Powinniśmy zmienić model podejścia do przyrody. Katastrofa ekologiczna w Odrze to jedno z ostatnich ostrzeżeń
- Na konferencji klimatycznej w Paryżu, która i tak była słaba, podpisano dekret o rozpoczęciu ograniczania emisji CO2. Od tego czasu sytuacja się pogorszyła.
- Nie da się zamknąć przemysłu, bo będzie dochodziło do strzelanin. Aby dokonać skutecznej zmiany, musieliby usiąść przy jednym stole przedstawiciele największych państw świata, największych gospodarek. Gdyby oni podjęli wspólne decyzje, świat zostałby uratowany.
- Jak jest przerażenie, to trudno wstąpić społeczeństwu na nowe tory – większe jest prawdopodobieństwo kurczowego trzymania się starych schematów.
- Dziś najważniejsze są ochrona zasobów przyrody i edukacja – i tym powinna się zajmować taka organizacja jak moja.
- Nie jestem za przerwaniem produkcji i konsumpcji, ale one muszą być inaczej realizowane.
Z Jackiem Bożkiem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Klub Gaja istnieje już dosyć długo, ponad 30 lat.
Jacek Bożek: W przyszłym roku będzie 35 lat. Istniejemy od 1988 r.
KB: Czyli właściwie ruch powstał w chwili największego fermentu politycznego, tuż przed epokowymi zmianami.
JB: Początkowo funkcjonowaliśmy jako podziemie. Działaliśmy nieformalnie, właściwie w konspiracji. Stąd też nazwa: Klub Gaja. Słowem „klub” chciałem nawiązać do miejsca, w którym spotykaliśmy się na początku działalności, czyli do Klubu Osiedlowego Piast w Bielsku-Białej. Zajmowaliśmy się wtedy jogą, relaksacją i zaczynaliśmy z ekologią. Oczywiście dokoła wciąż była komuna. W 1989 r. weszliśmy na drzewa, ujawniliśmy się. Nasza pierwsza akcja odbyła się jeszcze przed okrągłym stołem, funkcjonowało wciąż SB i inne tego typu instytucje.
Grafika: Klub Gaja
KB: Czyni pan z okazji rocznicy jakieś podsumowania, bilanse?
JB: Tak, i odbywa się to na różnych poziomach. Organizacja startowała w latach 80. Teraz, gdy jest dojrzała, mamy lata 20. kolejnego wieku. Zatem różnice w rzeczywistości są ogromne. W latach 80., żeby móc zadzwonić do kogoś, musiałem iść na pocztę w Wilkowicach, zamówić rozmowę międzymiastową, czekać w kolejce. Następnie udawałem się do kabiny numer 4 i rozmowa telefoniczna się odbywała albo też nie odbywała. Świat był inny niż dzisiaj i my byliśmy inni. Na początku funkcjonowania organizacji dostałem listy od Amerykanów, w których pytali, jakie mamy logo. W ogóle nie wiedziałem, co to jest, nie umiałem znaleźć tego słowa w słowniku. Przez te 35 lat wszystko się zmieniło i to ma wpływ na podsumowanie.
Gdybym miał wymienić kilka naszych najważniejszych dokonań, zacząłbym od Ustawy o ochronie zwierząt z 1997 r. Przeprowadziliśmy dużą kampanię społeczną, zebraliśmy kilkaset tysięcy podpisów. Później kilkakrotnie wpłynęliśmy na jej modyfikowanie, na przykład w obszarze dotyczącym ochrony ryb. Zrealizowaliśmy akcję karpiową, która bardzo zmieniła świadomość społeczną. Rozpoczęliśmy w całej Polsce kampanię cyrkową pt. „Cyrk jest śmieszny nie dla zwierząt”. Władze Bielska-Białej już w latach 90. zabroniły wjazdu grupom cyrkowym z dzikimi zwierzętami, więc Słupsk, który sformułował taki zakaz za prezydenta Biedronia, nie był tutaj na pewno w awangardzie. Byliśmy pionierami ogromnych przemian, bardzo dużo zrobiliśmy w dziedzinie praw i dobrostanu zwierząt. Załatwiliśmy poprawkę dotyczącą stłuszczonych wątróbek. Oczywiście tych wszystkich działań nie prowadziliśmy sami – pomagali politycy, pomagały media, natomiast my inicjowaliśmy i koordynowaliśmy te zmiany. Jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy też wykupywać konie kierowane do rzeźni. Byliśmy przedstawicielem Polski w europejskiej organizacji Eurogroup for Animals, organizowaliśmy pierwsze kongresy wegetariańskie. Wydawaliśmy czasopismo „Współodczuwanie”, książki, filmy, współpracowaliśmy ze szkołami.
Zaangażowaliśmy się mocno w ochronę rzek. Kampania „Teraz Wisła”, której nazwę stworzyliśmy z inspiracji Godłem „Teraz Polska”, rozpoczęła się w 1994 r. Później wyewoluowała w akcje „Jak uratować rzekę” i „Zaadoptuj rzekę”. Zatem podsumowując: nasze działania koncentrowały się wokoło zwierząt, rzek, drzew. Niedługo nasze Święto Drzewa będzie miało 20 lat.
Fot. Klub Gaja. Święto Drzewa
KB: Czy te wszystkie akcje osiągnęły zamierzony skutek? Coś się zmieniło?
JB: Zmieniła się mentalność w miastach. Wielu młodych ludzi zdecydowało się na dietę wegetariańską, wielu zauważyło, że środowisko jest dla nich ważne. Zaczęto zwracać uwagę na przyrodę, zwierzęta, a od niedawna również na zmiany klimatu. Natomiast jeżeli chodzi o instytucje, z którymi również od początku współpracujemy, to początkowo wydawało się, że w nich również dokona się zmiana mentalna i zmiana podejścia. Niestety, kapitalizm przerósł wszystko. Straciliśmy te 35 lat, podczas których pracowałem dla Ziemi. Czekają nas gigantyczne kryzysy światowe, które będą związane ze zmianami klimatu, z brakiem wody, zanikiem bioróżnorodności, migracjami. Nie ma w tym nic zaskakującego. Pisano o tym książki, naukowcy mówili, jakie będą możliwe scenariusze. Nie mam oczywiście pretensji do siebie, bo robiłem, co w mojej mocy. Jesteśmy tylko organizacją pozarządową, a ja jestem tylko działaczem społecznym – nic nadzwyczajnego. Decyzje były w rękach polityków, w rękach biznesu, ludzi kultury. Ci ostatni najwcześniej się obudzili, wiele jest filmów i książek mówiących o środowisku. Ale biznes i politycy, zblatowani nieprawdopodobną chęcią zysku za wszelką cenę, spowodowali, że zupełnie nie jesteśmy przygotowani na to, co nas czeka. Ludzie – choć w pewnej części stanęli za środowiskiem – są bezradni. Pojawiają się nawet takie sformułowania jak klimatyczna depresja. Niektórzy młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci. Ja im się w sumie nie dziwię. Nie ma najmniejszych przesłanek ze świata polityki i biznesu pokazujących, że sprawy pójdą w dobrym kierunku. Zawodzi cały system, począwszy od edukacji, a skończywszy na polityce.
KB: W wakacje, w związku z katastrofą ekologiczną w Odrze, opinia publiczna zapoznała się z tematem rzek. Co nam ten kryzys mówi o procesach zachodzących w przyrodzie?
JB: Rzeki są dobrym przykładem naszego podejścia do przyrody. Rzeka to nie jest tylko nurt razem z dopływami, ale także dolina, tereny zalewowe itd. – cały skomplikowany system, który dobrze pokazuje, jak współzależna jest przyroda. Jeżeli ktoś spuści ścieki do małej rzeki w Wilkowicach, gdzie mieści się Klub Gaja, to one prędzej czy później znajdą się w Wiśle, a potem w Bałtyku. Wszystko jest ze sobą połączone. Jeżeli woda będzie brudna, zanieczyszczona przez kanalizowanie, to zanieczyszczenia nie będą mogły się same oczyszczać. Rzeka zabudowana nie stworzy warunków dla ryb i dla innych żywych stworzeń, które mogą migrować w dolinach rzecznych. Ludzie nie mają o tym zielonego pojęcia, chyba że się w rzekach kąpią albo łowią ryby – wtedy coś rozumieją. Rzeka rozpoczyna swój bieg przy źródłach. Aby woda była jak najczystsza, musimy myśleć o lasach, o bagnach, o miejscach takich jak parkingi, z których woda, wraz z naszymi brudami z samochodów, płynie bezpośrednio do rzeki. Do tego trzeba dodać, że prawie 90 proc. deszczy spadających na świecie to jest woda zanieczyszczona, niezdatna do picia. Jeżeli teraz pójdziemy o krok dalej i uświadomimy sobie istnienie zmian klimatu, a przy tym występujące na zmianę brak deszczu i deszcz nawalny, to wtedy zrozumiemy, jak wielki mamy problem. W tym roku była taka susza, że został wstrzymany transport barek na Renie. Trzeba było blokować kolej osobową, żeby przepuszczać pociągi towarowe, bo załamał się transport. A my w Polsce dalej mówimy o regulacji Odry, o budowaniu kolejnych stopni wodnych i dróg wodnych. My nadal, po latach – bo regulować rzeki zaczęto około 150 lat temu – choć doświadczyliśmy już na własnej skórze, jak groźne są zmiany klimatu, brniemy w XIX-wieczne podejście do rzek. Niczego nie nauczyliśmy się od przyrody, a takie wydarzenia jak na Odrze to – bądźmy szczerzy – dopiero początek kłopotów. Zresztą mówię o tym od ponad 30 lat.
Fot. Klub Gaja. Z prawej Jacek Bożek
Przykład Odry jest tu kluczowy, bo w nim chodzi też o to, że w ramach przygotowania drogi wodnej zaczęto bagrować, czyli usuwać z dna osady, które od setek lat były tam obecne. Nie wiemy, co jest na dnie rzeki. Budując kolejne stopnie wodne, wstrzymuje się rzekę, a ona płynąc wolniej, będzie się gorzej oczyszczać. Rzeki powinny być przywracane naturze, aby same się oczyszczały. Powinniśmy zmienić model podejścia do przyrody. Katastrofa ekologiczna w Odrze to jedno z ostatnich ostrzeżeń. Przyroda swoje procesy kształtowała od miliardów lat. Jeżeli nadal będziemy ją niszczyć, czeka nas pogłębianie się zmian klimatycznych i zanik bioróżnorodności. Ze zmianami klimatycznymi jeszcze możemy pracować, możemy zmienić nasze podejście do konsumpcji, do produkcji. Natomiast ta przyroda, która zniknęła, a jest nam niezbędna, już nie wróci.
KB: Czy w gronie ludzi związanych z ochroną przyrody, uczonych i działaczy, jest uzgodniony optymalny model postępowania, który mógłby być próbą naprawy zdegradowanego środowiska przyrodniczego? Chodzi mi głównie o to, jak radykalne środki należy podjąć, skoro wiadomo, że z dnia na dzień nie da się całkowicie przeformatować gospodarki, zamknąć zakładów przemysłowych, rafinerii, kopalń itd.
JB: Recepty istnieją od lat, tylko trzeba je wdrożyć. Lobby, które blokuje wszelkie rozwiązania godzące w jego interesy, powinno zrozumieć, że nie chodzi o zamykanie całego przemysłu. Na konferencji klimatycznej w Paryżu, która i tak była słaba, podpisano dekret o rozpoczęciu ograniczania emisji CO2. Od tego czasu sytuacja się pogorszyła. Unia Europejska, ONZ, konferencje klimatyczne sformułowały i przyjęły wspaniałe dokumenty, w których jest mowa choćby o rzekach – że powinniśmy je renaturalizować. A u nas chce się budować tamy. Odpowiednie dokumenty zostały już podpisane przez polityków, mają moc obowiązującą, ale nikt się do nich nie stosuje. Trzeba dogadania się planety. Dogadania się ponad podziałami narodowymi, politycznymi, biznesowymi, w którą stronę ma iść cywilizacja. Byłem na wielu konferencjach klimatycznych, pracowałem w ośrodku ekologicznym w Australii, w Rainforest Information Centre, pracowałem i szkoliłem się w USA. I niestety wszędzie jest tak samo. Nie ma woli politycznej. Ma pan rację, nie da się zamknąć przemysłu, bo będzie dochodziło do strzelanin. Aby dokonać skutecznej zmiany, musieliby usiąść przy jednym stole przedstawiciele największych państw świata, największych gospodarek. Gdyby oni podjęli wspólne decyzje, świat zostałby uratowany. Niedawno zrobiono pierwszy krok: Senat Stanów Zjednoczonych przyjął propozycję Bidena dotyczącą zniżek podatkowych dla tych, którzy będą inwestowali w odnawialne źródła energii. To jest wydarzenie epokowe. Stany Zjednoczone idą w kierunku transformacji energetycznej. Znamienne, bowiem ten kolos gospodarczy jest symbolem skrajnego przejedzenia – przejedzeni są w nim ludzie, przejedzone samochody od benzyny. A w tym wszystkim masa ludzi klepie biedę taką, że w porównaniu z nimi my żyjemy w dobrobycie.
KB: Czy potrzebna jest refleksja nad kapitalizmem?
JB: Dziś rano natrafiłem na raport Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju o rozwoju społecznym. Skróciła się długość życia ludzi i pogorszyła jego jakość. Nic nie wskazuje na to, że wrócimy na znaną ścieżkę rozwoju. Natomiast wiele mówi się o tym, że badaliśmy ją w niewłaściwy sposób, bowiem dotychczas dominującym paradygmatem jest badanie PKB. Niektóre kraje już zmieniły podejście, np. niewielkie Królestwo Bhutanu w Himalajach. Zamiast prostego odczytu PKB próbuje się ocenić, kiedy człowiek jest tak naprawdę szczęśliwy. Okazuje się, że nie wtedy, kiedy produkuje się dużo bomb czy samochodów, lecz wtedy, gdy ma się dostęp do żłobka, służby zdrowia, gdy nie ma narkotyków i jest bezpiecznie. Biorąc pod uwagę stary model – polegający mniej więcej na ocenie wzrostu dobrobytu – nic nie wskazuje na to, że sytuacja będzie się poprawiała, raczej będzie gorzej. Obywatele nie byli przygotowani na taką zmianę, wpadli w przerażenie. A jak jest przerażenie, to trudno wstąpić społeczeństwu na nowe tory – większe jest prawdopodobieństwo kurczowego trzymania się starych schematów.
Co ciekawe, w wielu miejscach na świecie są już enklawy racjonalnej produkcji, konsumpcji i nowej jakości życia. Ja też nie chcę żyć w jaskini, choć często zarzuca się mi takie podejście. Chcę mieć dobrą jakość życia, co nie oznacza, że muszę co chwilę latać samolotem i jeść ananasy nie wiadomo skąd. Tylko żeby dokonać zmiany i żeby brak globalizacji nie zabił ludzi z Afryki, którzy nam owe ananasy sprzedawali, trzeba zmienić podejście światowe. Cechą kapitalizmu jest zwiększanie zysku i stosowanie metody spalonej ziemi. Na razie nie widzę możliwości zmiany. Jedynej szansy upatruję w tym, że obywatele, którzy mają coraz mniej zaufania do mediów i polityki, zaczną budować struktury i być może w miastach rozwiną się idee, w których zawierać się będą edukacja, służba zdrowia, usługi publiczne, dostęp do mediów itd. Mówi się, że miasta do miliona mieszkańców mają największy potencjał, by tworzyć nową, efektywną ekologicznie formę organizacji.
KB: Jedno z założeń przewiduje, że do zażegnania rozmaitych kryzysów klimatycznych będziemy używali potencjału nauki, innowacji, nowych technologii. Jednakowoż sceptycy twierdzą, że wywołamy kolejne zmiany, które tylko pogorszą sytuację.
JB: Bardzo dobrze by było, gdyby skuteczne innowacje już opracowano. Mam nadzieję, że będą doraźnie pomagać, choć nie rozwiążą zasadniczego problemu: przyroda jest ograniczona, tak jak nasze zasoby ziemskie. Nie da się rozwiązać problemu braku wody. Tu nikt niczego nie wymyśli. Tezy o odsalaniu wody można włożyć między bajki. Człowiek będzie wymyślał superinnowacje i to może iść w dobrym kierunku, ale musimy przy ich wdrażaniu bardzo uważnie słuchać przyrody. Jakiś czas temu pojawiły się artykuły, w których spekulowano, jak poradzimy sobie z topnieniem lodowców, co doprowadzi do wzrostu poziomu wód. Jednym z planów jest opracowanie wielkiej tamy, gigantycznej zapory zainstalowanej na Morzu Północnym. Nie zastanawiano się, co zrobić, żeby zlikwidować przyczynę, tylko jak ratować Londyn i inne wielkie miasta, bo w nich są pieniądze, polityka, kultura itd. Oczywiście taka zapora w sensie technologicznym jest możliwa, ale po 10 latach morze by wymarło, więc konsekwencje owej interwencji są dzisiaj niewyobrażalne. Interwencje mogą być jedynym wyjściem w pewnych sytuacjach, ale przede wszystkim trzeba się skupić na ochronie zasobów Ziemi, powietrza, klimatu – to jest teraz kluczowe.
Fotografia wykonana w ramach kampanii społecznej Klubu Gaja „Nie kupujemy żywych karpii”. Od lewej: Bartłomiej Topa, Julia Pietrucha, Magdalena Różczka, Magdalena Popławska. Fot. Klub Gaja
KB: Jakie ma pan plany na najbliższe lata?
JB: Za trzy miesiące osiągnę wiek emerytalny. Oczywiście organizacja będzie działała dalej. Sytuacja jest niepewna i skomplikowana. Dziś najważniejsze są ochrona zasobów przyrody i edukacja – i tym powinna się zajmować taka organizacja jak moja. Żeby kolejne pokolenia, które po nas przychodzą, nie były ćwiczone do konsumpcji i niszczenia wszystkiego wokoło w imię swoich zachcianek. Jestem członkiem międzynarodowej struktury Ashoka. Działa ona na całym świecie, przyznaje tzw. społecznego Nobla, natomiast przede wszystkim jest to grupa innowatorów społecznych z całego świata. Wszyscy podkreślamy, że jeżeli będziemy dalej edukować w taki sposób, jak obecnie, to nie ma dla planety ratunku. Powinno się przygotować młodych ludzi nie do konsumowania i produkowania, ale do tego, żeby dobrze żyć. Podkreślam raz jeszcze, że nie jestem za przerwaniem produkcji i konsumpcji, ale one muszą być inaczej realizowane.
Jacek Bożek z przyjaciółmi podczas ostatniej edycji Święta Drzewa. Fot. Klub Gaja
Jacek Zbigniew Bożek (ur. 1958 r.) – działacz na rzecz ochrony środowiska, założyciel i przewodniczący Klubu Gaja, wegetarianin. W latach 70. XX w. brał udział w projektach Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Był stypendystą rządu Nowej Południowej Walii oraz stowarzyszenia Ashoka Innovators for the Public (którego później został członkiem). Pracował w Rainforest Information Centre. W latach 80. prowadził prywatną szkołę hathajogi w Wilkowicach. Angażował się na rzecz praw Tybetańczyków, wydając m.in. biuletyn „Wolny Tybet”. Brał udział w akcji przeciwko budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu i zapory w Czorsztynie. W 1988 r. stworzył organizację na rzecz ochrony środowiska Klub Gaja, której został prezesem (filie Gai powstały również w Holandii i Wielkiej Brytanii). Był koordynatorem Ogólnopolskiej Kampanii „Teraz Wisła”. Brał udział w tworzeniu partii Zieloni 2004, do listopada 2004 r. pełnił funkcję jej przewodniczącego. Był przewodniczącym Społecznego Komitetu Ekorozwoju Bielska-Białej oraz ekspertem Krajowej Rady Gospodarki Wodnej. Został też członkiem Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Nadal angażuje się na rzecz przestrzegania praw człowieka w Tybecie.