Polska musi być jak Kopernik
O popularyzacji nauki, realizacji wielkich i ambitnych projektów oraz o zmianach w myśleniu o edukacji z prof. Łukaszem A. Turskim rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Pan profesor jest pomysłodawcą Centrum Nauki Kopernik. Skąd pomysł na taką formę popularyzacji nauki?
Prof. Łukasz A. Turski: Pojęcie popularyzacji nauki zmieniło się zasadniczo w skali ostatnich lat. Kiedy na początku XX w. powstawało czasopismo „Wiedza i Życie”, popularyzacja nauki była próbą przybliżenia tego, co się dzieje w nauce, osobom, które się w niej orientują i są odpowiednio wykształcone: nauczycielom, pracownikom uczelni wyższych, lekarzom. Zmiana w charakterze popularyzacji nauki została zapoczątkowana w USA, gdzie mniej więcej w tym samym czasie powstały wydawnictwa, które upowszechniały naukę dla bardzo szerokiej grupy ludzi. Owe tytuły istnieją do dnia dzisiejszego, np. „Popular Mechanics”. Te czasopisma odegrały olbrzymią rolę w spowodowaniu nie tyle zrozumienia konkretnych procesów fizycznych czy zjawisk, ale budowaniu przekonania, że nauka jest czymś istotnie ważnym w społeczeństwie. W Polsce tego typu popularyzacja nauki nie istniała. Z jednym wyjątkiem. Mieliśmy instytucję, która przez szereg lat zajmowała się dostarczaniem informacji o nauce szerokiej rzeszy społeczeństwa – było to Polskie Radio. W statucie tej spółki przed ponad 80 laty zapisano upowszechnianie nauki. W owym czasie to była misja cywilizacyjna – propagowano m.in. wiedzę rolniczą. Sołtys miał radio we wsi i organizował publiczne słuchanie audycji. Po wojnie, nawet w czasach komunizmu, Polskie Radio wciąż nadawało wiele programów poświęconych popularyzacji nauki i kultury. Z telewizji publicznej starsze pokolenie pamięta jeszcze pewnie program „Sonda”. To był właściwie wyjątek, nic więcej w dziedzinie popularyzacji nauki telewizja nie proponowała – ostatnio nawet programy pana Wiktora Niedzickiego zostały wykasowane. Natomiast Polskie Radio od początku istnienia po dziś dzień prowadzi działania popularyzatorskie.
Od lat 70. miałem pomysł, żeby w Warszawie zbudować centrum nauki inspirowane Exploratorium Franka Oppenheimera w San Francisco. I oczywiście przez dziesiątki lat nikt nie chciał o tym słuchać. Kiedy nastała u nas rewolucja, w 1989 r., powróciłem do tego pomysłu i jako pierwsze udało mi się przekonać właśnie Polskie Radio. Dyrekcja Radia BIS, które notabene miało być radiem edukacyjnym, zdecydowała się i zrobiliśmy Piknik Naukowy. Nowa historia popularyzacji wiedzy w Polsce zaczyna się 17 lat temu – w czerwcu odbywa się pierwszy Piknik, a we wrześniu tego samego roku pierwszy Festiwal Nauki w Warszawie. Piknik Naukowy był wydarzeniem, podczas którego nauka miała dotrzeć do jak najszerszego grona ludzi, miała zaciekawić. W tej chwili Piknik jest największą w Europie imprezą plenerową upowszechniającą naukę. Polskie Radio było z nami przez wszystkie te lata. Jak to się dziś mówi potocznie – wielki szacun.
Piknik odniósł sukces. Trwa jeden dzień i uczestniczy w nim ok. 120 tys. ludzi. Został uznany również poza granicami Polski. Komisja Europejska stwierdziła, że jest to jedno z najważniejszych wydarzeń edukacyjnych w Europie. Nasza prezentacja w Brukseli w 2000 r. wywołała wstrząs. Zabraliśmy ze sobą szkołę z Nowosądecczyzny i tamtejsi uczniowie, posługując się nieskazitelnym angielskim ze wspaniałym góralskim akcentem, w zajmujący sposób opowiadali o nauce. Europosłowie oniemieli na widok tego, co w Polsce uzyskaliśmy.
Piknik Naukowy był i jest kuźnią, która wychowuje pokolenia popularyzatorów nauki. Organizatorem i człowiekiem scalającym cały projekt był Robert Firmhofer. Obecnie jest dyrektorem Centrum Nauki Kopernik. Wiele osób, które pracują w CNK, zaczynało z nami przy Pikniku i w sposób naturalny przeszło z jednego projektu do drugiego. W obu inicjatywach najważniejsza jest jedna idea – by mówić o nauce w sposób pobudzający ciekawość, a nie w sposób koszmarnie dydaktyczny.
KB: Wspomniał pan profesor o współpracy przy realizowaniu CNK ponad podziałami politycznymi.
ŁT: Wszyscy prezydenci Warszawy, z którymi rozmawiałem, byli bardzo przychylni – i tylko tyle. Dopiero Lech Kaczyński (gdy został prezydentem Warszawy) zdecydował się, we współpracy z ministrami ówczesnego rządu SLD, dr Łybacką i prof. Kleiberem, podpisać stosowne umowy umożliwiające rozpoczęcie prac nad planowaniem CNK. Ich następcy z kolejnych ekip politycznych podjęli decyzję o finansowaniu tej inwestycji i wspomagali nas, za co im wszystkim – od wspomnianych po finalizujące budowę panią prezydent Gronkiewicz-Waltz, minister Kudrycką i Hall – należą się wielkie podziękowania. Okazuje się, że można w Polsce zrealizować dobry projekt poza podziałami politycznymi.
KB: Ile jest w CNK oryginalnych, polskich pomysłów, a ile rozwiązań zapożyczonych z innych eksploratorów?
ŁT: Centrum jest całkowicie polskim dziełem. To nie jest kopia żadnego innego centrum nauki z innych części świata. Oczywiście pewne fragmenty są podobne. To są, jak to się mówi, stałe fragmenty gry. Trudno, żeby nie było w takiej instytucji pewnych eksponatów. Większość galerii jest jednak całkowicie unikatowa, w całości wymyślona w Polsce. Jeśli chodzi o eksponaty, to ok. dwie trzecie wykonano poza Polską, ale u nas nie ma firm, które produkują taki sprzęt. Co ciekawe, jakość eksponatów, które zostały zrobione w Polsce, w naszych warsztatach, jest lepsza. Kopernik jest lepszy niż większość centrów naukowych na świecie, również dlatego, że jest nowszy. Skonsumowaliśmy coś, co jest nazywane rentą opóźnienia. Na skutek dostatecznego finansowania mogliśmy wysłać naszych młodych kolegów do najlepszych centrów nauki na świecie i dowiedzieć się, jak nie popełnić błędów. Kopernik powstał w wyniku pracy zespołu, który rozumie naukę i wie, jak o niej mówić. Kiedy zaczynałem moją przygodę z Kopernikiem, skorzystałem ze wskazówki laureata Nagrody Nobla Arno A. Penziasa, dyrektora sławnych laboratoriów Bell Labs (w latach ich świetności), który uważał, że sposób na sukces to grupa zdolnych ludzi, którym podrzuca się dobre pomysły, by następnie zniknąć im z oczu i pozwolić pracować. Sukces Kopernika i Pikniku Naukowego przekłada się na liczbę przyjaciół tych dwóch instytucji. Centrum Nauki Kopernik odwiedziło 2,2 mln osób, a na Pikniku Naukowym każdego roku jest nawet 150 tys. gości.
KB: Proszę na podstawie swoich doświadczeń podać generalną receptę na sukces wielkich i ambitnych projektów.
ŁT: Trzeba odważyć się realizować własne wielkie marzenia inspirowane konkretnymi zapotrzebowaniami społeczeństwa, w którym się żyje. Taką rolę nauki określił Tomasz Jefferson – polityk i uczony. Jeśli chodzi o popularyzację nauki, mamy prawdziwą eksplozję aktywności: wspaniały sukces Festiwalu Nauki w Warszawie i wielu innych miastach Polski czy sukces Nocy Muzeów. Nie tak dawno w całej Polsce odbyła się Noc Biologii, laboratoria uniwersyteckie pękały w szwach. Statystyki mówiące, że ludzi nic nie interesuje, że nie chcą czytać i się rozwijać, są po prostu nieprawdziwe. Więcej miejsca w mediach musimy poświęcić tym, którzy robią rzeczy ciekawe i ważne. Nieprawda, że głównym problemem Polski są np. kibole. Poświęcono im ostatnio tony papieru, gigabajty danych. Próżno jednak szukać publikacji o niezwykłych młodych ludziach, którzy robią wspaniałe rzeczy i je pokazują np. na naszym Pikniku Naukowym, a to oni są przyszłością Polski.
Przygoda z Kopernikiem przekonuje mnie, że nie ma powodu, żeby wszystkie projekty w Polsce nie miały się kończyć tak jak CNK. Wszyscy, którzy prowadzą wielkie inwestycje, powinni się zastanowić przez chwilę, dlaczego nie udaje im się stworzyć czegoś, co jest tak dobre jak CNK, co jest światowej jakości. Mamy w Polsce ludzi, którzy są w stanie skonsumować najnowsze technologie, a wykonać potrafimy wiele rzeczy znacznie lepiej. W Polsce daje się wszystko zrobić na najwyższym poziomie, jeżeli się tylko chce i nie traci energii w bezsensownej bijatyce politycznej.
Nie ma powodu, żebyśmy nie mieli w Polsce robić rzeczy tak dobrze, jak robiliśmy w latach 20. XX w. Zwracam uwagę na Mielec, Stalową Wolę, Gdynię. Tam budowały grupki inżynierów, którzy mieli suwaki logarytmiczne i przy pomocy niepiśmiennych chłopów potrafili stawiać perły architektury. Hale konstrukcyjne w Mielcu, w których buduje się obecnie doskonałe śmigłowce (Black Hawk), to są obiekty wybudowane przed wojną. Gdy przyszli Amerykanie, to wszystko dokładnie umyli, wyrzucili koszmarne dykty, które powstawiano tam za komuny, i zamontowali przyzwoite toalety. Nagle mamy perłę architektury. Wszędzie, gdzie jesteśmy w Polsce, można zaobserwować gigantyczny postęp, który jest realizowany przez ludzi chcących coś robić. Nie dajmy sobie wmówić, że Polska to twarze niektórych polityków w telewizji. Tu się dzieją wspaniałe rzeczy, mamy niewielu, ale świetnych inżynierów, jesteśmy potęgą w dziedzinie logistyki, produkujemy na cały świat krzesła, kafelki. Nie będziemy produkować własnych samolotów i samochodów. Ale cieszmy się z tego, że większość siedzeń przeznaczonych do europejskich samochodów jest wytwarzana w Polsce.
Zrobimy wszystko jak należy. Zbudowaliśmy CNK. Nauka jest najważniejsza w dzisiejszym świecie, zaczęliśmy prawidłowo. Inne rzeczy też zrobimy.
KB: Czy kierunek, w jakim zmierza szkolnictwo wyższe, też daje powody do optymizmu?
ŁT: Przeciwnie, i bardzo mnie to denerwuje. Popełniliśmy gigantyczne błędy w rozwoju szkolnictwa wyższego. W tej chwili zaczyna nam brakować ludzi przygotowanych do tego, aby skonsumować następną wielką rewolucję technologiczną i naukową, która się wydarzy. Włożyliśmy gigantyczny wysiłek społeczny w rozwój edukacji, ale wykształciliśmy ludzi źle. Daliśmy im gigantyczną liczbę dyplomów, które są niewiele warte. Mówiliśmy o kształceniu w konkretnych kierunkach. To się nie sprawdza, bo rewolucje są teraz zbyt dynamiczne. Nim studenci na specjalistycznych kierunkach skończą uczelnię, ich specjalizacja nie będzie już potrzebna. Telewizory ciekłokrystaliczne znikają, zastępują je telewizory LED. A za kilka lat lub nawet miesięcy może się okazać, że specjaliści od telewizorów LED nie będą potrzebni, bo pojawią się inne ekrany i technologie wizualizacyjne, np. świecące polimery. Kolejna rewolucja nadchodzi – taki jest porządek dziejów. W 1989 r. wydarzyło się coś bardzo ważnego. Nie spóźniliśmy się do rozwoju cywilizacyjnego. Polskie przemiany i odzyskanie wolności nastąpiły w momencie, kiedy na świecie zaczynała się rewolucja teleinformatyczna. Proszę sobie wyobrazić, że zaczęłaby się ona w czasach towarzysza Gomułki. To byłby horror. Na szczęście nie spóźniliśmy się ze zmianami systemowymi na zmiany w świecie. Paradoksalnie ten rozwój na początku był lokalny i powolny, tak że mieliśmy dostateczną liczbę ludzi na uczelniach wyższych, którzy potrafili skonsumować tę rewolucję. Ale osób, które są przygotowane do wyzwań współczesnych i przyszłych czasów, mamy zdecydowanie za mało. Musimy dać ludziom na studiach wykształcenie, które będzie podstawą do dowolnego startu zawodowego. W XXI w. zmieniła się geometria świata. Sąsiad to nie jest osoba mieszkająca za miedzą. To jest ktoś blisko mnie w sieci. My w tej sieciowej geometrii musimy zupełnie inaczej myśleć o naszym kształceniu. Trzeba zrobić równocześnie reformę przedszkoli i reformę doktoratów. To wszystko jest połączone i powoduje, że trudność procesu jest olbrzymia, a jego pocięcie na kawałki zakończy się klęską. Potrzebne jest ustawiczne kształcenie – od urodzenia aż po śmierć. Tylko ono odpowiada wyzwaniom naszych czasów.
KB: Czy politycy są przygotowani do przeprowadzenia reform w takiej skali?
ŁT: Myślę, że nie. Uważam, że wielu polityków jest zainteresowanych tym, żeby rozwinął się kraj, ale często nie wiedzą, w co mają zainwestować swój czas. Żyjemy w takiej sytuacji, że łatwo jest skierować ich wysiłek na jałową wojnę polityczną. Jeśli cały dzień jeden drugiemu wymyśla, to trudno jest później skupić myśli, zasiąść razem i zrobić coś sensownego. Środowiska polityczne zapętliły się. Nie mają dostatecznej wiedzy, by rozwiązywać problemy. Na przykład ochrona zdrowia w Polsce jest niereformowalna. Zastąpienie jednego ministra drugim niewiele tu zmieni. Nikt nie będzie w stanie zarządzać strukturą, np. NFZ, która jest bez sensu i matematycznie sprzeczna. Oczywiście nie można w małpi sposób przenosić pewnych procedur z innych krajów do Polski, bez zastanowienia się, jakie będą ich konsekwencje w naszych warunkach kulturowych i prawnych. Mieliśmy już wpadkę z chilijskimi modelami ubezpieczeń emerytalnych. Tak jest z komercjalizacją wyników badań naukowych. Stoimy przed rozwiązaniem tego problemu już od pewnego czasu, a jeszcze nikt na poważnie nie zaczął na ten temat rozmawiać. To jest bardzo trudne, politycy bez naszej (naukowców) pomocy tego nie rozwiążą.
KB: A może zmiany będą inicjować przedsiębiorcy?
ŁT: Ważne jest, by polscy przedsiębiorcy zrozumieli, że powinni finansować część badań naukowych. W Stanach Zjednoczonych to oni wnoszą wielki wkład do finansowania śmietanki naukowej. James Harris „Jim” Simons, wybitny matematyk, zdobywca wszystkich amerykańskich nagród w dziedzinie matematyki, obraził się kiedyś na uniwersytet, na którym był dziekanem (nie dostał podwyżki). Założył firmę Renaissance Technologies i został multimiliarderem. Obecnie razem z żoną rozdają zarobione pieniądze na naukę. Kiedy Princeton potrzebowało nowej biblioteki, przekazał 100 mln dolarów. Ufundował katedry z nazwiskami oraz m.in. największy w historii projekt badający autyzm. Zniecierpliwiony nikłymi sukcesami interwencji rządu prezydenta Obamy w edukację (ok. 50 mld dolarów), mającej na celu poprawienie jakości kształcenia w szkołach powszechnych, Simons powołał fundację Math for America, która finansuje najwybitniejszych nauczycieli matematyki z amerykańskich szkół.
KB: Kto zatem, skoro nie politycy i biznes, wpłynie na zmiany w polskim systemie kształcenia?
ŁT: Myślę, że w znacznym stopniu Centrum Nauki Kopernik. Jest jak pancernik rebeliantów z „Gwiezdnych Wojen”. Wokoło niego gromadzą się inne, mniejsze statki rebeliantów. Naszą rolą jest zmiana edukacji w Polsce na lepsze – i zrobimy to. Przyczynią się do tego sami nauczyciele i tzw. szeregowi obywatele. Jest ich w Polsce mnóstwo i są przekonani, że edukacja musi ulec zmianie. I zmieni się. Bo cała Polska musi być taka jak Kopernik – wolna, mądra i przygotowana, aby sprostać wyzwaniom przyszłości.