Warszawa jest pasjonująca ze względu na złożoność formujących ją procesów
- To właśnie urbanistyka odgrywa decydującą rolę w tym, jak odbieramy miasto i jak się w nim czujemy.
- Zrujnowane, obdrapane kamienice kształtują ludzi, którzy czują się wykluczeni, a zadbana, stonowana przestrzeń daje nam poczucie harmonii.
- Przestałem zajmować się architekturą i rysować czarne linie planów kondygnacji, a zacząłem malować kolorowe plamy budynków, które latają w chmurach.
- Zabudowa wysokościowa to aspiracja Warszawy sięgająca samego początku XX w. Jeszcze przed odzyskaniem niepodległości powstał tu najwyższy budynek w Imperium Rosyjskim: gmach PAST-y.
Z Tytusem Brzozowskim rozmawia Marzena Tataj.
Marzena Tataj: Czy architekturę i urbanistykę należy traktować jak kościec miasta, który sprawia, że miasto może być przyjazne mieszkańcom, nawet mimo jego wielkości?
Tytus Brzozowski: Na temat odczuwania architektury i jej wpływu na nasze samopoczucie powstała niejedna książka. To bardzo obszerne zagadnienie. Forma zabudowy, a szczególnie urbanistyka, ma olbrzymie znaczenie dla tego, jak odbieramy miasto i jak w nim funkcjonujemy. Jako dobry przykład zawsze podaję Saską Kępę, która działa jak małe miasteczko. Pośród zwartej, choć niewysokiej zabudowy znajduje się bardzo dużo dorodnej zieleni, dzielnicę łączy główna ulica z szerokimi chodnikami i całą masą usług – tu wszystkie podstawowe sprawy można załatwić na piechotę. Dzielnica ma swój park, a nawet plażę – Poniatówkę. Sukces Saskiej Kępy wynika z wielu czynników, ale główną rolę odgrywa tu właściwa urbanistyka – sposób, w jaki usytuowane są budynki, ich skala oraz właściwa gęstość zabudowy. Panują tu ład i harmonia, których często brakuje w innych częściach Warszawy. W pierwszej połowie XX w. powstało kilka innych osiedli mieszkaniowych, które reprezentują podobne cechy, dające komfort codziennego życia – Mokotów, Żoliborz, Kolonia Staszica. Wszystkie te miejsca były dokładnie planowane jeszcze przed rozpoczęciem zabudowy, z biegiem lat zarosły, elastycznie dostosowały się do potrzeb współczesnych mieszkańców, ale wszystko zaczęło się od planowania, które w ostatnich dekadach nie należało do naszych najmocniejszych stron.
To właśnie urbanistyka odgrywa decydującą rolę w tym, jak odbieramy miasto i jak się w nim czujemy. Wiedeń, mający podobną jak Warszawa liczbę mieszkańców, uważany jest za jedno z najbardziej komfortowych i przyjaznych miast na świecie. Gdyby spróbować znaleźć podstawowe różnice między tymi miastami, przede wszystkim zwrócimy uwagę na obszar, jaki zajmują. Rozlana na wielkim obszarze Warszawa skazuje nas na poruszanie się samochodami, podczas gdy w gęsto zabudowanym, zwartym Wiedniu łatwiej poruszać się pieszo, łatwiej też zapewnić sprawną komunikację. Stąd bierze się ważny problem naszego miasta w postaci wielgachnych arterii samochodowych przecinających jego centralne fragmenty. Próby odzyskania miasta dla pieszych, polegające na tak prostych i podstawowych działaniach, jak wyznaczanie przejść dla pieszych, spotykają się z ogromnym oporem. Problem wielkich tras komunikacyjnych oraz rozluźnienia gęstości zabudowy to dziedzictwo modernistycznych wizji kształtowania przestrzeni. Niestety, druga połowa XX w. była niefortunnym momentem na odbudowywanie miasta, czasem negowania wielowiekowych doświadczeń oraz stosowania wielkich eksperymentów, spośród których nie wszystkie po latach możemy dobrze ocenić. Oczywiście są to zagadnienia wielowątkowe, a o składnikach przyjaznego miasta można naprawdę pisać i dyskutować bardzo długo. Skupiłem się na urbanistyce, ale oczywiście architektura też ma wielkie znaczenie, choć w innej skali. Okazuje się, że jakość otaczającej nas przestrzeni ma wielki wpływ na to, jak się zachowujemy i jakimi ludźmi się stajemy. Zrujnowane, obdrapane kamienice kształtują ludzi, którzy czują się wykluczeni, a zadbana, stonowana przestrzeń daje nam poczucie harmonii. Dobrze czujemy się w budynkach o nienachalnych formach, pasujących do kontekstu, wykończonych szlachetnymi materiałami. Duże znaczenie ma tu też kultura kształtowania przyziemia – równe chodniki, zadbana zieleń, usługi w parterach z eleganckimi witrynami, niekrzykliwymi szyldami.
MT: Studiował pan architekturę, praktykował ją w Finlandii, potem pracował w uznanym studiu JEMS Architekci, gdzie miał z pewnością okazję do pracy nad ciekawymi projektami. A jednak wygrał duch artysty i poświęcił się pan malarstwu. Jak do tego doszło?
TB: Malarstwo i architektura zaczęły na poważnie zajmować moją głowę w podobnym okresie. By dostać się na studia, musiałem zdać egzamin, w którym formą wypowiedzi był rysunek. Okres przygotowań był dla mnie bardzo ważny. Poznałem ludzi z wielką pasją, uczyliśmy się zupełnie nowych rzeczy, poznając świat i jego działanie poprzez rysunek. Podczas studiów kładłem wielki nacisk zarówno na projektowanie, jak i na malarstwo. Architektura to ciekawy kierunek, który daje szansę skupić się na przedmiotach ścisłych lub artystycznych, w zależności od wrażliwości i preferencji. W tym samym miejscu pierwsze ambicje związane z filmem realizował Tomek Bagiński, architektem był również Zdzisław Beksiński. Architektura w swojej koncepcyjnej odsłonie ma sporo wspólnego ze sztuką i ta sfera naszego zawodu zawsze była mi bliska. Rzeczywiście, miałem szansę spędzić pięć ważnych dla mnie lat w zespole JEMS. Będę zawsze wspominał ten czas z wielką sympatią, poznałem mnóstwo bardzo mądrych ludzi i naprawdę cieszę się, że mogłem z nimi działać. Jednocześnie dla każdego ambitnego architekta przychodzi moment, w którym chce pracować na własne nazwisko. Co pewien czas w naszym życiu pojawiają się szanse – windows of opportunity, które możemy wykorzystać lub przegapić, czekając na inny moment. Tak było u mnie z malarstwem, które zawsze uważałem za część mojego bycia architektem. To, czym zajmowałem się dla przyjemności po godzinach, nagle okazało się popularne i doceniane; czułem, że jestem w momencie, w którym jeśli zająłbym się rozwojem na tym polu w pełnym wymiarze, to mógłbym osiągnąć sukces. Nie potrafiłem odmówić sobie podjęcia wyzwania, więc przestałem zajmować się architekturą i rysować czarne linie planów kondygnacji, a zacząłem malować kolorowe plamy budynków, które latają w chmurach. Uważam, że dalej wykonuję swój zawód, bo przecież moje prace opowiadają o mieście i architekturze, robię to jednak na swój własny sposób.
MT: Chciałabym mieszkać w Warszawie, którą widać na pańskich obrazach. Tyle kolorów, harmonii, pięknych pierzei ulic, a przede wszystkim brak jakichkolwiek reklam. Tymczasem Warszawa w realu jest chaotyczna, trzeba ją bardzo kochać, żeby ją lubić. I mówię to jako warszawianka, która kocha swoje miasto.
TB: Nie podzielam pani zdania, że Warszawę trzeba bardzo kochać, żeby ją lubić. To bardzo atrakcyjne miasto, w którym dobrze się żyje. Jestem surowy, wymieniając problemy, z jakimi Warszawa się boryka, ponieważ zależy mi, żeby było coraz lepiej, co nie zmienia faktu, że od zawsze świetnie się tu czuję. Gdy mieszkałem za granicą, bardzo tęskniłem za moim miastem. Cały mój program malarski poświęcam opowieści o tym, jakim ciekawym miejscem jest Warszawa. Walczę tu z silnym stereotypem, który jednak powoli zamiera. W połowie współczesnych polskich seriali pojawiają się migawki na most Świętokrzyski i Śródmieście z imponującymi wieżowcami – to dla mnie jasny sygnał, że opowieść o brzydkiej Warszawie jest już passé. Rok po roku, dekada po dekadzie miasto staje się bardziej przyjazne, bardziej eleganckie, ewidentnie zmienia swój wizerunek. Ma bardzo silne atuty, np. dużo zieleni; gdy spogląda się na miasto z góry, widać, jak wiele mamy parków. Bardzo mnie cieszą plany zazieleniania kolejnych ulic – uważam, że każdy poważniejszy trakt powinien mieć przynajmniej dwa szpalery drzew. Wielkim atutem Warszawy jest też niewątpliwie rzeka i różnorodność nastrojów, jakie oferuje. Dziki, praski brzeg zaprasza na spacer czy wycieczkę rowerową leśną ścieżką z naprawdę wyjątkowo pięknymi widokami na skarpę wiślaną i Powiśle czy Stare Miasto. Zupełnie innym przeżyciem jest spotkanie ze znajomymi na lewobrzeżnych, eleganckich bulwarach, skąd można podziwiać pięknie podświetlone mosty.
Ale Warszawa jest też pasjonująca ze względu na złożoność formujących ją procesów. To wszystko, co się tu wydarzyło, stworzyło niepowtarzalną miksturę, której rozwikływanie może być pasjonujące. Trochę o tym są moje obrazy, przywołujące ważne budynki, często dziś już nieistniejące, a także znaczące miejsca, które obecnie wyglądają zupełnie inaczej niż w przeszłości. Całe to nawarstwienie historii jest bardzo pociągające. Mamy tu też do czynienia z potężną nostalgią i żalem za utraconym „Paryżem Północy” oraz głęboką wiarą, że to, co minione, było bliskie ideału. Do tego dochodzą stosy niezrealizowanych planów i ambicji, często ogólnonarodowych. Warszawa jest niezwykle ciekawym tematem.
MT: Czy lubi pan nowoczesną Warszawę? Czy drapacze chmur pojawiające się na pańskich obrazach są kontrapunktem do nostalgicznej, historycznej Warszawy?
TB: Warszawa proponuje rozmaite nastroje, każda dzielnica oferuje coś ciekawego. Najlepiej czuję się w historycznych fragmentach miasta – na Żoliborzu, Ochocie, Powiślu, Pradze czy w Śródmieściu. Lubię pierzejowo, regularnie zabudowane ulice i domknięte place. Tych cech zaczyna powoli nabierać Wola – niegdyś bardzo zdegradowana dzielnica olbrzymich kontrastów przechodzi teraz bardzo szybkie i niezwykle daleko idące przekształcenia.
Zabudowa wysokościowa to aspiracja Warszawy sięgająca samego początku XX w. Jeszcze przed odzyskaniem niepodległości powstał tu najwyższy budynek w Imperium Rosyjskim: gmach PAST-y.
W ubiegłym roku brałem udział w pracach nad nowym studium dla Warszawy. Uczestniczyłem jako ekspert w grupach roboczych zajmujących się tzw. płaszczem wysokościowym, czyli planowaniem, jak miasto powinno rozwijać się w górę. Mam na temat wieżowców i ich roli dla Warszawy sporo przemyśleń. Takie budynki mają bardzo duży wpływ na miasto na wielu płaszczyznach. Zmieniają jego dalekie perspektywy, tworzą domknięcia ulic, są ważnymi punktami na mapie komunikacyjnej, w istotny sposób wpływają na budowę wizerunku miasta. Od zawsze fascynujące ludzi wysokościowce pozwalają na spojrzenie na miasto od nowa i z nowej perspektywy. Wysokościowe aspiracje Warszawy mogą zostać jej nowym wyróżnikiem na mapie Europy, a przyjazna, wielkomiejska stolica ma szansę stać się bardziej atrakcyjna turystycznie. Bardzo lubię cechę Warszawy, jaką jest piętrzenie się kolejnych warstw zabudowy. Gdy spojrzymy na historyczne perspektywy miasta, odnajdziemy rzekę, skarpę wiślaną ze staromiejską zabudową, wieże kościołów. Następnie możemy dodać XIX-wieczne Śródmieście z eleganckimi czynszówkami, historyczne wysokościowce i współczesne wieżowce, które w moim mniemaniu dopełniają całości. W jednej z moich prac rozważałem sytuację, w której pojawiłaby się kolejna warstwa w postaci wieżowców znacznie wyższych od tych, które budujemy obecnie. Obraz ten wzbudził szerokie dyskusje o celowości rozwoju miasta w tym kierunku. Wieżowce nie pozastawiają nas obojętnymi, niemniej moje doświadczenie podpowiada, że większość z nas je lubi lub nawet jest z nich dumna. Pałac Kultury i Nauki traktuję jako jeden z historycznych budynków. Uważam, że jego wieża jest bardzo dobrze zaprojektowana, ma wszystko, czego potrzebuje dobry wieżowiec: jest strzelista i smukła. W Chicago i Nowym Jorku jest sporo takich budynków z kamiennymi fasadami, zdobnych w detale i ornamentykę. To, co przeszkadza mi w Pałacu, to jego rozległe przyziemie, które na zawsze przecięło siatkę śródmiejskich ulic.
MT: Dużo miejsca na obrazach poświęca pan także tramwajom, które jeżdżą po nietypowych trakcjach. Jakie znaczenie ma transport dla szczęśliwego miasta?
TB: Dobrze funkcjonujący transport publiczny jest podstawowym elementem w każdym mieście. Nigdy nie będziemy w stanie tak przekształcić naszych miast, żeby każdy mógł dojechać wszędzie samochodem. Tam, gdzie próbowano i doprowadzono tę ideę najdalej, okazało się, że miasta dla samochodów są nadzwyczaj nieprzyjazne dla ludzi, czego dobrym przykładem jest modernistyczna Brasília, planowana i budowana od zera w latach 50., czyli w podobnym okresie, na jaki przypadała odbudowa Warszawy.
A w tramwajach, tych dawnych i tych dzisiejszych, jest magia. W mieście, w którym wszystko tak dokładnie się pozmieniało, tramwaje są jednym z niewielu stałych elementów. Dlatego umieszczam je w swoich obrazach z wielkim upodobaniem. Przejeżdżają przez wnętrza kamienic, pędzą między budynkami na smukłych łącznikach, a na jednej z prac tramwaj wiezie kamienicę na własnym dachu.
MT: Posiada pan ogromną wiedzę z historii Warszawy, co widać choćby na obrazach archikatedry warszawskiej czy kościołów św. Aleksandra i św. Zbawiciela.
TB: Historia Warszawy i jej architektury bardzo mnie interesuje. Szczególnie zajmują mnie dawne fotografie i drobne śledztwa, w których próbuję się dowiedzieć, co to za miejsce, jak wygląda teraz i kiedy zaszła zmiana. W moich pracach można zobaczyć nieistniejące już budynki, niegdyś ważne dla miasta lub bardzo okazałe. Najwięcej obrazów poświęciłem archikatedrze warszawskiej, która z biegiem dziejów podlegała częstym przeobrażeniom, przyjmując szaty gotyckie, renesansowe, neogotyckie, aż w końcu została wysadzona w powietrze podczas Powstania Warszawskiego. Niemcy wysłali do katedry i broniących się w jej murach powstańców czołg bezzałogowy goliat, który eksplodował. Historia upadku budynku i jego rekonstrukcji jest dla mnie interesująca, ponieważ w niej, jak w soczewce, skupia się los bardzo wielu warszawskich obiektów. Gdy podjęto już decyzję o odbudowie Starego Miasta (z początku planowano pozostawić je jako morze ruin – symbol tragedii, która spadła na Warszawę i Polskę), rozpoczęły się dywagacje, w jakiej formie kościół odtworzyć. Elita intelektualna pokolenia odbudowującego Warszawę była bardzo negatywnie nastawiona do stylów historyzujących i do wszelkiej dekoracyjności. Odbudowywane obiekty były pozbawiane ornamentyki, podobnie jak remontowane kamienice, z których usuwano zachowany detal architektoniczny. Z tych powodów najprostsze rozwiązanie, czyli przewrócenie stanu sprzed wojny, nie wchodziło w grę; przebudowę katedry dokonaną w stylu neogotyku angielskiego przez Idźkowskiego w połowie XIX w. uznawano za coś niewłaściwego. Opracowujący odbudowę Starego Miasta Jan Zachwatowicz rozważał zaprojektowanie współczesnego budynku lub rekonstrukcję według pierwotnej wersji, w jakiej archikatedra powstała. I tu pojawił się problem, ponieważ nie wiemy, jak dokładnie wyglądał kościół w momencie powstania. Dość dużą pewność można było mieć w kwestii jego przyziemia, natomiast potężny gotycki szczyt budynku, widoczny z dalekich perspektyw Krakowskiego Przedmieścia czy placu Zamkowego, pozostawał niewiadomą. Dlatego przy odbudowie najważniejszej świątyni Warszawy zainspirowano się kościołami z innych miast z tego samego okresu, zakładając, że u nas pewnie było podobnie. Wszystko to wydaje się dość przypadkowe i szalenie uznaniowe, a mówimy o decyzjach, które – o ile nie spotkają nas kolejne tragedie – na wieki wpłyną na wizerunek miasta.
MT: Kiedy mówi się o problemach Warszawy, wymienia się jednym tchem, że Śródmieście nie jest już centrum życia miasta, plac Defilad to wymarła, nieuporządkowana urbanistycznie przestrzeń, zaś Marszałkowska, Krucza, Świętokrzyska czy Aleje Jerozolimskie kiedyś tętniły życiem, a teraz spełniają tylko funkcje komunikacyjne. Który z tych problemów jest najważniejszy?
TB: Warszawa boryka się z różnymi problemami i naprawdę trudno wybrać ten najważniejszy.
Problem braku ulic handlowych i usług w przyziemiu budynków jest zagadnieniem szerszym i w wielkim stopniu wynika z preferencji Polaków zakochanych w shopping mallach. Trudny klimat nie przeszkadza w funkcjonowaniu butików przy ulicach handlowych w Sztokholmie, ale dla nas szansa wjechania samochodem do garażu podziemnego i spacerowania w ciepłym wnętrzu jest zbyt kusząca. Co ciekawe, obroniła się przed tym gastronomia – spotkanie na food courcie uznawane jest za obciach, przed wybuchem pandemii restauracje w różnych zakątkach miasta miały się świetnie.
Degradujące dla przestrzeni miejskiej jest również zagospodarowanie placów (m.in. Powstańców, Konstytucji, Teatralnego, Trzech Krzyży), często traktowanych jako wielkie parkingi. Nawet te uwolnione od samochodów nie są atrakcyjne ze względu na brak przyciągających życie usług.
Tematem, który wydaje się nierozwiązywalny, jest kwestia placu Defilad i tej krzyczącej szpetotą pustki w samym centrum. To naprawdę piorunujące wrażenie dla kogoś, kto przyjechawszy do Warszawy po raz pierwszy, wysiądzie z Dworca Centralnego i zobaczy to morze pachołków, budek i chaotycznych parkingów. Tego pierwszego wrażenia często nie da się naprawić. Każde szanujące się miasto potrzebuje centralnego punktu, do którego prowadzą wszystkie drogi, które imponuje natężeniem handlu, kultury, gastronomii, biznesu; najważniejszego, najbardziej dopieszczonego miejsca, które może być wizytówką. Bardzo cieszę się na budowę Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ale wiem, że to nie załatwi sprawy, bowiem tu jest potrzebna wykonywana z wielkim rozmachem praca ludzi, dla których uwolnienie tych gruntów i doprowadzenie do ich harmonijnej zabudowy będzie priorytetem.
To prowadzi nas do kolejnego problemu, jakim jest nieukończona reprywatyzacja, hamująca w wielu miejscach naturalny rozwój miasta. Niektóre grunty od dekad są zablokowane, wiele kamienic z zasobu miejskiego o niepewnym statusie własnościowym popada w coraz większą ruinę. Szczególnie dotyka to Pragi, która jest oazą tej dawnej, prawdziwej Warszawy, za którą tak tęsknimy, a która na naszych oczach rozsypuje się w wyniku naszych własnych zaniedbań. Takich ulic jak Brzeska nie ma w Pradze, Bratysławie czy Wilnie, nie mówiąc już o eleganckim Budapeszcie. Miasto, w którym znajdują się dwa duże nowoczesne stadiony, naprawdę stać na wysiłek organizacyjny i finansowy pozwalający na zadbanie o swoje budynki, zwłaszcza gdy są tak ważne historycznie.
Warszawie doskwiera też chaos. Zablokowana przez wojewodę uchwała krajobrazowa jest nam potrzebna jak powietrze. Na przedłużaniu „wrzasku przestrzeni”, w którym żyjemy, korzystają wyłącznie wielkie domy mediowe, zarabiające krocie na zadrukowaniu nadzwyczaj nieekologicznych olbrzymich siatek reklamowych. To jest kolejny przykład problemu niespotykanego w takiej skali nigdzie indziej. Zawsze wjeżdżając do Polski, orientuję się, że jestem już u nas, bo widzę wielkie billboardy. Pozaklejane reklamówkami słupki, latarnie, barierki… Są miejsca, gdzie w chaosie pstrokatych reklam nie sposób skupić się na żadnej z nich. Niestety, dotyka to również Warszawy, w której w grę wchodzą największe pieniądze, a ciśnienie reklamowe wydaje się nie do zatrzymania.
Na poczucie chaosu wpływ mają też wszechobecne bazgroły. Pamiętam, jakim smutnym doświadczeniem był spacer Marszałkowską w okolicach placu Konstytucji, który odbyłem niedługo po powrocie z wystawy w Moskwie. Zmierzając w stronę kina Luna, myślałem, że skoro zamierzam przejść po socrealistycznej części miasta, to doświadczę czegoś podobnego jak w stolicy Rosji. Tylko że śródmieście Moskwy jest czyste i zadbane, a u nas bazgroły są wszędzie, nawet na budynkach wykończonych kamieniem. Wcześniej tego nie zauważałem, ale gdy skupiłem się na tym problemie, spostrzegłem, że całe miasto jest pobazgrane. Brakuje w nas inicjatywy, by zadbać o własne otoczenie. Dlaczego każdy dozorca w każdym budynku nie jest wyposażony w wiadro z farbą o odpowiednim odcieniu i nie zamalowuje bazgrołów następnego dnia po ich powstaniu?
MT: Narysował pan książkę o Warszawie dla najmłodszych – „Miastonauci”. Czy ten pomysł będzie kontynuowany?
TB: „Miastonauci” tak naprawdę poruszają się po ośmiu polskich miastach. Chciałem, żeby młodzi mieszkańcy Wrocławia, Krakowa czy Gdańska również mogli odszukać ważne dla siebie miejsca. Kolorowy i wesoły świat, który buduję w swoich obrazach, zawsze podobał się dzieciakom, stąd pomysł, by przygotować coś specjalnie dla nich. W moich pracach dużo się dzieje, w książce można wyszukiwać poukrywane elementy, jest z tym sporo zabawy. Chociaż realizacja tego pomysłu dała mi dużo przyjemności, nie planuję kontynuacji. Teraz najbardziej ekscytuję się muralami.
MT: Szczególnie cieszę się na pańskie murale. Są nie tylko wypowiedzią artysty, który każe zastanowić się nad wieloma wątkami na nich przedstawionymi, ale także cieszą oko, spełniając funkcję upiększenia miasta.
TB: Murale są dla mnie szczególnie ważne. Dają mi szansę zaistnienia w tkance mojego ukochanego miasta – dla architekta to ważne przeżycie. Wielkie malowidła mają niebagatelny wpływ na swoją okolicę, dodają miejscom esencji, stają się punktami rozpoznawczymi, mogą upamiętniać ważne postaci czy zdarzenia, na swój sposób pełnią rolę dominanty przestrzennej. Pracując nad swoimi projektami, zawsze staram się opowiadać o najbliższym otoczeniu miejsca, gdzie powstanie mural. Zależy mi na tym, żeby lokalna społeczność dostała coś, co jej dotyczy, z czym będzie mogła się identyfikować.
Pierwszy mój projekt został zrealizowany na 35-metrowej ścianie biurowca na Woli. To olbrzymie uderzenie koloru i naprawdę ważny element otoczenia. Szukając materiałów do projektu, zaobserwowałem pewną powtarzającą się na Woli tendencję, którą określiłem dążeniem ku wielkomiejskości. W latach 30. ten odcinek ulicy Wolskiej przechodził ważne przeobrażenie – parterowe, piętrowe, często drewniane budynki wymieniane były na eleganckie, kilkupiętrowe czynszówki. Ten sam proces zachodzi w dzielnicy właśnie teraz, czego najlepszym dowodem jest biurowiec, na którym powstało malowidło. Dlatego mural przedstawia najmniejsze, nieistniejące już rogatki wolskie, dawne parterowe budynki, coraz większe czynszówki, a finałem tej drogi są współczesne wieżowce.
Muralem, o którym warto wspomnieć, jest z pewnością ten na siedzibie ZDM-u przy ulicy Chmielnej. To ciekawy eksperyment, ponieważ do podkreślenia niektórych elementów użyłem neonów. Dzięki temu obraz inaczej wygląda w ciągu dnia, a innego charakteru nabiera po zmroku.
Bardzo ważnym tematem był dla mnie mural przy ulicy Próżnej, mający upamiętniać dawną dzielnicę żydowską. Poświęciłem dużo czasu na ten projekt. Chciałem pokazać zapomniany już, a tętniący niegdyś życiem świat, nie skupiając się na Zagładzie, ale wyraźnie wskazując, że tego miejsca już nie ma. Długo zbierałem fotografie dawnej dzielnicy Północnej. Tak jak zawsze przygotowałem kolaż różnych ważnych budynków, szukając atmosfery miejsca. Próbowałem oddać harmider zatłoczonych ulic pełnych handlu i drobnych biznesów, malując szyldy ogłoszeniowe, których treść pisaną w jidysz i po polsku konsultowałem z drem Markiem Tuszewickim z Instytutu Judaistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Całą scenę przedstawiającą ten dawny świat przetworzyłem, rozsypując ją na kawałki. Budynki oddzieliły się od siebie i już tylko jako wspomnienie unoszą się w chmurach. Na dole kompozycji znajdziemy to, co z nami zostało, czyli budynki dzielnicy Północnej, które przetrwały wojnę. Znajdują się tam również dwie postaci, które tak jak my mogą jedynie z nostalgią zadumać się nad miastem i jego mieszkańcami, których już nie ma.
MT: Ostatnio powstały również obrazy innych polskich miast, w ramach projektu realizowanego we współpracy z Polską Organizacją Turystyczną, oraz miast zagranicznych powiązanych z Polską – to z kolei projekt realizowany wspólnie z Instytutem Polonika. Jaka była geneza obu projektów i jakie są ich rezultaty?
TB: Oba te tematy to dla mnie duże i ważne wyzwania, obu poświęciłem wiele miesięcy pracy. Pierwszym była seria prac dla Polskiej Organizacji Turystycznej. Obrazy są wykorzystywane do promocji turystyki w Polsce na największych międzynarodowych targach, np. w Londynie czy Berlinie. Są wyświetlane na polskich stanowiskach, przy ich użyciu wyprodukowano serię gadżetów oraz prezentów dla służby dyplomatycznej. Nawet hostessy pracujące w polskich pawilonach są ubrane w sukienki zadrukowane „moimi miastami”. Pracując nad obrazami, odwiedzałem kolejne polskie miasta, które przecież znałem już wcześniej, ale teraz miałem szansę na zbudowanie z nimi zupełnie nowej relacji, na zrozumienie ich w inny, bardziej pogłębiony sposób. Starałem się odszukać ich ducha, wykorzystać kluczowe zjawiska albo istotę formujących miasta procesów. Szczególnie prace przedstawiające Kraków, Szczecin czy Katowice w moim mniemaniu celnie oddają wrażenie, jakie wywołały na mnie te miejsca.
Fakt, że moje obrazy mogą wspomóc promowanie Polski, jest dla mnie szalenie budujący. Bardzo ucieszyłem się z kolejnej propozycji. Tym razem miałem ruszyć w świat. Do współpracy zaprosił mnie Instytut Polonika zajmujący się promowaniem polskiego dziedzictwa kulturowego znajdującego się za granicą. Moim zadaniem było przygotowanie 13 obrazów przedstawiających 12 miast z całego świata, ze szczególnym uwzględnieniem zaprojektowanych przez Polaków budynków, mostów, rzeźb, instalacji czy miejsc związanych z naszą historią i ważnymi dla nas postaciami oraz wydarzeniami. Przygotowałem prace dotyczące Londynu, Paryża, Wiednia, Rzymu, Petersburga, Drezna, Lwowa… W każdym mieście, pracując z zespołem instytutu, odkryłem niezliczoną ilość polskich historii. Byłem zachwycony, malując rzeźbę Igora Mitoraja z rzymskich wrót bazyliki Matki Bożej Anielskiej, której kopia znajduje się na drzwiach kościoła Jezuitów w Warszawie – wcześniej nie miałem o tym pojęcia. Kiedy malowałem Petersburg, skupiłem się na pięknych mostach zaprojektowanych przez Stanisława Kierbedzia. Przed wojną mieliśmy jego most również w Warszawie, w miejscu dzisiejszego Śląsko-Dąbrowskiego. Poruszająca była też dla mnie historia burzliwej przyjaźni Mickiewicza z Puszkinem. Pracując nad Wilnem, bardzo zależało mi, żeby Panna Święta w Ostrej Bramie rzeczywiście mocno zaświeciła. Przygotowując się do pracy nad Paryżem, poznałem historię Paula Landowskiego, który działał we Francji i jest autorem znanego na całym świecie olbrzymiego pomnika Chrystusa Odkupiciela w Rio de Janeiro. Bardzo ubawiła mnie historia morderstwa strusia, które wydarzyło się podczas odsieczy wiedeńskiej. Do zabójstwa doprowadził wezyr Kara Mustafa, głównodowodzący wojsk tureckich, ponieważ nie chciał, by ptaki wpadły w ręce polskiego króla, który ogromnie chciał je zdobyć. Wiemy o tej sytuacji z zapisków króla oraz z obrazu Marcina Altomontego. Sam wezyr został uduszony przez sułtana za niepowodzenie kampanii, a Polakom jako łupy pozostały zdobne tureckie namioty, wystawiane niedawno na Wawelu.
Serię prac będzie można obejrzeć podczas wystawy w Warszawie. Tak jak zawsze podczas moich wernisaży wygłoszę prelekcję, w której opowiem o ważnych wątkach przedstawionych na obrazach. Następnie ruszymy z nimi w świat, by pokazać je w Chicago, Londynie, Rapperswilu i Lwowie.
Tytus Brzozowski jest absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Studiował i praktykował w Finlandii, gdzie poszukiwał surowego nordyckiego wzornictwa i sztuki. Główny temat jego malarstwa to miasto. Szczególnie inspiruje go Warszawa. Na jej ulicach można odnaleźć sześć murali artysty. Wystawiał swe obrazy między innymi podczas Sezonu Kultury Polskiej w Ningbo w Chinach oraz na prestiżowym festiwalu ArtLife w moskiewskim Maneżu. Jego akwarele wykorzystano przy produkcji filmu „Po apokalipsie”, zrealizowanego przez Dom Spotkań z Historią oraz Wolskie Centrum Kultury. Artysta jest autorem wielkoformatowej książki obrazkowej „Miastonauci”, przedstawiającej podróż po magicznym świecie składającym się z najważniejszych elementów polskich miast.
Autor okładka Magazynu Teraz Polska Nr 1/2021