on niestety nie o skrzypcach (śmiech). I tak rozpoczęłam tradycyjną drogę kształcenia muzycznego, przechodząc przez trzystopniową edukację. Podstawowa szkoła muzyczna oprócz nauki gry na instrumencie zapewniała także kształcenie słuchu oraz lekcje rytmiki i chóru. Ważne, że rodzice pozwolili mi na normalne dzieciństwo, kontakty z przyjaciółmi i rozwijanie innych zainteresowań. Nie byłam „prześladowana” w domu przez muzykę. Chodziłam do fantastycznej szkoły, tzw. Małej Miodowej, gdzie uczyły się dzieci muzyków, aktorów, pisarzy. Mieliśmy bardzo intelektualne środowisko, a takie sytuacje jak nałogowe czytanie książek, chodzenie do teatrów czy na koncerty były zupełnie naturalne. Oczywiście byliśmy psotni, jak inne dzieci, mieliśmy fantazję i niesamowite pomysły – od hipnotyzowania koleżanek za pomocą światła z dziurki od klucza po zabawy w konarach drzew rosnących na dziedzińcu Akademii Teatralnej czy pędzenie na dużej przerwie po bułkę z pieczarkami z pobliskiej Starówki.

KB: Interesuje się pani również historią sztuki…

PP: To moja wielka pozamuzyczna pasja. Uwielbiam miasta, mogę zwiedzać je bez końca, chodzić do galerii sztuki, muzeów, kościołów. Oczywiście mogę też wypoczywać na tzw. łonie natury, ale dzień, najwyżej dwa. Później moja dusza wyrywa się do cywilizacji. Jestem warszawianką od siedmiu pokoleń i nie wyobrażam sobie życia poza miastem. Do galerii i muzeów chodziłam już jako dziecko, prowadzana (bez przymusu) przez rodziców. Później tę pasję rozbudziła we mnie akademia muzyczna podczas zajęć z historii sztuki. Przesiąknięta wiedzą teoretyczną, chciałam konfrontować ją w praktyce i po każdym semestrze latałam do przyjaciół w Paryżu, aby godzinami zwiedzać zabytki, przyglądać się obrazom w Luwrze. Szczególnie przypadł mi do gustu surrealizm z Salvadorem Dalim na czele. Jestem dumna z mojej małej kolekcji, którą tworzą sygnowana litografia i dwa oryginalne zdjęcia artysty. Zwiedzam na świecie wszystko, co jest poświęcone surrealizmowi – czy to jest retrospektywna wystawa w nowojorskim  Metropolitan Museum of Arts, czy muzea Salvadora Dalego w Paryżu na Montmartre, w Hiszpanii w Figueres i Port LLigat, w San Petersburghu na Florydzie. Z Dalim jestem tak związana, że nawet przemówił do mnie we śnie, dając mi życiową poradę (śmiech). Drugim ulubionym kierunkiem w sztuce jest art déco. Staram się w tym przypadku również tworzyć własną kolekcję, ale na poważnie będę mogła się tym zająć, gdy wreszcie osiądę na stałe w domu, a nie w kolejnym mieszkaniu za granicą (jako żona dyplomaty).

KB: Wielokrotnie mówi pani w wywiadach, że szczerość to przymiot ducha i żelazna zasada na życie.

PP: Szczera jestem od dziecka, bo tak byłam wychowana, choć życie wielokrotnie uczyło, że szczerość nie zawsze popłaca i czasem lepiej byłoby milczeć. Ja jednak konsekwentnie nie lubię fałszu i unikam fałszywych sytuacji. Nie rozumiem przykładowo, dlaczego ludzie, którzy znają się prywatnie od lat, na gruncie zawodowym mówią do siebie „panie dyrektorze”, „panie ministrze”…

Kiedy zaczęłam uczyć, moi studenci – oprócz indywidualnych lekcji – chętnie brali udział również w wieczornych wykładach, podczas których szczegółowo tłumaczyłam różne techniki gry i interpretacji utworów. Była to doskonała okazja, aby od razu je przećwiczyć. Przyjęliśmy niepisaną zasadę, że wszyscy uczestnicy zajęć będą obecni do końca; nawet jeżeli sami nie potrzebowali już wskazówek, dopingowali innych, dłużej ćwiczących. Po wspólnym graniu czy udanym koncercie wszyscy dziękowali sobie nawzajem za zaangażowanie i dobrą pracę. To właśnie jest dla mnie prawda – szczerość emocji i wspólnego muzykowania. Nie każdy jest geniuszem obdarowanym talentem, ale każdy może wykazać się pracowitością, doskonalić się, zagrać na miarę swoich możliwości. Na moich lekcjach nie ma konkurowania, jest wspieranie się i praca zespołowa, oparta na wzajemnym szacunku. Jeden opanuje daną rzecz w minutę, od pierwszej nuty, inny będzie potrzebował na to kilku dni ćwiczeń. Ważna jest motywacja i chęć pracy nad sobą. Każdy musi być szczery i prawdziwy w tym, co robi, niezależnie od poziomu, na którym się znajduje i który jest dla niego dostępny. Ci zdolniejsi muszą szanować innych za ich pracę i zaangażowanie. Nie interesuje mnie wyścig szczurów, udział w konkursach. Dla mnie miarą wielkości i kunsztu solisty jest to, czy jego gra  jest w stanie wyzwolić w publiczności emocje i da szanse na szczególne doznania podczas koncertu. Są oczywiście wybitni skrzypkowie, jak Bartek Nizioł, których kariera zaczęła się po wygranych konkursach. Ja wybrałam inną drogę; szybko po studiach zaczęłam koncertować i kiedy otrzymywałam stojące owacje od publiczności w Santiago de Chile, Buenos Aires czy New Delhi, zrozumiałam, że wolę grać dla publiczności niż dla jurorów, a potwierdzeniem wartości i nagrodą są oklaski.

Niestety w Polsce doświadczyłam wielu nieprzyjemności. Pomimo czterech nagranych płyt oraz ponad 300 koncertów na całym świecie odmówiono mi otworzenia przewodu doktorskiego na warszawskiej akademii muzycznej. Dopiero po odwołaniu się do państwowej komisji ostatecznie obroniłam doktorat w Katowicach. Podobnie było po otrzymaniu nagrody fonograficznej na festiwalu Midem w Cannes za płytę z muzyką Krzysztofa Pendereckiego. Pomimo szerokiego echa w mediach popularnych – telewizji, prasie, Internecie – polski świat muzyczny milczał. Nie zaproponowano mi żadnego koncertu, więc wzięłam sprawy w swoje ręce i występ zorganizowałam sama w Fabryce Trzciny w Warszawie. To oryginalne miejsce okazało się idealne do słuchania muzyki współczesnej. Nadkomplet publiczności zdaje się ten fakt potwierdzać.

W tym roku, mam nadzieję, zła passa nareszcie mnie opuściła; zostałam zaproszona do kilku ważnych programów telewizyjnych, jak „Świat się kręci” czy „Dzień Dobry TVN”. Dziennikarze wreszcie zrozumieli, że muzycy klasyczni, choć nie są celebrytami, też odnoszą sukcesy warte uwagi szerokiej publiczności i też mogą być atrakcyjni medialnie. W lipcu otrzymałam tytuł Lidera Przyszłości, przyznany przez Fundację „Teraz Polska”, co jest dla mnie tym bardziej cenne, że wyróżnienie to pochodzi od przedstawicieli biznesu. Co ciekawe, wszystkie moje płyty zostały nagrane dzięki mecenatowi polskich firm. Tak też dzieje się na świecie, że biznes wspiera sztukę. Wreszcie muszę powiedzieć o najważniejszej dotychczas nagrodzie, którą odebrałam w sierpniu z rąk wojewody szczecińskiego – to odznaczenie Zasłużony Kulturze Gloria Artis, które przyszło do mnie po 17 latach kariery zawodowej.

Świat muzyki klasycznej nie jest usłany różami. Często nie mamy za sobą menedżerów, a nigdy wizażystek, stylistek – wszystko osiągamy dzięki własnym staraniom. Dopiero od dwóch miesięcy współpracuje ze mną fantastyczna menedżer, Magda Pawłowska, poruszona moimi perturbacjami z wydaniem płyty „My journey”, które w chwili skrajnej rozpaczy opisałam na Facebooku. Ale to już zupełnie inna historia… Wracając do pozytywów, 27 grudnia tego roku razem z Magdą planujemy mój recital w znanej na całym świecie sali koncertowej – Carnegie Hall w Nowym Jorku. Znów będę grać polską muzykę współczesną przy finansowym zaangażowaniu polskich firm. Wystąpi ze mną ponownie Ania Miernik. Tytuł Lidera Przyszłości zobowiązuje mnie do tego, aby promować nasz kraj, naszych kompozytorów, porywać serca publiczności na całym świecie. W ten sposób chcę pokazywać Polskę i Polaków.

Choć jestem pasjonatką muzyki, to jednak zawsze na pierwszym miejscu będzie moja rodzina. Od zawsze są ze mną moi rodzice, od sześciu lat mój mąż, a od pięciu mój synek. To oni ładują moje akumulatory i są bezbrzeżnym oceanem emocji, którymi mogę się dzielić z publicznością.

 

 

 

 

 

 

 

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.