Uczniów trzeba przygotować na spotkanie dwóch kultur, z których żadna nie jest gorsza ani lepsza. Chodzi o to, aby się lepiej nawzajem rozumieć
- Sądzę, że w przypadku uchodźców to rodzice wraz z dziećmi powinni mieć możliwość decydowania o tym, czy w ogóle przystępować do egzaminów końcowych – w zależności od przekonania, czy chcą wracać do ojczyzny, czy osiedlić się w Polsce.
- Uchodźcy o pewnych sprawach nie chcą mówić, a my często nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie różnych traumatycznych wydarzeń, jak gwałt, głód, strach czy szantaż.
- Integrację znacznie ułatwia fakt, że uchodźcy z Ukrainy nie przebywają w ośrodku. Oni są rozproszeni, więc mają większą siłę do integracji i asymilacji. Często mają już w Polsce rodzinę albo chociaż jakichś znajomych, którzy będą pełnić role asystentów kulturowych.
- Wsparcie systemu dla nauczyciela powinno być adekwatne do wymogów, które się przed nim stawia. To w praktyce oznacza przewartościowanie jego pozycji.
- W coraz mniejszym stopniu liczą się kompetencje dydaktyczne związane z przekazaniem wiedzy. Teraz ważne są umiejętności związane z radzeniem sobie z emocjami, z trudnościami, pozyskiwaniem szczegółowej wiedzy w chwili, kiedy jest potrzebna, i z interpretowaniem jej.
Z dr Martą Majorczyk rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Jakie zadania stoją teraz przed społeczeństwem i przed systemem edukacji w związku z przyjęciem rodzin, głównie matek z dziećmi, uciekających przed wojną w Ukrainie?
Marta Majorczyk: Moim zdaniem przede wszystkim należy wprowadzić edukację międzykulturową do programu szkolnego, w szczególności na poziomie szkół podstawowych i średnich. Oczywiście to nie jest zupełnie nowatorskie, niektóre szkoły mają już takie programy, przykładowo placówki w największych ośrodkach, w których występują społeczności z zagranicy. Najczęściej są to też szkoły prywatne.
Niezbędne jest również zorganizowanie kształcenia języka polskiego dla obcokrajowców, aby mogli się go uczyć jako języka drugiego, obcego. Kluczowa jest organizacja pomocy psychologiczno-pedagogicznej dla tych dzieci, które zostały zapisane do szkoły, ponieważ część z nich doświadczy szoku kulturowego. Bo choć nasze kultury – polska i ukraińska – są podobne, to jednak różnice występują, co jest widoczne choćby w zachowaniach ludzi, w mentalności.
Ukraina należała kiedyś – jako jedna z republik – do ZSRR i ta radziecka geneza systemu edukacji jest ciągle widoczna. Nasi nauczyciele powinni te zagadnienia znać. U nas edukacja wczesnoszkolna to klasy 1–3, zaś w Ukrainie mamy cztery klasy, więc treści i podstawa programowa też będą inne. Aby lepiej zrozumieć, czego uczyły się dzieci w Ukrainie, można wrócić do naszej podstawy programowej z lat 90., przed reformą. Różni się ona dalece od tej dzisiejszej.
Na pewno trzeba systemowo opracować kwestię egzaminów. Jeżeli przyjmiemy założenie, że uczniowie uchodźcy wrócą do swojego kraju po zakończeniu wojny, nie ma sensu, by zdawali nasze egzaminy końcowe. Przede wszystkim Ministerstwo Edukacji i Nauki powinno koordynować swoją pracę z równoległym organem ukraińskim, tak jak na przykład uzgadniają działania resorty polityki społecznej obu krajów, aby dograć opiekę nad dziećmi osieroconymi. Wiemy, że strona ukraińska poprosiła, by w Polsce stworzyć dla tych dzieci duże domy dziecka. My w Polsce z takiej formy instytucjonalnej zrezygnowaliśmy na rzecz formy rodzinnej już niemal 30 lat temu. To przykład, który pokazuje różnicę w etapach rozwoju pewnych naszych instytucji.
Nie twierdzę, że już teraz wiem, jak rozwiązać kwestię egzaminów końcowych. Sądzę, że to rodzice wraz z dziećmi powinni mieć możliwość decydowania o tym, czy w ogóle do nich przystępować – w zależności od przekonania, czy chcą wracać do ojczyzny, czy osiedlić się w Polsce. Oczywiście bardzo ważna jest też integracja nowo przyjętych dzieci i integracja ich rodziców. Niezbędne jest informowanie rodziców uchodźców o wszelkich kwestiach organizacyjnych, prawnych, aby nie czuli się zdezorientowani.
Należy oczywiście gruntownie kontrolować, czy przez mury szkoły nie przenikają zaszłości historyczne, które mogą być powodem rodzących się stereotypów, a następnie uprzedzeń i dyskryminacji. Zresztą nie tylko o historię chodzi – już dziś Internet jest pełen różnych nieprzychylnych komentarzy, między innymi o zabieraniu nam pracy przez Ukraińców. Otóż nikt nam pracy nie zabierze, bo 50 proc. przybyłych to są dzieci, a ponad 40 proc. stanowią kobiety, zaś z tej grupy tylko nieliczne są gotowe na to, by szybko znaleźć się na polskim rynku, którego jednym z najważniejszych problemów jest właśnie brak rąk do pracy. Jak wspomniałam, trzeba monitorować pojawianie i przenoszenie się uprzedzeń i przeciwdziałać im.
KB: Kto w szkole powinien wziąć na siebie zadania związane z edukacją międzykulturową?
MM: Jest to rola zarówno nauczycieli, jak też psychologów i pedagogów szkolnych. Uczniów obu narodowości trzeba przygotować na spotkanie dwóch kultur, z których żadna nie jest gorsza ani lepsza. Chodzi o to, aby się lepiej nawzajem rozumieć. Wydaje mi się, że to jest kwestia takiego indywidualnego porozumiewania się z ludźmi, rozumienia pewnych rzeczy, większego współczucia, empatii, ciekawości wobec innej kultury.
W pewnej szkole dla dzieci ukraińskich zorganizowano osobną klasę. Ma to być klasa tymczasowa, umożliwiająca naukę języka polskiego, a od września dzieci wrócą do nauki w zwykłych klasach. Trudno mi ocenić, czy to jest właściwe. Wszystko będzie zależało od tego, ile jest dzieci w klasie i jaki jest ich poziom językowy. Natomiast niezależnie od wszystkich dodatkowych czynników bardzo ważne i pilne są integracja i uczenie tolerancji. W przypadku starszych dzieci, które mają już w programie przedmioty historyczne, warto, żeby nauczyciele pokazywali wspólne drogi Ukrainy i Polski i opowiadali o trudnych fragmentach naszej relacji, nie prowokując zarazem złych emocji i napięć.
Można też zaproponować kółko języka ukraińskiego i w ten sposób zachęcić polskie dzieci do poznawania mowy nowych kolegów. Warto wprowadzać do infrastruktury szkoły pewne proste rozwiązania, które sprawią, że będzie ona dla nowych uczniów bardziej swojska, takie jak infografiki, znaki, piktogramy, które dla wszystkich są zrozumiałe, ale także wielojęzyczne napisy porządkowe, po polsku, angielsku i ukraińsku. Na pewno można włączyć do programu szkoły wspólne polsko-ukraińskie wydarzenia kulturalne.
KB: Jaka jest w tym wszystkim rola samych nauczycieli?
MM: Kluczowa jest umiejętność oceniania przez nauczycieli postępowania i zachowań dzieci. Ważne, by mieli świadomość, że one nie są w naszym kraju dobrowolnie, że zmusiła je do tego sytuacja i często były świadkami dramatycznych, wręcz traumatycznych wydarzeń. Ponadto część z nich jest w wieku rozwojowym, który wiąże się z różnymi problemami. To przekłada się na trudności edukacyjne i tu potrzebny jest uważny nauczyciel, z refleksją i bogatym doświadczeniem. Na to jeszcze nakładają się kwestia migracji i wszystkie wielkie wyzwania, przed którymi stoją całe rodziny – niepewność związana z miejscem zamieszkania, statusem materialnym, który często się pogorszył. Wiele z tych dzieci straciło to, co było im bliskie, ważne dla nich, cenne. Zerwane zostały więzi z braćmi, ojcami, z ważnymi dla nich osobami płci męskiej, a także kontakty, bo rówieśnicy i przyjaciele rozjechali się po Polsce albo świecie, a część oczywiście została w Ukrainie. Do tego dochodzą traumy związane z eksplozjami, atakami lotniczymi, z ukrywaniem się. Nie wiadomo też, co tam się wydarzyło, bo uchodźcy o pewnych sprawach nie chcą mówić, a my często nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie różnych traumatycznych wydarzeń, jak gwałt, głód, strach czy szantaż. Poza tym nie znamy ich sytuacji rodzinnej, nie wiemy, czy te matki, które przyjechały z dziećmi, są dobre czy złe. Nie wiemy, jak się układały relacje rodzinne przed wybuchem wojny, jakie relacje mają dzieci w okresie dorastania, czy rodziny funkcjonowały prawidłowo, czy były dysfunkcjonalne. To wszystko nie ucieka, ale może być zamaskowane.
Doświadczenie wojenne tych dzieci, które przybyły do Polski, sprawia, że one bardzo szybko dorosły – 9-latki przeskakują na poziom 12-latków. Będzie musiał się pojawić jakiś upust dla przeżywanych emocji, dzieci mogą uciekać w izolację albo odwrotnie – mogą stać się pobudzone i agresywne. Na to nachodzi faza całego szoku kulturowego. Uchodźcy będą podejmowali rozmaite decyzje – ktoś będzie robił wszystko, żeby dziecko w pełni się zintegrowało i nabyło kompetencji kulturowych, ktoś inny będzie chciał się separować, ktoś będzie się marginalizował. Niektórzy będą się starali być po części w dwóch kulturach. A każdy człowiek ma swój temperament, charakter, zasoby. Bardzo ważne jest, żeby nauczyciel pomagał i był gotowy wspierać dziecko, ucznia, uchodźcę w różnych obszarach.
Integrację znacznie ułatwia fakt, że uchodźcy z Ukrainy nie przebywają w ośrodku. Oni są rozproszeni, więc mają większą siłę do integracji i asymilacji. Często mają już w Polsce rodzinę albo chociaż jakichś znajomych, którzy będą pełnić role asystentów kulturowych. Miłe i pozytywne jest to, że są również Polacy, którzy bezinteresownie goszczą Ukraińców – to też pomoże w lepszej asymilacji czy nabyciu naszego kodu kulturowego.
Podsumowując: rola szkoły w kontekście rozwoju tolerancji, eliminowania stereotypów, uprzedzeń i dyskryminacji – czy to pod kątem religii, czy kultury – jest kluczowa. To jest sprawdzian dla szkoły, na ile do tej pory udało jej się to zrobić, w kontekście kompetencji kluczowych dla rozwoju dziecka i wartości dla nas cennych. Z tego, co obserwuję, polskie dzieci sobie radzą, rodzice dobrze je instruują, choć oczywiście nie wszyscy. Musimy przewidzieć różnego rodzaju sytuacje i napięcia konfliktowe. Zatem bardzo istotna jest rola nauczyciela-mediatora. Należałoby wykształcić również asystentów kulturowych. Na niektórych wydziałach psychologii prowadzony jest fakultet psychologia międzykulturowa. W szkole powinien być zatrudniony asystent kulturowy posługujący się kompetencjami tej dyscypliny. To nie jest zupełna nowość, bo tacy asystenci byli już zatrudniani w przypadku dzieci romskich. W obecnej sytuacji ważna jest kwestia języka, bo powinni oni znać język ukraiński, ale także rozumieć obie kultury, by komunikować się w dwóch kodach. Nauczyciele, studenci czy językoznawcy w zakresie języków wschodnich ze znajomością ukraińskiego czy rosyjskiego to też jest dobre rozwiązanie. Ale nie wiem, ilu w ogóle jest takich specjalistów w Polsce. Szkoły sobie radzą, zamawiając różnego rodzaju szkolenia w ośrodkach doskonalenia nauczycielskiego, istnieje też wiele potrzebnych webinariów.
Osobne potrzeby wynikają z faktu, że my w Polsce również jesteśmy zagrożeni sytuacją kryzysową, więc przyjmuje się dziś, że w programie szkolnym powinno się wrócić do nauczania udzielania pierwszej pomocy, zachowania w sytuacji alarmów, czyli mam na myśli takie unowocześnione przysposobienie obronne albo – innymi słowy – edukację dla bezpieczeństwa. Nie musimy emanować niepokojem związanym z perspektywą wojny, wystarczy wytłumaczyć, że to jest potrzebne, bo jest nas dużo, może się zdarzyć, że ktoś będzie potrzebował pomocy, i warto być przezornym.
KB: Gdy wspomniała pani o edukacji międzykulturowej i rozwijaniu tolerancji, to w pierwszej chwili przyszły mi na myśl organizacje pozarządowe. Tymczasem dopiero co prezydent Duda zawetował ustawę, która ograniczała ich obecność w murach szkoły. Z kolei ministerstwo zapowiedziało pracę nad nowym prawem.
MM: Faktycznie to dobra okazja, żeby przynajmniej wyrzucić z projektu ustawy niepotrzebne przepisy, które zablokują dostęp do organizacji pozarządowych. A one wiedzą, co robią, znają się na swojej pracy. Warto dzisiaj sięgnąć do rozwiązań, które są stosowane w innych europejskich krajach wielokulturowych, jak Niemcy, Francja, Holandia czy Wielka Brytania. Przy czym taka reforma polskiej szkoły w kierunku wielokulturowości powinna być obiektywna, bez nacechowania politycznego. Celem jest zbudowanie kompetencji przyszłości wśród uczniów, czyli umiejętności odnajdywania się w różnych okolicznościach, również w tych, których jeszcze nie znamy.
KB: Właśnie temat reformy polskiej szkoły w obecnej sytuacji jest ciekawy o tyle, że jej pilna potrzeba ujawniła się już dużo wcześniej. Wymogi chwili odsłaniają tylko deficyty i problemy systemu. W pani wypowiedzi kilkakrotnie pojawiały się wątek nauczyciela i przesłanie, że na koniec dnia od niego zależy najwięcej.
MM: Zgadza się. Wsparcie systemu dla nauczyciela powinno być adekwatne do wymogów, które się przed nim stawia. To w praktyce oznacza przewartościowanie jego pozycji. W coraz mniejszym stopniu liczą się kompetencje dydaktyczne związane z przekazaniem wiedzy. Teraz ważne są umiejętności związane z radzeniem sobie z emocjami, z trudnościami, pozyskiwaniem szczegółowej wiedzy w chwili, kiedy jest potrzebna, i z interpretowaniem jej. Obecnie pomoc psychologiczno-pedagogiczna to jest ten obszar, w którym aktywny powinien być nauczyciel; już nie tylko pedagog czy psycholog, a właśnie nauczyciel na bieżąco działający z uczniem. Prowadzący lekcję matematyki powinien orientować się, że jakieś dziecko może mieć problem natury emocjonalnej, społecznej czy psychicznej, umieć szybko to rozeznać i udzielić pomocy. Dziś niezbędna jest zmiana systemu kształcenia nauczycieli i ich finansowania. Oczywiście niczego nowego tutaj nie mówię, raczej przywołuję powracający wątek, koło się zatacza. Najpierw COVID-19, a teraz sytuacja w Ukrainie pokazują nam, że naprawdę musimy zrobić coś rozważnego z edukacją.
KB: A jakie jeszcze winny być owe fundamenty reformy polskiej szkoły?
MM: Na początek trzeba skupić się na kształceniu nauczycieli, żeby prestiż tego zawodu był zdecydowanie wyższy i żeby nie wszyscy mogli ten zawód wykonywać. Jeśli już robimy awanse, to sprawdzajmy nie tylko to, co nauczyciel umie zrobić w zakresie dydaktyki, ale też jak radzi sobie w aspekcie emocjonalnym i psychicznym. Powinno zostać zorganizowane ogromne wsparcie dla nauczycieli, żeby sobie radzili w tym zakresie, żeby mieli zapewnione kształcenie, mogli doskonalić umiejętności interpersonalne. Druga rzecz to praca z rodzicami. Okazuje się, że rodzice są dziś bardziej roszczeniowi, co przejawia się w oczekiwaniu, że szkoła będzie wychowywać. Dzieci wychowuje rodzina, natomiast trzeba przemyśleć na nowo współpracę rodziców ze szkołą. Kolejna rzecz to wprowadzanie nowych przedmiotów. I nie mam na myśli chwytliwie brzmiących nazw zajęć lekcyjnych, tylko raczej profilaktykę, psychoedukację, trening radzenia sobie ze stresem, a generalnie – nabywanie kompetencji, które kształtują odporność psychiczną. W dzisiejszej szkole niezbędne jest położenie większego nacisku na aktywność fizyczną, na zajęcia z WF. Trzeba umożliwić szkołom wprowadzanie metod pracy przyjaznych mózgowi, które łączą wątki z kilku przedmiotów w profile oraz projekty, takich jak nauczanie problemowe, nauczanie poprzez współpracę, czyli nauczanie kooperatywne, nauczanie poprzez service learning. Metody te pozwalają na zdobywanie wiedzy i umiejętności poprzez zaangażowanie się w projekty mające realny wpływ na rzeczywistość poza szkołą. Wymienione przeze mnie przykłady strategii nauczania nie są nowościami, one funkcjonują od stu lat w praktyce szkolnej w ramach ruchu nowego wychowania.
Prawdziwe wzmocnienie polskiej szkoły powinno się też odbywać na drodze ograniczania różnych zasad i większego finansowania szkół i nauczycieli. Nauczyciel musi chcieć, bo jeśli on nie będzie chciał – żadna reforma się nie uda. Więc w pewnym momencie powinna nastąpić także zmiana selekcji do tego zawodu. W tej chwili obowiązuje selekcja negatywna – zawód nauczyciela wybiera się, bo jest łatwy i przyjemny – a powinna być pozytywna. Oczywiście zawód nauczyciela jest trudny, wyczerpujący, wymaga pracy osobowością, zachowaniem, nastawieniem do dzieci. Ponadto dziś już nie wystarczy nauczyć, dziś trzeba pokazać, jak zdobyć wiedzę.
KB: Co pani myśli o zdecentralizowanym systemie edukacji?
MM: To jest przyszłościowa idea. Byłabym chyba za takim systemem równoległym, w ramach którego w MEiN przewiduje się kierunki zmian, zachęca szkoły, żeby chciały w danym czasie poświęcić uwagę pewnym aspektom, ale decyzje organizacyjne i merytoryczne powinny zapadać w jednostkach samorządu terytorialnego i konkretnych placówkach, bo na tym poziomie najlepiej wiadomo, jakie są najważniejsze potrzeby czy braki. Ministerstwo moim zdaniem powinno szukać pieniędzy, żeby wspierać szkoły, przekazywać im środki, ale za pośrednictwem województw, bo to zapewni najlepsze rozpoznanie potrzeb oraz pozwoli wybrać optymalną formę organizacji, środków dydaktycznych, urządzeń. Żeby dzieci miały za darmo podręczniki, zeszyty, ołówki, żeby wszystkie akcesoria potrzebne do nauki były ogólnodostępne, tak jak to jest np. w holenderskiej szkole. Rodzic nie musi o to dbać, bo wie, że w szkole dzieci mają wszystko, co potrzebne; dzieci również to widzą i to się przekłada na ich przyszłą odpowiedzialność społeczną. To jest też oczywistym wsparciem dla dzieci z rodzin, które mają trudną sytuację ekonomiczną albo są zaniedbane społecznie. Ogromną rolę w szkole przyszłości odgrywają też specjaliści realizujący pomoc dzieciom, u których występują różne niestandardowe potrzeby. Oczywiście w tym przypadku również niezbędne są pieniądze.
Dr Marta Majorczyk – psycholog, pedagog, psychoterapeuta, doradca rodzinny, nauczyciel akademicki.