Dumny senior. Historia nie całkiem chcianego prezentu
Pałac Kultury i Nauki jest zdecydowanie najpopularniejszym architektonicznym seniorem w Polsce. Choć upływający czas lekko nadszarpnął już jego facjatę, to wciąż cieszy się zainteresowaniem mediów, turystów i polityków, niezmiennie budząc emocje. W lipcu tego roku skończył 60 lat.
Na początku nic nie było o nim wiadomo – gdzie stanie, jak będzie wyglądał ani jakie będzie jego przeznaczenie. Pewne było tylko to, że powstanie. Bo Stalin tak postanowił. Warszawa otrzymała więc prezent, z którym do dziś nie umie sobie poradzić.
Oficjalna decyzja o przyjęciu daru zapadła w gabinecie Bolesława Bieruta w 1951 r. „Wschodniemu bratu” nie można było odmówić, wszak Związek Radziecki zobowiązał się zbudować gmach własnymi siłami i środkami. I miał dołożyć wszelkich starań, by prezent sprostał oczekiwaniom Polaków. Radzieccy projektanci spędzili więc długie godziny na zapoznaniu się z architektoniczną historią Polski. Wybrali się także na trzydniową objazdową wycieczkę do najważniejszych polskich miast, by nasiąknąć polskością. Zwiedzili Kraków, Zamość, Kazimierz nad Wisłą, Sandomierz i Gdańsk. Oglądali albumy i obrazy Canaletta. Po powrocie do Moskwy rozpoczęli pracę nad projektem, otoczeni fotografiami z podróży. W założeniu miał on totalnie odbiegać od budowanych w tym czasie rosyjskich wysokościowców. Pałac miał być jak najbardziej polski.
Głównym projektantem budynku został zakochany w architektonicznym bogactwie i różnorodności Lew Władimirowicz Rudniew. Nad kształtem prezentu czuwać miał też polski architekt. Oficjalnie pełnomocnikiem strony polskiej do spraw budowy Pałacu Kultury i Nauki został naczelny architekt Warszawy, Józef Sigalin. Nie pałał on jednak sympatią do radzieckiego podarku. Funkcję objął na wyraźne polecenie Bolesława Bieruta. W rzeczywistości budowę nadzorował Henryk Janczewski.
W Sali Kongresowej odbywały się zjazdy PZPR naprzemiennie
z koncertami największych światowych gwiazd.
Problematyczna okazała się także kwestia lokalizacji, w której Pałac miał zostać zbudowany. Nie ulegało wątpliwości, że musi stanąć w miejscu ważnym. Jednak w nie całkiem jeszcze odgruzowanej po wojnie Warszawie trudno było wskazać lokalizację, która w odbudowanej stolicy będzie kluczowa. Na początku lat 50. miasto nie tylko nie miało ścisłego centrum, ale brakowało planów co do tego, gdzie ma się ono znajdować. Rozważano więc kilka lokalizacji w rejonie Śródmieścia – Marszałkowską, Chmielną, Złotą i Świętokrzyską – a także na Pradze i Mokotowie. Wygrało oczywiście Śródmieście.
Polacy nie tylko nie wiedzieli, gdzie umieścić na planie powojennej Warszawy prezent od Stalina, ale i nie do końca radzili sobie z jego formą i przeznaczeniem. Dla Stalina była to realizacja o charakterze priorytetowym, dla Polaków – podarunek ofiarowany wbrew woli. Skoro więc nie można było w żaden sposób odmówić jego przyjęcia, zaglądali darowanemu koniowi w zęby, uważnie się przyglądając i robiąc wszystko, by budynek nie przypominał sowieckich wysokościowców.
Budowa PKiN rozpoczęła się w 1952 r. i trwała trzy lata. Przy realizacji projektu pracowało 3,5 tys. Rosjan: architektów, inżynierów i robotników. 22 lipca w 1955 r. „dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego” został ukończony i uroczyście przekazany. Poszerzoną ulicą Marszałkowską przeszła wielka defilada wojskowa, którą odebrali – stojący na specjalnej kamiennej trybunie z orłem piastowskim – przedstawiciele najwyższych władz państwowych, z Bolesławem Bierutem, Józefem Cyrankiewiczem oraz Michaiłem Susłowem, członkiem KPZR, na czele. Podobnie jak świeżo oddany do użytku Stadion Dziesięciolecia, Pałac Kultury i Nauki był największą atrakcją V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, który w sierpniu 1955 r. zgromadził 30 tys. uczestników ze 114 krajów z całego świata. Tak oto oficjalnie narodził się gmach, który do dziś polaryzuje opinie.
Jego losy i przeznaczenie przypominają wahadło. Początkowo symbol socjalistycznej dominacji, w czasach Solidarności miejsce głośnego strajku, w stanie wojennym – powstawania bibuły. Z jednej strony przypominał o sile polsko-radzieckiej „przyjaźni”, z drugiej gościł największe zachodnie gwiazdy. To w jego Sali Kongresowej (z 3 tys. miejsc) odbywały się prawie wszystkie zjazdy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej naprzemiennie z koncertami takich światowych sław, jak Ella Fitzgerald, Marlena Dietrich, Leonard Cohen, Rolling Stones, King Crimson czy Procol Harum. To tutaj miały miejsce liczne festiwale, z Jazz Jamboree na czele, oraz wybory Miss World 2006. To w jego wnętrzach odbyły się premiery sztuk Gombrowicza i Mrożka, a w Teatrze Studio tworzył Józef Szajna. Zaś na placu Defilad, przed PKiN, w 1987 r. Jan Paweł II odprawił mszę świętą.
Pałac Kultury i Nauki łączy w sobie dwie sprzeczności. Od zewnątrz demonstruje swoje polityczne dziedzictwo, będąc już na zawsze symbolem minionej epoki. W jego wnętrzu toczy się jednak zupełnie inna opowieść, trwająca mimo meandrów historii. To dzieje drobnych ludzkich spraw, wielkich osobistych dramatów (ośmiokrotnie zakończonych samobójczymi skokami z tarasu widokowego na 30. piętrze), miłości i zawodowych sukcesów.
Powstanie PKiN w Warszawie było decyzją polityczną.
Polacy nie mogli nie przyjąć „daru”.
Wygląd Pałacu od zawsze budził kontrowersje. Szczególnie raziła jego monstrualność – 42 piętra (231 metrów bez iglicy) zapewniają mu niezmiennie status najwyższego budynku w Polsce. Przepych i nadmierne bogactwo zdobień elewacji oraz ogromnych rozmiarów attyki sprawiły, że budynek stał się karykaturalny. Krótko po jego otwarciu powstała znana do dziś zagadka: „Jakie jest najpiękniejsze miejsce w Warszawie? Trzydzieste piętro PKiN, bo stamtąd nie widać Pałacu Kultury”, a także przyśpiewka: „Co nam obca przemoc dała, nocą rozbierzemy”. Dziś łącznikiem z dawnymi czasami – oprócz samego budynku i jego kroniki, prowadzonej niemal od początku przez Hannę Szczubełek – są już tylko koty żyjące w „Kociolandzie”, na drugiej kondygnacji podziemi o powierzchni kilku tysięcy metrów kwadratowych. Dwadzieścia „etatowych” kotów chroni pałacowe piwnice przed gryzoniami. Być może są to potomkowie tych przedwojennych, które w PKiN znalazły schronienie po wojennej tułaczce.
Z biegiem lat w Pałacu wiele się zmieniło. W sylwestrową noc roku 2000 na 42. kondygnacji odsłonięto Zegar Milenijny. Jest to trzeci co do wielkości zegar w Europie – każda z jego czterech tarcz ma 6 metrów średnicy – i zarazem trzeci najwyżej położony zegar wieżowy na świecie. Upływający czas sprawił, że dziś PKiN nie tylko stoi w centrum Warszawy, ale sam stał się jej centrum. To prawdziwe miasto w mieście. Rokrocznie wydłuża się lista powodów, dla których warto do niego zajrzeć. Trzy teatry, kino, uczelnie wyższe (m.in. Collegium Civitas), liczne instytuty Polskiej Akademii Nauk, Muzeum Techniki oraz Muzeum Ewolucji PAN, Pałac Młodzieży (z basenem) oferujący ciekawe zajęcia pozaszkolne, kawiarnie organizujące koncerty sprawiają, że ten senior rozpoczyna właśnie swoją drugą młodość. Wiąże się to z trendem miejskiego aktywizmu. Mieszkańcy Warszawy czują się coraz bardziej odpowiedzialni za swoje miasto, troszczą się o nie, a więc angażują się i w rozwój Pałacu.
PKiN to symbol minionej epoki i przepychu.
W 2007 r. PKiN został wpisany do rejestru zabytków, co podzieliło zarówno architektów i urbanistów, jak i varsavianistów. Jednak z czystym sumieniem możemy powtórzyć za architektem Stefanem Kuryłowiczem: „Pałac Kultury i Nauki spełnia warunki, żeby znaleźć się w rejestrze zabytków. Czy tego chcemy, czy nie, jest przestrzenną ikoną Warszawy, obecną na pocztówkach, zdjęciach, filmach i w programach telewizyjnych. Przykre jest dla mnie tylko to, że nie udało nam się stworzyć nic konkurencyjnego. Główną zaletą Pałacu jest jego skala, bo takich obiektów nie ma na świecie wiele. Nie do powtórzenia są także detale jego wykończenia. To symbol starej epoki i powinien być pod ochroną, nawet jeśli kojarzy się z sowietami”.
Zmiana pokoleniowa, jaka właśnie następuje, sprawiła, że ten „socrealistyczny kloc rozsadzający centrum stolicy” stał się znowu modny. Trendy stało się noszenie koszulek czy toreb z jego wizerunkiem. Kolejne pokolenia coraz bardziej się nim zachwycają, udowadniając poprzednim generacjom, że to tak naprawdę tylko budynek. Reszta to nasze uprzedzenia, wyobrażenia i wizje. Młodzi mają dystans do „daru Stalina”, czego owocem jest choćby inicjatywa Umyjmy Pałac Kultury. Wszak elewacja, wykonana z płytek ceramicznych w kolorze jasnego piaskowca, z biegiem lat bardzo przyszarzała. Postawa dzisiejszej młodzieży pozwala ufać, że po upływie kolejnych 60 lat Polacy w końcu poradzą sobie z niechcianym prezentem.
Anna Tatarewicz