Świat zazdrości nam emocji
Z Jurkiem Owsiakiem o okolicznościach powstania i dalszej drodze Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, o kreowaniu międzynarodowej marki i znaczeniu wyróżnienia „Teraz Polska” rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Jak wpadł pan na pomysł założenia Orkiestry?
Jurek Owsiak: Orkiestra właściwie jest dziełem przypadku. Uczestniczyłem w rozmowie, w której padło hasło, że Centrum Zdrowia Dziecka potrzebuje sprzętu. Rozmowa toczyła się z lekarzami, którzy byli w moim wieku, była między nami otwarta atmosfera i dobra wzajemna komunikacja. Oczywiście nie mieliśmy w głowie planu na Orkiestrę w takiej postaci jak obecnie, w tamtych czasach w ogóle nie myślano w kategoriach akcji takiej jak nasza. Wtedy wyszliśmy dopiero z okresu komuny, jeśli były prowadzone jakieś akcje dobroczynne, to najczęściej były rozmieniane na drobne, bywały nieprawdziwe, nieraz miały wymiar polityczny. Ludzie nie ufali, że jeśli przekażą swoje pieniądze organizacjom, to będzie to miało jakąś pozytywną moc sprawczą. Kiedy rozpoczynaliśmy WOŚP niczego się nie spodziewaliśmy, nie zakładaliśmy, że nagle cokolwiek wypali. Że kiedy ja o tym coś powiem, ruszy cała machina. Nie byliśmy przygotowani pod kątem biurokratycznym, formalnym. Na początku było tylko hasło, ale na szczęście ono zostało skierowane do ludzi młodych, którzy chwycili temat. Sposób rozmawiania z młodymi ludźmi, sposób zbierania pieniędzy był tak nowy, był tak od serca, że nie musieliśmy nikogo o nic pytać, po prostu od początku robiliśmy swoje i robiliśmy to dobrze. Korzystny był układ planet, bo prowadziłem program telewizyjny i audycje radiowe. W ten sposób ludzie usłyszeli o akcji. Pierwszą edycję Orkiestry zrobiliśmy porządnie, podobnie jak kolejne, i robimy to od 20 lat. Dopiero po kilku latach dowiedzieliśmy się, że są przepisy dotyczące prowadzenia zbiórek publicznych, które wcześniej były nam nieznane. Nawet nie mieliśmy cenzury w głowie, że czegoś nie możemy robić, że gdzieś nie możemy iść dalej. Wszystko robiliśmy odruchowo, a później okazało się, że zasady, które stworzyliśmy, są najprostsze, najbardziej czytelne i najłatwiejsze do zaakceptowania przez ludzi.
KB: Czy nie jest trudno rozwijać projekt, który każdy już zna i do którego każdy już się przyzwyczaił?
JO: Wręcz przeciwnie – łatwo, bo wiele osób ufa. Ludzie są otwarci na nowe propozycje działań. Kiedyś zbieraliśmy pieniądze i wydawaliśmy je na sprzęt medyczny. Obecnie rozszerzamy zakres naszej pomocy i nie odczuliśmy sprzeciwu u przekazujących datki, którzy powiedzieliby, że na jeden cel dadzą, a na inny niechętnie. My szukamy specyficznych potrzeb ludzi, które nie są zaspokojone, wąskich luk i spraw, sprawdzamy, co jeszcze moglibyśmy dla ludzi załatwić. Podobnie działają organizacje pozarządowe w innych państwach. Na przykład za walkę z rakiem w krajach bogatych odpowiada rząd, jednak gros peniędzy pochodzi od fundacji prywatnych. Podobnie w przypadku walki z chorobą Alzheimera czy z wieloma innymi schorzeniami. Kiedy my już podejmiemy jakiś projekt, jeżeli coś realizujemy, robimy to w 100 procentach. Nikt nie odpada, nikogo nie pomijamy. Jeśli badamy dzieci z jakąś chorobą, to badamy je wszystkie. Dbamy też bardzo o wizerunek, o to, by mówić o osiągnięciach. Podkreślamy, że logistycznie działamy jak bardzo dobrze skonstruowane przedsiębiorstwo biznesowe czy handlowe. Wszystko w naszej dziedzinie staramy się robić najlepiej, jak tylko możemy.
KB: Czy myślał pan, by wyeksportować WOŚP, a jeśli tak, to czy na Zachód czy może do wschodnich sąsiadów?
JO: Już wyeksportowaliśmy. Od pięciu lat pieniądze są zbierane na Ukrainie, prowadzimy tam identyczną akcję jak u nas. Wspierają ją polscy biznesmeni, którzy zajęli się przeniesieniem naszej idei na wschód. Akcja nazywa się „Serce do serca”. Jej wolontariusze w obecnym roku zebrali równowartość około 800 tysięcy dolarów. Jak na ukraińskie warunki, jak na etap budowania u nich wolontariatu, wydaje mi się, że mamy do czynienia z cudnym ewenementem i takim kierunkiem rozwoju przedsięwzięcia, które bardzo nam się podoba. Ludzie, którzy zajmują się tamtą akcją dobroczynną, w tym roku przygotowali również pierwszy Woodstock ukraiński. Niedaleko Lwowa, w Winnicy, będą organizowali festiwal, który jest podobny do naszego. Gdzie jest idea przewodnia – stop przemocy, stop narkotykom, gdzie nie ma biletów i gdzie ludzie zbiorą się w podobnym celu jak u nas. Wracając jeszcze do wolontariatu – na Zachodzie jest mnóstwo organizacji pozarządowych, stowarzyszeń, które zbierają pieniądze na określone cele. Wiedzą, jak się zbiera, wiedzą, po co się zbiera, potrafią to robić, mają bardzo precyzyjne przepisy dotyczące zbiórek pieniędzy i ich wydatkowania. Jedyne, czego nam zazdroszczą, to emocje, bo tam, w takiej skali jak podczas Finału WOŚP, występują one bardzo rzadko. Amerykanie działają ad hoc, jeśli na przykład wieloryby są wyrzucone na brzeg lub ludzi nawiedzi klęska żywiołowa, wszyscy skrzykują się, aby pomóc. Ale nikt nie robi regularnie tego, co my robimy. Żadna organizacja zbierająca pieniądze na pomoc innym nie sprawia, że nagle cały kraj w środku mroźnej zimy zaczyna przypominać brazylijską fiestę. Kierunek wschodni naszej ekspansji jest super. Ostatnio nawet otrzymaliśmy zapytanie z ambasady bułgarskiej, jak przygotowujemy naszą akcję, czy możemy coś doradzić i podpowiedzieć. Zawsze w takich sytuacjach jesteśmy bardzo otwarci na dzielenie się naszymi pomysłami.
KB: Kiedy podsumowuje się okres ostatnich 20 lat, to często słychać wniosek, że Polacy nie wykreowali dobra, które byłoby globalną wartością. Ale ci, którzy ten wniosek formułują, najczęściej myślą o modnym telefonie komórkowym albo o niemieckich samochodach. Tymczasem może niebawem Polska będzie mieć markę rozpoznawaną międzynarodowo, tylko że to nie będzie marka technologiczna, a kulturalna – mam na myśli nie tylko WOŚP, ale przede wszystkim Przystanek Woodstock. Wiem, że są prowadzone systematyczne działania promujące festiwal poza granicami kraju.
JO: To jest bardzo ważne, co pan mówi. My zawsze, czy to podczas Finału WOŚP, czy podczas Woodstock, mówimy: „Made in Poland”. Zależy nam bardzo, aby sposób i zasady naszego działania były przywoływane za granicą właśnie z taką informacją – to polska idea i organizacja, polski styl działania. Często pozwalamy sobie na dyskusje, na rozmowy z dziennikarzami, z polskimi mediami, które dyskredytują nasze działania, poszukują dziury w całym, nie zajmują się naszą ideą lub nie czynią tego w stopniu wystarczającym.
Przywołam tu coroczne rozmowy z panem Pacewiczem z „Gazety Wyborczej”, który traktuje Finał WOŚP jako nudny i przewidywalny moment. Wiadomo, że ludzie zbiorą pieniądze, wiadomo, że będą się bawili i że cała Polska stanie do zbiórki. I co z tego wynika? – pytają niektórzy dziennikarze. Pan Pacewicz uważa, że jest to nudny rytuał, w związku z tym pisze o tym na szóstej stronie swojej gazety. Kiedy to mówię, nie chcę zaspokoić swojego ego, bo nie muszę, nawet mi to do głowy nie przychodzi, bo od 20 lat jestem już bardzo usatysfakcjonowany tym, co się dzieje. Próbuję tylko wytłumaczyć, że Polacy sami dyskredytują się wielokrotnie, czego wynikiem jest szał podczas Euro. Nagle zaczęliśmy mówić o sobie, że jesteśmy fajni, radośni. Dla innych narodów to jest norma. Mnie się wydaje, że m.in. dzień Wielkiej Orkiestry pokazuje, że Polacy świetnie się bawią, a równocześnie uczą się bycia dla innych, uczą się wolontariatu – te momenty i cechy warto eksponować. Stąd nieraz moje zawiedzione głosy, ale podkreślam, nie wynikają z faktu, że chcę zaspokoić głód popularności. Chciałbym tylko ludziom przypominać: bądźcie dumni, że rok w rok kilka milionów ludzi staje wraz z Orkiestrą, a Fundacja WOŚP nie daje żadnych powodów do niepokoju, czas mówi i pokazuje, że nie było żadnych afer. To jest bardzo ważne, aby mówić, że to jest „Made in Poland”, że to jest absolutnie nasze, od początku do końca jest naszym pomysłem, atmosferą, która przyciąga i zaciekawia. Wiele instytucji ten fakt podkreśla. W kalendarzach Ministerstwa Spraw Zagranicznych czy wszelkiego rodzaju wydawnictwach o Polsce zawarty jest wątek Wielkiej Orkiestry. To jest wydarzenie, które warto eksponować, pokazywać, z jednej strony element naszego codziennego życia, a z drugiej – pomoc innym i wielkie święto milionów Polaków.
KB: Czym jest dla pana wyróżnienie w konkursie „Teraz Polska”?
JO: Dostałem przepiękną statuetkę, naprawdę wspaniałą. Jest to dzieło plastyczne, które stoi u nas na stole konferencyjnym. Jest to jedyna statuetka, która stoi w tak eksponowanym miejscu, żeby każdy mógł przeczytać, za co została przyznana. Jakkolwiek przestrzegamy, żeby jej nie dotykać, bo jest przykładem wysokich lotów sztuki plastycznej. Przede wszystkim jednak nagroda oznacza dla mnie, że znaleźliśmy się wśród podmiotów wyróżnionych. Dla nas nagroda „Teraz Polska” to znak, że ciągle utrzymujemy bardzo wysokie standardy działania, które ostatecznie decydują o jakości. Król hiszpański przez 40 lat był szefem organizacji wspierającej zwierzęta. Kiedy zauważono go ze strzelbą na polowaniu, odebrano mu przewodnictwo. Moim zdaniem tak samo „Teraz Polska” śmiało miałaby prawo odebrać nagrodę komuś, kto nagle obniżył standardy działania. To ważna nagroda, którą znają wszyscy Polacy. Cieszymy się, że otrzymaliśmy ją po 20 latach, wierzę, że zasłużenie. Będzie ważnym punktem wśród najważniejszych dla nas nagród wymienianych jednym tchem.