Muszę nosić za duże buty po moim ojcu
Z Jarosławem Wałęsą, posłem do Parlamentu Europejskiego, rozmawia Krzysztof Przybył.
Krzysztof Przybył: Jest pan bardziej obywatelem Polski czy Europy?
Jarosław Wałęsa: To jest bardzo podchwytliwe pytanie. Jestem dumnym Polakiem, Europejczykiem, ale też obywatelem świata. I nie widzę tu żadnej sprzeczności, aby to połączyć.
KP: Jak pan rozumie słowo patriotyzm? Jest pan patriotą, bo…
JW: Najpierw należałoby odpowiedzieć na pytanie, co to jest patriotyzm. Patriotyzm to szacunek oraz oddanie własnej ojczyźnie. Gdyby pan zapytał o to mojego dziadka i pradziadka, to odpowiedzieliby, że patriotyzm to obrona kraju przed Niemcem i Sowietem. Takie były wówczas czasy. Dla mnie dzisiejszy patriotyzm to praca na rzecz mojej ojczyzny w tym obszarze, który dotyczy mnie i mojego narodu.
KP: Czy uważa pan za możliwe powiązanie budowania wspólnej Europy z nowoczesnym narodowym patriotyzmem? Czy w tym nie ma sprzeczności?
JW: Na tak postawione pytanie można byłoby prowadzić wielogodzinne dysputy. Wydaje mi się, że nie ma sprzeczności, aby będąc patriotą, budować wspólną Europę. Mogę być dumnym Polakiem, szanować pamięć moich przodków i wspaniałą historię naszego kraju, a jednocześnie mogę śmiało powtórzyć za moim ojcem – a więc nie będę oryginalny – że potrzebujemy szerszych struktur; możemy już bez obaw powiedzieć do Niemca „bracie”, zjednoczyć się z innymi państwami w imię szybszego rozwoju. W takim działaniu nie ma sprzeczności, jestem o tym głęboko przekonany.
KP: Ogłasza pan na swojej stronie internetowej, że chętnie angażuje się w projekty mające na celu promocję Polski.
JW: Takie działanie wręcz obowiązuje europosła i każdy, nie tylko z Polski, tak postępuje. Niektórzy promują swój region, inni – cały kraj. Ja nie mogę i nie chcę ograniczyć się tylko do regionu, gdyż „muszę nosić za duże buty po moim ojcu”, i staram się to czynić najlepiej, jak potrafię. Chętnie włączam się do szerokich akcji promocyjnych, na przykład w 2010 r. prezentowałem w Brukseli projekt Polskiej Organizacji Turystycznej „Promujmy Polskę razem”. Był to Rok Chopinowski, a żaglowiec Fryderyk Chopin zawitał do kilkunastu portów europejskich, przywożąc prezentacje naszej historii i kultury. Ostatnio patronowałem Dniom Kaszubskim w Brukseli, organizowanym przez Stowarzyszenie „Pomorskie w Unii Europejskiej”. Zawsze reprezentuję mój kraj, aby z pokorą wypełniać misję w niepisany sposób narzuconą mi przez ojca, ale z całym oddaniem również staram się reprezentować mój region – Kaszuby, bo je po prostu uwielbiam.
KP: Co wiedzą posłowie z innych krajów o dzisiejszej Polsce? Znają fakty, tj. polskie marki, miasta, sukcesy spor-towe, czy jednak wciąż myślą w kategoriach stereotypów?
JW: Z mojego doświadczenia wynika, że europosłowie znają postaci Jana Pawła II, Lecha Wałęsy, znają historię Solidarności. Bardzo lubię zapraszać do Polski swoich kolegów z Parlamentu Europejskiego i obserwować ich reakcje. Już dwukrotnie organizowałem w Polsce spotkania członków Komisji Rybołówstwa PE, ostatnio zaprosiłem członków EPP Young Members Network, wewnętrznej grupy Europejskiej Partii Ludowej (do której należę), skupiającej posłów, którzy mają mniej niż 35 lat. Na widok Gdańska i Sopotu stanęli w osłupieniu, niedowierzając, że tak wygląda Polska! Szczególnie dziwią się młodzi politycy z południowej Europy (Hiszpanie, Włosi), gdzie nadal pokutuje obraz polskiej furmanki z węglem. To bezcenne uczucie – zobaczyć ich wzrok pełen zdziwienia i podziwu dla naszego kraju.
KP: Dlaczego my, Polacy, nie potrafimy nowocześnie opowiadać światu o Polsce, nie umiemy prowadzić skutecznej narracji sukcesu na temat dzisiejszej Polski, jej dokonań, możliwości?
JW: Jesteśmy narodem malkontentów, a naszą cechą narodową jest narzekanie, niezadowolenie. To wynika z naszej historii, gdyż na przestrzeni kilkuset lat los nas nie rozpieszczał. Ale co nas nie zabiło, to nas wzmocniło. Musimy zdawać sobie sprawę, że teraz potrafimy pokonać każdy kryzys, odnaleźć się w każdej sytuacji. Kto jest lepszy od Polaka?! Uwierzmy w siebie! Pokażmy Polskę światu!
KP: Uważa się, że jedynie silne ekonomicznie kraje, które mogą odegrać w świecie jakąś specjalną rolę, mogą liczyć na uwagę i szacunek świata. Jaką drogą powinna pójść Polska w XXI w.?
JW: To trudne pytanie. Musimy czerpać z doświadczeń naszych bogatszych sąsiadów i partnerów z UE, tzn. opierać naszą przyszłość na rozwoju przemysłu. W ciągu ostatniej dekady pokutowała teza, że podstawą rozwoju nowoczesnej Europy są wysoko wyspecjalizowane usługi. Takie rozumowanie okazało się mitem, co można potwierdzić na przykładzie Niemiec, które postawiły na przemysł i dzięki temu harmonijnie się rozwijają. Podobnie możemy wzorować się na Stanach Zjednoczonych, które do perfekcji opanowały sztukę konsekwencji w stosowaniu teorii w praktyce. W tej chwili znów spada tam bezrobocie i powstają nowe miejsca pracy. To skutek procesu odwrotnego do outsourcingu – usługi wykonywane poza krajem teraz wracają z powrotem do macierzy. My, Polacy, musimy iść tą drogą – tworzyć nowe miejsca pracy w fabrykach i zakładach przemysłowych.
KP: Wydaje się, że musimy szukać swoich nisz do rozwoju przemysłu, gdyż w dobie globalizacji nie jest możliwe stworzenie drugiego Centralnego Okręgu Przemysłowego, jak zrobił to wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski przed II wojną światową.
JW: Musimy zrozumieć, że jedynie gospodarka oparta na wiedzy ma szansę osiągnąć sukces rozwojowy. Dlatego naszym celem jest innowacyjność. Drugi czynnik prorozwojowy to decentralizacja władzy. Przenieśmy ministerstwa do poszczególnych regionów Polski. Przecież nie wszystkie urzędy centralne muszą być w Warszawie. Pozwólmy rozwijać się naszemu krajowi równomiernie.
KP: Czyli w skrócie można powiedzieć, że dzisiejszy przemysł to nie dymiące kominy, ale „dymiące głowy”.
JW: Oczywiście, tak. Nawiasem mówiąc, to ładny bon mot.
KP: Dzieci polityków bardzo rzadko same zostają politykami, po 1989 r. jest pan bodajże jedynym potomkiem ważnego polityka, który zajął się tą dziedziną. Skąd taki pomysł na życie?
JW: W moim przypadku to było nieuniknione. Ale nie jest to niezwykłe zjawisko, tylko statystyczna prawidłowość. Moi rodzice mają tak dużo dzieci, że jedno z ośmiorga mogło zostać politykiem. Trafiło na mnie. Z pokorą podchodzę do mojej pracy i funkcji, które pełnię. Pracuję ciężko i staram się sumiennie wykonywać moje obowiązki. Takie podejście już zaczyna przynosić rezultaty. Cieszę się, że ludzie zauważają moją pracę.
KP: Rozmawiamy podczas uroczystości 70. urodzin Lecha Wałęsy. Jesteśmy już po premierze filmu Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Jakie były pana reakcje i refleksje po obejrzeniu tego dzieła?
JW: Muszę się przyznać, że na początku byłem przeciwnikiem powstawania tego filmu. Wielokrotnie mówiłem, że chciałbym go zobaczyć dopiero wtedy, gdy będę sędziwym dziadkiem, bo bohaterowie są wśród nas, a emocje są cały czas żywe. Po obejrzeniu filmu muszę przyznać, że świetną robotę wykonał mistrz Wajda, ale jest to jego autorskie spojrzenie. Ja inaczej skonstruowałbym opowieść, inne wątki bym uwypuklił, a wiele pominął.
KP: Pan na historię Wałęsy patrzył oczami dziecka, więc pańska opowieść na pewno musi się różnić od wersji Wajdy, który spieszył się ją nakręcić niejako w hołdzie Wałęsie, gdyż, jak sam powiedział, później już mógłby nie zdążyć. Myślę, że jest to wielki film.
JW: Ciekawe były pierwsze słowa moich rodziców bezpośrednio po obejrzeniu filmu. Ojciec powiedział: „Na ekranie zobaczyłem to, co faktycznie się działo, ale film nie do końca mi się podoba”. Natomiast reakcja mamy była inna: „Nic się nie zgadza z rzeczywistością, ale ten film bardzo mi się podoba”. A według mnie to piękna opowieść ukazująca ważny fragment historii Polski, ze wspaniałymi rolami wybitnych aktorów. Widać w niej staranność i szacunek dla faktów i bohaterów, ale pamiętajmy, że jest to artystyczna interpretacja mistrza Wajdy i całej ekipy twórców.