Sztuki nic nie zabije
- Galerię Pi założyłam razem z Józikiem Chrobakiem, moim ówczesnym mężem. To była pierwsza prywatna instytucja kultury w PRL. I mieściła się w mojej sypialni!
- Teraz każdy człowiek jest fotografem. I to jest dla fotografii zupełnie nowa płaszczyzna.
- Obecnie aparat w smartfonie to obok oczu równoległe urządzenie do patrzenia na świat. Wszystko jest rejestrowane. Fotografia stała się narzędziem percepcji, a nie, jak wcześniej, dokumentacji.
- Jednym z aspektów pandemii COVID-19 jest ujawnienie dramatycznego wpływu mediów na świadomość społeczną. Dotychczas ludzie byli głusi na fakt umierania, nie mieli świadomości liczb, trzymano ich poza statystyką śmierci.
- Ludzie zawsze będą potrzebowali pięknie sformułowanych komentarzy dotyczących ich świata i życia, komentarzy wypowiedzianych przez ludzi, którzy widzą głębiej, dziwniej i prowokacyjniej.
- Wpływ mediów społecznościowych doprowadzi do tego, że sztuka w mniejszym stopniu będzie „dręczeniem neurozy”, a w większym stanie się dialogiem społecznym.
Z Marią Anną Potocką rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Szefuje pani dwóm placówkom związanym ze sztuką, wysoko pozycjonowanym instytucjom. Jakie było podłoże decyzji o objęciu równolegle dwóch funkcji i z jakimi wyzwaniami – organizacyjnymi, merytorycznymi, logistycznymi – wiąże się taka praca?
Maria Anna Potocka: Galerię Sztuki Współczesnej „Bunkier Sztuki” prowadziłam od 2002 do 2010 r. Potem zaczęłam tworzyć MOCAK. Było to tak pochłaniające, że przestałam się przyglądać Bunkrowi. A tam w międzyczasie z powodu braku odpowiednich kandydatów nie udało się rozstrzygnąć konkursu. Pierwszego dyrektora trochę przymuszono do objęcia tej funkcji. Kolejny zapowiadał się lepiej, ale nie potrafił wyjść z zapaści, którą zastał. W efekcie po 10 latach Bunkier – w którym prawie wszyscy byli kuratorami – pokazywał wystawy przygotowane najczęściej przez kuratorów zewnętrznych. Niemal całkowicie zaprzestano wydawania katalogów, a frekwencja drastycznie spadła. Aby wykazać się przed organizatorem, czyli Miastem Krakowem, do frekwencji dodawano wejścia na stronę internetową. W efekcie w Krakowie Bunkier zaczął się kojarzyć wyłącznie z kawiarnią. Zostałam wciągnięta w jego sprawy, bo organ prowadzący dostrzegł sytuację panującą w Galerii i szukał rozwiązań.
Mam ogromny żal, m.in. do AICA, stowarzyszenia krytyków i kuratorów, że dopuszcza do takich zapaści, zamiast w odpowiednim momencie – w ramach wewnętrznej rozmowy, krytyki, wsparcia – ingerować. Przypomina to postawę lekarzy z czasów peerelowskich, gdy najważniejsze było wybronienie swojego, a nie dobro pacjenta. Kiedy skrytykowałam Bunkier i dyrekcję, potraktowano mnie jak zdrajcę i wymuszono na mnie rezygnację z funkcji w AICA.
Dostałam od Miasta Krakowa dwie propozycje – właściwie nie do odrzucenia – że albo MOCAK bierze Bunkier w zarząd komisaryczny, albo oddaję mojego wicedyrektora, aby pełnił obowiązki dyrektora Bunkra. Wybrałam drugie wyjście. Było to gigantyczne poświęcenie, bo pracowaliśmy wspólnie od kilkunastu lat i nagle jego obowiązki spadły na mnie. Po prawie roku Miasto Kraków ogłosiło kolejny konkurs, który również nie został rozstrzygnięty. Wtedy – na zasadzie, że jest to jedyna opcja – skłoniono mnie do przyjęcia funkcji dyrektora Bunkra. Miasto zamierzało połączyć obie instytucje, mając na uwadze znaczne oszczędności i konieczność odbudowania pozycji Bunkra. Jednak radni nie poparli tego pomysłu. Było mi to na rękę, bo po połączeniu miałabym tyle samo pracy, a mniej pieniędzy. Teraz, oprócz tego, że muszę odbudować pozycję wydawniczą i programową, mam jeszcze na głowie totalny remont budynku Bunkra. Chwilowo rezydujemy w Pałacu Potockich przy Rynku Głównym – zbieg nazwisk jest przypadkowy. Działamy w zmniejszonym składzie, bo większość kuratorów, przyzwyczajonych do swobodnej pracy zadaniowej, zrezygnowała. Mimo to wydaliśmy już cztery duże katalogi monograficzne i dużą publikację o Stanisławie Pyjasie. Bunkier wymaga większej uwagi niż MOCAK, który we wszystkich działach ma już świetnych specjalistów.
Jak sobie radzę? To mój żywioł. Ale jest trudno, pracuję po kilkanaście godzin dziennie i na dodatek do większości publikacji sama piszę teksty.
KB: W 1972 r. założyła pani pierwszą galerię prezentującą sztukę najnowszą w powojennej Polsce. Jaki był zasięg tamtego wydarzenia i jakie było oddziaływanie na społeczeństwo i ówczesną władzę?
MAP: To była pierwsza prywatna instytucja kultury w PRL. I mieściła się w mojej sypialni! Galerię Pi założyłam razem z Józikiem Chrobakiem, moim ówczesnym mężem. Nie wiem, jakim cudem to się udało. Spotkania w miejscach prywatnych grupy większej niż dziesięcioosobowa były wtedy zabronione, więc postanowiłam zdobyć pozwolenie. Miałam 22 lata, byłam studentką polonistyki i w urzędzie patrzono na mnie z wielkim niedowierzaniem. Nie wiem, dlaczego odważny zastępca Wydziału Kultury dał mi ten dokument. Było w nim wiele warunków: żadnych biletów czy sprzedawania czegokolwiek, nadzór cenzury i opiekuna artystycznego. Wyrobiłam pieczątkę i kiedy jakiś zaniepokojony obywatel wzywał milicję, jako powód podając to, że w prywatnym mieszkaniu jest tłum głośnych ludzi – pokazywałam papier. Nie gnębiono mnie politycznie, bo nie traktowano poważnie sztuki konceptualnej. Ale na pewno kręcili się tam jacyś esbecy, ponieważ częstymi gośćmi byli Jan Rostworowski, reemigrant z Anglii, oraz opozycyjni poeci: Julian Kornhauser, Ryszard Krynicki i Adam Zagajewski.
KB: Napisała pani wiele książek o sztuce. Zwróciłem uwagę, z racji osobistych zainteresowań, na „Fotografię”. Jest to pozycja niezwykle ciekawa, wszechstronna, ale też nowatorska w sensie formalnym. Jednak wydana została w 2010 r. Czy pokusiłaby się pani o jej uzupełnienie, zważywszy choćby na rozkwit fotografii smartfonowo-społecznościowej i pewien wpływ tego kierunku na sztukę?
MAP: W mojej książce zajmowałam się problemami fotografii w aspektach profesji i twórczości. I tutaj wiele się nie zmieniło. Nadal obowiązują: doświadczenie, odpowiedni sprzęt, wyczucie kompozycji oraz słuch na znaczenia, które przekazuje dany obraz. Rewolucja nastąpiła w sferze społecznej. Teraz każdy człowiek jest fotografem. I to jest dla fotografii zupełnie nowa płaszczyzna.
Jeszcze w pierwszej połowie lat 80., kiedy moim przyjaciołom urodziła się córka – a pracowałam wtedy m.in. w Desie jako fotograf – poproszono mnie o zrobienie dokumentacji fotograficznej, bo mało kto miał sprzęt i samodzielnie odbijał zdjęcia. Obecnie aparat w komórce to obok oczu równoległe urządzenie do patrzenia na świat. Wszystko jest rejestrowane, obraz można pozyskać i przechować w sposób równie łatwy, jak zapamiętać myśl. Fotografia stała się narzędziem percepcji, a nie, jak wcześniej, dokumentacji. To nie jest już problem twórczego potencjału medium, tylko problem języka, pozwalającego łatwo i automatycznie posługiwać się obrazami jak słowami. Należy go rozpatrywać w sferze społeczno-antropologicznej, a nie artystyczno-medialnej.
KB: Po zakończeniu lockdownu pod Muzeum Narodowym w Warszawie ustawiły się kolejki chętnych do zwiedzania. Miało to być unaocznieniem tezy, że sztuka i kultura wysoka są społeczeństwu potrzebne. W tym przypadku chodzi o jej tradycyjny wymiar. Czy przed galeriami prezentującymi sztukę najnowszą również ustawiają się kolejki?
MAP: W ostatnie dni przed zapowiadanym lockdownem widziałam imponujące kolejki pod Zachętą. Porównywalne ustawiają się wtedy również przed MOCAK-iem. Podobnie jest w pierwsze dni po zniesieniu restrykcji. Kraków i Warszawa to duże miasta, w których mieliśmy sporo okazji, aby przekonać społeczeństwo, że rzeczy wyrafinowane – a do takich na pewno należy sztuka – dają większy dreszcz przyjemności. Mam wrażenie, że udaje się z tą prawdą docierać coraz szerzej. Jedną z inicjatyw MOCAK-u jest zorganizowanie mobilnej wystawy w specjalnie przerobionym w tym celu autobusie. Powiązane jest to z zajęciami edukacyjnymi.
KB: Czy COVID-19 znajdzie odbicie w dziełach sztuki najnowszej? I czy w ogóle powinniśmy szukać odbicia rzeczywistości w sztuce?
MAP: Jedynym sztukogennym aspektem pandemii COVID-19 jest ujawnienie dramatycznego wpływu mediów na świadomość społeczną. Dotychczas ludzie byli głusi na fakt umierania, nie mieli świadomości liczb, trzymano ich poza statystyką śmierci. Nagle – często w atmosferze histerii – zaczęli dostrzegać, że ona wszędzie na nich czyha. Na grypę umiera około procenta zarażonych, na COVID-19 – około trzech procent. Grypą nikt się specjalnie nie przejmował. Kiedy co roku fundowałam swoim pracownikom szczepienia na grypę, bardzo wielu odmawiało. A nagle przy COVID-19 włączono pełne instrumentarium medialne do straszenia ludzi. Można odnieść wrażenie, że zachorowanie oznacza śmierć. Nowotwory mają znacznie wyższą śmiertelność, a mimo to ludzie nadal palą, piją i wdychają plastik palony w piecach. Podatność na manipulację medialną może być ciekawą inspiracją dla artysty. Ale ogólnie rzecz biorąc, wielkie wydarzenia społeczne słabo przekładają się na sztukę.
KB: Kiedyś artysta stawał się znany dzięki swojej sztuce. Było tak w czasach Rembrandta, ale też jeszcze w czasach Sasnala. Dziś celebryta, który zdecyduje się namalować obraz, choćby to nie miało żadnego sensu, zyska zainteresowanie i sławę po stokroć większe niż człowiek tworzący olśniewające dzieła i genialne koncepcje, lecz nieznany z YouTube’a czy Instagrama. Czy ta popkulturowa pauperyzacja zabije sztukę?
MAP: Sztuki nic nie zabije. Ludzie zawsze będą potrzebowali pięknie sformułowanych komentarzy dotyczących ich świata i życia, komentarzy wypowiedzianych przez ludzi, którzy widzą głębiej, dziwniej i prowokacyjniej. Sukcesami celebrytów i polityków nie trzeba się przejmować. Najgłośniej brzmią ci, którym historia daje mało czasu.
KB: Na krajowych aukcjach sztuki następuje przesunięcie zainteresowania – ze sztuki tradycyjnej na współczesną, powojenną i coraz częściej też na sztukę najnowszą (z ostatnich 30 lat). Czy zainteresowanie kolekcjonerów jest ekstrapolacją szerszych tendencji społecznych?
MAP: Tu łączy się kilka czynników. Po pierwsze stara sztuka jest mocno przebrana, najlepsze rzeczy są już w muzeach. Poza tym nie ma tam hazardu cenowego, bo wszystko jest w miarę stałe. Natomiast zakup najnowszej sztuki można porównać z inwestowaniem w obligacje. Ale najważniejsze jest to, że odbiorcy coraz bardziej cenią sobie dialog ze współczesnością – tylko sztuka ich czasów potrafi je komentować.
KB: Jak dziś, w dobie COVID-19, żyją artyści sztuk plastycznych? Jaka jest ich sytuacja w sensie mentalno-twórczym, ale też w takim bardziej prozaicznym, bytowym?
MAP: Artyści zawsze mają trudno. Tylko około trzech procent „zawodowych” artystów żyje ze sztuki. Na szczęście obecnie na rynku jest sporo gotówki, a równocześnie nie ma sensu trzymanie pieniędzy w banku. Więc bardzo wzrósł popyt na sztukę. Ale to oczywiście ratuje nie więcej niż 10 proc. wszystkich artystów sztuk plastycznych.
KB: Co wniesie najmłodsze pokolenie – dzisiejszych uczniów liceów plastycznych i studentów ASP – do sztuki w najbliższej przyszłości?
MAP: Spekulacje dotyczące przyszłości to najczęściej mówienie od rzeczy. Ale mam wrażenie, że nastąpi jedno, a mianowicie wpływ mediów społecznościowych doprowadzi do tego, że sztuka w mniejszym stopniu będzie „dręczeniem neurozy”, a w większym stanie się dialogiem społecznym – rozmową w dziwnym, obrazowo-słownym języku.
Maria Anna Potocka – krytyk, kurator, teoretyk sztuki, autorka książek z zakresu filozofii sztuki, doktor nauk humanistycznych. W latach 2002–2010 dyrektor Galerii Sztuki Współczesnej „Bunkier Sztuki” w Krakowie, od 2010 r. dyrektor Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK. Od marca 2019 r. ponownie kieruje Bunkrem Sztuki, od tego momentu jest dyrektorem obu tych instytucji jednocześnie. Założycielka kilku niekomercyjnych galerii prezentujących sztukę najnowszą: Galerii Pi – pierwszej prywatnej galerii w komunistycznej Polsce (1972–1980), Galerii Pawilon (1974–1979), Galerii Foto-Wideo (1979–1981), Galerii Potocka (1986–2010). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Artystów (Internationale Künstler Gremium, IKG), Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (The International Association of Art Critics, AICA) oraz ICOM Polska. W latach 1988–1994 redaktorka magazynu artystyczno-filozoficznego „Tumult”. Autorka artykułów i książek o estetyce i historii sztuki.