Niestety, w walce z Covid-19 wiele krajów działa krótkodystansowo
O przyszłych skutkach pandemii, emocjach przeszkadzających w rozumieniu świata i o niuansach tzw. modelu szwedzkiego z dr Anetą Afelt rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Czym zajmuje się geografia zdrowia?
Aneta Afelt: Geografia zdrowia jest specyficznym obszarem działalności interdyscyplinarnej. Formalnie weszła do kanonu geografii w latach 50. XX w. i już wówczas wyróżniano tu dwa podejścia: humanistyczne i środowiskowe. W podejściu humanistycznym zastanawiano się, w jaki sposób interakcja między ludźmi i poziom ekonomiczny społeczeństw są odpowiedzialne za jakość zdrowia i różnice między populacjami. W podejściu środowiskowym, inaczej ekologicznym, analizuje się wpływ środowiska społecznego i przyrodniczego na zdrowie ludzi. Z punktu widzenia biologii nie jesteśmy organizmem izolowanym, ale częścią ekosystemu. Z kolei zaplanowana i przypadkowa działalność ludzka, nazywana antropopresją, powoduje zwykle masywne zmiany ekosystemu, w związku z czym współcześnie mówi się raczej o socjoekosystemie, kształtowanym przez udział człowieka. To ujęcie geografii zdrowia jest dużo bardziej kompleksowe – obejmuje takie elementy geografii fizycznej jak analiza i zmienność warunków środowiskowych (przykładowo relacja między dynamiką zmian użytkowania terenu a fragmentacją naturalnych i seminaturalnych siedlisk), co okazuje się niezwykle interesujące z punktu widzenia epidemiologii, również rozumianej inaczej niż dotąd.
Dotychczas epidemiologia była nauką związaną z analizą zdrowia populacji w warunkach rozpowszechniania się chorób. Mieliśmy dwa podejścia: epidemiologię dotyczącą człowieka i dotyczącą zwierząt (zooepidemiologia). Tymczasem, patrząc na powiązanie człowieka ze środowiskiem, powinniśmy traktować obie składowe epidemiologii komplementarnie, zgodnie z koncepcją jednego zdrowia – One Health. Podstawowym założeniem jest tutaj współzależność zdrowia człowieka od warunków, w których on żyje w niszy socjoekologicznej, czyli od warunków środowiska ożywionego i nieożywionego. Koncepcja ta powstała w 2004 r. podczas konferencji w Nowym Jorku, która odbywała się pod hasłem „One World – One Health”. Jest to w istocie powrót do medycyny z XIX w., kiedy wprost mówiono o współzależności zdrowia ludzi i zwierząt. Na przykład termin „szczepionka”, czyli vaccine, pochodzi od słowa vacca, czyli „krowa”, co jest związane z wykorzystaniem wirusa ospy krowianki do stworzenia szczepionki przeciwko ospie prawdziwej.
Wyniki badań wskazują, że około 75 proc. chorób ludzkich pochodzi od zwierząt, czyli bierze się z naturalnej cyrkulacji patogenów (bakterii, wirusów, grzybów, pasożytów). Krąg kulturowy, w którym toczy się nasza codzienność – nazywany cywilizacją Zachodu – w znacznej mierze przestał postrzegać środowisko przyrodnicze jako kompleks. A jeszcze 150 lat temu uważaliśmy, że środowisko, w jakim działamy, ma wpływ nie tylko na nasz status ekonomiczny, ale także na nasze zdrowie. Przecież broń biologiczna to nie jest wynalazek współczesny! Już w wiekach średnich podrzucano do oblężonych twierdz chore zwierzęta albo zatruwano wodę pitną patogenami chorobotwórczymi. Paleopatologia, dziedzina nauki, która poszukuje śladów patogenów z przeszłości (m.in. przez analizę pozostałości toalet), potwierdza, że choroby nękające nas współcześnie były znane również w przeszłości. Historia ludzkości jest naznaczona sinusoidalną zmiennością warunków zdrowotnych całych populacji. Człowiek poprzez swoją działalność przyczynia się do rozwoju zagrożenia epidemiologicznego, choćby za sprawą przemieszczania ludności, towarów, zwierząt między odległymi niszami socjoekologicznymi. Tak było po drugiej wojnie światowej, kiedy żołnierze armii amerykańskiej czy kanadyjskiej, wracając do domu, przywozili malarię, wirusa dengi i całą masę chorób, które zostały przez to introdukowane w Ameryce Północnej. Podobnie rzecz się ma z marynarzami. W połowie XIX w. śmiercionośną epidemię cholery w Londynie wywołał wirus, który teoretycznie był dobrze znany. Jednak obcy szczep, przewieziony statkiem z Singapuru na nowy teren, spowodował wielkie spustoszenie. I tak dzieje się przez całą historię ludzkości.
KB: Obecna sytuacja pandemiczna to wciąż wspinanie się po sinusoidzie?
AA: Tak. Jesteśmy silnie połączeni przez transport lotniczy, szybki transport lądowy, wymianę towarów i ludzi, co jest charakterystyką globalizacji i jedną z cech antropocenu, czyli epoki dominacji człowieka. Skróciliśmy dystans geograficzny, choć odległość fizyczna się nie zmieniła. Jeżeli podróż z Paryża na Tajwan trwa zaledwie 11 godzin, a organizm zarażony koronawirusem potrzebuje nawet dwóch tygodni, aby mogły wystąpić symptomy choroby – to widać jak na dłoni, że sami rozsialiśmy tego wirusa po świecie w ciągu mniej niż pół roku. Dokładniej mówiąc, zrobili to nosiciele przedobjawowi i bezobjawowi, którzy przemieszczali się na duże odległości transportem lotniczym albo lądowym. Z sytuacją tak masowego namnożenia wirusa w tak krótkim czasie spotkaliśmy się po raz pierwszy w historii ludzkości. To kamień milowy w epidemiologii, ale też w geografii zdrowia.
REKLAMA
KB: Jakie będą tego skutki?
AA: Skutki już są obecne, zarówno społeczne, jak i ekonomiczne. Przede wszystkim zmieniliśmy styl życia. Ekonomiści i socjologowie w ostatnich latach zapowiadali przejście na komunikację zdalną, rezygnację z kontaktów bezpośrednich na rzecz świata wirtualnego w perspektywie najbliższych 20–50 lat. Tymczasem osiągnęliśmy to w ciągu kilku tygodni, co jest prawdziwą rewolucją. Jako społeczność obawialiśmy się wejścia w nowy sposób komunikacji wirtualnej. Byliśmy przyzwyczajeni do bezpośredniego kontaktu, umożliwiającego obserwację mowy ciała, odczuwanie energii interlokutora. Przy komunikacji zdalnej tracimy aspekty fizycznej obecności, ale porozumiewamy się równie efektywnie.
Ograniczyliśmy także bezpośrednią aktywność zewnętrzną. Zrezygnowaliśmy ze stacjonarnego kupowania towarów, które można kupić w dużych ilościach – wody, cukru, mąki, produktów chemii gospodarczej – co doprowadziło do przejścia znacznej części handlu do sieci. Natomiast po pieczywo, świeże warzywa i wędliny, czyli produkty o krótkiej przydatności do spożycia, skierowaliśmy się do małych, osiedlowych sklepików. Pozwoli nam to na odbudowę kontaktów sąsiedzkich, na odtworzenie małych ojczyzn, co jest dobre dla społeczności, bo buduje więź.
Nowa sytuacja wymaga nowej filozofii turystyki, która również przyczynia się do przenoszenia patogenów z różnych, odległych geograficznie miejsc do naszego ekosystemu. W nowym środowisku przywiezione przez nas patogeny mogą stanowić zagrożenie. Co ważne, turyści są przeważnie nieświadomymi zagrożenia wektorami, czyli potencjalnymi roznosicielami patogenów lub chorób.
Kolejnym wyzwaniem jest walka z wykluczeniem cyfrowym. Tu trzeba działać w skali globalnej, bo wszyscy powinni mieć zapewnioną łączność cyfrową. Przy okazji z dużym prawdopodobieństwem będzie to także szansa na wytworzenie jednorodnego języka komunikacji.
Jako geograf zajmujący się powiązaniami środowiskowymi mającymi konsekwencje epidemiologiczne oczekiwałabym odbudowania dystansu geograficznego, czyli powrotu do regionalnego zaopatrywania się w żywność i do lokalnie rozwijanych ludzkich aktywności. Wtedy awokado będzie w naszej szerokości geograficznej rzadkim przysmakiem, ale w zamian mamy szansę odbudować lokalną równowagę ekosystemową – a zarazem ograniczyć tempo globalnej cyrkulacji patogenów.
Wreszcie powinniśmy opracować globalną strategię zarządzania sytuacją epidemiologiczną, korzystając z najnowszych zdobyczy nauki. SARS-CoV-2 ujawnia bez ogródek nasze słabości – brak współpracy międzynarodowej jest sprzymierzeńcem sukcesu transmisji wirusa. W szczególności nie radzą sobie w pojedynkę kraje, które są na niższym poziomie rozwoju naukowego i ekonomicznego, nie mają odpowiednich zasobów ekonomicznych, by zorganizować skuteczną opiekę zdrowotną i blokady rozprzestrzeniania się wirusa. A globalne rozwiązanie problemu leży w naszym interesie. Choć jesteśmy społecznościami różniącymi się kulturą, obyczajowością i oczekiwaniami, to jeśli nie chcemy kompletnie zlikwidować kontaktów interpersonalnych między krajami, powinniśmy wypracować strategię globalnego zarządzania ryzykiem. Nie unikniemy problemu epidemii, bo jesteśmy częścią środowiska przyrodniczego, a to nie jest ani pierwszy wirus, ani ostatni.
KB: W walce z SARS-CoV-2 silną bronią okazuje się modelowanie matematyczne.
AA: Modelowanie to składowa analizy procesów globalnych, dlatego potrzebny jest duży zespół interdyscyplinarny, złożony z matematyków, programistów, lekarzy, genetyków, biologów, a nawet geografów. Łącząc swoje kompetencje, są oni w stanie tworzyć modele konceptualne, a następnie opisywać je dostępnymi narzędziami matematycznymi i te narzędzia rozbudowywać.
Dziś mamy w Polsce opracowane trzy dobre modele rozwoju epidemii SARS-CoV-2. Pierwszy, prezentowany przez Wydział Matematyki i Informatyki Uniwersytetu Warszawskiego, jest typowym modelem globalnym (generalnym), pokazującym tendencje rozwoju sytuacji w kraju, regionie i na kontynencie. Służy prognozowaniu sytuacji w zależności od wielu zmiennych: liczby testów, odsetka testów pozytywnych, wielkości populacji czy parametrów samej choroby.
Drugi rodzaj modelowania jest prezentowany przez grupę MOCOS z Politechniki Wrocławskiej. Tu nacisk położono na zarządzanie epidemią. Wykazano pozytywne skutki stosowania aplikacji śledzących, które pozwalają identyfikować w naszej przestrzeni inne urządzenia zawierające informacje o stanie zdrowia właścicieli. MOCOS pokazuje, że dystansowanie społeczne w przypadku wirusa SARS-CoV-2 może przynieść wymierne korzyści i pozwala lepiej kontrolować sytuację. Jednocześnie wyniki modelowania ujawniają szalenie ważną epidemicznie i społecznie zależność: jeśli identyfikacja ludzi, którzy byli w kontakcie z osobą zakażoną, trwa dłużej niż trzy dni, rozprzestrzenianie się wirusa staje się niemożliwe do kontrolowania. To dlatego tak ważna jest indywidualna odpowiedzialność. Jesteś chory, masz potwierdzone zakażenie SARS-CoV-2 – poinformuj wszystkich, z którymi kontaktowałeś się do trzech dni wstecz od wystąpienia objawów. W Niemczech prof. Christian Drosten rekomenduje prowadzenie dziennika epidemicznego, w którym codziennie zapisywalibyśmy, z kim mieliśmy fizyczny kontakt. Ułatwia to identyfikację naszych kolegów, współpracowników, członków rodziny w sytuacji zagrożenia. Gorąco rekomenduję tę metodę.
Z kolei model rozwijany w Interdyscyplinarnym Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego na UW to model agentowy, uwzględniający dwa komponenty: równania matematyczne opisujące propagację choroby oraz reprezentację liczebną i przestrzenną naszej społeczności. Główną ideą jest możliwie pełna reprezentacja struktury społecznej do poziomu poszczególnych osób przebywających na terytorium Polski oraz ich kontaktów. Model został opracowany już 10 lat temu w odniesieniu do wirusa grypy, a ponieważ SARS-CoV-2 rozprzestrzenia się w zbliżony sposób, dostosowanie do tegorocznej pandemii nie trwało długo. W modelu możemy śledzić rozwój epidemii na siatce geograficznej w rozdzielczości 1 km2, z uwzględnieniem faktu, że kontakty fizyczne, przez które dochodzi do przekazywania wirusa, odbywają się w charakterystycznych dla naszego życia miejscach: w gospodarstwach domowych, miejscach pracy, przedszkolach, szkołach, na uczelniach czy ulicach. Dzięki temu można uzyskać odpowiedzi na wiele pytań: Jaki uzyskamy efekt, jeśli wszyscy będą przestrzegać dystansowania? Co się wydarzy, jeżeli wirus będzie miał wyższą zakaźność, a co – jeżeli zamkniemy szkoły? W naszym modelu agentem jest każdy polski obywatel, który w zależności od grupy wiekowej wykazuje typową aktywność. Ten złożony, kompleksowy model pozwolił na stworzenie realnych prognoz rozwoju epidemii w kraju. Niestety, byliśmy precyzyjnie blisko rzeczywistości… Jest to również test możliwości złożonych modeli o składowej geograficznej, których praktyczne zastosowanie wydaje się uzasadnione.
KB: W mediach wiele mówi się o zagrożeniu koronawirusem. Tak wiele, że część społeczeństwa odczuwa już przesyt. Skutek jest odwrotny – rośnie grupa osób, które zaprzeczają istnieniu problemu i nie chcą się stosować do zaleceń sanitarnych: dystans, dezynfekcja, maseczka.
AA: W Polsce z pewnością brakuje społecznej edukacji o chorobie Covid-19 na poziomie podstawowym. Obecnie przebywam na stażu naukowym na południu Francji i jestem pod wrażeniem, jak działają tutejsze media publiczne, które organizują debaty specjalistów, objaśniających problem niespecjalistycznym językiem. Dzięki temu społeczeństwo jest poinformowane na odpowiednim poziomie i zachowuje się racjonalnie. Natomiast Polacy, jak wynika z moich obserwacji, reagują emocjonalnie. Co więcej, we Francji osoby publiczne nie wypowiadają się w sprawie epidemii, jej przebiegu czy efektów zdrowotnych, jeśli nie są specjalistami. Oficjalna narracja jest nasycona racjonalną wiedzą, na pytania obywateli odpowiadają poszczególni specjaliści. Oczywiście na porządku dziennym są też różnego rodzaju sensacyjne doniesienia, zostają one jednak szybko zracjonalizowane przez rzeczową narrację, opartą na faktach i wiedzy.
KB: Jak powinno się wyjaśniać specyfikę epidemii SARS-CoV-2?
AA: W każdej społeczności jest grupa osób objawowych, czyli wykazujących symptomy – pozwalające na stwierdzenie choroby bądź nie. W przypadku SARS-CoV-2 wiadomo, że istnieje grupa zarażonych, którzy nie mają symptomów fizycznych, gdy wirus jest aktywny w ich organizmie. Druga grupa to osoby z symptomami, które mogą być mylone z przeziębieniem, a trzecia – osoby mające tak silne symptomy, że będą szukać pomocy medycznej. W naszych warunkach szacunki wskazują, że co 6.–10. osoba zarażona wirusem SARS-CoV-2 zwróci się o pomoc medyczną ze względu na stan zdrowia gorszy niż zwykłe przeziębienie. Pozostali zakażeni to osoby asymptomatyczne lub słabo symptomatyczne. Jeżeli zatem rejestruje się 6 tys. przypadków potwierdzonych pozytywnymi testami, to w rzeczywistości mamy od 36 tys. do 60 tys. osób, które są nowymi nosicielami wirusa danego dnia. Im większa liczba kontaktów międzyludzkich, tym szybciej rośnie liczba ludzi, którzy mogą być nosicielami przedobjawowymi, a później mieć objawy zakażenia.
Na początku pandemii, kiedy wdrożyliśmy lockdown, z danych Państwowego Zakładu Higieny wynikało, że średnia liczba osób, które miały kontakt z zakażonym, wynosi 2,7. Ponieważ średnia liczebność rodziny w Polsce według danych GUS to 2,6 osoby, oznacza to, że w lockdownie zakażenie pozostawało przeważnie lokalne, niejako w rodzinach. Po wakacjach mieliśmy już 8 osób w kontakcie z zarażonym. Mimo to dzieci wróciły do szkoły, a my – do pracy, więc na skutki nie trzeba było długo czekać. Obecnie wykrywamy dużą liczbę zakażeń, która jest konsekwencją sytuacji z początku września.
Na podstawie swoich obserwacji harmoniczności w przebiegu liczby rejestrowanych potwierdzonych zakażeń wyróżniam dwa cykle: trzytygodniowy i sześciotygodniowy. Trzytygodniowy występuje wtedy, gdy rozluźniamy nasze zachowania albo nie wykrywamy ogniska zakażenia. Wtedy po trzech tygodniach obserwujemy znaczącą liczbę osób, które szukają pomocy medycznej. Jeżeli ognisko zostanie zidentyfikowane i odizolowane, to w odpowiednim czasie ulega wygaszeniu. Natomiast jeżeli ognisko nie zostanie wychwycone, to po sześciu tygodniach mamy do czynienia z „samozapłonem”. Pojawia się bardzo duża liczba osób szukających pomocy medycznej, ale też osób asymptomatycznych i słabo symptomatycznych, które do lekarza się nie zgłaszają – co skutkuje dalszym narastaniem liczby zakażonych. Z taką sytuacją mamy obecnie do czynienia w Polsce, we Francji, Hiszpanii czy w Czechach, wszędzie tam, gdzie utracono kontrolę nad liczbą kontaktów. Jeśli teraz w Polsce współczynnik reprodukcji wirusa wynosi 1,5–1,6, to znaczy, że na przełomie listopada i grudnia będziemy mieli 200 tys. zakażonych w ciągu doby i będziemy wykrywać dziennie 15–20 tys. potwierdzonych przypadków SARS-CoV-2.
KB: Czyli sytuację da się przewidzieć?
AA: Już kilka tygodni temu informowaliśmy w raporcie PAN „Zrozumieć Covid-19”, że należy się spodziewać dużej liczby zachorowań jesienią, gdyż z powodu chłodu przenosimy swoją aktywność do pomieszczeń zamkniętych z dużą liczbą osób, a więc stwarzamy idealne warunki do rozprzestrzeniania się wirusa. Wraz z nadejściem chłodu nasze organizmy muszą dostosować się do częstych zmian temperatury – zimna na dworze i ciepła w pomieszczeniach, co dodatkowo obciąża nasz układ odpornościowy. Kolejnym czynnikiem ryzyka są koinfekcje. W przypadku jednoczesnej infekcji grypy i SARS-CoV-2 oraz istnienia chorób współistniejących (otyłości, cukrzycy czy nowotworu) gwałtownie rośnie ryzyko niepomyślnego przebiegu choroby.
KB: Jak więc skutecznie walczyć z tym złem?
AA: Wiele osób w przestrzeni publicznej zastanawia się nad skutecznością różnych modeli walki z pandemią. Myślę tu o modelach szwedzkim, europejskim czy tajwańskim (na Tajwanie udało się odizolować wszystkich zarażonych). Każdy z nich ma swoich zwolenników, zależnie od tradycji etnicznej i pozycji poszczególnych grup wiekowych w danej społeczności. W kulturze europejskiej seniorzy są cenieni wysoko – jako nestorzy rodów i ludzie światli, którzy wnoszą wiedzę. Dlatego zgodnie z tradycją są otaczani szczególną opieką. Z kolei w krajach skandynawskich większa uwaga jest skierowana na osoby aktywne zawodowo, które mają dzieci na utrzymaniu. Względy kulturowe powodują, że w różnych krajach przyjmowane są różne strategie walki z pandemią. W Polsce mamy 7 mln ludzi w wieku powyżej 55 lat, wśród których wskaźnik śmiertelności związanej z Covid-19 jest znaczący. Zrozumiałe jest zatem, że osobom decyzyjnym trudno brać na siebie brzemię wyboru rozwiązania, które może skutkować gwałtownym przyrostem zgonów.
Warto przy okazji wyjaśnić, czym jest tak zwany model szwedzki, w prasie często komentowany jako strategia zmierzająca do uzyskania odporności stadnej (w epidemiologii – odporności zbiorowiskowej). Chodzi tu o umożliwienie wirusowi swobodnego penetrowania społeczności, co skutkuje z reguły szybkim zakażaniem się dużych grup. Według modeli matematycznych po przejściu kontaktu z patogenem przez 60 proc. społeczności transmisja wirusa spada, aż do ustania zagrożenia. Koszty społeczne to: bardzo duże zapotrzebowanie na opiekę medyczną w krótkim czasie, brak realnej kontroli nad zdrowotnymi konsekwencjami zakażenia w populacji, duża liczba zgonów w krótkim okresie. Umierają wtedy także osoby, które nie mogą uzyskać pomocy w przeciążonym systemie opieki zdrowotnej, nawet jeśli nie są zakażone nowym patogenem.
Dlaczego użyłam sformułowania: tak zwany model szwedzki? Jeżeli przyjrzymy się tamtemu społeczeństwu, zauważymy, że jest pod wieloma względami inne niż społeczeństwa z naszej części Europy. Szwedów cechują: duże zaufanie do rządu, nauki i specjalistów, wysoki poziom indywidualnej i zbiorowej odpowiedzialności, działanie zespołowe. Z ostracyzmem społecznym spotykają się postawy nieodpowiedzialności, np. chodzenie do pracy w trakcie choroby. Wszystko to sprawia, że w tym kraju de facto prowadzona jest polityka nieróżniąca się zasadniczo od polityki innych państw Europy, a dynamikę rozprzestrzeniania się wirusa warunkuje odpowiedzialność społeczności. Może to jest właśnie model szwedzki, który powinniśmy adaptować u siebie?
KB: Czy pokusi się pani o ocenę decyzji polityków i administracji w związku z walką z koronawirusem?
AA: Ja na szczęście takich decyzji podejmować nie muszę. Każda z nich, choć dotyczy ogółu społeczeństwa, przekłada się na losy pojedynczego mieszkańca, jego sytuację ekonomiczną, zdrowotną i społeczną. Jako naukowiec dostarczam informacje, interpretacje faktów zgodnie z najlepszą wiedzą. Wybrałam ten zawód, bo dociekanie faktów jest pasją mojego życia. Natomiast podejmowanie decyzji dotyczących innych osób jest trudne, a odpowiedzialność za nie ma charakter nie tylko polityczny, ale też osobisty i wiąże się z dużym kosztem emocjonalnym.
KB: Czy Polacy są otwarci na wiedzę?
AA: Obecnie na świecie, także w Polsce, obserwujemy polaryzację między grupą społeczną bazującą na emocjach a grupą, która opiera się na faktach. W obu grupach znajdują się naukowcy, którzy są przecież tylko ludźmi, więc podlegają takim samym prawom biologicznym jak reszta społeczeństwa. Znam biologów molekularnych, których przypisalibyśmy do grupy emocji. W mojej ocenie przestrzenią publiczną zawładnął populizm, który żeruje na emocjach i przedkłada krótki dystans planowania nad dalekosiężne cele. Niestety, w walce z pandemią wiele krajów działa krótkodystansowo, gdyż – jak mówiłam wcześniej – nie ma globalnej polityki mierzenia się z tym zjawiskiem.
Prezes Polskiej Akademii Nauk powołał interdyscyplinarną grupę doradczą, która opracowała publikację „Zrozumieć Covid-19”. Tłumaczymy w niej, jak wygląda sytuacja i jakie są lub będą konsekwencje naszych działań. Rolą naukowca jest przedstawienie faktów, a nie decydowanie, jak postępować. Brakuje edukatorów, aby wyjaśniać społeczeństwu, jak działa nauka, co daje społeczeństwu, a w rezultacie – jak zarządzać wiedzą.
KB: Naukowcy zjednoczyli się w walce z koronawirusem, w kwestii pandemii nauka jest otwarta.
AA: To pierwszy raz w historii ludzkości, kiedy naukowcy ścigają się z chorobą, a nie ze sobą. Dotychczas uczestniczyliśmy w wyścigu o lepszy wynik, pierwszą publikację. Teraz ścigamy się razem, bo potrzebujemy wspólnej wiedzy. Nauka ponownie stała się otwarta. Jeżeli mówimy o faktach naukowych, to w istocie mówimy o wyniku działania opartego na konkretnej metodyce. Każdy może tę metodykę powtórzyć i uzyskać porównywalny wynik. Jeżeli wyniki są różne, to albo metoda jest niewłaściwa, albo nie wolno nam mówić o odkryciu naukowym. Działalność naukowa ma charakter ekskluzywny, ale jej wyniki powinny być dostępne publicznie i tłumaczone społeczeństwu językiem popularnym. I tak się dzieje obecnie: czasopisma publikują w otwartym dostępie online wszystkie wyniki badań, a równocześnie trwa transponowanie wiedzy do społeczeństwa. Tak właśnie pracuje się dziś nad lekiem i szczepionką na SARS-CoV-2. W maju nobliści wystosowali postulat, aby szczepionka była dobrem społecznym i nie podlegała patentowi w trosce o przyszłość ludzkości. Szkoda, że ten postulat nie jest nagłaśniany przez media.
Otwarta nauka i dostęp do Internetu dają przestrzeń do dyskusji, które niestety często nie mają wartości intelektualnej. Dziś każdy z nas może uważać się za specjalistę w każdej dziedzinie – i stać się „autorytetem”, jeśli zbierze odpowiednio dużo podobnych sobie „wyznawców”, bazujących również na emocjach lub nielogicznym przedstawianiu okoliczności. Na szczęście w kontrze do tego ruchu można dostrzec osoby, które działają interdyscyplinarnie, starając się budować całościowy obraz świata. Może jest on niekompletny i niedoskonały, bo składany z puzzli różnych dyscyplin naukowych, ale fakt, że owe starania są coraz lepiej widoczne, pozwala na optymistyczne prognozy.
Dr Aneta Afelt zajmuje się geografią zdrowia i geografią fizyczną. W swoich badaniach koncentruje się na interdyscyplinarnym zastosowaniu aparatu badawczego geografii w kompleksowych analizach epidemiologicznych dotyczących krajów Azji Południowo-Wschodniej. Za szczególnie ważny obszar zastosowań geografii i nauk o środowisku przyrodniczym uważa koncepcję One Health, której filozofią jest współzależne rozpatrywanie zdrowia ludzi, zwierząt i środowiska w niszy socjoekologicznej. Uczestniczy w międzynarodowych projektach z zakresu epidemiologii i zdrowia publicznego, prowadzonych m.in. przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). W kwietniu 2018 r. wraz z kolegami opublikowała artykuł prognozujący ryzyko wybuchu nowej epidemii koronawirusów w regionie Azji Południowo-Wschodniej: „Bats, coronaviruses, and deforestation: toward the emergence of novel infectious diseases?” („Frontiers in Microbiology”). Od kilku miesięcy skupia się głównie na analizie sytuacji epidemiologicznej związanej z SARS-CoV-2 w kraju i na świecie. Pracuje w Interdyscyplinarnym Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego. W marcu 2020 r. została członkiem zespołu ds. Covid-19 przy Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz konsultantem naukowym krajowych przedstawicieli zajmujących się Covid-19 przy Europejskiej Radzie ds. Badań Naukowych (ERC). Od 30 czerwca br. jest sekretarzem zespołu doradczego ds. Covid-19 przy prezesie PAN. Od października 2019 r. gości w grupie badawczej Espace-DEV, modelującej nisze socjoekologiczne. Laboratorium to jest afiliowane przy IRD – Institut de Recherche pour le Développement w Montpellier (Francja).