Soft power
Były czasy, gdy polityka zagraniczna, wojsko i obrona należały wyłącznie do państwa. Państwo utrzymywało dyplomatów (w melonikach), którzy układali kompromisy przy dobrych obiadach. Gdy nie można było czegoś załatwić drogą kompromisu – szantażowali, straszyli kolegów; gdy zaś to nie pomagało, koledzy ze służb specjalnych próbowali zwerbować ludzi konkurenta. Żadnych sentymentów. Kiedy zawiodły wszystkie sposoby, w końcu przychodziła wojna, konkurent stawał się wrogiem. Na jego terytorium nadlatywały bombowce, wjeżdżały czołgi itd. Ta epoka kończy się na naszych oczach. Putinowska wojna hybrydowa to pierwsza na taką skalę prowadzona przez wielki kraj wojna nieoficjalna. Państwo jest schowane za parawanem działań pozornie nieskoordynowanych, wedle oficjalnych deklaracji – prowadzonych przez czynniki, powiedzmy, społeczne.
Gdyby nie było soft power, to by ją wymyślono. Można powiedzieć, że jest ona tym dla dyplomacji, czym wojna hybrydowa dla tradycyjnej armii. Gdzieś za soft power czai się przecież państwo, ale wygodniej jest mu osiągać cele bez pokazywania się. Takie sprytne idee prawie zawsze pochodzą z Ameryki. Znany politolog z Harvardu, Joseph Nye, kilkadziesiąt lat temu opisał swoją koncepcję miękkiej siły jako działania w sferze propagandy, kultury, promocji gospodarki, public relations itd. Rozwijał swój koncept już od początku lat 90. Jak to w Ameryce – nie ograniczył swojej kariery tylko do uczelni, miał epizod pracy na wysokim stanowisku w administracji Clintona. Pisząc, czerpał z doświadczenia. Clinton zresztą nie poddał się zbyt łatwo pomysłom współpracownika i kombinował, jak tu połączyć soft power z hard power, co doprowadziło do pomysłu na kolejną power, tym razem smart. Smart czy soft? Tak czy siak, chodzi o to, by udoskonalać nowe narzędzia polityki. Ten rodzaj strategii politycznej pokochały administracje demokratyczne w USA – Clintona i Obamy. W pewnym sensie popularność Obamy w Europie po jego dojściu do władzy była jak personifikacja soft power Ameryki. Zachodni Europejczycy, kochając amerykańskiego prezydenta, trochę miłości przenieśli też na kraj, którym kieruje. Częścią miękkiej siły Zachodu są oczywiście demokratyczne wartości, reguły wolnego rynku itd.
A może koncept soft power był sposobem na uzasadnienie, dlaczego Zachód się rozbraja? A może pomysł profesora Harvardu nie jest wart wiele więcej niż jego książka o miękkiej sile, która nieźle mu się sprzedała? Tymczasem swoje smart/soft powers ogłosili także przewodniczący Hu Jintao oraz prezydent Miedwiediew. Może nie każdy ma swojego Obamę, ale każdy ma coś miłego do zaoferowania innym. Soft power staje się uzupełnieniem ich hard power. W czasach wojny hybrydowej kwestia miękkiej siły staje na porządku dziennym, bowiem szczególnie ten typ działań wojennych, jak kania dżdżu, potrzebuje oprawy, legendy, którą propaganda będzie wciskać obywatelom. Czy w zawodach z Rosją na polu miękkiej siły wystarczy pokazywać dostatek Zachodu jako mglistą obietnicę lepszej przyszłości dla naszych wschodnich sąsiadów? Powstaje więc pytanie: gdzie szukać w sobie siły smart czy soft, zdolnej do konkurencji z twardymi argumentami Russia Today?
Paweł Kowal
Historyk, publicysta, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, wykładowca akademicki. Były wiceminister spraw zagranicznych. Jeden z twórców Muzeum Powstania Warszawskiego. Autor licznych publikacji z zakresu stosunków międzynarodowych. Obecnie pracuje nad biografią Wojciecha Jaruzelskiego oraz monografią na temat roli oligarchii na Ukrainie.