Kłopot z dopięciem domowego budżetu powoduje, że zmienia się spojrzenie na gospodarkę, ale także na politykę

  • Prof. Robert Ciborowski
    Prof. Robert Ciborowski
  • Jesteśmy u progu spowolnienia gospodarczego, które w ciągu najbliższych dwóch lat będzie szczególnie widoczne w krajach europejskich.
  • Rządzący zakładają, że napływ środków unijnych w połączeniu z rosnącym deficytem pobudzi gospodarkę. Nie wiem, czy tak się stanie, ale z pewnością rosnący deficyt jest głównie pokłosiem rosnącego spowolnienia gospodarczego.
  • Głównym zagrożeniem dla rozwoju gospodarczego są rosnące koszty działalności. Gospodarka niemiecka bazująca na kosztownym, bo energochłonnym przemyśle już ma wyraźne kłopoty. W Azji także widać spowolnienie, choć tamto spowolnienie u nas nazywałoby się dynamiką szybkiego wzrostu.
  • Pierwsze kłopoty gospodarcze pojawiają się wtedy, kiedy mamy coraz wyższe ceny i rosnące koszty życia. Ludzie zaczynają biednieć, popyt zaczyna spadać, spadają więc przychody przedsiębiorstw, które muszą zmniejszać produkcję, zatrudnienie i płace. Koło się zamyka i gospodarka zaczyna hamować.
  • Cieszymy się, że nie ma u nas bezrobocia, ale zapominamy, że jest to głównie efekt demografii i sytuacji międzynarodowej. Natomiast jeśli ta sytuacja się utrzyma, to bezrobocie prędzej czy później się pojawi.
  • Realną siłą, która może spowodować odwrót od dotychczasowej polityki UE, są przedsiębiorstwa, które odczuwając spadek koniunktury, będą naciskać władze polityczne.
  • Obawiam się jednak, że kurs polityki nie ulegnie zmianie i dojdziemy aż do ściany. Gospodarki europejskie mają kłopoty, a bez gospodarek państwa będą działały coraz gorzej.
  • Trzeba zmienić otoczenie makroekonomiczne: zlikwidować dużą część regulacji, obniżyć koszty pracy, dać możliwość działalności kapitałowej i inwestowania. Wtedy poradzimy sobie z konkurencją.
  • Rynki europejskie są przeregulowane. Taka sytuacja uderza przede wszystkim w małe i średnie przedsiębiorstwa, które są nośnikiem postępu. Drugi balast rozwoju firm to ciągle rosnące koszty działalności, co rusz wprowadzane nowe podatki i opłaty.
  • Europa marnuje czas. Musimy wreszcie zrozumieć, że to firmy, a nie państwa, powinny kreować rozwój technologiczny.
  • Nie rozumiem polityki, która kształtuje nasze budownictwo. Mieszkań brakuje, a popyt na nie rośnie. Tymczasem robimy wszystko, żeby mieszkania były coraz droższe. Od nowego roku wejdą jeszcze regulacje ESG i kolejne ograniczenia energetyczne, co spowoduje kolejny wzrost cen.
  • Pomysł na kredyt zero procent to pobudzanie popytu, a nie podaży. Obecnie kończone są jedynie rozpoczęte budowy, nowych nie widać, więc przy rosnącym popycie ceny muszą rosnąć. Żeby sytuacja zmieniła się na lepsze i pojawiło się więcej mieszkań na rynku, muszą zostać zniesione nadmierne regulacje obciążające deweloperów.

Z prof. Robertem Ciborowskim rozmawia Kamil Broszko.

Kamil Broszko: 289 miliardów złotych deficytu budżetowego w przyszłym roku. Publicyści biją na alarm, że jest to rekordowy deficyt. Jak to oceniać?

Robert Ciborowski: Trzeba spojrzeć z kilku stron. Faktycznie, taka skala deficytu nie była jeszcze spotykana, gdyż wiele wydatków umieszczano poza budżetem. Teraz prawidłowo włączono je do budżetu, co oceniam jako dobre posunięcie, gdyż wydatki powinny być pod kontrolą państwa. W latach ubiegłych deficyt był de facto większy, tylko obywatele go nie widzieli. Z drugiej strony obserwujemy spowolnienie gospodarcze w Europie, choćby ze względu na wysokie koszty polityki klimatycznej, które nadal będą występować. Polskie przedsiębiorstwa nie inwestują, a nawet wyprowadzają się do krajów, gdzie są niższe koszty działalności gospodarczej, w tym koszty pracy. Rządzący zakładają, że napływ środków unijnych w połączeniu z rosnącym deficytem pobudzi gospodarkę. Nie wiem, czy tak się stanie, ale z pewnością rosnący deficyt jest głównie pokłosiem rosnącego spowolnienia gospodarczego.

KB: Zatem jaka jest pana prognoza gospodarcza?

RC: Głównym zagrożeniem dla rozwoju gospodarczego są rosnące koszty działalności. Gospodarka niemiecka bazująca na kosztownym, bo energochłonnym przemyśle już ma wyraźne kłopoty. W Azji także widać spowolnienie, choć tamto spowolnienie u nas nazywałoby się dynamiką szybkiego wzrostu. Reasumując, jeśli nadal nie będzie inwestycji w Polsce – a poziom inwestycji jest obecnie najniższy od 1989 r. – i nie będzie obniżki kosztów działalności oraz wdrożeń innowacyjnych rozwiązań w przedsiębiorstwach, to polska gospodarka nie przyspieszy. I trzeba to jasno powiedzieć. Ostatnio wzrost naszej gospodarki był oparty głównie na konsumpcji, ale te możliwości również się kończą. Potrzebujemy innowacyjnych przedsiębiorstw i dobrej jakościowo produkcji, a wtedy rosnący deficyt nas nie pogrąży.

KB: Co realnie oznaczają kłopoty gospodarcze?

RC: To zależy, o jakim horyzoncie czasowym myślimy. Pierwsze kłopoty gospodarcze pojawiają się wtedy, kiedy mamy coraz wyższe ceny i rosnące koszty życia. Ludzie zaczynają biednieć, popyt zaczyna spadać, spadają więc przychody przedsiębiorstw, które muszą zmniejszać produkcję, zatrudnienie i płace. Koło się zamyka i gospodarka zaczyna hamować. W dłuższej perspektywie staje się mniej konkurencyjna na świecie na korzyść choćby krajów azjatyckich, co powoduje, że każdy rodzaj działalności będzie coraz bardziej ograniczany. Cieszymy się, że nie ma u nas bezrobocia, ale zapominamy, że jest to głównie efekt demografii i sytuacji międzynarodowej. Natomiast jeśli ta sytuacja się utrzyma, to bezrobocie prędzej czy później się pojawi.

KB: Czy jest pan optymistą czy pesymistą w tym względzie?

RC: Jestem umiarkowanym pesymistą. Uważam, że jesteśmy u progu spowolnienia gospodarczego, które w ciągu najbliższych dwóch lat będzie szczególnie widoczne w krajach europejskich. Wprawdzie istnieje szansa na uniknięcie tego problemu, ale w tym celu Unia Europejska musiałaby zaniechać lub przesunąć wprowadzenie regulacji z zakresu ESG czy zielonej energii, bo nowe obowiązki będą bardzo kosztotwórcze, szczególnie dla małych i średnich przedsiębiorstw. A to one głównie tworzą PKB.

KB: Politycy unijni zapowiadają twardy kurs, ale z drugiej strony w obecnym Parlamencie Europejskim jest aż 150 eurosceptyków.

RC: Widać zmianę podejścia, która wynika z problemów gospodarczych. Jeśli ludzie mniej zarabiają i mają kłopoty w dopięciu domowych budżetów, to zmieniają swoje spojrzenie nie tylko na gospodarkę, ale także na politykę. Według mnie realną siłą, która może spowodować odwrót od dotychczasowej polityki UE, są przedsiębiorstwa, które odczuwając spadek koniunktury, będą naciskać władze polityczne. Widać to już w niemieckich przedsiębiorstwach, które ograniczają działalność, zwalniają ludzi, przenoszą produkcję do innych krajów. Masowe zwolnienia zapowiada największe niemieckie przedsiębiorstwo, jakim jest Volkswagen. Kilka lat temu kraje UE przespały rewolucję technologiczną i zostały w tyle pod względem innowacyjności i wdrożeń nowych technologii. Teraz nie bardzo mają na czym się oprzeć. Dlatego Unia będzie miała dylemat, czy iść dalej dotychczasową ścieżką, mając świadomość regresu w przedsiębiorstwach, czy zrobić krok wstecz i zmodyfikować politykę, co pozwoliłoby im na działanie, uchronienie się przed recesją. Obawiam się jednak, że kurs polityki nie ulegnie zmianie i dojdziemy aż do ściany. Mario Draghi, były prezes Europejskiego Banku Centralnego, przedstawił raport o konkurencyjności UE, w którym nakreślił wizję zapóźnionej gospodarczo Europy. Przedstawił pomysł, by Unia Europejska co roku inwestowała dodatkowo 800 mld euro ze wspólnego długu, ale nie spodobał się on w Berlinie. Tak czy inaczej, gospodarki europejskie mają kłopoty, a bez gospodarek państwa będą działały coraz gorzej.

KB: Jest jeszcze inny sposób. Zastosowała go Europa wobec chińskiej motoryzacji. Wiadomo, że w Europie nie potrafimy wyprodukować tanio innowacyjnego i zaawansowanego technologicznie samochodu, więc po prostu nałożyliśmy na chińskie pojazdy wysokie cła. Można byłoby przecież takie działanie rozszerzyć na inne gałęzie przemysłu.

RC: Protekcjonizm ma krótkie nogi. Jeśli Unia będzie protekcjonistyczna, to będzie miała droższe produkty – wystarczy spojrzeć na ceny kawy czy kakao. Na protekcjonizm Europy rynki pozaeuropejskie będą także odpowiadać protekcjonizmem, na czym najbardziej ucierpią gospodarki o dużym udziale w eksporcie, czyli Niemcy, Francja, Holandia. Myślę, że retorsje ze strony Chin byłyby dużo groźniejsze niż efekty naszych ograniczeń. Protekcjonizm jest drogą donikąd. Gospodarki muszą się otwierać, co jest wiadome od czasów Adama Smitha.

KB: Ale pojawiają się argumenty, że wobec zbyt silnego partnera trzeba stosować metody specjalne.

RC: Skutki takiego myślenia widzieliśmy już na przełomie XIX i XX w., kiedy wysyłano do USA samochody z Europy, ale związkowcy amerykańscy nie chcieli wpuszczać tańszych samochodów, więc trzeba było je w Nowym Jorku rozbierać, aby robotnicy amerykańscy mogli je z powrotem złożyć. Jeszcze do czasów kryzysu gospodarczego w latach 2007–2008 gospodarki Europy i USA były prawie na takim samym poziomie, obecnie Europa jest w tyle i za USA, i za Chinami, bo nie ma warunków, aby skutecznie konkurować. Trzeba zmienić otoczenie makroekonomiczne: zlikwidować dużą część regulacji, obniżyć koszty pracy, dać możliwość działalności kapitałowej i inwestowania. Wtedy poradzimy sobie z konkurencją.

KB: Czy sztuczna inteligencja będzie miała istotny wpływ na gospodarkę?

RC: Dzisiejsza sytuacja ze sztuczną inteligencją przypomina mi lata 1999–2001, czyli czasy bańki internetowej (ang. dot-com boom). Wtedy z powodu mody na spółki internetowe kursy akcji wielu dotcomów poszybowały w górę mimo tego, że wiele z nich nigdy nie zdołało osiągnąć poważniejszych dochodów. Przeczytałem sporo książek o technologii AI i nie dowiedziałem się, jak wykorzystać tę technologię w obszarach gospodarczych. Na konferencjach ciągle słyszę, że najlepsza AI to ChatGPT, co oznacza, że zatrzymaliśmy się parę lat temu i nie potrafimy zrobić kroku dalej. Tymczasem w Gospodarce 6.0, z jaką mamy do czynienia w wielu krajach Azji, zastosowanie najnowszych technologii w działalności gospodarczej przedsiębiorstw jest kluczowe. W Europie nie występuje enterprises freedom w rozumieniu przekazania technologii do wykorzystania. Taką zasadę można zauważyć na Tajwanie, w Chinach czy w Korei. Technologie sprawdzają się, gdy wdrażają je firmy. Wtedy następuje zmiana struktury gospodarczej, co z kolei powoduje zmiany polityczne, a nawet ustrojowe. W XIX w. nastanie demokracji nastąpiło na skutek bogacenia się ogromnej rzeszy ludzi wywołanego postępem technologicznym, co doprowadziło do zupełnie innej struktury politycznej. Dzisiaj w Azji technologie „idą” do przedsiębiorstw, które stają się coraz bardziej konkurencyjne, wchodzą na kolejne rynki, tworzą nowe miejsce pracy. Dochody ludzi rosną, dzięki czemu powiększa się klasa średnia. Nawiasem mówiąc, kraje azjatyckie niedługo zmierzą się z efektem bogacenia się obywateli, którzy będą potrzebowali więcej wolności i swobód. To może spowodować problemy w niektórych państwach.

W Europie potrzeba nowych technologii nie rodzi się „na dole”, ale wychodzi „z góry”. Na zagadnienie sztucznej inteligencji patrzymy nie w kontekście potrzeb firm, tylko państwa i polityki. Kiedy zapadnie odgórna decyzja, firmy będą zobligowane, niezależnie od swoich potrzeb, do stosowania rozwiązań AI – taka praktyka nie prowadzi do niczego dobrego. Oto przykład. Jeszcze kilka lat temu nikt nie wiedział, co to jest BYD Auto. Dziś wiadomo doskonale, że to chiński koncern motoryzacyjny z Shenzhen, którego auto elektryczne osiągnęło prawie 30-proc. udział w światowej sprzedaży elektryków. Tymczasem w Europie przeznaczamy wielkie sumy na badania i rozwój, które nie przynoszą żadnego efektu. Wprawdzie kraje europejskie są wysoko w rankingach innowacyjności, ale dzieje się tak jedynie z powodu wysokiego wskaźnika wydatków na badania. Niestety nie przekłada się to na wdrożenia nowych produktów i na eksport technologii. Z kolei Tajwan jest na przeciwległym biegunie: na badania wydaje się tam bardzo mało, za to produkuje się bardzo dużo. Na przykład 90 proc. światowej produkcji chipów pochodzi z Tajwanu. Europa marnuje czas. Musimy wreszcie zrozumieć, że to firmy, a nie państwa, powinny kreować rozwój technologiczny.

KB: Czy przy obecnych trendach jest szansa na jakąkolwiek zmianę status quo?

RC: Pomijam kwestie polityczne, skupię się na ekonomii. Po pierwsze rynki europejskie są przeregulowane. Rozmaitych przepisów, często sprzecznych, jest tak dużo, że czasem sama Unia się w nich gubi. Taka sytuacja uderza przede wszystkim w małe i średnie przedsiębiorstwa, które są nośnikiem postępu. Drugi balast rozwoju firm to ciągle rosnące koszty działalności, co rusz wprowadzane nowe podatki i opłaty. Przykładem absurdu jest wprowadzony niedawno wymóg połączenia nakrętki z butelką PET, którego wdrożenie wymagało miliardowych nakładów. I co się okazuje? Że od nowego roku, kiedy zostanie wprowadzony system kaucyjny na jednorazowe butelki z tworzyw sztucznych, chcąc odzyskać kaucję i utylizując takie opakowanie w butelkomacie, trzeba będzie nakrętki złączone z butelką na siłę odrywać.

Trzecim problemem jest sytuacja demograficzna w Europie. Od stu lat mieliśmy sprzyjającą sytuację zastępowania starych pracowników młodymi. Obecnie system ten upada z powodu utrwalonego niżu demograficznego. W Polsce mamy trzeci rok z rządu zapaść demograficzną, najgorszą od II wojny światowej. Liczba klas w szkołach średnich jest mniejsza o połowę. Do tego obserwujemy zanik zainteresowania młodzieży studiami wyższymi, co oznacza, że za kilka lat uczelnie będą świeciły pustkami. Kolejny problem to system emerytalny z niskim wiekiem przejścia na emeryturę polegający na zastępowaniu pokoleń. Co z tym wszystkim zrobić?

KB: Wspomniał pan o sytuacji na uczelniach. Czy podziela pan ocenę prezesa PAN, prof. Marka Konarzewskiego, że polska nauka tonie?

RC: Zacznę od truizmu, że polska nauka jest niedofinansowana. Przeznaczamy na naukę 1/30 tego, co inne kraje w Unii Europejskiej. Zatem już na starcie jesteśmy w tyle. Nie możemy konkurować z Europą, a jedynie podążać ścieżkami, które Europa wyznacza. Oczywiście możemy korzystać z dobrodziejstwa nauki europejskiej czy amerykańskiej, pojedynczy naukowcy rozwijają tam swoje kariery.

Drugi problem polskiej nauki to zbyt duża liczba uczelni. Wiem, że to niepopularna teza, ale 120 publicznych szkół wyższych plus rzesza prywatnych powoduje, że pod względem liczby uczelni doganiamy Chiny. Tyle tylko, że Polska ma 38 mln mieszkańców, a populacja chińska wynosi 1,4 mld osób. Nie potrzebujemy rozdrobnienia potencjału naukowego, potrzebujemy konsolidacji, łączenia struktur, co już spowoduje zwiększenie środków w przeliczeniu na uczelnię.

Kolejna kwestia to przeregulowanie nauki. Kiedy zaczynałem pracować na uczelni w 1993 r., nie musiałem wypełniać żadnych formularzy administracyjno-sprawozdawczych. Przychodziłem, aby rozmawiać ze studentami. Dzisiaj zanim przystąpię do wykładu, muszę wypełnić dziesiątki formularzy, sylabusów. Do tego konieczne jest sporządzenie sprawozdania z efektów uczenia – nikt nie wie, co to jest, ale ministerstwo ma kolejny dokument do kolekcji.

Absurdalna też jest lista punktowanych czasopism. Wszędzie na świecie śmieją się z tego, bo obecnie dla naukowca bardziej wartościowe jest napisanie tekstu na Facebooku, żeby przeczytało go pięć tysięcy ludzi, niż w czasopiśmie, w którym przeczyta go osiem osób, w tym autor i dwóch  recenzentów.

Podsumowując, mamy rozdrobniony, niedofinansowany system oparty na przeregulowanych procesach, który w dodatku jest zbyt zamknięty, gdyż nie rozwijamy współpracy międzynarodowej z prawdziwego zdarzenia. A tylko interdyscyplinarna i internacjonalistyczna nauka odnosi sukcesy. W latach 70. XX w. uczelnia i gospodarka były na tym samym poziomie technicznym. Dziś to jest przepaść – wyposażenie technologiczne uczelni i wyposażenie przedsiębiorstw to dwa odległe światy. Studenci na kierunkach technologicznych mają częstokroć większą wiedzę niż osoby, które tam wykładają. Cóż, finansowanie nauki nigdy nie było priorytetem – po pierwsze wojsko, po drugie zdrowie. Na naukę – to, co zostanie.

KB: To prawda, że mamy rekordowe wydatki na wojsko, ale trudno się dziwić, skoro jest pełnoskalowa wojna za miedzą.

RC: Nie jestem oczywiście przeciwnikiem wydatków na wojsko, ale uważam, że decyzje dotyczące finansowania należy podejmować z rozwagą, a nie ad hoc. Przyszedł wirus, to rzuciliśmy wszystkie siły i środki na walkę z pandemią; wybuchła wojna w Ukrainie, to kupujemy sprzęt wojskowy niemal jak popadnie. Chcesz pokoju – szykuj się na wojnę. Polityka obronna musi być długofalowa, przemyślana i skoordynowana z NATO, żeby nie wydawać środków pochopnie. Wprawdzie wojna w Ukrainie pokazuje, że artyleria na polu bitwy dalej ma znaczenie, ale równie ważne są otoczenie technologiczne i strategia. Wojsko jest inicjatorem nowatorskich technologii. W USA zanim dana technologia trafi do sektora publicznego, jest stosowana przez wojsko przynajmniej od 10 lat. U nas priorytetem jest zakup sprzętu wojskowego, którego dostawy są rozłożone na 10–20 lat. Ale czy ktoś się zastanawiał, czy za 10 lat ten sprzęt będzie jeszcze w ogóle wykorzystywany na polu walki? Czy nie lepiej prowadzić własne badania na uczelniach dla potrzeb wojska i wdrażać własne pomysły i technologie? Zamówienia powinny być lokowane w polskich przedsiębiorstwach, na czym zyskaliby i kooperanci, i producenci. Uzależnienie się wyłącznie od dostaw z zewnątrz jest ryzykowne. Trzeba tworzyć warunki do zabezpieczenia potrzeb obronnych na miejscu. Podobnie jak w rolnictwie. Proszę zauważyć, że w czasie II wojny światowej Polska była jedynym krajem, który nie doświadczył głodu. Rolnictwo zawsze stanowiło ważną część polskiej gospodarki i cokolwiek by się nie działo, to głód nam nie groził. Dziś rolnictwo zanika, a w sytuacjach zagrożenia potrzebne jest i wojsko, i wyżywienie.

Gdyby zamówienia z wojska szły do polskiej gospodarki, to byłyby to budżety nie milionowe, ale miliardowe. Poza tym ważny jest też aspekt poufności – świat nie musi wiedzieć o tym, co robimy dla wojska u siebie w kraju. Nikt przecież nie wiedział, że Mosad postanowił „odpalić” pagery w Libanie i Syrii, a na tym polegała druzgocąca operacja izraelskich służb wywiadowczych wymierzona w bojowników Hezbollahu. W ataku wykorzystano wybuchowe pagery, a eksplozje nastąpiły praktycznie w tym samym momencie, co dowodzi, iż detonację wywołano na komendę zakamuflowaną jako normalna wiadomość.

Kolejny przykład: Amerykanie chętnie sprzedają lekkie wyrzutnie rakiet HIMARS, które mogą być montowane na podwoziu opancerzonej ciężarówki. Sęk w tym, że sygnał do ich odpalenia może wyjść jedynie z Ameryki. Podobnie jak sygnał do samozniszczenia. Zatem Amerykanie mają stałą kontrolę nad sprzedanym sprzętem, decydują, gdzie i kiedy wystrzeli oraz na czyj rozkaz zostanie zniszczony. Swoją drogą ciekawe, jak zabezpieczyła się Korea, sprzedając nam czołgi.

KB: Chciałbym zmienić temat i przejść do budownictwa mieszkaniowego w naszym kraju. To także temat rzeka...

RC: Przyznam, że nie rozumiem polityki, która kształtuje nasze budownictwo. Bo niewidzialna ręka rynku tej sytuacji nie wyprostuje. Mieszkań brakuje, a popyt na nie rośnie. Tymczasem robimy wszystko, żeby mieszkania były coraz droższe. Od nowego roku wejdą jeszcze regulacje ESG i kolejne ograniczenia energetyczne, co spowoduje kolejny wzrost cen. Pomysł na kredyt zero procent to pobudzanie popytu, a nie podaży. Obecnie kończone są jedynie rozpoczęte budowy, nowych nie widać, więc przy rosnącym popycie ceny muszą rosnąć. Żeby sytuacja zmieniła się na lepsze i pojawiło się więcej mieszkań na rynku, muszą zostać zniesione nadmierne regulacje obciążające deweloperów.

Druga kwestia – mieszkaniami zainteresowały się fundusze emerytalne, stosując tzw. flipping, co tylko pogłębia nierównowagę na rynku nieruchomości. Oczywiście fundusze inwestują w mieszkania tylko z uwagi na stale rosnące ceny.

Pozostaje jeszcze nierozwiązany problem mieszkalnictwa socjalnego, ale na to też nie znaleźliśmy dobrego sposobu. Lata temu w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher wprowadziła rozwiązanie polegające na tym, że ludzie zainteresowani zakupem mieszkania przystępowali do towarzystwa budownictwa mieszkaniowego i oszczędzali w nim przez parę lat, aby móc kupić wynajmowane mieszkanie. Takie rozwiązanie zmusza ludzi do oszczędzania, dając w zamian dostęp do nisko oprocentowanych środków – jak w kasie zapomogowo-pożyczkowej – na zakup mieszkania. I w tym miejscu należy wspomnieć o niesprzyjającym kredycie hipotecznym, który obecnie wynosi w Polsce prawie 10 proc. (uwzględniając marżę banku i koszty oprocentowania samego kredytu). Sensowne oprocentowanie kredytu hipotecznego powinno wynosić maksymalnie około 3 proc. Podsumowując, rynek mieszkaniowy cierpi na przeregulowanie – jak wiele innych sektorów gospodarki – co skutkuje wzrostem cen i nierównowagą podażową. Jeszcze na koniec mała dygresja. Mimo tylu regulacji i obwarowań proceduralnych, mimo złych doświadczeń dopuszczane są budowy na terenach zalewowych. Widać więc, że regulacje nie rozwiązują naszych problemów, a stwarzają wiele nowych.

---

Robert Ciborowski – ekonomista, profesor nauk ekonomicznych, w kadencjach 2016–2020 i 2020–2024 rektor Uniwersytetu w Białymstoku. Specjalizuje się w zagadnieniach z zakresu ekonomii politycznej, ekonomiki innowacji i polityki gospodarczej. W latach 2002–2005 był prodziekanem Wydziału Ekonomii i Zarządzania, następnie do 2012 pełnił funkcję jego dziekana. W latach 2005–2014 był kierownikiem Zakładu Systemów Ekonomicznych, w 2015 stanął na czele Katedry Ekonomii Politycznej. W 2012 objął funkcję prorektora UwB ds. ekonomicznych. W 2016 został wybrany na rektora tej uczelni na czteroletnią kadencję. W 2020 uzyskał reelekcję na drugą kadencję.

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.