Jerzy Stuhr nie żyje
Z wielkim smutkiem przyjęliśmy wiadomość, że w dniu dzisiejszym odszedł Jerzy Stuhr – wspaniały artysta: aktor teatralny i filmowy, reżyser i pedagogog.
Z wielkim smutkiem przyjęliśmy wiadomość, że w dniu dzisiejszym odszedł Jerzy Stuhr – wspaniały artysta: aktor teatralny i filmowy, reżyser i pedagogog, przez 30 lat związany ze Starym Teatrem w Krakowie, gdzie – jako aktor tworzył niezapomniane kreacje w spektaklach reżyserowanych przez najwybitniejszych polskich reżyserów. Mistrz ceremonii, Belzebub w „Dziadach” w reżyserii Konrada Swinarskiego, Piotr Wierchowieński w „Biesach”, Wysocki w „Nocy Listopadowej”, AA w „Emigrantach”, Hamlet w „Tragicznej historii Hamleta księcia Danii”, Porfiry Pietrowicz w „Zbrodni i karze”, Papkin w „Zemście” w reżyserii Andrzeja Wajdy, Student w „Procesie”, Jasza w „Wiśniowym sadzie”, Horodniczy w „Rewizorze”, Basilio w „Życie jest snem” – w reżyserii Jerzego Jarockiego, Dziennikarz w „Weselu”, Trigorin w „Dziesięć portretów z czajką w tle”, Kalikst w „Tak zwanej ludzkości w obłędzie” – w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego czy Fikalski w „Z biegiem lat, z biegiem dni” w reżyserii Andrzeja Wajdy i Anny Polony , to postaci, które na zawsze pozostaną w pamięci widzów i w historii polskiego teatru. Ostatnią rolą Jerzego Stuhra w Starym Teatrze był Profesor Ned Wilkinson w wyreżyserowanych przez niego „Wielebnych” Sławomira Mrożka (2001).
Przez lata - jako pedagog a w latach 1990-1996 i 2002 - 2008 jako rektor krakowskiej AST, kształcił pokolenia polskich artystów teatru, filmu i telewizji.
Artysta udzielił wywiadu "Magazynowi Teraz Polska". Oto co mówił o swoim artystycznym kredo w rozmowie z Marzeną Tataj i Kamilem Broszko:
"Aktorem teatralnym zostałem w roku 1970. Pięć lat później upomniał się o mnie film, a działalność reżyserską rozpocząłem 20 lat później, w 1995 r. Były to już zupełnie inne czasy, na granicy dwóch systemów funkcjonowania sztuki w Polsce. Pozostałem wierny kinu autorskiemu, które jest manifestacją poglądów i postaw; bardzo rzadko, nawet jako aktor, wychodziłem poza tę formułę i zapuszczałem się w kino gatunkowe. Mówię o tym dlatego, aby podkreślić, że zarówno w okresie PRL-u, jak i teraz przyświeca mi jedynie cel, aby twórczo przetworzyć moje myśli i być w zgodzie z samym sobą. Jako aktor nie mogę myśleć koniunkturalnie, ilu będę miał widzów. Niestety, jako twórca kina autorskiego muszę od samego początku procesu twórczego zastanawiać się, kto mógłby je sfinansować. Kiedy zaczynałem robić filmy w połowie lat 90., działał jeszcze system finansowania kina rodem z PRL-u. Choć byłem debiutantem, nie miałem kłopotów, aby znaleźć pieniądze. Teraz muszę chodzić i zbierać. Muszę odpowiadać na wiele pytań inwestorów, nawet na takie, ilu widzów przyjdzie na mój film. To jest bardzo krępujące, bo artysta nie powinien stawiać sobie takiego pytania, aby zachować prawdę wypowiedzi, wynikającą z głębokiej potrzeby. Zaczynamy myśleć o widowni dopiero w momencie podjęcia decyzji, w jaką formę ubrać naszą myśl, aby być zrozumiałym dla widza. Mogę śmiało powtórzyć za Andrzejem Wajdą: chcę mówić do widza, ale na moich warunkach. Nie mogę się zastanawiać, co widz chciałby usłyszeć, bo byłoby to sprzeniewierzenie się sobie, prawdzie i sztuce.
Największa umiejętność to opowiedzieć o sobie tak, aby widz, który mieszka choćby w Argentynie, zrozumiał, o co nam chodzi. Polskiemu kinu ta sztuka udała się trzykrotnie. W „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego, który opowiadał o ludziach żyjących na osiedlu przy ulicy Stawki w Warszawie w taki sposób, że ich problemy zrozumieli widzowie na całym świecie. Drugi przykład to „Wielopole” Tadeusza Kantora. Nawet w Urugwaju studenci bezbłędnie wypowiadali ten tytuł. Ostatnio mamy przykład „Idy” Pawła Pawlikowskiego, zmagającej się z naszą straszną historią stosunków polsko-żydowskich. Również moje filmy, „Historie miłosne” i „Duże zwierzę”, zostały dobrze przyjęte za granicą, bo mówiły o wartościach uniwersalnych, dotyczących każdego człowieka.
W okresie PRL-u bardziej zwracaliśmy uwagę na poprawność polityczną niż cenzurę urzędową. Cały czas zastanawialiśmy się, do jakich granic można przesunąć próg szczerości naszych wypowiedzi. Prowadziło się pewną grę z cenzorem, targując się o sceny. Zawsze kręciliśmy kilka ujęć ekstremalnych, wiedząc od razu, że nie wejdą do filmu. Dzięki temu mieliśmy karty przetargowe, aby chronić te sceny, na których nam szczególnie zależało i których strata zmieniłaby kształt naszej wypowiedzi. Tak bywało wielokrotnie z filmami Krzysztofa Kieślowskiego. Kiedy zacząłem reżyserować, zauważyłem, że sam siebie cenzuruję… ekonomicznie. Zamiast w boeingu 767 sadzałem moich bohaterów w tramwaju. Ale gdy było to ważne, jak na przykład w filmie „Korowód”, robiłem zdjęcia i na Majorce, i w boeingu. Kiedy kręciłem „Obywatela”, którego akcja rozgrywa się na przestrzeni 60 lat, od razu wiedziałem, że narażam się na przeszkody produkcyjne, bo z kameralnego filmu zmieniłem projekt w kino historyczne, o wiele bardziej kosztowne".
>>> LINK DO WYWIADU <<<
Polska sztuka poniosła wielką stratę.
Rodzinie Jerzego Stuhra składamy wyrazy głębokiego współczucia.
Fot. KAKA.media