Narracja o wadach narodowych to narzędzie kolonialnej dominacji

  • Prof. Marek Kochan. Fot. SWPS
    Prof. Marek Kochan. Fot. SWPS

*Polska ma unikalną, podwójną perspektywę kolonializmu: była zarówno kolonizatorem na wschodzie, jak i ofiarą kolonializmu ze strony mocarstw zaborczych i Związku Radzieckiego.

*Swoisty rasizm w postaci ojkofobii, czyli niechęci do własnej społeczności, jest w mediach w Polsce, niestety, wciąż bardzo powszechny. Moim zdaniem to kompromitujące zarówno intelektualnie, jak i moralnie.

*Co ciekawe, w ukraińskich i białoruskich badaniach postkolonialnych Polska zwykle nie jest postrzegana jako kolonizator. Wręcz przeciwnie – związki z Polską często legitymizują ich aspiracje dołączenia do zachodniego świata.

*Gdy ktoś podkreśla narodową dumę czy chce celebrować osiągnięcia, spotyka się często z krytyką czy nawet ostracyzmem, zaś wskazywanie rzekomych wad narodowych czy publiczne szydzenie z cech zbiorowości przynosi granty, popularność i uznanie.

Z prof. Markiem Kochanem rozmawia Kamil Broszko.

KB: Zajmuje się pan profesor narracjami postkolonialnymi w języku. W świecie anglosaskim takich badań robi się sporo, ale są one naznaczone perspektywą krytyczną i czynione z pozycji kolonizatora. W Polsce badania w takim nurcie powinny być chyba prowadzone z perspektywy kolonizowanego?

MK: To niezwykle interesujące zagadnienie. Polska zajmuje wyjątkowe miejsce w literaturze postkolonialnej, o czym pisała między innymi Clare Cavanagh w swoim eseju „Postkolonialna Polska”. Nasz kraj ma specyficzną historię: w dawnych wiekach był kolonizatorem na wschodzie, na terenach dzisiejszej Ukrainy i Białorusi, natomiast w nowożytności sam doświadczył utraty niepodległości, rozbiorów i obcej dominacji.

Ta podwójna perspektywa – zarówno kolonizatora, jak i kolonizowanego – jest unikalna. Możemy to dostrzec na przykład w twórczości Josepha Conrada. W „Jądrze ciemności” jest scena, w której narrator, biały mężczyzna, patrzy z empatią na cierpienie zniewolonych Afrykanów. Conrad, pochodzący z Polski, kraju naznaczonego doświadczeniem utraty suwerenności, wnosi do światowej literatury tę specyficzną wrażliwość.

Oczywiście nasza historia silniej rezonuje z doświadczeniem bycia skolonizowanym. Dlatego polska perspektywa w badaniach postkolonialnych różni się od zachodniej. Co więcej, w zachodniej teorii kolonializmu często pomija się fakt, że Rosja także była kolonizatorem. Zwykle utożsamiano kolonializm z potęgami zamorskimi, jak Anglia czy Francja, podczas gdy mało mówi się o tym, że Rosja kolonizowała ogromne obszary Europy Wschodniej i Azji.

KB: Czy pana interpretacja jest powszechna w krajowych badaniach postkolonialnych, czy raczej dostrzega pan wśród innych badaczy naśladownictwo zachodnich wzorców?

MK: W części badań można zauważyć kopiowanie anglosaskiej perspektywy, co nie zawsze pasuje do naszej specyfiki geopolitycznej. Co ciekawe, w ukraińskich i białoruskich badaniach postkolonialnych Polska zwykle nie jest postrzegana jako kolonizator. Wręcz przeciwnie – związki z Polską często legitymizują ich aspiracje dołączenia do zachodniego świata.

Dla badaczy z Ukrainy i Białorusi głównym kolonizatorem jest Rosja, podczas gdy przynależność do Rzeczpospolitej jawi się jako symbol kulturowej i cywilizacyjnej przynależności do Europy. Tymczasem w Polsce część badaczy przyjmuje narracje krytyczne wobec własnej historii, co w mojej ocenie jest jałowym kopiowaniem zachodnich wzorców. Owszem, możemy się biczować za kolonie na Madagaskarze, których nigdy nie mieliśmy, ale co to wnosi do rozumienia polskiej współczesności?

KB: Owe narracje autokrytyczne miałyby być naszym postkolonialnym dziedzictwem?

MK: Nasza tożsamość zbiorowa wciąż jest naznaczona wpływem kolonizatorów. Ponieważ jednak sowiecka Rosja stała niżej cywilizacyjnie i kulturowo, pojawił się tzw. hegemon zastępczy, czyli zgeneralizowany, idealizowany „Zachód”. Po 1989 r. odzyskaliśmy formalną wolność, ale mentalność wielu osób nadal odzwierciedla kolonialne schematy. Widać to w dominacji elit, które ukształtowała sowiecka rzeczywistość. Ludzie ci narzucili części społeczeństwa pogardliwy obraz własnej wspólnoty, przekonanie, że jesteśmy gorsi od mitycznego Zachodu i powinniśmy bezrefleksyjnie go naśladować.

Szczególnie w ostatniej dekadzie zaczynamy jednak odrzucać tę negatywną narrację. Dostrzegamy, że Polska w wielu aspektach radzi sobie lepiej niż wiele krajów zachodnich. Wojna na Ukrainie była przełomem – pokazała, że to Polska miała rację, widząc w Rosji zagrożenie, podczas gdy zachodnie elity zbyt długo ignorowały imperialne ambicje Kremla, pozwalały się Rosji zbroić i w ten sposób przyczyniły się do agresji na Ukrainę.

KB: A co powoduje odrzucanie negatywnych narracji? Jakieś obiektywne sukcesy Polski?

MK: Oczywiście. Polska gospodarka rozwija się dynamicznie, a w kwestii migracji mamy tradycje, które warto podkreślać. Pierwsza Rzeczpospolita była przykładem dość harmonijnego współistnienia wielu grup etnicznych – Tatarzy, Żydzi, Romowie i inne grupy znajdowały tu swoje miejsce, nawet jeśli w pewnych momentach dochodziło do konfliktów. Szesnastowieczna Rzeczpospolita Obojga Narodów mogłaby być inspiracją dla Unii Europejskiej, wzorem partnerstwa i harmonijnego współżycia różnych narodów. Tymczasem Zachód nie poradził sobie z asymilacją imigrantów, co widzimy choćby na przykładzie Francji, Niemiec czy Belgii.

Widać więc, że nie jesteśmy „gorsi”, przeciwnie – mamy powody do dumy. Mimo to wciąż funkcjonują negatywne stereotypy, których emanacją jest na przykład postać nosacza sundajskiego, symbolizującego rzekomo typowego, przaśnego Polaka. Te memy również utrwalają postkolonialne schematy. Badałem tę sprawę szczegółowo (https://www.researchgate.net/publication/379022251_Krytyczny_autostereotyp_Polakow_w_memach_o_nosaczu_sundajskim).

W dużej mierze to kwestia kompleksów i niepewności niektórych naszych rodaków. Osoby, które same z jakichś powodów czują się gorsze, często przenoszą własne poczucie niższości na zbiorowość, żeby samemu poczuć się lepiej. Z kolei przedstawiciele elit społecznych powiązani z komunistycznym reżimem często mają interes w kreowaniu negatywnego obrazu Polski i Polaków – wówczas ich własne moralne kompromisy stają się mniej widoczne.

Polacy, którzy odnieśli sukces, jak Ignacy Jan Paderewski, udowadniali, że można odnosić wielkie sukcesy w świecie, być świadomym swojej wartości i jednocześnie lojalnym wobec własnej wspólnoty, być dumnym z bycia Polakiem. Takie podejście warto propagować, odrzucając destrukcyjne narracje.

KB: Czy w takim razie możemy w ogóle mówić o istnieniu wad narodowych? Czy istnieją przywary społeczeństw albo grup etnicznych?

MK: A zna pan jakieś typowe wady Amerykanów? A może Francuzów? Niech pan zapyta Francuza o ich przywary narodowe. Albo Japończyka. Nie sądzę, by ktoś normalny skupiał się na negatywnych cechach własnej zbiorowości i uważał je za kluczowe dla wspólnoty. Silne narody nie postrzegają swoich zbiorowości przez pryzmat cech negatywnych. Budują kolektywną tożsamość na tym, co dobre i co może być powodem do dumy. Wady to zachowania jednostkowe, a przypisywanie ich bez uzasadnienia całym grupom to na ogół nic innego jak rasizm. A gdy te grupy same sobie wady przypisują, trzeba się zastanowić nad przyczynami takiego stanu rzeczy. Nawet te nacje, które naprawdę mają coś poważnego na sumieniu, unikają przypisywania sobie zbiorowych win. Na przykład Belgowie, którzy pod wodzą króla Leopolda wzbogacili się na eksploatacji Konga i wymordowali 10 mln Kongijczyków, połowę populacji tego kraju (o czym można przeczytać w znakomitej książce Adama Hochschilda „Duch króla Leopolda”), nie uważają się za naród złodziei, rabusiów czy morderców, pewnie raczej myślą o sobie jako o dobrych Europejczykach. Nawet Niemcy, którzy nie tak dawno masowo poparli Hitlera, wojnę i eksterminację wielu milionów ludzi, nie myślą, że są narodem morderców, choć przecież mieliby powody. Gdyby ich zapytać, może powiedzieliby, że jako Niemcy są gospodarni, solidni, uczciwi. Aby chronić obraz wspólnoty, wymyślili sobie mitycznych, pozbawionych narodowości „nazistów”, którzy rozpętali wojnę i masowo mordowali inne narody. A kim są owi „naziści”? Może to „polscy naziści”, jak powiedziała obecna minister edukacji, której nazwisko przemilczę. Gdyby coś równie niemądrego powiedział minister edukacji w Izraelu czy we Francji, tego samego dnia straciłby stanowisko. A u nas tak się nie stało. Uznano, że to lapsus językowy, i pani minister zachowała stanowisko. To zdarzenie pokazało skalę demoralizacji ludzi, którzy czasem sprawują funkcje publiczne w Polsce.
My, Polacy, w trudnych okolicznościach, pod presją, jako naród w przeważającej większości w chwilach próby zachowywaliśmy się właściwie, a teraz mamy sobie przypisywać jakieś „wady narodowe”? To nieporozumienie.

Czy powinniśmy mówić o wadach Afrykanów albo o wadach innych grup etnicznych? To niemądre. Takie myślenie jest rasistowskie. To, co możemy i powinniśmy oceniać, to zachowania poszczególnych osób. Silne grupy etniczne budują swoją tożsamość wokół pozytywnych cech. Dyskurs o wadach narodowych jest moim zdaniem jednym z elementów postkolonialnej narracji. To właśnie opisał Edward Said w swojej sławnej książce „Orientalizm.”

W okresie upadku Rzeczpospolitej krytycy analizujący jego przyczyny starali się wskazać pewne negatywne zachowania zbiorowe, które mogłyby za to odpowiadać. W tamtym czasie piętnowano jednak konkretne zachowania, które rzeczywiście były dysfunkcyjne. Ale nikt nie mówił, że wszyscy Polacy są tacy, że cała zbiorowość ma wyłącznie lub przede wszystkim negatywne cechy. Obok zachowań negatywnych wskazywano też pozytywne, bilansowano obraz zbiorowości. Przypisanie całemu narodowi przede wszystkim wad to relikt z okresu braku niepodległości, konstrukcja kolonialna i postkolonialna.

KB: Może pan to rozwinąć?

MK: Kolonizatorzy zdobywają i utrzymują władzę nie tylko środkami militarnymi. Muszą również zapanować nad świadomością podbitych narodów. Weźmy na przykład Brytyjczyków w krajach arabskich czy Francuzów w ich koloniach w północnej Afryce. Ich siła militarna była niewystarczająca, aby utrzymać kolonie – mieli zbyt mało żołnierzy, by stale zapanować na rozległymi terytoriami i licznymi mieszkańcami podbitych krajów. Kluczowe było przekonanie podbitych ludów, że są gorsze, mniej inteligentne, a podporządkowanie się kolonizatorom to dla nich najlepsze wyjście. Aby podbici myśleli: „Lepiej żeby ktoś nami rządził, bo nie umiemy rządzić się sami”. Takie narracje rzeczywiście zaczęły być przyjmowane, a co gorsza, utrzymywały się również po odzyskaniu niepodległości. To właśnie teoria postkolonialna wyjaśnia, jak wmówiono Polakom, że są gorsi, głupsi, kłótliwi. To był sposób zaborców, głównie Rosjan, na utrzymanie władzy. Tymczasem jako Polacy jesteśmy geniuszami samoorganizacji, czego przykładem jest największa armia podziemna w Europie podczas II wojny światowej, licząca 350 tys. ludzi, czy dziesięciomilionowa Solidarność, budowana oddolnie, poza strukturami państwa. Ta zdolność zagrażała okupantom, więc starali się wmówić nam, że jej nie posiadamy.

Jeśli ludzie są przekonani o swojej niższości, mniej boli ich fakt, że ktoś nimi rządzi. Zaś naród dumny ze swojej historii i tradycji bardziej się buntuje, odrzuca władzę kolonizatora. Dlatego właśnie mówienie o „wadach narodowych” jest narzędziem dominacji. Silne narody robią o sobie takie filmy jak „Rydwany ognia”, a nie takie jak „Pokłosie”, zafałszowane na poziomie realiów i konkluzji.

KB: Panie profesorze, ale co z kulturą? Co z literaturą powojenną, ale też przedwojenną? Co z wadzeniem się z polskością?

MK: Po 1945 r., jeśli dotyczyło to twórców mieszkających w Polsce, publikujących w oficjalnym obiegu, trudno odbierać wadzenie się z polskością inaczej niż jako formę służalczości wobec komunistów i Związku Sowieckiego. To wpisywało się w komunistyczną propagandę, służyło uzasadnianiu kolonialnej zależności od sowieckiej Rosji . Oczywiście niektórzy z krytykujących mogli mieć pewne ambicje i talent, ale działali w określonych warunkach społecznych.

Wcześniej, w wiekach potęgi Rzeczpospolitej, obecna w kulturze analiza stereotypów narodowych zakładała równowagę – wskazywano zarówno cechy i zachowania pozytywne, jak i negatywne, przy czym te pierwsze dominowały. Potem te proporcje stopniowo ulegały zmianie, po zaborach krytyka dominowała już nad afirmacją. Obecnie jednak, paradoksalnie w okresie prosperity, imponującego wzrostu gospodarczego ostatnich dekad, dominują dyskursy postkolonialne, narzucające narrację przede wszystkim czy niemal wyłącznie negatywną. W czasach PRL, gdyby ktoś pisał, że Polacy mają piękne cechy jako naród, a Rosjanie to barbarzyńcy i okupanci, nie mógłby publikować ani robić kariery naukowej. Pewnie skończyłby w więzieniu.

Niestety, podobny mechanizm działa także po 1989 r. Gdy ktoś podkreśla narodową dumę czy chce celebrować osiągnięcia, spotyka się często z krytyką czy nawet ostracyzmem, zaś wskazywanie rzekomych wad narodowych czy publiczne szydzenie z cech zbiorowości przynosi granty, popularność i uznanie. Mówienie o heroizmie czy bohaterstwie jako zachowaniach ikonicznych dla zbiorowości często napotyka opór, choć powoli zaczyna się to zmieniać.

Spójrzmy na przykład muzeum w Markowej, poświęconego rodzinie Ulmów. Dlaczego przez pierwsze 25 lat transformacji nie powstało podobne miejsce? Dlaczego polski dyskurs był zdominowany przez narrację o „wadach narodowych”, a nie gloryfikowano setek tysięcy przykładów heroizmu? To właśnie jest efekt postkolonialnego myślenia. Wstyd ma dominować nad poczuciem dumy z przynależności do polskiej wspólnoty.

KB: Ocenia pan sytuację z pozycji katedr i dyskursu stricte intelektualnego. To nie jest dla każdego, nawet ludzie światli nie chcą wnikać aż tak głęboko w różne tematy.

MK: Ale czytają gazety, zaglądają na portale internetowe, prawda?

KB: Właśnie do tego chciałem nawiązać.

MK: Otóż w mediach często sączona jest antypolska propaganda. Buduje się wizerunek Polaków jako ludzi gorszych, mniej wartościowych, zachowujących się niewłaściwie. Weźmy choćby przykład doniesień o incydentach za granicą: „Polacy źle się zachowali”. Kto? Czterech rodaków, którzy dopuścili się jakiegoś niewłaściwego czynu. Czy ich zachowanie definiuje Polaków jako takich? Nie. To były działania jednostek, ludzi niekulturalnych, a nie zachowania wynikające z narodowości. W każdej zbiorowości trafiają się jednostki zachowujące się niewłaściwie, nie ma sensu robić z tego cechy całej zbiorowości.

Przeprowadziłem badania na temat języka używanego w mediach i jego roli w utrwalaniu negatywnego stereotypu Polaka. Kluczowym mechanizmem jest coś, co można nazwać „etnizacją patologii”. Nie mówi się o konkretnej osobie, powiedzmy panu X z miejscowości Y, ale o Polaku jako przedstawicielu całej grupy narodowej. Polskość zostaje sprowadzona do kontekstu patologii.

W mediach, które przeanalizowałem, często widnieją tytuły w rodzaju: „Polacy nie wiedzą”, „Polacy popełniają błędy”, „Polacy się trują”, „Polacy źle się odżywiają”. Rzecz jasna, mowa tu o jakiejś części społeczeństwa, jednak to negatywne uogólnienie staje się dominującym przekazem. Czy w niemieckich mediach zdarzają się nagłówki typu „Niemcy nie myją zębów”? Nie sądzę. Tymczasem w analizowanych przeze mnie w innym badaniu publikacjach – choćby w tygodniku „Newsweek” – według tego schematu zatytułowano artykuł o rzekomym braku higieny Polaków. U nas takie tytuły są uważane za coś normalnego.

Nie brakuje też generalizujących tekstów o nadmiernym spożyciu alkoholu. W rzeczywistości jednak statystyki wskazywały, że większe spożycie na przykład piwa odnotowuje się w Niemczech, Austrii czy Czechach. A mimo to tematem artykułu był „polski alkoholizm”. Nadużywanie alkoholu to oczywiście problem społeczny, natomiast utożsamianie polskości z negatywnymi zjawiskami to osobna sprawa.

Przyjrzałem się publikacjom krajowych portali i prasy ukazującym się przez rok czasu, analizując sposób, w jaki przedstawiana jest polskość. Wyniki były alarmujące. Krótko mówiąc: dawni zaborcy i okupanci robią nam wodę z mózgu swoimi mediami o ogromnych zasięgach, gdzie tworzą negatywne wyobrażenie wspólnoty. Niemcy czy Francuzi nigdy nie pozwoliliby, by ich rynek medialny został zdominowany przez zagraniczne korporacje.

Przykłady? Niemiecki koncern jeszcze parę lat temu kontrolował około 80 proc. rynku gazet lokalnych w Polsce. Czy Polak mógłby mieć takie udziały w niemieckim rynku prasy? Nigdy. Niemcy, Francuzi czy inne kraje doskonale wiedzą, że media to władza. Tymczasem my pozwoliliśmy na to, by zagraniczne korporacje przejęły znaczną część polskiego rynku medialnego, kształtując tym samym nasz wizerunek i narzucając nam dyskurs wyszydzający i piętnujący Polskę i Polaków.

To jest nie tylko kwestia ekonomiczna, ale przede wszystkim społeczna. Kiedy negatywny obraz Polaków jest konsekwentnie promowany, rezultatem będzie społeczeństwo, które w siebie nie wierzy, które postrzega siebie jako gorsze, mniej kreatywne. I w imię tego zgodzi się na obcą dominację, wyzysk ekonomiczny, podporządkowanie instytucjonalne, rezygnację z egzekwowania własnych interesów. Będzie skłonne do kopiowania cudzych, niekoniecznie dobrych pomysłów czy rozwiązań zamiast rozwijania swoich innowacji. To poważny problem i forma współczesnego kolonializmu. Wystarczy popatrzeć, jakie stanowisko zajmowały media, których właścicielem są Niemcy, wobec takich tematów jak na przykład budowa CPK, reparacje, udrożnienie żeglugi na Odrze albo rozbudowa portu w Świnoujściu. Zniechęcanie Polaków do tego, co dla Polski korzystne, jest w interesie właścicieli tych mediów. Bo „po co nam CPK, skoro mamy lotnisko w Berlinie”? Pytanie, jakich polityków lansują owe media, a jakich przedstawiają niemal wyłącznie w negatywnym świetle; kampania prezydencka jest tego dobrym przykładem. Dzięki masowym zasięgom media te wpływają na to, że wyborcy głosują na polityków, którzy w moim odczuciu nie kierują się interesem Polski, tylko Niemiec albo innych krajów. Zakłócają więc procesy demokratyczne w Polsce. To forma agresji, porównywalna z agresją militarną, choć mniej zauważalna.

KB: Redakcje koncernów medialnych generują setki artykułów dziennie. Chyba nie sugeruje pan, że na ich szczycie mamy medialnych demiurgów, którzy pilnują, aby każdy przekaz miał antypolski charakter?

MK: W mediach pracują ludzie reprodukujący postkolonialny, antypolski sposób myślenia. Według mnie są tak głęboko zdemoralizowani, że nawet sami nie wiedzą, jak bardzo. Ich działalność nie wynika wyłącznie z faktu, że dostają odgórne polecenia – oni tak po prostu myślą. Są produktem postkolonialnych elit, które od lat reprodukują pewne schematy. Ludzie ci byli dobierani według określonych wzorców, dziedziczyli je, a potem wpasowywali się w istniejące struktury.

Gdyby zapytać redaktora lub redaktorkę, którzy piszą antypolski artykuł, odpowiedzieliby, że tak przecież jest, że to słuszne, dobre. Oni w to wierzą, bo tak właśnie zostali wychowani. Nie myślą kategoriami interesu narodowego, dobra własnej wspólnoty. Kształtował ich system, w którym zdobywali awanse, byli zatrudniani, powierzano im stanowiska. Ten mechanizm autoreprodukcji postkolonialnych elit wciąż działa w wielu instytucjach medialnych. Szefowie dobierają tam sobie podwładnych, którzy wpisują się w ich przekonania. Ktoś, kto chciałby pisać inaczej, najpewniej nie zrobiłby kariery – nie zostałby przyjęty, jego teksty zostałyby odrzucone, nie mógłby awansować.

Ten proces trwa od kilkudziesięciu lat, a jego skala jest ogromna. Duża część dzisiejszego pokolenia dorosłych przyswoiło te schematy z lektury mediów, które od lat dominują w przestrzeni publicznej. Są jednak tacy, coraz liczniejsi, którzy zaczynają to odrzucać, nie chcą tego więcej czytać. A jednak ktoś kupuje przykładowego „Newsweeka”, ktoś nadal pochłania te toksyczne treści. Mnie to szokuje. Dziwi mnie, że ludzie potrafią bezrefleksyjnie czytać artykuły, które ich obrażają albo zniechęcają do tego, co dla nich korzystne.

Przypomina mi się dokument o westernach, w którym pewien przedstawiciel rdzennych mieszkańców Ameryki wspominał, jak całe dzieciństwo oglądał filmy o białych kowbojach strzelających do „głupich, wyjących dzikusów”. Bawiło go to, aż pewnego dnia zrozumiał, że te „dzikusy” to jego przodkowie. Uświadomił sobie, że nie powinien się z tego śmiać, bo to on i jego lud są w tych filmach wyszydzani, a prawda jest zupełnie inna. Jego przodkowie zostali bezwzględnie wymordowani, a ich ziemie zostały zagrabione. Westernowy wizerunek poniżający Indian służył uzasadnieniu eksterminacji i podboju.

Kolonizacja Ameryki, pozbawianie praw rdzennych mieszkańców i ich bezwzględna eksterminacja, a potem uzasadnienie tego w tekstach kultury to bardzo inspirujące doświadczenie. Kiedy współcześni potomkowie tych ludów oglądają westerny, zaczynają rozumieć, że te filmy nie opowiadają ich historii, tylko przedstawiają negatywną wizję, na którą nie powinni się godzić. Podobnie moim zdaniem powinni zareagować Polacy. Powinni odrzucić media, które narzucają im negatywny obraz siebie, sączony do mózgów codziennie jak trucizna, kropla po kropli.

Proszę otworzyć dowolny duży portal internetowy. Co tam znajdziemy? W bardzo wielu przypadkach negatywny przekaz na temat Polaków jako zbiorowości (https://www.researchgate.net/publication/357661913_Obraz_Polakow_w_publikacjach_portali_internetowychThe_image_of_Poles_in_the_publications_of_internet_portals)

Polacy jedzą za dużo czegoś, Polacy cierpią na coś, Polacy coś robią źle. Którzy Polacy? Wszyscy czy niektórzy? To, że jednostki czy nawet pewna część społeczeństwa może coś robić w określony sposób, nie znaczy, że wszyscy tak robią. W generalizacji zawsze tkwi problem. Zwłaszcza w negatywnej generalizacji.

Mówienie, że Polacy są jacyś, jest tak samo wartościowe poznawczo, jak mówienie, że Afrykanie są jacyś. Tak, jakaś część Afrykanów popełnia błędy, ale nie chcemy przecież być rasistami i przypisywać całej grupie odpowiedzialności za patologiczne zachowania jednostek. A ten swoisty rasizm w postaci ojkofobii, czyli niechęci do własnej społeczności, jest w mediach w Polsce, niestety, wciąż bardzo powszechny. Moim zdaniem to kompromitujące zarówno intelektualnie, jak i moralnie. Nie możemy tego dłużej tolerować. Zmiana jest konieczna.

-------------------
Marek Kochan – językoznawca, medioznawca, dr hab., prof. Uniwersytetu SWPS. Naukowo zajmuje się językiem komunikacji publicznej, wizerunkiem osób i instytucji, komunikacją kryzysową, językiem biznesu, przemocą językową, perswazją, retoryką i erystyką, narracjami, prowadzeniem debat, postkolonialnymi aspektami dyskursu publicznego i etyką komunikacji.

Od ponad 30 lat zajmuje się doradztwem oraz szkoleniami z zakresu komunikacji (w tym komunikacji kryzysowej) i autoprezentacji dla przedsiębiorców, menedżerów, prezesów oraz członków zarządów największych firm i instytucji. Doradza w dziedzinie komunikacji firmom wchodzącym na giełdę, pracował przy ponad 75 IPO.

Autor prozy, m.in. „Placu zabaw”, „Fakira z Ipi”, zbioru opowieści sufickich „Turban mistrza Mansura”, a także 19 dramatów, prezentowanych i nagradzanych w Polsce i za granicą, realizowanych jako spektakle Teatru Telewizji i Teatru Polskiego Radia (10 słuchowisk).

Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z retoryki i erystyki, kreowania wizerunku osób i instytucji, językowego wymiaru wizerunku, analizy wizerunku w mediach, komunikacji kryzysowej oraz narracji.

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.