Trójgłos o Trójmieście
O overtourismie i budowaniu tożsamości miasta z Aleksandrą Dulkiewicz, Wojciechem Szczurkiem i Jackiem Karnowskim – prezydentami Gdańska, Gdyni i Sopotu – podczas Open Eye Economic Summit w Krakowie rozmawia Mateusz Zmyślony.
Overtourism to zjawisko objawiające się nagłym wzmożeniem ruchu turystycznego, które skutkuje niepohamowanym napływem turystów, przekraczającym pojemność i chłonność turystyczną miast i ośrodków turystycznych. Prowadzi to do degradacji obiektów historycznych i przyrodniczych, zmniejszenia komfortu życia mieszkańców (za sprawą tłoku i wzrostu poziomu hałasu) przy jednoczesnym wzroście kosztów utrzymania, a także do radykalnych zmian w tkance miejskiej – rozbudowy bazy turystycznej i zaniku usług rzemieślniczych świadczonych na rzecz mieszkańców. Klęska turystycznego urodzaju dotknęła wiele metropolii na całym świecie. W Europie dotyczy to Amsterdamu, Barcelony, Dubrownika, Rzymu czy Wenecji. Według szacunków Światowej Rady Podróży i Turystyki (WTTC) celem ponad 36 proc. spośród około 1,4 mld podróży odbytych przez turystów w 2018 r. były miasta z listy najpopularniejszych destynacji na świecie. Overtourism „zawdzięczamy” przede wszystkim tanim liniom lotniczym, upowszechnieniu Internetu i mediów społecznościowych (które przyczyniają się do gwałtownej popularyzacji miejsc turystycznych, głównie poprzez wymianę doświadczeń) oraz rozwojowi ekonomii współdzielenia, czyli krótkoterminowemu najmowi mieszkań.
Mateusz Zmyślony: Czy Trójmiasto obserwuje zjawisko overtourismu? Jeśli tak – jak mu przeciwdziała?
Aleksandra Dulkiewicz: Wydaje się, że w przypadku overtourismu głównym problemem jest najem krótkoterminowy, któremu być może zaradziłyby lepsze uregulowania prawne, ale w zasadzie wszystko zależy od kultury osobistej korzystających z niego ludzi. W Krakowie jest chyba jeszcze większy problem, bo ostatnio słyszeliśmy nawet o najmie lokali na godziny. Jednak nie dajmy się zapędzić w ślepą uliczkę tezy, że turystyka jest złem. To ważna gałąź gospodarki, tworząca miejsca pracy i przynosząca dochody stałym mieszkańcom Gdańska, Gdyni, Sopotu, a także Kaszub – bo naszą metropolię tworzą również miasta przyległe. Wszystko zależy zatem od tego, czy turysta myśli tylko o własnej wygodzie, czy ma na uwadze konsekwencje własnego zachowania, swój wpływ na otoczenie: stałych mieszkańców i przyrodę. Jak we wszystkim – należy kierować się rozsądkiem. Z pewnością szerzej może się na ten temat wypowiedzieć pan prezydent Sopotu, uważanego za letnią dzielnicę Gdańska…
Jacek Karnowski: …w której mieszkają najbogatsi gdańszczanie. (śmiech) W Trójmieście staramy się kreować ruch turystyczny wyższej jakości, dlatego promujemy i wspieramy określone instytucje czy wydarzenia kulturalne. Szczycimy się Europejskim Centrum Solidarności, Muzeum II Wojny Światowej, Festiwalem Filmów Fabularnych, Europejskim Forum Nowych Idei czy Literackim Sopotem. Inne formy kultury pozostawiamy innym samorządom… A wracając do kwestii najmu krótkoterminowego: razem z Krakowem przygotowaliśmy rozwiązania prawne, które mają na celu ucywilizowanie zjawiska. Chcemy wprowadzić koncesję na najem krótkoterminowy, o którą może się oczywiście ubiegać każdy mieszkaniec miasta czy właściciel nieruchomości, ale którą można też stracić w razie niepodporządkowania się odpowiednim regulacjom (np. po trzech uzasadnionych interwencjach policji). Trójmiasto jest jak dobry klub, do którego zaproszeni są wszyscy, jednak pod warunkiem odpowiedniego zachowania. Uważamy także, że każdy, kto wykorzystuje swoją nieruchomość do celów gospodarczych, powinien wnosić odpowiednio wyższą opłatę na rzecz wspólnot mieszkaniowych z powodu zwiększonego zużycia wspólnych urządzeń i przestrzeni (jak windy czy klatki schodowe). Niepokoi nas natomiast projekt „Białej księgi regulacji systemu promocji turystycznej w Polsce”, przygotowany jeszcze w Ministerstwie Sportu i Turystyki, który zakłada, że wszystkie opłaty turystyczne, uzdrowiskowe i miejscowe będą zasilać budżet państwa, a nie samorządów. Nie sposób się z tym zgodzić, gdyż to lokalne społeczności ponoszą koszty i obciążenia związane z turystyką i to one powinny mieć dostęp do całości dochodów.
Wojciech Szczurek: Wszystkie negatywne konsekwencje wzmożonego ruchu turystycznego stanowią na razie jedynie margines naszego prawdziwego sukcesu, jakim jest wykreowanie marek naszych miast wśród turystów. Cieszy nas, że chcą do nas przyjeżdżać goście. Oczywiście warto przyglądać się temu, co się dzieje w Barcelonie czy Wenecji, gdzie skala turystyki istotnie ingeruje w tkankę miejską, wręcz ją degradując. Jako miasta nie mamy wpływu na legislacje ustawowe, ale w ramach swoich uprawnień możemy odpowiednio kreować tkankę miejską. W dzielnicach mieszkaniowych wiele apartamentów jest budowanych na wynajem i po sezonie wakacyjnym wieje tam pustką.
Przez lata szukaliśmy równowagi między tym, co jest marką miasta Gdyni, tworzoną w różnych wymiarach dla turystów, a pewną skalą korzyści. Postanowiliśmy rozwijać te dziedziny turystyki, które są wartościowe z punktu widzenia stałych mieszkańców. Dlatego włączamy się w organizację określonych festiwali, koncertów, wydarzeń sportowych, na które przyjeżdża w określonym czasie określony typ turysty, poruszający się w określonych przez nas przestrzeniach.
MZ: Patrząc choćby na przykład Wenecji czy Amsterdamu, warto obserwować zjawisko overtourismu, aby nie przegapić momentu, w którym stanie się on groźny dla mieszkańców i miasta. Do Gdyni wpływa coraz więcej monstrualnych wycieczkowców – cruiserów. Czy mają one jakiś wpływ na miasto?
WS: Tylko pozytywny. Obecnie nasz port przyjmuje od 40 do 80 wycieczkowców rocznie, a moglibyśmy przyjąć wielokrotnie więcej bez jakiegokolwiek uszczerbku. Nawet wpływający dwa razy dziennie prom z Karlskrony nie powoduje żadnych negatywnych skutków. W zglobalizowanym świecie turyści podążają za globalnymi trendami. Obserwowałem w tym roku we Włoszech potężną falę niezwykle bogatych turystów z Chin. Mam nadzieję, że do nas również wkrótce zawitają. Daleko nam do takiego ruchu turystycznego, jaki ma Wenecja, która boryka się z niekończącą się kolejką statków stojących na redzie i czekających na wpłynięcie wprost na plac św. Marka.
Oczywiście nie bagatelizujemy problemu, raczej szukamy pragmatycznego sposobu przeciwdziałania negatywnym skutkom turystyki, ciesząc się z jej pozytywów. Wymaga to spójnego działania państwa i samorządu. Trzeba się wzajemnie słuchać i razem budować skuteczne narzędzia. Przyznam więc, że projekt włączenia opłaty klimatycznej do centralnego budżetu budzi moje najwyższe obawy, bo te pieniądze powinny pracować na rzecz rozwiązywania lokalnych problemów.
MZ: Im dłuższy jest pobyt w danym miejscu, tym bardziej staje się szlachetny i kulturowy. Często podróżuję do Trójmiasta i odwiedzam Wyspę Spichrzów, którą niestety odrestaurowano w nurcie retrowersji, polegającym na imitowaniu starej zabudowy nowoczesnymi środkami wyrazu. Przykro patrzeć wieczorami na tę piękną i opustoszałą dzielnicę, bo wtedy można spotkać jedynie podchmielonych Szwedów, którzy przyjechali do naszych dentystów. Czy prezydent miasta ma jakikolwiek wpływ na deweloperów, aby tworzyć odpowiednie funkcje miasta w kluczowych miejscach?
AD: Cóż, może jedynie rozmawiać, choć niektórzy samorządowcy wystrzegają się kontaktów z biznesem z obawy przed pomówieniem o osobisty interes. Ja do takowych nie należę. Istniejące narzędzia prawne nie pozwalają na wiele. Można przykładowo wpisać zakaz grodzenia osiedli w miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, co trwa minimum dwa lata. Akurat w Gdańsku mamy całkiem spory procent pokrycia takimi planami – czyli przepisami prawnymi powstałymi w procesie konsultacji społecznych – które szczegółowo opisują sposób zagospodarowania danej przestrzeni: czy będzie ona przeznaczona na potrzeby mieszkaniowo-usługowe, czy przemysłowe, jaka będzie maksymalna wysokość zabudowy i jaki procent pokrycia terenu zielenią. Niestety w żaden sposób nie możemy ograniczyć wykorzystania mieszkań na wynajem – wszak dotyczy to własności prywatnej, którą każdy ma prawo swobodnie dysponować. Rozmawiając z deweloperami, oczywiście orientujemy się, czy zamierzają budować małe, czy duże mieszkania, a wiadomo, że małe są przeznaczone w lwiej części na wynajem. Być może podczas rozmowy jesteśmy w stanie nieco zmienić proporcje, ale to są miękkie narzędzia nacisku. Innego sposobu obecnie nie widzę.
À propos Wyspy Spichrzów: to z pewnością wyjątkowe miejsce, ze szczególnie urokliwym Cyplem Północnym, zrealizowanym w trybie partnerstwa publiczno-prywatnego. Proces rewitalizacji jest rozłożony w czasie i z każdą nową inwestycją przybywa samorządowcom i inwestorom doświadczenia. Do podnoszenia jakości architektury i usług zmuszają nas też coraz bardziej świadomi i wymagający klienci i mieszkańcy miasta. Uważam, że już nie musimy się wstydzić architektury nowych realizacji, czego dowodzi choćby Brovarnia, którą jako pierwsi upodobali sobie w 2012 r. Hiszpanie, tłumnie kibicujący swojej drużynie podczas Euro 2012.
Od lewej: Wojciech Szczurek, Aleksandra Dulkiewicz i Jacek Karnowski
MZ: Polecam Waterfront w Gdańsku. To miejsce tętni życiem i ma wspaniałą atmosferę.
A jak sobie z tymi problemami radzi „naturalnie kulturalny” Sopot? Nawiązuję tu do hasła strategii, którą opracowałem dla miasta kilkanaście lat temu.
JK: W Sopocie sukcesywnie zmienia się struktura mieszkaniowa. Na początku lat 90. mieliśmy jeszcze 1500 wspólnych mieszkań, w których żyły nawet po cztery rodziny. Obecnie takich lokali jest około setki. W latach 90. stosowaliśmy 90-procentową bonifikatę przy wykupie mieszkań przez najemców. Obecnie stosujemy bonifikatę 20-procentową i zastanawiamy się nad jej zniesieniem. Podniósł się istotnie także inny wskaźnik – liczba metrów kwadratowych mieszkania przypadających na jednego mieszkańca. Obecnie są to 22 m kw., a kilkanaście lat temu było zaledwie 7. Oczywiście te wskaźniki poprawiają się w całej Polsce, wraz z rozwojem kraju i zamożności naszego społeczeństwa.
Odkąd pamiętam, czyli od najwcześniejszych lat dziecinnych, w wakacje sopocianie omijali z daleka deptak Monte Cassino. Wiadomo było, że to miejsce dla turystów, podobnie jak ulice Długa czy Świętojańska w Gdańsku.
Aby ucywilizować pewne zachowania, zdecydowaliśmy się ograniczyć godziny otwarcia sklepów monopolowych do drugiej w nocy. I nie chodzi tu o typowego turystę, ale o „turystykę nocną”, czyli grupy młodych ludzi żądnych wrażeń i doznań pod wpływem alkoholu, którzy nie szanują spokoju innych i szaleją do świtu. Staramy się tak przygotować ofertę turystyczną, sportową i kulturalną, aby przyciągnąć „naturalnie kulturalnego” turystę. Dlatego nie organizujemy masowej zabawy sylwestrowej z gwiazdami. To nie w naszym guście. Ponadto na naszych plażach nie obserwujemy zjawiska parawaningu, podczas gdy w innych nadmorskich miejscowościach już przed dziewiątą rano widać panów ciągnących za sobą wózki załadowane parawanami, młotkami i innymi akcesoriami potrzebnymi do wybudowania fortecy na cały dzień. U nas jest naturalnie i kulturalnie.
MZ: Siłą Trójmiasta jest różnorodność, wynikająca ze styku dwóch portów i sąsiedztwa miasta hanzeatyckiego z jednym z najmłodszych na kontynencie, pomiędzy które wtula się kurort leśno-kulturalny. To unikatowa kombinacja. Wypada wykorzystać okazję i porozmawiać o tożsamości tych trzech miast. Przed laty, kiedy samorządy Trójmiasta nie współpracowały ze sobą tak konstruktywnie, wisiał w Gdańsku wielki billboard „Wolne miasto Gdańsk”, na którym ktoś dopisał sprayem „Szybka Gdynia”…
WS: Tożsamość to nasz skarb. Każde z miast buduje własną, ale szanuje walor bliskiego sąsiedztwa. Struktury naszych miast przenikają się funkcjonalnie, emocjonalnie, zawodowo i rodzinnie, co buduje nasz wyjątkowy kapitał. Kamieniami milowymi w budowie tożsamości Gdańska były wydarzenia Grudnia ’70 i Sierpnia ’80, a wcześniej – dramatyczne wydarzenia związane z II wojną światową i napływ ludności przesiedlonej tutaj po wojnie. Pozostał niewielki odsetek Polaków, którzy żyli w Gdańsku z dziada pradziada.
Obok szacownego grodu wyrosło w dwudziestoleciu międzywojennym nowe miasto – Gdynia. Pomorze wróciło do Polski dopiero 10 lutego 1920 r. i wtedy Gdynia była jeszcze nadmorskim kurortem z kąpieliskiem, osobnymi szatniami dla pań i panów oraz willami i pensjonatami na Kamiennej Górze. Obraz ówczesnej Gdyni można zobaczyć choćby w „National Geographic”, w którym w 1920 r. ukazał się artykuł z fotografiami z okolic Gdyni. Na okładce widać starą Kaszubkę na tle sieci rybackich i szop skleconych ze starych łodzi, a zdjęcie jest opatrzone nieco prześmiewczym podpisem: „Tutaj Polacy postanowili zbudować swój Nowy Jork”. Kiedy oglądamy zdjęcia tego samego miejsca po 10 i 20 latach, widzimy, jak dynamiczny był rozwój gospodarczy i społeczny Gdyni, która stała się dla Polaków małą Ameryką.
Kraj mozolnie zszywał się z porozbiorowych kawałków, był targany wieloma kryzysami, ale ludzie nieprzeciętni i odważni mieli alternatywę – mogli jechać do Gdyni, gdzie na skrawku plaży powstawały port i miasto i gdzie można było uczciwie zarobić spore pieniądze. Każdy gdynianin, również ja, może snuć podobne opowieści o swoich dziadkach i o marzeniach, z jakimi przyjechali oni do Gdyni. Mój dziadek przed I wojną światową był właścicielem zakładu zatrudniającego 150 pracowników. Do Gdyni przyjechał w 1921 r. w jednej koszuli i jednych butach. To miasto stało się symbolem odrodzenia II Rzeczypospolitej, naszym oknem na świat i narodową dumą.
Gdynia zdołała uchować się przed zniszczeniami II wojny światowej. Kiedy weszli Niemcy, zobaczyli piękne miasto z nowoczesnym portem, który przeznaczyli na bazę Kriegsmarine. Nadali Gdyni nazwę Gotenhafen, czyli Miasto Gotów, i wysiedlili blisko 80 proc. mieszkańców (którzy po wojnie wrócili do swoich mieszkań). Udało się też uchronić port przed bombardowaniami Anglików, gdyż harcerze z Armii Krajowej zdobyli i przerzucili do Londynu plany rozmieszczenia okrętów niemieckich, dzięki czemu naloty angielskie były bardzo precyzyjne – ostrzelano i zatopiono jedynie okręty niemieckie, w tym w 1944 r. pancernik Schleswig-Holstein. Ta sama grupa harcerzy w miarę zbliżania się frontu wschodniego przekazała Armii Czerwonej plany umocnień Gdyni, więc wojska radzieckie weszły do miasta od strony Sopotu, nie powodując większych strat. Dzięki temu substancja miasta ocalała i dziś możemy podziwiać zabytki modernizmu z dwudziestolecia międzywojennego. Gdynia jest wpisana do rejestru zabytków historii i czeka na wpis na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Jak wspólnie budować tożsamość miast, nie tracąc swojej specyfiki – to jest wyzwanie dla Trójmiasta. Zarządzanie miastem polega na zarządzaniu ludźmi i przestrzenią. Gdynia jest „tradycyjnie nowoczesna”, co oznacza, że od chwili powstania jest miastem nowoczesnym, które czerpie inspiracje ze swojej tradycji. Gdynianie kochają swoje miasto i nie uchylają się od aktywności na jego rzecz. Mieszkańcy są współgospodarzami, czują się odpowiedzialni za wspólną przestrzeń i chcą razem realizować marzenia.
MZ: O tożsamości Gdyni świetnie opowiada pierwsze w kraju muzeum poświęcone historii polskiej emigracji. W historycznym gmachu Dworca Morskiego, skąd przez dziesięciolecia wypływały polskie transatlantyki, powstała instytucja, która o dziejach wyjazdów i losach Polaków na świecie opowiada w ścisłym związku ze współczesnością. Polecam wszystkim Muzeum Emigracji i wyjątkowy adres – Polska 1.
Natomiast o tożsamości Gdańska wiele można się dowiedzieć w Europejskim Centrum Solidarności. Godne uwagi jest także Forum Gdańsk, w którym to przestrzeń publiczna kształtuje przestrzeń handlową. Dla potrzeb wykreowania marki Forum przeprowadziliśmy badania tożsamości mieszkańców Gdańska. Z analiz wynikało, że są to nowocześni mieszczanie – zaangażowani w życie miasta i akcje społeczne, otwarci na ekologię, zrównoważony rozwój i różnorodność. Dlatego na otwarcie Forum przygotowaliśmy serię portretów gdańszczan fotografowanych w hanzeatyckich kryzach, w stylistyce zaczerpniętej z malarstwa flamandzkiego. Z naszych analiz wynika, że owa hanzeatyckość jest cechą immanentną gdańszczan, nawet tych, których rodziny osiedliły się w mieście dopiero po II wojnie światowej.
AD: Kiedy pracowaliśmy nad wdrożeniem Karty Mieszkańca, chciałam, aby każdy zameldowany i płacący podatki w Gdańsku mógł za złotówkę wykupić kartę uprawniającą do skorzystania raz w roku z kilkudziesięciu atrakcji, które budują tożsamość miasta. W ofercie są oczywiście ECS czy mecz Lechii Gdańsk, ale też wizyta w Muzeum Narodowym, gdzie można obejrzeć wyjątkowy obraz Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”.
Uważam również, że na tożsamości Gdańska i gdańszczan odciśnie swoje piętno tragiczna śmierć prezydenta Pawła Adamowicza. W jakim stopniu? Tego jeszcze dziś nie wiadomo, ale istotny jest fakt, że wstrząśnięci i głęboko poruszeni, potrafiliśmy przeżyć żałobę wspólnie i godnie.
Jako prezydent i mieszkanka Gdańska uważam, że potrzebujemy nowoczesnej opowieści o naszym mieście, które ma w swoim DNA pierwiastki nie tylko polskie, ale także niemieckie, żydowskie, szkockie czy holenderskie. Nowo przybyli mieszkańcy Gdańska, którzy przyjeżdżają na studia lub do pracy, bardzo szybko stają się gdańszczanami. Tak było od zakończenia II wojny światowej – wtedy prawie każdy mieszkaniec był nowy, więc szybko nauczyliśmy się adaptować do zmiennych warunków i szanować przybyszów. W Gdańsku ludzie od razu czują się u siebie. W Krakowie przyjmują się dopiero w piątym pokoleniu.
Zanim jednak powstanie instytucja typu muzeum historii miasta, powinniśmy zbudować opowieść, którą chcielibyśmy tam przedstawić.
MZ: Powołanie takiej instytucji to świetny pomysł. Ale może powinno to być muzeum historii Trójmiasta, aby połączyć trzy przenikające się wątki?
JK: Historia Sopotu wywodzi się od historii rybaków, którzy wynajmowali ziemię od mnichów z klasztoru w Oliwie i rybami płacili dziesięcinę. Z kolei historia Trójmiasta to historia wędrowców. Moja mama przyjechała z rodzicami do Gdyni jako do ziemi obiecanej. Mój ojciec do Gdańska przyjechał na studia. Znanym mieszkańcem Sopotu jest urodzony w Gdańsku Donald Tusk, który w dodatku miał dziadka w Wehrmachcie. Sopot, podobnie jak Gdynia, nie został zniszczony w czasie II wojny światowej, gdyż Armia Czerwona weszła klinem do Trójmiasta właśnie od naszej strony, czym całkowicie zaskoczyła Niemców. Sopot miał po wojnie niewielu autochtonów, zaledwie około 8 proc., za to wiele osób napływowych z Kaszub, Warszawy, Wilna i Lwowa. To tygiel wielokulturowy, który dbał o poszanowanie własnych tradycji.
MZ: I tak się powinno nazywać nowe muzeum historii Trójmiasta – Tygiel.
Mateusz Zmyślony - ekspert w dziedzinie komunikacji społecznej i marketingu. Założyciel i dyrektor kreatywny Grupy Eskadra. Pionier marketingu miejsc w Polsce, autor kilkudziesięciu strategii marek, miast i regionów oraz projektów z zakresu marketingu wielkich wydarzeń (m.in. UEFA Euro 2012, EXPO 2022). Laureat ponad 20 profesjonalnych nagród w konkursach krajowych i międzynarodowych, w tym trzech światowych Globe Awards. Wykładowca wielu uczelni, publicysta. Autor ponad 200 publikacji branżowych w czasopismach poświęconych zagadnieniom zarządzania i marketingu. Współautor – razem z prof. Jerzym Hausnerem – koncepcji Open Eyes Economy i współorganizator corocznego Open Eyes Economy Summit w krakowskim ICE.
Open Eyes Economy to ruch intelektualno-wdrożeniowy mobilizujący do nowego, otwartego spojrzenia na ekonomię, do działania i tworzenia alternatywnych – wobec dotychczas stosowanych – sposobów rozumienia gospodarki, której podstawą są wartości.
Międzynarodowy Kongres Ekonomii Wartości Open Eyes Economy Summit to tygiel nowych idei, fuzja rozmaitych horyzontów i współczesna agora. Gromadzi i konfrontuje poglądy znanych polityków i społecznych aktywistów, naukowców i studentów, dziennikarzy i artystów. Więcej na Oees.pl.
Dyskusja została zarejestrowana w ramach realizacji audycji „Wartość dodana” Adama Mikołajczyka. Apple Podcast, Speaker.com, Spotify/Podcasty: „Wartość dodana by Adam Mikołajczyk”