Potęga nieoczekiwanego. Esej Andrzeja Rycharda

  • Fot. Kamil Broszko
    Fot. Kamil Broszko

„Na często zadawane pytanie, czy do stanu wojennego musiało dojść, jest tylko jedna logiczna odpowiedź: widocznie musiało, skoro doszło”.

(„Rozmowy kontrolowane”, reż. Sylwester Chęciński)

Wyrażona w tym klasycznym już cytacie pseudoheglowska wiara w nieuchronność dziejów i w konieczności historyczne wielokrotnie okazała się naiwna. I zwykle, tak jak we wspaniałym filmie przywołanym wyżej, ma służyć usprawiedliwianiu konieczności tego, co jest, poprzez to, że skoro jest, to znaczy, że być musiało.

Tymczasem potęgę nieoczekiwanego widać szczególnie w ostatnich latach, choć i wcześniej też. Urodziłem się w komunizmie i myślałem, że do końca będę żył w tym ustroju, niechcianym, lecz nieuniknionym. A tu komunizm – czy też realny socjalizm (nie spierajmy się o nazwy, wiemy, o co chodzi) – upadł. Notabene dzięki swej własnej nieudaczności, ale i pod dużym wpływem Polaków. A stan wojenny, do którego wcale dojść nie musiało, był tu jednym z gwoździ do trumny. Potem, gdy zaczęła się transformacja, można było być pewnym, że jedyną niewiadomą jest prędkość, z jaką osiągniemy znane cele, czyli rynek i demokrację. Zatem kierunek zdawał się jasny. Jednak kilka lat temu okazało się, że transformacja w niektórych krajach, jeśli nie zawraca, to przynajmniej zmienia właśnie kierunek. Myślałem, że Rosja jest, jaka jest, ale przynajmniej będzie jakoś obliczalna. A tu w istocie w nieobliczalny sposób napada na swego sąsiada – którego zresztą nazywa bratnim narodem albo wręcz twierdzi, że to tacy sami Rosjanie, choć może nieco gorsi – i co więcej, wbrew, zdawało się, oczywistym przewidywaniom ponosi militarne porażki. Czyli mamy nawet parę pięter nieoczekiwanego. Wreszcie można też było myśleć, że przynajmniej w Europie pozbyliśmy się epidemii chorób zakaźnych, nie mówiąc już o pandemiach. A tu pojawia się wirus SARS-CoV-2 i zagrożenie nim lub jakimś innym patogenem wciąż się gdzieś czai.

                W każdym z tych wydarzeń widzimy właśnie nieoczekiwane, niekiedy wewnątrz nich samych (przypadek Rosji), a czasem w ich sekwencji. I nie jest tak, że u podstaw ich ciągu leży nieuchronna logika. Nieraz zdarzało się słyszeć, że stan wojenny jednak w konsekwencji przyczynił się do rozmów Okrągłego Stołu i z tego punktu widzenia był jakoś zły, choć nieuchronnie dobry (tzw. mniejsze zło, jak wówczas twierdziła propaganda). To trochę tak, jakby powiedzieć (zachowując wszelkie proporcje!), że Hitler przyczynił się do odbudowy Warszawy. Nie jest też powiedziane, że po okresie transformacji wahadło nieuchronnie musi przechylić się w stronę kontrtransformacji. Ta ostatnia iluzja bierze się stąd, że mylimy głębokość zmian instytucjonalnych wprowadzonych ostatnimi laty przez władze w Polsce z ich nieuchronnością. Nic nie było nieuchronnego: u podłoża tych głębokich zmian leżało wszak bardzo niewielkie zwycięstwo wyborcze, a nie logika nieuchronności. Niewiele mniej prawdopodobne było przecież inne rozstrzygnięcie.

                A niekiedy od nieprzewidywalnych do końca rozstrzygnięć zależy bardzo wiele. Czy USA pod wodzą Trumpa wspomagałyby Ukrainę tak, jak dziś to robią? Po wyborach do Kongresu Stanów Zjednoczonych i przed kolejnymi wyborami prezydenckimi pamiętajmy, jak wiele w światowej polityce i równowadze (bądź nierównowadze) zależy od ich wyniku, w tym od wyboru konkretnej osoby. Ludzie, a także jednostki, mają swą rolę w historii i wpływ na jej bieg.

***

                Czy rola nieoczekiwanego oznacza brak jakichkolwiek prawidłowości umożliwiających przewidywanie? Czy życie społeczne i jego dynamika to tylko gra przypadków? Oczywiście, że nie. Tyle że trzeba brać pod uwagę tzw. contingencies, czyli sploty i interakcje różnorakich czynników, które czasem tylko da się przewidzieć, niekiedy można określić ich prawdopodobieństwo, a bywa, że i tego nie wiemy. Ale jest coś, co nieco zmniejsza rolę nieoczekiwanego. Nieraz wskazuje się tu na wagę przeszłości w określaniu, co może się wydarzyć. Perspektywa „zależności od szlaku” (ang. path dependence) to ważny nurt myślenia w naukach społecznych. Mówi, że nasze dzisiejsze wybory są jakoś ograniczone przez przeszłe wydarzenia i wybory, których dokonaliśmy wcześniej. Ale czy to oznacza, że jesteśmy niewolnikami przeszłości? Na szczęście nie. Robert Putnam w klasycznej pracy „Demokracja w działaniu”, wyjaśniając właśnie historią przewagę rozwojową północy Włoch nad południem, zarazem wykazuje, że i południe nie jest statyczne, też się rozwija. A nade wszystko pamiętajmy, że w koncepcji „zależności od szlaku” historia nas nie ogranicza z racji jakichś nieprzezwyciężalnych swych konieczności i logiki, lecz poprzez wydarzenia i wybory, jakich sami dokonaliśmy w przeszłości. Wydarzenia zaszły, choć nie musiały. A wyborów dokonaliśmy takich, a nie innych, ale były one nasze. Nie ma więc konieczności, jest co najwyżej wpływ tego, co wydarzyło się i co sami wybraliśmy wcześniej. Na dodatek nie jest to wpływ bezwarunkowy.

***

Szczególnie ostatnie trzy lata wzmogły niepewność w życiu społecznym. COVID-19 i napaść Rosji na Ukrainę wstrząsnęły światem i tak już pozostającym w bardzo delikatnej równowadze. A w tle przecież zmiany klimatu, problemy środowiska, czyli wszystko to, co zwiększa wagę ryzyk niesionych przez dobę antropocenu, kiedy to uświadomiliśmy sobie, jak człowiek wpływa na naturę.

                Ludzie muszą sobie radzić z niepewnością. Szukają wyjaśnień. Część z nich dostarcza nauka. Widać to było w przypadku pandemii, kiedy nie tylko rekordowo szybko rozpracowano naturę patogenu, ale i opracowano środek zaradczy w postaci szczepionki. Wydawałoby się, że ten ogromny sukces nauki przyczyni się do wzrostu roli racjonalności w społeczeństwach. Nic bardziej mylnego: równolegle z sukcesami nauki powstawały i trafiały na podatny grunt różne antynaukowe wizje związane COVID-19, rozwijały się teorie spiskowe, a nade wszystko – obłędne ruchy antyszczepionkowe. Wszystkie one miały natychmiast na podorędziu szybkie wyjaśnienia tego, czym jest nowy koronawirus (łącznie z tym, że w ogóle go nie ma), skąd się wziął i co robić. W Polsce ruchy te również były i wciąż są obecne.

                To właśnie z niepewnościami i nieracjonalnymi strategiami radzenia sobie z nimi związane są liczne błędy w komunikacji władzy z ludźmi (tu Polska też jest przykładem), które zarówno są skutkiem deficytu zaufania między ludźmi i instytucjami, jak i wpływają na jego dalsze zwiększenie. Zaufanie bowiem pomaga radzić sobie z niepewnością, zaś jego deficyty właśnie w sytuacji wzmożenia się niepewności stają się bardziej dolegliwe. A poziom zaufania w Polsce, zarówno do ludzi, jak i do instytucji, jest generalnie od lat niski. To bardzo utrudnia stosowanie racjonalnych strategii radzenia sobie z niepewnością, gdyż tu właśnie instytucje powinny grać pierwsze skrzypce. One przecież służą budowie przewidywalnego ładu poprzez ustalanie stabilnych norm i procedur.

                Szczególnie w Polsce słabość i deficyt zaufania do instytucji są widoczne. Polityka ostatnich lat oparta jest o realizowane przeświadczenie rządzących, że niezależne instytucje są ograniczeniem swobody realizacji woli politycznej, a ona wszak powinna być decydująca. Dlatego niezależne instytucje (np. sądy czy generalnie praworządność) podlegają psuciu, a na ich miejsce budowane są instytucje zależne, podległe władzy politycznej. Ten lokalny czynnik dodaje się do wspomnianych wyżej uniwersalnych przyczyn wzrostu niepewności, a wszystko to razem stanowi potężne wyzwania dla instytucji.

Czy jednak instytucje im sprostają i będą w stanie się zmieniać, dostosowując do świata niepewności po to, żeby zarazem ten świat trochę „ogarnąć” i niepewność redukować w oparciu o racjonalne podstawy? Takie kreatywne dostosowanie jest niezmiernie trudne, bo wymagałoby spełnienia jednocześnie dwóch celów, które mogą być sprzeczne. Instytucje musiałyby być zarazem elastyczne, jak i zapewniać stabilność. Te dwa cele można pogodzić tylko wtedy, gdy poza elastycznością będzie jakiś szkielet wiary i zaufania do instytucji, który zapewniłby im skuteczność. Coś w stylu: wierzymy, że władza słusznie zmienia polityki wobec COVID-19, bo i wirus się zmienia, więc dostosowujemy się do tych zmian. Nie bardzo wierzę w wykształcenie się takiego kredytu zaufania w życiu publicznym u nas, gdy często u podłoża zmian instytucjonalnych leży wprost zamiar politycznej kontroli, a nie lepszego dostosowania instytucji do radzenia sobie z niepewnością.

Jeśli świat instytucji publicznych nie zoptymalizuje jednoczesnego osiągania celów trwałości i elastyczności, wówczas grozi nam to, że ludzie będą instytucje ignorować. Będą lokować swe życie, aspiracje i interesy poza instytucjami, poza systemem. Taka strategia wyjścia byłaby stanem „anomii instytucjonalnej”, w którym normy i procedury budowane właśnie w instytucjach już nie regulowałyby życia społecznego. Nieadekwatność świata instytucji formalnych wobec wyzwań może powodować rozmaite konsekwencje: podatność na populistyczne tendencje budowy alternatywnych polityk i procedur oraz ignorowanie obowiązujących reguł, w tym prawa. A w konsekwencji – chaos zamiast ładu społecznego.

Nie wystarczy powiedzieć: szanujmy instytucje, aby temu zapobiec. Trzeba pielęgnować wszelkie przypadki ich skutecznej i elastycznej reakcji. A są takie. Przykładem jest dostosowanie się pracodawców i pracowników do instytucji pracy online. Poza oczywistymi niedogodnościami i kosztami przynosi ona ogromne benefity społeczne, ale i ekonomiczne. Może poszerzać sferę wolności i elastyczności. Ta radykalna zmiana w naszym życiu, w stosunkach pracy, zostanie już na zawsze, niezależnie od tego, czy jakieś zagrożenie covidopodobne powróci, czy nie. Nie musi niszczyć życia społecznego – przy rozsądnych rozwiązaniach może do niego dodawać nowe wartości.

***

Pandemia, wojna, zagrożenia klimatyczne i środowiskowe nie muszą więc wywrócić naszego świata. Wymagają światłej reakcji instytucjonalnej, do czego niezbędna jest mądra polityka budowy i korzystania z instytucji. Ale czy jeśli ona zawiedzie, to na pewno grozi nam wspomniany wyżej chaos? Czy wtedy już zawsze będziemy skazani na potęgę nieoczekiwanego, które będzie nas nieustannie zaskakiwać? Nie musi tak być. Poza wspomnianymi wcześniej kontyngencjami, czyli nie do końca przewidywalnymi zbiegami okoliczności, istnieje jednak proces historyczny. Ma on jakiś swój bieg, choć wcale nie jest nieuchronny. Ma pewne prawidłowości, które powinniśmy odkrywać. Na przykład komunizm upadł, bo od lat procesy strukturalne prowadziły do jego erozji, w wyniku której już w ogóle nie mógł spełniać swych obietnic ekonomicznych, nie mówiąc o braku demokracji. Do jego obalenia walnie przyczyniła się klasa, która miała być wszak jego opoką: klasa robotnicza. Ale też – i tu niezbędne jest włączenie czynnika kontyngentnego, wcale niekoniecznego – o tym, że powstał w wyniku wyborów w 1989 r. pierwszy niekomunistyczny rząd, zdecydowała bezpośrednio wolta przybudówek PZPR, czyli ZSL i SD, które dołączyły do solidarnościowej opozycji. Gdyby nie to, wybory skończyłyby się zagwarantowaniem opozycji 35-proc. reprezentacji w sejmie, tak jak przewidywało to porozumienie Okrągłego Stołu. A komunizm jakoś by trwał, choć zapewne kiedyś by się zapadł. Ale nie musiał wtedy! Podobnie teraz, mimo radykalnych przekształceń instytucjonalnych osłabiających w Polsce demokrację liberalną, w tle zachodzi od lat strukturalny proces „liberalizowania się” społeczeństwa, które jest coraz bardziej sekularne, coraz bardziej wykształcone i wciąż bliskie Europie. To idzie wolno, ale idzie, stopniowo odklejając obecną politykę od społecznej rzeczywistości.

                Nawiasem mówiąc, gdybyśmy przeprowadzili dość absurdalny eksperyment logiczny polegający na założeniu, że świat miałby na przykład w 1989 r. dzisiejszą wiedzę na temat tego, jak będą meandrować kraje postkomunistyczne po upadku komunizmu, to wcale nie wiadomo, czy wówczas komunizm by upadł. Nie jestem pewien, czy Zachód wspierałby ideę rozszerzenia UE, wiedząc, jak po latach niektóre kraje będą odchodziły od demokracji. Może więc dobrze, że nie wszystko da się przewidzieć.

                Z powyższego wynika jeszcze jeden wniosek, i dotyczy on głównie samych nauk społecznych. W czasach radykalnych zmian i gwałtownego wzrostu niepewności nie wyciągajmy za szybko konkluzji i nie budujmy syntez. Pamiętam, jak na początku lat 90., po jakimś moim referacie, tego typu sugestię zgłosił Ireneusz Białecki, socjolog: skupmy się bardziej na opisie części, a nie wnioskujmy pochopnie, jaką całość stworzą czy też do czego służą. To wydaje się program skromny, bo przecież właśnie w sytuacji zmiany i niepewności jest presja na syntezy. „Powiedzcie, do czego wszystko prowadzi” – często słyszymy. Bądźmy jednak ostrożni z odpowiedziami. Badajmy fakty, budujmy cząstkowe wyjaśnienia w oparciu o sprawdzalne hipotezy. Bądźmy gotowi na nieoczekiwane. Miejmy wątpliwości, miejmy prawo się mylić i zastępować jedne hipotezy innymi. To przecież esencja poznania naukowego. Przed laty w czasie egzaminów do naszej doktorskiej Szkoły Nauk Społecznych jej szef, prof. Stefan Amsterdamski, lubił niekiedy zadawać pytanie: „A co pan powie, jeśli pana hipoteza okaże się nieprawdziwa?”. I zdarzały się (co prawda bardzo rzadko) odpowiedzi: „Moja hipoteza nieprawdziwa? To niemożliwe”. I to był koniec rozmowy. Musimy być przygotowani na nieustanne konfrontowanie się z prawdą i fałszem i musimy umieć rozpoznać, z czym się konfrontujemy. Nieustająco sprawdzajmy, nie dawajmy wiary tym, którzy twierdzą, że już wiedzą, do czego to wszystko doprowadzi. I to dotyczy nie tylko nauki, ale i nas wszystkich.

 

Andrzej Rychard (ur. 1951 r.) – socjolog, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, członek korespondent Polskiej Akademii Nauk. Specjalizuje się w socjologii instytucjonalnej, socjologii organizacji oraz socjologii polityki i gospodarki. Jest autorem prac naukowych publikowanych w Polsce i za granicą, a także komentatorem życia publicznego w mediach. Był członkiem zarządu Fundacji im. Stefana Batorego, a także wykładowcą na Wydziale Nauk Humanistycznych i Społecznych SWPS. Członek Collegium Invisibile, przewodniczący Komitetu Narodowego ds. Współpracy z Międzynarodową Radą Nauk Społecznych (ICSS) w ramach Polskiej Akademii Nauk.

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.