Polska energetyka musi zostać całkowicie przebudowana
- Niestety mamy do czynienia z sytuacją, w której rynki energii elektrycznej, a także gazu ziemnego i paliw płynnych są niekonkurencyjne.
- Z czego wynikają wysokie ceny energii elektrycznej? Z archaicznego miksu energetycznego, bo jest on oparty na paliwach stałych, czyli węglu kamiennym i węglu brunatnym, oraz z niewystarczająco konkurencyjnego rynku.
- Rosja od wielu lat traktowała dostawy nośników energii jako istotne narzędzie realizacji swojej polityki imperialnej.
- Trzeba odejść od modelu państwa, które finezyjną regulację gospodarki zastępuje prymitywną polityką właścicielską.
- Politycy nie mówią otwarcie o tym, co nieuchronne – że będziemy musieli zamykać kopalnie.
- Nie podzielam różnych katastroficznych wizji dotyczących Śląska. Ten region jest zupełnie inny niż 30 lat temu.
Z Januszem Steinhoffem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Panie premierze, jakie są dzisiaj najważniejsze wyzwania stojące przed polską gospodarką?
Janusz Steinhoff: Największym problemem naszej gospodarki jest w tej chwili energetyka – zarówno zaopatrzenie w nośniki energii, jak i dostępność energii elektrycznej oraz budowa konkurencyjnych rynków energii. Niestety mamy do czynienia z sytuacją, w której rynki energii elektrycznej, a także gazu ziemnego i paliw płynnych są niekonkurencyjne. Dzieje się tak, bo znaczącą część udziału w nich mają wielkie spółki: w przypadku paliw płynnych jest to Orlen, zaś w przypadku gazu ziemnego – PGNiG, które jest częścią Orlenu. PGNiG ma około 90 proc. odbiorców gazu w swoim portfelu. Rezultatem są wysokie ceny nośników energii, za które płacą w Polsce między innymi przedsiębiorcy; w efekcie ich konkurencyjność się obniża. Musimy pamiętać również o rynku energii elektrycznej. Przed wojną ukraińsko-rosyjską hurtowe ceny energii elektrycznej w Polsce były jednymi z najwyższych w Europie. W konsekwencji zachodziło nadmierne obciążenie odbiorców komunalnych kosztami energii, doszło do spadku konkurencyjności polskich przedsiębiorstw oraz wzrostu importu energii elektrycznej, której koszt przy sprowadzaniu z zagranicy był niższy. Z czego wynikają wysokie ceny energii elektrycznej? Z archaicznego miksu energetycznego, bo jest on oparty na paliwach stałych, czyli węglu kamiennym i węglu brunatnym, oraz z niewystarczająco konkurencyjnego rynku.
KB: Jaki wpływ na obecną sytuację mają czynniki zewnętrzne, uwarunkowania globalne i rynkowe, a jaki – nasi decydenci?
JS: Na pewno w ostatnich 15 latach zrobiliśmy wiele, aby zdywersyfikować dostawy gazu ziemnego, i nie jesteśmy już, tak jak 30 lat temu, uzależnieni od jednego dostawcy, który oczywiście dyktował często ceny nierynkowe, więc przez te wszystkie lata płaciliśmy rentę za brak alternatywy. Sytuację zmieniło uruchomienie zarówno gazoportu w Świnoujściu, jak również Baltic Pipe, czyli połączenia polskiego wybrzeża ze złożami norweskimi (był to projekt realizowany ponad 20 lat temu przez rząd Jerzego Buzka, niestety został zarzucony przez naszych następców). Zatem państwo wykonało wszystkie istotne działania, aby zdywersyfikować dostawy gazu ziemnego. Wynikało to między innymi ze świadomości, że Rosja od wielu lat traktowała dostawy nośników energii jako istotne narzędzie realizacji swojej polityki imperialnej. Dlatego też musimy mieć świadomość, że do współpracy z Rosją na większą skalę po zniesieniu embarga, jeżeli kiedyś ten fakt nastąpi, można będzie wrócić wówczas, gdy ona stanie się demokratycznym krajem i gdy będą istniały wszelkie przesłanki, aby sądzić, że dostawy nośników energii nie będą podporządkowane imperialnym celom politycznym tego państwa.
Czynniki zewnętrzne, o których pan wspomniał, to ceny nośników energii. Po bezprecedensowej napaści Rosji na Ukrainę nastąpiły zawirowania na tych rynkach, szczególnie po podjęciu przez Komisję Europejską decyzji o blokadzie importu z Federacji Rosyjskiej. Spowodowało to wzrost cen. Zresztą Rosjanie szczególnie grali na wzrost cen gazu, bo ten rynek jest mniej konkurencyjny niż rynek ropy naftowej, więc sięgnęły one pułapu niespotykanego w historii. W tej chwili ceny gazu w Europie są na podobnym poziomie jak przed wojną ukraińsko-rosyjską. Na giełdzie TTF w Holandii gaz kosztuje około 41 euro za MWh, zaś w najtrudniejszych dla konsumentów europejskich momentach kosztował 320 euro za MWh. A co ciekawe, w Polsce niestety nadal cena gazu jest bardzo wysoka. Mimo że 1 MWh gazu na giełdzie TTF kosztuje obecnie około 200 zł, a prezes Obajtek obniżył małym i średnim przedsiębiorcom, czyli tzw. odbiorcom cennikowym, cenę o 55 proc., to ona i tak wynosi w tej chwili 353 zł – znacząco więcej niż na giełdzie TTF. Sam fakt, że ta cena była tak wysoka – a sięgała przecież ponad 750 zł za MWh – dowodzi, że polski rynek nie reaguje na notowania giełdowe, czyli inaczej mówiąc, nie jest rynkiem wystarczająco konkurencyjnym.
KB: Nie dziwi zatem, skąd wyniki Orlenu – ponad 35 mld zł netto za 2022 r. Mogłoby nawet cieszyć, że mamy takiego „czebola”, gdyby nie fakt, że za tym wynikiem stoi pogorszenie kondycji finansowej większości społeczeństwa.
JS: To jest wielki problem, że klasa polityczna epatuje świetnymi wynikami Orlenu, PGNiG-u czy spółek energetycznych. W tym przypadku jest to bowiem powód do zmartwienia, a nie dumy czy zadowolenia, dlatego że te wyniki nie są efektem redukcji kosztów, zwiększenia wydajności pracy czy świetnego zarządzania. Powiedziałbym nawet, że mamy do czynienia ze zjawiskiem wręcz przeciwnym. Owe wyniki są efektem dominującej pozycji na rynku, przy równoczesnej bierności Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który nie jest wystarczająco niezależny, w czym upatruję przyczynę braku jego aktywności w szeroko rozumianych problemach energetycznych.
KB: Jak miałoby wyglądać zwiększenie konkurencyjności rynku energii? To są chyba bardzo trudne sprawy, nie tylko z uwagi na obecny brak woli politycznej, ale także wielce skomplikowany, strategiczny proces obejmujący legislację i zarządzanie?
JS: Przede wszystkim trzeba odejść od modelu państwa, które finezyjną regulację gospodarki zastępuje prymitywną polityką właścicielską. Państwo powinno skupić się na długofalowych regulacjach w energetyce. Trzeba dbać o konkurencję, a nie ją likwidować, czy też utrudniać. Rynek gazu jest praktycznie rynkiem zdominowanym przez jeden podmiot. Po zbudowaniu przesyłowej infrastruktury technicznej, która umożliwia nam import gazu z różnych kierunków i gwarantuje ciągłość dostaw, teraz przyszedł czas na budowę konkurencyjnego rynku, na stworzenie poprzez regulacje państwowe i aktywną postawę UOKiK mechanizmów pozwalających na większą integrację z europejskim konkurencyjnym rynkiem gazu. Podobnie z rynkiem paliw płynnych – już wcześniej nie był zbytnio konkurencyjny, a do tego doszedł jeszcze pomysł, żeby połączyć dwie wielkie firmy paliwowe. To się mogło zrodzić tylko w głowach ludzi, którzy nie rozumieli, jak powinna funkcjonować gospodarka. Zamiarem było całkowite zawłaszczenie rynku, czyli z Orlenu i Lotosu powstałby podmiot, który miałby około 90 proc. hurtowego rynku paliw w naszym kraju. Komisja Europejska, która musiała wyrazić zgodę na tę fuzję, postawiła warunki i one, choć nieracjonalne z punktu widzenia Skarbu Państwa, zostały przyjęte. Fuzję przeprowadzono, dzięki owym warunkom rynek będzie bardziej konkurencyjny niż wcześniej, ale jeszcze raz podkreślam: okupione to zostało wielkimi stratami Skarbu Państwa oraz demontażem nowoczesnego, dobrze funkcjonującego podmiotu, jakim był Lotos stworzony przez Pawła Olechnowicza.
KB: Panie premierze, mówi pan, jak racjonalizować rynek paliw kopalnych, ale pojawił się też wątek Komisji Europejskiej, stąd pytanie o politykę unijną, która nawołuje, żeby w ogóle myśleć o paliwach kopalnych jak o pieśni przeszłości. W jaki sposób w polskich warunkach powinniśmy do tego stanu rzeczy dochodzić?
JS: Zdecydowanie uważam, że polska energetyka musi zostać całkowicie przebudowana. Jak wcześniej wspomniałem, ceny energii elektrycznej są w znaczącym stopniu wynikiem archaicznego miksu energetycznego, który jest zdominowany przez paliwa stałe, czyli węgiel brunatny i węgiel kamienny. Musimy odchodzić od tego modelu i to czynimy. Na pewno ostatnio wielkim sukcesem Polski było rozwinięcie energetyki opartej na fotowoltaice, w szczególności tej prokonsumenckiej. W stosunkowo krótkim czasie nasz potencjał mocy w tego rodzaju odnawialnych źródłach energii bardzo mocno wzrósł – do poziomu około 11 GW. Oczywiście mamy też lądową energetykę wiatrową, tj. około 7 GW sumarycznej mocy. Niestety wprowadzenie nowej regulacji prawnej spowodowało utrudnienia w inwestycjach. Zobaczymy, jak będzie teraz, po uchwaleniu nowego prawa, które notabene jest znacząco inne od przedłożenia rządowego. Zakładano w nim minimalną odległość turbiny wiatrowej od strefy zamieszkania na poziomie 500 m, a w tej chwili obowiązuje odległość 700 m, co mocno ograniczyło areał ziemi, który może być wykorzystany do energetyki wiatrowej. Jednak oczywiście owa energetyka będzie się rozwijać. Wielką szansą dla kraju jest polska strefa ekonomiczna Bałtyku, a w szczególności jej potencjał dla turbin wiatrowych, których sprawność na morzu przekracza 50 proc. Co ciekawe, potencjał polskiej strefy ekonomicznej Bałtyku ocenia się obecnie na ponad 30 GW mocy. Zatem w 2050 r. 50 proc. produkowanej energii elektrycznej moglibyśmy uzyskiwać z tego źródła.
KB: Czy Śląsk jest gotowy na dekarbonizację?
JS: Problem Śląska bardzo często jest dyskutowany w sposób niemerytoryczny, debata obciążona jest populizmem politycznym. Większość partii, gdy zbliżają się wybory, zapowiada renesans węgla i inwestycje w górnictwo węgla kamiennego. Natomiast poważni znawcy tego problemu mówią od wielu lat to samo – że węgiel, chociaż odegrał bardzo istotną rolę w krajowej gospodarce, zarówno w XIX, jak i XX w., dziś przechodzi do historii. Większość kopalń zlokalizowanych na Górnym Śląsku funkcjonuje w bardzo trudnych warunkach górniczo-geologicznych oraz eksploatuje zasoby pod silnie zurbanizowanymi terenami. W większości z nich występują zagrożenia górniczo-geologiczne, czyli tąpania i zagrożenia metanowe. Znaczna część tych kopalń nie jest rentowna, nie potrafi sprostać konkurencji, szczególnie w porównaniu z krajami, które wydobywają węgiel w zupełnie innych warunkach górniczo-geologicznych, często w kopalniach odkrywkowych. W Polsce najlepsze warunki górniczo-geologiczne ma kopalnia Bogdanka i ona na pewno będzie funkcjonowała najdłużej. Natomiast śląskie kopalnie są w sposób zaplanowany likwidowane. Rząd przyjął program, w mojej ocenie pod względem terminu częściowo nierealny, w którym przyjęto harmonogram likwidacji kopalń do roku 2049. Ważne jest, że rząd ostatecznie zdecydował, iż odchodzimy od wydobycia węgla, jak również od energetyki węglowej. Takie zapisy są zawarte w polityce energetycznej państwa do 2040 r. Jednak istotne jest tempo odchodzenia od węgla kamiennego i brunatnego, a warto wspomnieć, że kończą się nam zasoby zarówno w Turowie, jak i w Bełchatowie, gdzie aktualnie osiągana jest moc ok. 5 tys. MW, co stanowi istotny udział w krajowym systemie elektroenergetycznym. Również Turów jest elektrownią, która ma ok. 6-proc. udział w ogólnokrajowym bilansie energetycznym. Odchodzenie od energetyki węglowej trzeba realizować w sposób zaplanowany. Inaczej mówiąc, musimy zastąpić energię pochodzącą z elektrowni węglowych energią pochodzącą z odnawialnych źródeł (OZE). Rząd zapowiada, że paliwem przejściowym w elektroenergetyce i ciepłownictwie będzie gaz ziemny. Buduje się w tej chwili znaczącą ilość nowych mocy opartych na gazie ziemnym. Mam pewne wątpliwości, czy nam go wystarczy, czy będzie on dostępny w akceptowalnej cenie itd. Niewykluczone, że będziemy musieli zrewidować zapisy w polityce energetycznej państwa, a to dlatego, że Europa zużywa około 500 mld m3 gazu, zaś 115–120 mld m3 dostarczali Rosjanie. Nie da się zrekompensować tego ubytku w krótkim czasie bez inwestycji w infrastrukturę. Europa musi postawić na gazoporty. Do tej pory Niemcy nie mają ani jednego gazoportu, dopiero teraz budują instalacje pływające. Będziemy zatem musieli kompensować węgiel albo gazem, albo atomem. To będą źródła stabilizujące nasz system elektroenergetyczny. Jeżeli chodzi o atom, to wszystko jest na dobrej drodze. Wreszcie po 25 latach niekończącej się dyskusji, która nie budowała dobrego wizerunku polskiej klasy politycznej, podjęliśmy decyzję. Mam nadzieję, że uda nam się zapewnić finansowanie tym dwóm elektrowniom, w których będzie sześć bloków po 1000–1500 MW. Dostawcą instalacji do pierwszej z nich będzie firma Westinghouse, ale również, już bez wiodącego udziału Skarbu Państwa, będą budowane bloki we współpracy z Koreą Południową. Takie rozmowy są prowadzone. Wyjątkowo cieszy mnie zaangażowanie wielu podmiotów, zarówno z udziałem Skarbu Państwa, jak i całkowicie prywatnych, w SMR-y, czyli energetykę jądrową małej mocy. Mała moc oznacza w tym przypadku ok. 300 MW. Podobno koszty inwestycyjne są mniejsze od tych wielkoskalowych elektrowni. W tej chwili żaden SMR na świecie jeszcze nie pracuje, ale wszystko zmierza do tego, żeby w ciągu kilku lat ta technologia weszła bardzo mocno w energetykę światową.
KB: Chciałbym jeszcze przez chwilę pozostać na Śląsku i zapytać o wyzwania społeczne, które pojawią się w związku z dekarbonizacją?
JS: Nie podzielam różnych katastroficznych wizji dotyczących Śląska. Ten region jest zupełnie inny niż 30 lat temu. Przez długi czas Śląsk był postrzegany przede wszystkim jako miejsce wytwarzania stali oraz wydobycia węgla kamiennego. Całe życie mieszkam w tym regionie. Gdy zaczynała się jego transformacja, byłem posłem w Sejmie kontraktowym z ramienia Solidarności. Funkcjonowało wtedy około stu kopalń, Polska w szczytowym dla górnictwa okresie wydobywała ok. 200 mln ton węgla rocznie. Obecnie wydobywamy ponad 50 mln ton. Węgiel w poprzednim systemie był jednym z najważniejszych towarów eksportowych do strefy dolarowej, dlatego też w czasach PRL był taki nacisk na wydobycie. Uzyskano je dzięki inwestycjom, ale także poprzez łamanie elementarnych praw pracowniczych – górnicy pracowali przez siedem dni w tygodniu na tzw. rolkach – i nieprzestrzeganie jakichkolwiek istotnych dla cywilizowanego kraju zasad ochrony środowiska naturalnego. Po 1989 r. kolejne rządy pracowały nad tym, żeby system przebudować. W 1990 r. na polecenie premiera Mazowieckiego, jako szef Wyższego Urzędu Górniczego, zajmowałem się reformą prawa górniczego. To zrewolucjonizowało branżę. W tym samym roku zaczęła się restrukturyzacja ciężkiego przemysłu i okazało się, że wiele zakładów, w tym kopalń, było trwale nierentownych, bo nikt w poprzednim systemie o rentowności nie mógł zdecydować w sposób racjonalny. Zetknięcie się tych postsocjalistycznych firm z gospodarką rynkową było brutalne w skutkach społecznych. Okazało się, że nawet stosunkowo młode kopalnie, jak choćby KWK Żory, która funkcjonowała wówczas od kilkunastu lat, nie miały żadnych szans na utrzymanie się na rynku. Rozpoczął się zatem proces redukcji mocy produkcyjnych. W 1990 r. w kopalniach – w większości zlokalizowanych na Śląsku, a w części w Małopolsce, w dawnym Jaworznicko-Mikołowskim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego – pracowało 400 tys. osób. Przez te 30 lat z górnictwa odeszło 320 tys. zatrudnionych. I co się stało? Nie nastąpił kataklizm – Śląsk się dość szybko przestawił na inne obszary działalności gospodarczej. Według mnie szybciej niż Nord-Pas-de-Calais we Francji, Zagłębie Ruhry w Niemczech, ośrodki węglowe w Belgii czy innych krajach.
Warto pamiętać, że rząd Jerzego Buzka wyjątkowo szybko restrukturyzował górnictwo. W kampanii wyborczej w 1997 r. jako politycy uczciwi zgłaszaliśmy problem konieczności przyspieszenia zmian w tym sektorze. Przedstawiliśmy tę kwestię również w rozmowach ze związkami zawodowymi. Tylko w ciągu czterech lat z górnictwa odeszło ponad 100 tys. osób i w tym czasie zostały zlikwidowane częściowo lub całkowicie 23 kopalnie. Efektem było odzyskanie rentowności branży. Restrukturyzowaliśmy górnictwo szybciej niż Margaret Thatcher, przy czym uważam, że przeprowadziliśmy to zdecydowanie lepiej niż Brytyjczycy, wydając mniejsze pieniądze i zachowując spokój społeczny. W Wielkiej Brytanii był trwający ponad rok strajk, były ofiary starć na ulicach, blokada wydobycia itd. Nam się udało takich sytuacji uniknąć.
Drugim obszarem bardzo szybko restrukturyzowanym w okresie transformacji było hutnictwo, w znaczącym stopniu również zlokalizowane na Górnym Śląsku. Na uwagę zasługuje fakt, że przez 30 lat bezrobocie w naszym regionie było o ok. 2 pkt proc. niższe niż średnia krajowa. Oczywiście niektóre miejscowości, np. Bytom, niesamowicie ciężko doświadczyły spadku liczby zatrudnionych, bo tam upadły huty, koksownie, kopalnie i wiele innych zakładów. Natomiast problemy bezrobocia łagodził fakt, że Śląsk jest jedną wielką aglomeracją. Tu ludzie się przemieszczają, odległości między miastami są często mniejsze niż między dzielnicami Warszawy. Obecnie na przykład Gliwice czy Katowice mają śladowe bezrobocie, firmy narzekają raczej na trudności z pozyskiwaniem pracowników. Na Śląsku bardzo mocno rozwinął się przemysł motoryzacyjny i wiele innych sektorów. Cały czas mamy do czynienia z redukcją zatrudnienia w górnictwie. Kiedyś w tej branży pracowało ponad 400 tys. osób, natomiast w hutnictwie – 130 tys. W tej chwili w hutnictwie zatrudnionych jest poniżej 30 tys. osób, a w górnictwie – nieco ponad 70 tys. To daje pogląd na ogrom przeobrażeń, które dokonały się w regionie, i dowodzi, jak dużą rolę przykładaliśmy do kwestii społecznych. W górnictwie i hutnictwie nie było zwolnień grupowych, nikt nikogo nie wyrzucał na bruk. Ludzie odchodzili na własne życzenie, ponieważ stworzono im odpowiednie osłony socjalne. Na realizację tych wyzwań społecznych przeznaczono znaczące środki z budżetu państwa. Na Śląsku uruchomiono specjalną strefę ekonomiczną, ale też realizowano wiele innych działań, które uchroniły nas przed nadmiernymi konsekwencjami wynikającymi z nieuchronnych procesów przeobrażeń w przemyśle ciężkim.
KB: Z racji koligacji rodzinnych jestem mocno związany z Górnym Śląskiem i – powiedziałbym – że dzisiaj jego wizytówkę stanowią raczej nowoczesne, często innowacyjne firmy. Jednak teraz przedsiębiorcy narzekają, czują się niedowartościowani przez rząd. Podnoszą, że zamiast otrzymać wspierające warunki, kupuje się ich kosztem głosy dużych grup społecznych.
JS: Zmusza mnie pan do oceny politycznej. Powiem to z wielką przykrością, ale od 15 lat nie widzę wystarczającej determinacji do realizacji koniecznych reform czy budowy niezbędnych mechanizmów gospodarczych przez rządzących. Bardzo często kupują oni głosy, podejmują decyzje, które mają wymiar wyłącznie polityczny, bez jakiegokolwiek uzasadnienia merytorycznego. Jestem staroświeckim politykiem, spędziłem w polityce wiele lat, nie tylko w parlamencie, ale również osiem lat w administracji. Zawsze to powtarzam, w każdym środowisku: rządzenie nie polega na umizgiwaniu się do takich czy innych grup zawodowych. Rządzenie bardzo często polega na podejmowaniu koniecznych z punktu widzenia przyszłości państwa, czasem trudnych w odbiorze społecznym decyzji. Rząd Jerzego Buzka był ostatnim, który taki program realizował – reformował Polskę. Niestety nie wszystkie nasze reformy kontynuowano, wielka szkoda. W tej chwili dyskutujemy o problemach w naszym państwie, które w efekcie reform wprowadzonych przez rząd Jerzego Buzka mogły zostać rozwiązane. Dziś w debatach podkreśla się, że spośród wszystkich dawnych tzw. krajów socjalistycznych służba zdrowia najlepiej działa w Czechach. Przecież tam w ramach reformy zrobiono to, co zaproponował nasz rząd – przede wszystkim funkcjonują kasy chorych, które konkurują ze sobą. A jak było w Polsce z ubezpieczeniami społecznymi? Zniszczono reformę emerytalną po to, żeby na bieżąco łatać dziury w budżecie. Rząd PO-PSL zdecydował o przejęciu przez budżet 150 mld zł z OFE. Niefrasobliwie dysponuje się też środkami Funduszu Rezerwy Demograficznej, który stworzyliśmy. Nie oceniam dobrze polskiej polityki w ostatnich latach. Uważam, że ostatnim rządem, który miał pomysł na polską gospodarkę, był rząd Marka Belki i Jerzego Hausnera. Niestety, ich zaplecze polityczne nie pozwoliło zrealizować pomysłów, w głównej mierze autorstwa prof. Hausnera.
Mamy obecnie wiele problemów, które musimy rozwiązać, ale mówienie górnikom, że można wydobywać węgiel i że Polska węglem stoi, bez oglądania się na politykę klimatyczno-energetyczną UE, bez oglądania się na koszty energii – to czysty populizm. W tej chwili 1 tona emitowanego dwutlenku węgla kosztuje około 100 euro, a my, produkując energię elektryczną w Bełchatowie, emitujemy prawie tonę na 1 MWh. Czyli do 1 MWh musimy doliczyć 100 euro, za to płaci polski konsument. Energia elektryczna ze źródeł odnawialnych jest zdecydowanie tańsza, dlatego powinniśmy ją rozwijać. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych opóźnień i do 2050 r. będziemy mieli 40 GW mocy w energetyce wiatrowej. Musimy jednak w polityce gospodarczej odejść od ręcznego sterowania gospodarką i dominacji w niektórych obszarach wielkich państwowych podmiotów ze wszystkimi z tego wynikającymi konsekwencjami. Za błędy w polityce gospodarczej płacimy spadkiem tempa wzrostu, spadkiem konkurencyjności i niewystarczająco szybkim wzrostem poziomu życia obywateli. Zawsze przypominam, że w PRL nie było żadnej konkurencji i skończyło się to fatalnie. Obecnie jesteśmy w UE, polska gospodarka jest częścią większej całości i z tego wynikają określone konsekwencje i potrzeby. Polski przedsiębiorca nie może płacić więcej za energię czy za paliwa niż przedsiębiorca niemiecki, francuski albo hiszpański, bo będzie mniej konkurencyjny.
KB: W jaki sposób na postępy dekarbonizacji wpłyną najbliższe wybory, zważywszy na możliwe scenariusze polityczne? Martwi mnie, że z całego obecnego pejzażu politycznego nie wyłania się partia, która miałaby czytelny i racjonalny program dla tej sfery.
JS: Podzielam tę konstatację. Stosunek partii politycznych do trudnych w społecznym odbiorze , ale ważnych z punktu widzenia długofalowych interesów naszego państwa problemów jest miarą politycznej odpowiedzialności. Zadaję sobie pytanie: dlaczego w kolejnej kampanii wyborczej przedmiotem debaty nie są problemy ubezpieczeń społecznych czy zdrowotnych, jak również konsekwencje fatalnych prognoz demograficznych dla naszego kraju? Przykład stosunku polityków do górnictwa jest wręcz podręcznikowym przykładem dominacji populizmu. Myślę, że mamy w Polsce wielki problem. Politycy nie mówią otwarcie o tym, co nieuchronne – że będziemy musieli zamykać kopalnie. Oczywiście powinni przy tym wynegocjować górniczy pakiet socjalny, pochylić się z troską nad ludźmi, którzy będą musieli z kopalń odejść. Będąc kiedyś jednym z negocjatorów, powiedziałem górnikom, że my nie możemy dyskutować, czy kopalnie zamknąć, czy nie, bo o tym decydują ekonomia i geologia. Natomiast możemy dyskutować o sposobach humanizacji nieuchronnych konsekwencji procesów ekonomicznych. Każdy rząd powinien się tym zajmować, takie mechanizmy funkcjonują w Europie. Przecież gdy zlikwidowano fabrykę Opla w Niemczech, to nie wyrzucano ludzi na bruk, tylko wypłacano im dość sowite odszkodowania i oni, mając tę wyprawkę na nowe życie zawodowe, potrafili odnaleźć się na rynku pracy. Podobnie w naszym przypadku: przeszkoliliśmy górników, stworzyliśmy mechanizmy, które absorbowały inwestycje. Będąc na otwarciu fabryki Opla w Gliwicach, z zadowoleniem odniosłem się do informacji, że znacząca część nowych pracowników zakładu wywodziła się z polskiego górnictwa. A trzeba dodać, że dziś górnicy to nie robotnicy z kilofem, ale automatycy, hydraulicy, wysokiej klasy specjaliści, jako że górnictwo polskie technicznie nie odstaje od świata, a wręcz przeciwnie – powiedziałbym, że przoduje w dziedzinie technicznego zaawansowania.
Dr inż. Janusz Steinhoff (ur. 1946 r. w Gliwicach) – polski polityk, ekspert ekonomiczny, działacz na rzecz rozwoju samorządu gospodarczego. Absolwent i pracownik naukowy Politechniki Śląskiej, na której uzyskał stopień naukowy doktora. Doktor honoris causa Uniwersytetu w Ajou. W 1980 r. był współzałożycielem Solidarności na Politechnice Śląskiej. W latach 1981–1989 prowadził działalność podziemną i opozycyjną. W trakcie obrad Okrągłego Stołu pełnił z ramienia Solidarności funkcję eksperta w zakresie górnictwa i ochrony środowiska.
W latach 1990–1994 pełnił funkcję prezesa Wyższego Urzędu Górniczego. W okresie 1997–2001 minister gospodarki, a w latach 2000–2001 wiceprezes Rady Ministrów w rządzie Jerzego Buzka. Poseł na Sejm X, I i III kadencji. Członek Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Od początku powstania samorządu gospodarczego zaangażowany w jego rozwój. Wieloletni przewodniczący Rady Regionalnej Izby Gospodarczej w Katowicach, a także przewodniczący Rady Krajowej Izby Gospodarczej. Został odznaczony m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz wieloma odznaczeniami zagranicznymi. Uhonorowany najwyższymi wyróżnieniami środowisk gospodarczych, m.in. Złotą Statuetką BCC, Złotą Odznaką KIG, Diamentowym Laurem Umiejętności RIG, Perłą Honorową Polskiej Gospodarki, Statuetką Stowarzyszenia im. E. Kwiatkowskiego. W 2014 r. otrzymał Krzyż Wolności i Solidarności. W 2019 r. wyróżniony honorowym obywatelstwem Gliwic.