Mazury, cud natury
Któż z nas nie słyszał o chłodnym błękicie mazurskich jezior, o zielonych lasach i puszczach, które kierowane odwiecznym taktem przyrodniczej muzyki to zielenią się latem, to złocą jesienią, to znów przyprósza je siwizna surowej północnej zimy. Tak, zdecydowanie tak, Mazury są naturalnym cudem. Bywa, że przyjezdni usiadłszy nad brzegiem jednego z tysięcy jezior, wpatrując się w tajemniczą toń, poprzysięgają sobie, że już zawsze będą tu wracać. Bogactwo przyrody, uroki krajobrazu i ten nieuchwytny intelektualnie, niewysłowiony, ale wyczuwal-ny w powietrzu, smaku, dający się niemalże muskać opuszkami palców duch miejsca przyciąga i zniewala. Tak, zdecydowanie tak, Mazury są naturalnym cudem.
Opatrzność wyposażyła Mazury w skarby, których poskąpiła innym miejscom, ale w jakiejś nieludzkiej złośliwości nasłała na tę piękną krainę wszelkie możliwe nieszczęścia. Skomplikowana historia, pogmatwane losy, wojny, przesunięcia granic, grabieże, mordy i wielkie ucieczki – wszystko to uczyniło z pięknej mazurskiej prowincji ziemię biedną, zniszczoną i zaniedbaną. Ludzie, grupy etniczne, całe narody to mieszkały tu, to wynieść się musiały, a mazurska przyroda niczym niemy świadek, depozytariusz regionalnego dziedzictwa, trwa i zachwyca kolejne pokolenia.
Współcześni mieszkańcy regionu, Mazurzy XXI wieku, to „produkt” pogmatwanej historii tej części Starego Kontynentu. Są polepieni z tradycji swoich przodków, którzy po II wojnie światowej zmuszeni byli tu przyjechać „zachęcani” do opuszczenia swoich domów sowieckimi bagnetami, jak tysiące Kresowiaków, pędzonych nahajką komunistycznego sołdata aż z dalekich stoków bieszczadzkich połonin, jak rzesze Ukraińców i Łemków, lub gnani biedą i głodem jak mazowieccy Kurpie, którzy na Mazurach szukali swojego eldorado. Przez pokolenia wrastali w ziemię, która nie była ich, która każdym kościołem, kawałkiem pruskiego muru czy cmentarnym nagrobkiem przypominała im, że są na tej ziemi nieproszonymi gośćmi. Tylko ona, zapierająca dech w piersiach mazurska przyroda, zdawała się, jak mawiał Jose Ortega y Gasset, nie mieć zdania, nie oceniać nowo przybyłych. To mazurska przyroda i krajobraz stały się tym, co z początku zaczęło łączyć zróżnicowany mazurski tygiel. Wraz z upływem lat zakorzeniały się w świadomości ludzi jako element „swojskiego” najbliższego świata, nowego mazurskiego heimatu. Dziś to część mazurskiego dziedzictwa, które wraz z zamieszkującymi region ludźmi, bogatą tradycją i ciekawą różnobarwną kulturą, jest największym bogactwem regionu. Jak się takim bogactwem chwalić?
Jak reklamować niebogaty przecież region, w którym ani wielkich miast, ani wielkich fabryk, ani zgiełku globalnego pędu? Jak pokazać miejsce, w którym, by dogonić resztę Polski, trzeba pracować trzy razy więcej, szybciej, bez wytchnienia; miejsce, w którym tysiące ludzi powodowanych niekłamaną miłością do regionu – tak, nie waham się tego powiedzieć – poczuciem służby i misji nadrabia to, co inni mają dane niejako z góry? Jak chwalić się skrawkiem Polski, który urzeka, zniewala, pozwala wyzwolić się człowiekowi z okopów pustej gonitwy za plastikową ułudą szczęścia? Jak jogurt, dzięki któremu „zdrowiejemy”, jak kredyt, który daje nam „dozgonne” szczęście, jak krem, który dzięki „inteligentnemu” systemowi i skórę odmłodzi, i wygładzi owal twarzy? Nie. Czy może, jak chcą nierzadko przecież magicy z reklamowych agencji, pokazując przerobione dzięki komputerowym trickom odczłowieczone postaci roznegliżowanych kobiet? Nie. Należy stwierdzić rzecz oczywistą, trzeba powiedzieć coś na kształt genialnej w swej prostocie konstatacji Julesa Micheleta: „Panowie, Anglia jest wyspą!”. I tak też się stało – w głowach kilku zapaleńców siedzących przy swoich biurkach przy ulicy Emilii Plater w Olsztynie narodziła się szalona zrazu i rażąca oczywistością myśl: „Mazury, (to) cud natury”. Aż chciało się zakpić: „Naprawdę, co też mili panowie i miłe panie powiecie?”. Potem ruszyła lawina.
Pomysł na promowanie Mazur przez pryzmat przyrodniczej cudowności nie narodził się w szklanych wieżowcach stolicy, nie powstał też w żadnym „Ważnym Ministerstwie”, nie zakiełkował też w głowach macherów od mamienia ludzi, sprzedawców kiczu i tandetnych wrażeń. Nikt też nie przepisał go z kolorowo wydanego amerykańskiego poradnika. Idea wykiełkowała w głowach tych, którzy wyrastali w tej unikalnej przyrodniczej cudowności regionu, to niejako tchnienie mazurskiego ducha, emanacja zupełnej unikalności. Śmiem twierdzić, że pomysł, aby promować Mazury, pokazując ich przyrodniczą cudowność, to swoisty koktajl młodzieńczego romantyzmu, poczucia przywiązania do swojej małej ojczyzny i chęć zrobienia dla niej czegoś dobrego, czegoś, co zauważą inni i dzięki czemu będzie tu trochę lepiej. Może bogaciej, bo przyjadą turyści, może bardziej po światowemu, bo pokażą w CNN, może po prostu będziemy bardziej dumni z naszych Mazur, jeszcze raz sobie przypomnimy, że to naprawdę zjawisko ponadprzeciętne.
Wymyślono akcję „Mazury Cud Natury”, propozycję na konkurs, w którym miano wyłonić nowych siedem cudów tego świata. Potem była ciężka praca. Namawianie ludzi, przyciąganie znanych, wielkich i lubianych po to, by zechcieli stać się ambasadorami Mazur. I zechcieli. To obecny prezydent, który chwali się, że w młodości przemierzał wodne szlaki kajakiem, i eksprezydent elektryk, który, robiąc sobie przerwy od antykomunistycznej rewolucji, łowił tu ryby, i eksprezydent ekskomunista, który jako młody pezetpeerowski aparatczyk opalał się nad mazurskimi jeziorami i potem już jako nawrócony demokrata przyjeżdżał tu nieraz. I wielki podróżnik, i papież, i gwiazdy pop, i aktorzy, i politycy. Wydano sporo grosza, ale wszyscy o tym rozprawiali. Były billboardy, koncerty, reklamy w telewizji, konta na Facebook'u. Spece od marketingu oceniali skuteczność akcji, liczyli minuty na wizji, wejścia na strony, tych, którzy klikali „Like”. Przyznać trzeba – to sukces marketingowy, jakim niewiele regionów naszej ojczyzny może się pochwalić. Idea, która narodziła się na tej niezwykłej ziemi i przyoblekła w ciało reklamowej machiny, dzięki której na świecie, w Europie, w Polsce, ale i tu, na samych Mazurach, ludzie poznali na nowo albo sobie przypomnieli, że jest takie miejsce, gdzie przyroda jest cudem.
Fot. Archiwum Urzędu Marszałkowskiego w Olsztynie
A jednak pomimo sukcesu, tu, z regionalnej perspektywy, odnosi się wrażenie, że cała ta akcja to pudrowanie poobijanej mazurskiej rzeczywistości. Mazury jako cud natury jak dotąd nie doczekały się parku narodowego, sprzeciwiają się temu bezlitośnie eksploatujący ów „cud” mazurscy leśnicy, myśliwi polujący na „cudownomazurskie” zwierzęta i samorządowcy, irracjonalnie twierdząc, że przez park biedne gminy i powiaty zubożeją jeszcze bardziej. Pamiętajmy, że na Mazurach są miejsca, gdzie nierzadko bezmyślnie wycina się w pień aleje przydrożne, bez trudu napotkać też można dziesiątki rabunkowo działających kopalni żwiru. Mazurski cud pokazany w kampanii mało obchodzi też tych, którzy przyjeżdżając nad mazurskie jeziora wypocząć, za bardzo do serca biorą sobie biblijne zawołanie o czynieniu sobie ziemi poddaną i rujnują unikalne przyrodniczo miejsce, budując letniskowe dacze z betonowymi pomostami i nabrzeżami, śmiecąc w „cudownomazurskich” lasach, motorówkami i quadami naruszając ciszę ptasich siedlisk w mazurskich rezerwatach. Niebywały sukces kampanii, przyznaję to z ręką na sercu, bez cienia złośliwości i goryczy, jest niewątpliwy, ale wykrzywia nieco, jak każda marketingowa akcja, rzeczywistość. Poza myśleniem w kategoriach stwierdzających samo istnienie Mazur – cudu natury, powinna kampania uświadomić i pokazać, jak bardzo ten cud nam mizernieje w oczach i jak bardzo musimy się starać, by ochronić z niego tyle, ile się da. Kampania marketingowa „Mazury Cud Natury” ma jak medal strony dwie – z jednej pokazuje ludziom na świecie i w Polsce (choć wątpię, czy w naszym kraju takowi się znajdą), którzy o tym skrawku cudowności nie słyszeli, że przyroda mazurska jest cudem samym w sobie, i nawet brak medalu w jakimś tam konkursie tego stanu rzeczy zmienić nie może. Z drugiej zaś – nam tu w regionie, tym którzy poprzez codzienne obcowanie z tą mazurską przyrodniczą „cudownością” zaczęli ją traktować jak niewidzialną oczywistość, uświadomiła jedno: jesteśmy bogaczami i szczęściarzami nie lada, w tak przepięknej krainie Stwórca żyć nam zezwolił. Jednakże to boskie pozwoleństwo rodzi zobowiązanie – cuda trzeba pielęgnować i o nie dbać. Ta akcja nam o tym przypomina. I dobrze.
Jacek Poniedziałek