Polski neon pod ochroną
Stare reklamy świetlne, złożone ze szklanych rurek wypełnionych gazem, doczekały się swojego muzeum w Warszawie. To jedna z nielicznych tego typu placówek na świecie. Jednocześnie, na bazie zainteresowania tematem, pojawia się wiele ciekawych nowych instalacji w przestrzeni miejskiej.
Nie wszystko, co świeci, jest neonem. Tym mianem – w skrócie ujmując – określa się reklamy czy napisy złożone ze szklanych rurek wypełnionych gazem. Najczęściej stosuje się właśnie neon, jarzący się na czerwono, oraz argon z domieszką rtęci, jarzący się na niebiesko. Inne kolory osiąga się dzięki wypełnieniu rurek białym proszkiem (luminoforem). Reklamy te wymagają pracy rzemieślników – wszystkie rurki są wyginane ręcznie, pod konkretny kształt i wymiar. Teraz neony, wypierane przez tańsze podświetlane kasetony czy LED-y, nie są już tak popularne. Nowe formy reklamy nie mają jednak tyle uroku, cały czar neonu kryje się w jego świetle – wyrazistym, ale zarazem przyjaznym dla oka (czego o migających diodach powiedzieć nie można).
Ostatnimi czasy można zaobserwować rosnące zainteresowanie starymi reklamami neonowymi, także wśród osób młodych, które najczęściej nie mogą nawet pamiętać czasów, gdy polskie miasta tonęły w świetle szklanych rurek. Chodzi więc nie tylko o sentyment, ale także o docenienie walorów artystycznych i graficznych tych starych neonów – tym bardziej że polskie miasta borykają się teraz z problemem zalewu mało atrakcyjnej reklamy, często o niskiej jakości.
Świetlna iluzja lepszego świata
Neony istniały oczywiście przed wojną, ale teraz wszyscy odwołują się do tych PRL-owskich. Reklamy świetlne powróciły po 1956 r. w ramach tzw. odwilży; miały rozświetlać miasta, tworzyć namiastkę zachodniego świata. Oczywiście z uwagi na uwarunkowania ustrojowe spełniały zupełnie inną funkcję – nie tyle reklamowały, co upiększały miasta.
Powstawanie neonów było często procesem odgórnym. Władze zarządzały niekiedy neonizację największych i najbardziej prestiżowych ulic czy osiedli mieszkaniowych. Wszystkie punkty i pawilony – bez względu na swoje znaczenie, pozycję finansową i potrzeby – otrzymywały reklamę. Wydaje się wątpliwe, by dzisiaj np. pralnia, biblioteka publiczna czy punkt oferujący czyszczenie futer mogły sobie pozwolić na rozbudowane instalacje neonowe. Nie wspominając już o tym, że neonami oznaczane były nawet budki milicyjne.
Pewnym wyróżnikiem PRL-owskich neonów było poszanowanie miejsca, w którym były instalowane, co zdecydowanie wyróżnia je na plus względem współczesnych reklam. Neony były tworzone dla konkretnych lokalizacji przez grafików, plastyków czy nawet architektów. Artyści do zleceń podchodzili jak do normalnej pracy rzemieślniczej, choć bardzo często jej efektem były niezwykle ciekawe reklamy. Każdy neon musiał przejść staranny proces opiniowania i akceptacji przez instytucję naczelnego plastyka miasta, który sprawdzał, czy reklama pasuje do budynku, do podziałów elewacji, czy nie zakłóca innych neonów. W efekcie od zlecenia do realizacji mijały 2–3 lata.
Z jednej strony była to niezwykle uporządkowana forma reklamy, ale z drugiej strony fantazja twórców nie znała granic. Do realizacji przechodziły śmiałe, wielkie projekty, z finezyjnie rozciągającymi się literami czy z wykorzystaniem dziesiątek kilometrów szklanych rur. Słoń ze skierowaną do góry trąbą zachęcał do brania udziału w loterii, a kwiaty o wysokości trzech pięter zapraszały do kwiaciarni. Do dziś w Warszawie wszyscy pytają o słynną mrugającą krówkę, która wisiała nad barem mlecznym przy ulicy Kruczej. Niestety, neon się nie zachował.
Były też neony, które właściwie nic nie reklamowały – po prostu miały wywołać uśmiech na twarzach mieszkańców i gości miast. Do dzisiaj przetrwał jeden z takich neonów – „Dobry wieczór we Wrocławiu”, z ludkiem uchylającym kapelusza, który wisi naprzeciw wrocławskiego dworca. Wrocławianie wspominają też neon „Uśmiech za uśmiech”, z dwiema uśmiechającymi się do siebie twarzami.
Od zdjęć do muzeum
Gdy się spojrzy na stare pocztówki bądź nieliczne zdjęcia epoki, widać, że polskie miasta – przynajmniej te największe – tonęły w świetle szklanych rurek. Złoty okres polskiego neonu trwał właściwie do połowy lat 70. W drugiej połowie dekady neony zaczęto powoli wygaszać w związku z kryzysem gospodarczym, co jeszcze nasiliło się w latach 80.
Duży cios neonom zadała transformacja gospodarcza. Miasta, co naturalne, zaczęły intensywnie się zmieniać (proces ten jest szczególnie widoczny po wejściu Polski do Unii Europejskiej). Stare neony zaczęły znikać – sklepy likwidowano i przenoszono, budynki były ocieplane, a ich elewacje remontowane. W odpowiedzi na tę sytuację powstało pierwsze w Polsce i jedno z nielicznych na świecie Muzeum Neonów, mieszczące się w Warszawie. Trafiają do niego niepotrzebne i niechciane, choć jednocześnie wartościowe neony, które już nie mogą wisieć w swoich pierwotnych lokalizacjach (trudno oczekiwać, żeby neon biblioteki publicznej wisiał np. nad lumpeksem, a napis „Tkaniny dekoracyjne” nad siecią drogerii).
Idea muzeum była jednak wypadkową projektu dokumentacyjnego, prowadzonego już od ponad dekady. W 2005 r. Ilona Karwińska, fotografka mieszkająca od kilkunastu lat w Londynie, przyjechała w odwiedziny do Polski ze znajomym grafikiem, Davidem Hillem. Brytyjczyk, który po raz pierwszy był w Polsce, zachwycił się neonami – przejeżdżając obok „Dancingu” na Świętokrzyskiej w Warszawie, zawołał: „Wow! Powinnaś to sfotografować!”. Tak ruszył cały projekt.
Listę neonów do sfotografowania otwierał jarzący się na czerwono „Berlin” z Marszałkowskiej. Neon, powstały w połowie lat 70., wisiał pierwotnie nad sklepem tekstylno-odzieżowym, a w ostatnich latach nad sklepem ze sprzętem gospodarstwa domowego. Gdy Ilona wróciła z aparatem, okazało się, że neonu już nie ma. Niewiele zastanawiając się, skontaktowała się z właścicielami firmy i uratowała neon od wyrzucenia na złom. Tak, w miarę postępu projektu fotograficznego i dokumentacyjnego, tych neonów – ratowanych niejako mimochodem – powoli zaczęło przybywać.
Przy okazji pierwszej wystawy w Londynie w 2006 r. Ilona nawiązała kontakt z firmą Reklama, która w PRL-u pod szyldem Stołeczne Przedsiębiorstwo Instalacji Reklam Świetlnych „Reklama” wykonywała większość neonów, w tym wspomniany „Berlin”. Pracownicy nie mogli ukryć zaskoczenia, że ktoś w ogóle zainteresował się starymi neonami; jak stwierdzili, taniej byłoby wykonać nowy. Potem jednak już ochoczo uczestniczyli w kolejnych projektach.
Kolorowe cmentarzysko starych neonów
Liczne wystawy (Londyn, Luksemburg, Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, Muzeum Architektury we Wrocławiu), jak i następnie dwie publikacje książkowe: „Warszawa. Polski Neon” oraz „Polish Cold War Neon” (wydana w Nowym Jorku), cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Jednocześnie kolekcja znaków cały czas się powiększała, Ilona składowała neony u znajomych w garażu czy na balkonie siostry. Przy okazji wystawy we Wrocławiu w 2010 r. zrodził się pomysł stworzenia miejsca, w którym można byłoby reklamy świetlne pokazywać na stałe. Tym bardziej że z uwagi na swoje gabaryty, wiek oraz delikatność szklanych rurek nie najlepiej nadawały się do transportu.
Pierwsze w Polsce Muzeum Neonów otworzyło swoją siedzibę na warszawskiej Pradze w maju 2012 r. Uznanie zdobywa nie tylko w kraju – teraz często opisywane jest na zagranicznych blogach podróżniczych i w prasie jako jedna z najciekawszych i najbardziej nietypowych atrakcji stolicy. W swojej kolekcji muzeum ma już blisko 60 neonów, czyli około 600 liter, w tym takie perełki jak: „Restauracja Ambasador”, „Kawiarnia Jaś i Małgosia”, „Restauracja Szanghaj”, „Kino Luna” czy Syrenka, choć trzeba zaznaczyć, że zbiór cały czas się powiększa. Prowadzący instytucję utworzyli swoiste pogotowie neonowe i reagują na wszystkie sygnały o zagrożonych neonach. Reklamy trafiają do muzeum w różnym stanie, a placówka stara się je w miarę możliwości ponownie uruchomiać. Z uwagi na koszty renowacji jest to proces wymagający czasu.
Jedyne w swoim rodzaju Muzeum Neonów mieści się na terenie Soho Factory, czyli w kompleksie pofabrycznych obiektów służących teraz sztuce, designowi, działalności artystycznej. Największe eksponaty, jak ośmiometrowy neon „Jubiler”, zainstalowano na okolicznych budynkach. Niektóre, np. „Warszawa Wschodnia”, użyczyły swojej nazwy lokalom i restauracjom, dostając w ten sposób drugie życie.
Muzeum Neonów, zarządzane przez Ilonę Karwińską i Davida Hilla, jest w całości prywatną inicjatywą. Założyciele i dyrektorzy placówki często przeznaczali swoje własne środki na remonty neonów czy rozwój muzeum.
Ilona Karwińska znalazła się wśród najważniejszych osobistości 2014 r. w encyklopedycznej publikacji „Hübners Who is Who Polska”, za swoje osiągnięcia na rzecz ochrony neonów. Mecenasem Muzeum Neonów, pomagającym w realizacji różnych projektów promocyjnych, jest firma RWE.
Neonowy boom
Na bazie działalności muzeum wytworzyła się też swoista moda na neony. Z jednej strony stare reklamy w przestrzeni miejskiej są odnawiane (w Warszawie np. „Gal Skór”, „Bar Kawowy”, „Księgarnia Naukowa im. Bolesława Prusa”), w niektórych przypadkach neony są odtwarzane. Towarzyszy temu wiele oddolnych ruchów. Z drugiej strony zaś wiele modnych sklepów czy klubokawiarni inwestuje w neony, wykorzystując je jako atrakcyjny nośnik artystyczny, pozwalający na wyróżnienie się w zalewie mało atrakcyjnej reklamy. W powstawaniu takich instalacji coraz częściej pomaga też Muzeum Neonów.
Placówka ma na swoim koncie ciekawe neony w przestrzeni miejskiej, czego przykładem jest wielki napis „Miło cię widzieć” na moście Gdańskim. Neon, zaprojektowany przez Mariusza Lewczyka, zwyciężył w zeszłym roku w konkursie „Neon dla Warszawy”, organizowanym przez Muzeum Neonów, miasto i firmę RWE, która sfinansowała koszty instalacji napisu w tak nietypowej lokalizacji. Nawiązuje do wspomnianych już wrocławskich „samopoczuciowych” instalacji świetlnych, jest teraz miłym uzupełnieniem rewitalizowanych nadwiślańskich bulwarów.
Dzięki takiej instytucji jak Muzeum Neonów wzrasta świadomość w zakresie potrzeby ochrony starych, wartościowych neonów, których z roku na rok jest coraz mniej.
Witold Urbanowicz