Gdzie indziej nie było powodów, by chować wieszczów obok królów
O roli kultury w polskiej rzeczywistości, odrzuceniu myślenia komercyjnego w procesie tworzenia sztuki, o współpracy z Rosjanami i przyszłości polskiego filmu z Krzysztofem Zanussim rozmawia Adam Mikołajczyk.
Adam Mikołajczyk: Czy możemy dzisiaj mówić o zjawisku polskiej szkoły filmowej? Wydaje się, że istnieje polska szkoła operatorska…
Krzysztof Zanussi: Nie mogę się z panem zgodzić. Termin polska szkoła filmowa wymyślili krytycy i miał on może znaczenie rynkowe, ale nie merytoryczne. Po prostu Polacy, tak jak inne narodowości, mają swój język opowiadania, swoją tradycję. Również pojęcie szkoły operatorskiej nie jest trafione. Zawsze mieliśmy dobrych operatorów, a ostatnio kilku z nich mocniej przebiło się w świecie. Nagle ktoś połączył te fakty ze sobą, ale przecież już w latach 70. mieliśmy świetnych operatorów, którzy dużo kręcili na świecie.
Istota problemu tkwi w tym, że w Polsce film uczestniczy w kulturze, a kultura odgrywa u nas zupełnie inną rolę niż w pozostałych krajach. To zresztą dotyczy też innych dziedzin sztuki, jak plastyka czy muzyka. Dla Polaków, którzy przez blisko półtora wieku pozbawieni byli państwowości, kultura jest punktem odniesienia o wiele bardziej istotnym niż w krajach stabilnych, w których nie było powodu stawiać takiego akcentu. Gdzie indziej nie było powodów, by chować wieszczów obok królów w katedrze koronacyjnej, a u nas wynikało to z pewnej psychologicznej konieczności powiązanej z realiami XIX w. Ta tradycja odżyła po II wojnie światowej, kiedy to kultura była elementem cementującym społeczeństwo po traumie wojennej i przesiedleńczej, której tragedii, nawiasem mówiąc, nie doceniamy. Liczba ludzi, którzy postradali swoje korzenie, zostali wyrwani ze swojej ziemi i przeniesieni w zupełnie obce tereny, jest niewyobrażalnie wielka. To tragiczne doświadczenie mogło załamać tożsamość narodową, ale kultura przeciwdziałała temu. Wspomnę tu z trudem tolerowany przez władzę film „Sami swoi”, który był pierwszym wspomnieniem o przesiedleńcach. Połączył on ludzi, którym po raz pierwszy pozwolono przyznać się do swojej pamięci.
Filmy Wajdy przywróciły pamięć powstania warszawskiego, która przez pierwsze lata powojenne była zupełnie wytarta z oficjalnego obiegu. A pamięć Katynia, nieobecna aż do 1989 r., to kolejny z dramatów, który nas, Polaków, jednoczy szczególnie. Katyń zyskał dzięki Wajdzie świadectwo artystyczne dopiero niedawno. I choć poszło ono w świat, to niestety często było sabotowane, bo narusza dobre wspomnienie Związku Radzieckiego, ciągle tak bliskie i ważne dla zachodniej lewicy.
AM: Czy film, a szerzej mówiąc – kultura, może być nośnikiem idei narodowej i nośnikiem promocyjnym danego kraju?
KZ: Jak najbardziej. Podam tu przykład Japonii, która wyszła po II wojnie światowej z odrażającym obrazem skośnookich morderców z nożem w zębach. Dzięki filmom Kurosawy ten stereotyp przekształcił się w obraz rycerskiego samuraja, co pozwoliło skutecznie wypromować japońskie samochody. Zaczęły się sprzedawać dlatego, że Japończyk przestał być dla świata odrażający, a w kulturze Japonii zobaczono piękno. Podobnie Finlandia miała wiele sukcesów filmowych, dzięki m.in. braciom Kaurismäki, choć jest małym krajem o osobliwym języku. Fińskie kino pośrednio pomogło Nokii w zdobyciu rynku. Dla promocji kultura ma wielkie znaczenie, bo pozwala poznać kraj, który jest nieznany, niezrozumiały, a więc nie budzi zaufania. W naszym przypadku również film może torować drogę biznesowi i powinny skorzystać z tego choćby pojazdy szynowe PESA, autobusy Solaris czy środki opatrunkowe Bella (które mają 60 proc. udziału w rynku rosyjskim). Powoli biznes zaczyna rozumieć, że film może być skutecznym środkiem promocyjnym i należy go traktować z powagą, jako inwestycję, za którą trzeba zapłacić, ale która może przynieść dochód pośredni ze sprzedaży promowanych produktów.
AM: Czy w procesie tworzenia filmu myśli pan o nim jako o nośniku promocji?
KZ: Absolutnie nie. Nie można tak myśleć, gdyż żaden zamiar aprioryczny nie przenosi się na wzruszenie. Mogę powtórzyć z całą mocą za Janem Pawłem II, że sztuka musi być bez-interesowna. Jeżeli sztuka jest na służbie propagandy czy reklamy – to już jest skażona. Jeżeli robimy coś dla samego piękna – to robimy to dobrze. A wtedy piękno wywołuje wdzięczność. Dlatego nie należy się troszczyć, czy na ekranie Polska ładnie wypadnie, bo taki obraz nikogo nie przekona. Na ekranie musi być prawda, która ludzi wzruszy, i choć obraz pokaże najczarniejsze strony Polaków, to może nas dobrze promować, bo kraj, który potrafi rozliczyć się ze swoich win, jest o wiele piękniejszy niż ten, który zapiera się w swoim kłamstwie. Taka szczera, bezkompromisowa postawa budzi szacunek.
Jestem przekonany, że filmy prawdziwe, które mogą nas dotykać czy drażnić, lub nawet takie, o których ktoś powie, że Polskę oczerniają, paradoksalnie przyniosą więcej korzyści, bo budzą sympatię i uznanie na świecie.
AM: Gdyby dostał pan zlecenie od ministra kultury, aby opowiedzieć językiem kamery, czym jest dzisiejsza Polska, czy podjąłby pan taką próbę? Czy warto tłumaczyć światu Polskę?
KZ: W każdym swoim filmie staram się opowiedzieć, na moją miarę prawdziwym głosem, o ważnych sprawach kraju, w którym mieszkam i żyję. Wątpię, czy świat byłby zainteresowany obrazem Polaków jako takich. Świat zatrzymuje się na chwilę dopiero wtedy, gdy pojawia się jakieś niezwykłe w historii zdarzenie, jakiś ruch o innym charakterze, niż przewidywano. Wtedy można wzbudzić zainteresowanie i sympatię. A nasze ruchy wyrosły z naszej gleby. W Solidarności jest pamięć powstania warszawskiego, styczniowego czy listopadowego. To wszystko jest częścią naszego ducha i piękne jest, że umieliśmy bezkrwawo wyrwać się z niesłychanie konfliktowej sytuacji, jaką był upadek poprzedniej władzy w warunkach, nie byliśmy pewni, że traci ona bezpowrotnie grunt pod nogami. Dzisiaj łatwo nam o tym mówić, bo wiemy, że ona nie miała zupełnie rezerwy, ale wszystko przecież mogło się zupełnie inaczej potoczyć, szczególnie w Rosji.
AM: Wraca pan często do Rosji, pracuje z Rosjanami. Czy warto czynić starania, aby znów zbliżyć się do tego sąsiada, szczególnie w dziedzinie kultury?
KZ: Rosjanie okupowali przez ponad stulecie większą część Polski, przez co Polacy częściowo się zrusyfikowali i mocno zbliżyli do Rosjan w wielu sprawach, co czasem mnie cieszy, a częściej drażni. Jesteśmy krajem zachodnioeuropejskim i myślenie nasze jest myśleniem łacińskim, a nie bizantyjskim. Im dalej od Bizancjum, tym dla nas lepiej – i zresztą wtedy jesteśmy dla Rosjan bardziej atrakcyjni. Natomiast po zaborze rosyjskim zostało w nas większe przyzwolenie na kłamstwo publiczne, które w innych krajach nie byłoby możliwe, a u nas jest niestety dopuszczalne. Oczywiście warto starać się być jak najlepiej postrzeganym, również przez sąsiadów, bo wtedy po prostu czeka nas więcej bonusów.
AM: Czy mamy obecnie u siebie młodych twórców tego formatu co Zanussi, Wajda, Polański, Kieślowski?
KZ: Ależ oczywiście tak. Nie ma żadnego zakłócenia kontynuacji. Prace naszych młodszych kolegów, jak Piekorz, Jakimowski, Kędzierzawska, są bardzo dobrze przyjmowane na wielu festiwalach. Mamy wybitnych przedstawicieli kina użytkowego, jak Bromski, Fabicki, Krzystek. Pojawiają się najmłodsi zdolni, jak Komasa, Konopka. Nie obserwuję żadnej walki pokoleń i żadnej destrukcji. O przyszłość polskiego kina jestem spokojny.