Dwa Oscary polskiej animacji
Kto z nas nie zna rezolutnych chłopców Bolka i Lolka, psotnego psa Reksia czy poczciwego Misia Uszatka? To bohaterowie dzieciństwa wielu pokoleń Polaków, których losy z zaciekawieniem oglądali zarówno najmłodsi widzowie, jak i ich rodzice. Polski film animowany ma swoją bogatą historię, choć nie była ona usłana różami.
Na obradującym w 1949 r. Zjeździe Filmowym w Wiśle podsumowano dokonania i „wypaczenia” polskiej kinematografii oraz wytyczono główne kierunki działania na przyszłość. Według nowej doktryny polski film animowany powinien być przeznaczony wyłącznie dla dzieci – uczyć je, bawić i wychowywać. Jego funkcja jako tworzywa sztuki została zdegradowana jedynie do aspektu usługowego – rozrywki i edukacji. I tak powstały trzy instytucje (niemal od razu święcące triumfy): Studio Małych Form Filmowych Semafor w Łodzi (w którym narodziły się takie kreskówki, jak „Przygody Misia Colargola”, „Zaczarowany ołówek”, „Miś Uszatek”, „Muminki” czy „Kot Filemon”), Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej (z „Bolkiem i Lolkiem”, „Reksiem” oraz „Porwaniem Baltazara Gąbki” na czele) czy warszawskie Studio Miniatur Filmowych, dzięki któremu mogliśmy obejrzeć „Dziwne przygody Koziołka Matołka”.
Mimo twardych wytycznych partyjnych animacja artystyczna rozwijała się nadal (szczególnie po odwilży 1956 r.), znajdując schronienie w krakowskim Studiu Filmów Animowanych. Jedynym ograniczeniem tematyki filmu animowanego jest wyobraźnia twórcy, dlatego technika ta daje tak duże możliwości wypowiedzi artystycznej. W filmie animowanym źródłem obrazów jest rysowana (tradycyjnie lub przy użyciu komputera) grafika, która przedstawia na pojedynczych klatkach filmowych kolejne fazy ruchu. Stąd też film animowany nazywa się zazwyczaj rysunkowym lub kreskówką. Jednakże można w nim wykorzystywać również techniki animacji zdjęć poklatkowych, w przypadku których animator w celu zrobienia każdej klatki filmu przekształca nieznacznie położenie lub kształt obiektu względem nieruchomego tła lub innych animowanych obiektów. Po połączeniu klatek animowane obiekty są wyświetlane i sprawiają wrażenie ruchu. Wyróżnić można animację rysunkową, lalkową, plastelinową, wycinankową, fotoanimację (w której wykorzystuje się zdjęcia obiektów) i animację rotoskopową (wykorzystującą uprzednio przygotowane filmy), animację materiałów sypkich, animację trójwymiarową czy wreszcie animację kolażową, stanowiącą połączenie kilku technik.
Polska szkoła animacji ma długą tradycję, której początki sięgają 1911 r. Wtedy to Władysław Starewicz, entomolog amator i filmowiec, nakręcił techniką poklatkową pierwszy na świecie film lalkowy „Piękna Lukanida”, opowiadający historię spreparowanych na potrzeby filmu żuków jelonków jako walczących rycerzy. Początkowo Starewicz chciał filmować prawdziwe owady, ale te płoszyły się w studyjnym oświetleniu, więc aby stworzyć sceny walki, sięgnął po animację lalkową. Największymi sukcesami Starewicza były filmy „Konik polny i mrówka” (1912 r.; bajka oglądana w całej Europie i Ameryce) oraz „Opowieść o lisie” (1930 r.; pierwszy pełnometrażowy film animowany). Choć Starewicz tworzył w Rosji (w Kownie i Moskwie) oraz Francji, zawsze uważał się za polskiego artystę.
Drugim prekursorem polskiej animacji był Feliks Kuczkowski, tworzący pod pseudonimem Canis de Canis. Nazywano go pionierem „brzydkiej” animacji. Zadebiutował w 1917 r. dwiema krótkimi animacjami: „Flirt krzesełek” i„Luneta ma dwa końce”, składającymi się zaledwie z kilkudziesięciu klatek filmowych. Charakterystyczne dla jego twórczości było posługiwanie się brzydotą jako przeciwwagą dla piękna oraz przygotowywanie filmów bez wstępnych scenariuszy, co skutkowało nieuniknionymi niedociągnięciami, wpisanymi w estetykę brzydoty.
W okresie 20-lecia międzywojennego nasza animacja utraciła swoją siłę, dlatego szczególnie należy docenić twórczość Stefana i Franciszki Themersonów, którzy w 1930 r. nakręcili „Aptekę” – pierwszy polski film awangardowy, będący jednocześnie w dużym stopniu filmem animowanym, w którym głównym tworzywem było światło (a nie rysunki czy przedmioty).
Za pierwszą polską animację we współczesnym rozumieniu tego słowa uważa się film „Za króla Krakusa”, wyprodukowany już po wojnie, w 1947 r., przez Zenona Wasilewskiego. Wielkim walorem tego dzieła było wierne odwzorowanie mimiki bohaterów. Lalki miały specjalne otwory wokół ust i oczu wypełnione plasteliną, aby można było odzwierciedlić emocje.
Jednakże dopiero po politycznej odwilży 1956 r. pojawiły się w polskim kinie (również animowanym) warunki do realizowania projektów artystycznych. Autorami przełomu byli dwaj wybitni graficy: Jan Lenica oraz Walerian Borowczyk, którzy w 1957 r. wspólnie zrealizowali film w technice wycinanki „Był sobie raz…”, opowiadający o wędrówce… plamy tuszu. W 1958 r. stworzyli film „Dom”, wybitną opowieść o secesyjnej kamienicy, w której rozgrywały się luźno powiązane ze sobą historie. Dzieło to zostało nagrodzone na Międzynarodowym Konkursie Filmu Eksperymentalnego w Brukseli i stało się przepustką dla obu twórców do kariery na Zachodzie, a zarazem końcem ich wspólnej drogi. Borowczyk zrealizował w Polsce już tylko „Szkołę”, pacyfistyczną opowieść o żołnierzu poddawanym nieustannej musztrze, zaś jego kolejne filmy powstały we Francji. Po latach porzucił jednak animację na rzecz artystycznego kina erotycznego.
Jan Lenica również wyjechał do Francji, jednak nadal tworzył w ojczyźnie. Jego „Nowy Janko Muzykant” to film, który w przewrotnej formie opowiedział o Polsce epoki Gomułki – o wielkich wolnościowych nadziejach, które zostały zamienione w „małą stabilizację”. Następne dzieła – „Labirynt”, „Nosorożce” czy „Król Ubu” – potwierdziły prymat Lenicy w światowej animacji.
Dorobek Borowczyka i Lenicy stał się pożywką, na której rozkwitły talenty kolejnych twórców, jak choćby Witolda Giersza, aktywnego do dziś artysty, autora wielu seriali dla dzieci, filmów oświatowych i projektów plastycznych. Po raz pierwszy (w „Neonowej fraszce”) wykorzystał barwę jako element języka filmowego. W filmie „Mały western” wypracował technikę malowania na celuloidach, do której wracał przez całe lata 60. Tak powstała na przykład dowcipna opowieść o dwóch plamach barwnych, toczących na ekranie zażarte boje („Czerwone i czarne”). Po latach milczenia Giersz powrócił w 2013 r. długo przygotowywanym „ Signum”, w którym nawiązywał do malowideł z Lascaux, oddając tym samym hołd pierwszym mistrzom malarstwa. Nie korzystał przy tym z technologii komputerowych, wykorzystał wyłącznie naturalne środki: barwą stały się glina i węgiel, a płótnem – kamień i skały.
Nurt filozoficzno-refleksyjny polskiej animacji miał w latach 60. ważnego przedstawiciela. Był nim Stefan Schabenbeck, autor filmów „Wszystko jest liczbą”, „Wykrzyknik” czy „Schody” (1968 r.), w których na ekranie obok bohatera pojawiały się geometryczne figury, cyfry i kształty. Ostatni z wymienionych filmów jest opowieścią o życiu jako żmudnej wspinaczce w labiryncie schodów, której bohater po dotarciu na szczyt sam zamienia się w stopień. Po latach film ten stał się inspiracją dla jednej z najgłośniejszych polskich animacji – „Katedry” Tomasza Bagińskiego.
Jednak zanim przejdziemy do „Katedry”, należy przede wszystkim przedstawić Zbigniewa Rybczyńskiego, zdobywcę pierwszego Oscara dla Polski. Absolwent liceum plastycznego w Warszawie i Wydziału Operatorskiego łódzkiej filmówki od początku traktował animację jako przestrzeń formalnego eksperymentu, przełamując tradycyjną narrację i wykorzystując zdjęcia przy użyciu nowatorskich technik. Jego największym sukcesem artystycznym jest „Tango”, nagrodzone w 1983 r. Oscarem dla najlepszego krótkometrażowego filmu animowanego. Akcja filmu rozgrywa się w pokoju, w rytm muzyki Janusza Hajduna. Widzimy chłopca grającego w piłkę, młodzieńca ćwiczącego muskuły, hydraulika, matkę Polkę karmiącą dziecko piersią, umierającą kobietę i parę kochanków, którzy zajmują po niej miejsce na łóżku. To cały przekrój społeczeństwa i typowe sceny z życia. Po zdobyciu Oscara Rybczyński kontynuował karierę za granicą, realizując filmy w Stanach Zjednoczonych oraz w Niemczech.
Polityczno-ekonomiczny przełom 1989 r. boleśnie odbił się na polskiej kinematografii, która – pozbawiona publicznego finansowania – straciła polot i publiczność. Twórcy filmów animowanych nie byli tu wyjątkiem, ich filmy nie były już wyświetlane przed głównymi seansami w kinach, jak to było praktykowane w czasach PRL-u. Panował zastój twórczy, czekaliśmy na nowych autorów, którzy odważnie eksperymentowaliby z formą filmową.
Symbolem nowego pokolenia lat 90. został Tomasz Bagiński, reżyser samouk, student architektury, który sam tworzył swe pierwsze komputerowe filmy. Łatwo przebił się do świadomości środowiska animatorów debiutanckim filmem „Rain”, a już jego następne obrazy – „Katedra”(2002), która uzyskała nominację do Oscara, oraz znakomita „Sztuka spadania” (oba wyprodukowane w studiu Platige Image) – stały się prawdziwą przepustką do sławy. Za nim zaczęli podążać następni młodzi twórcy, tacy jak Kamil Polak czy Damian Nenow.
Kamil Polak jest absolwentem Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz animacji na Wydziale Operatorskim w PWSFTviT w Łodzi. Jego „Narodziny Narodu” zdobyły III nagrodę na Festiwalu Filmowym w Wiesbaden w 2002 r., a za „Świteź” otrzymał wiele nagród najważniejszych festiwali kina animowanego, w tym Nagrodę „Jean-Luc Xiberras” za debiut na festiwalu w Annecy. „Świteź” to adaptacja romantycznej ballady Adama Mickiewicza, ujęta w formie apokaliptycznej opowieści o odwiecznej walce dobra ze złem, wierze i nadziei. Kamil Polak był także współautorem „Piotrusia i Wilka”, bajki w reżyserii Suzie Templeton, nagrodzonej Oscarem w 2008 r., która podobnie jak oscarowe „Tango” powstała w łódzkim Semaforze.
Jedną z ciekawszych postaci młodej polskiej animacji jest Damian Nenow. Ukończył animację i efekty specjalne w łódzkiej filmówce, a od 2006 r. związany jest ze studiem Platige Image, gdzie w 2010 r. zrealizował nominowany do Oscara „Paths of Hate”. Jednak chyba najgłośniejszym filmem Nenowa jest „Miasto ruin”, będące stereoskopową, cyfrową rekonstrukcją Warszawy zburzonej w trakcie II wojny światowej, przedstawioną z perspektywy lotu wiosną 1945 r. W 2011 r. film ten zdobył prestiżową nagrodę Muse Award.
Podobną próbą animowanej rekonstrukcji przedwojennej Warszawy jest film Tomasza Gomoły ze studia Newborn „Warszawa 1935”. Celem autora było pokazanie oryginalnej zabudowy stolicy, zniszczonej w wyniku działań II wojny światowej, i odtworzenie niepowtarzalnej atmosfery miasta. Pokazano głównie Śródmieście Północne, gdyż było ono dobrze udokumentowane, a jednocześnie uległo największym zniszczeniom wojennym. W ten sposób twórcy pragnęli przywrócić pamięć o dawnej świetności stolicy Polski.
Prawdziwym ewenementem w naszym kinie ostatnich lat jest „Sala samobójców” w reżyserii Jana Komasy, w której po raz pierwszy w Polsce udało się połączyć świat ludzi oraz wirtualny świat awatarów. Współtwórcą tego drugiego był Adam Torczyński z firmy VFX 3D Supervisor.
Przedstawione przykłady pokazują, że mamy do czynienia z renesansem polskiej szkoły animacji, która ponownie odzyskała rolę kulturotwórczą.
Marzena Tataj