Duch polskości jest bardzo silny, niewiele trzeba, aby go obudzić
Z Janem Komasą, reżyserem „Miasta 44” i „Sali samobójców”, rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Na ile „Miasto 44” jest filmem o Powstaniu Warszawskim, a na ile jest to uniwersalna opowieść o ocaleniu uczuć w obliczu zagłady? Czy podjął się pan tego tematu z poczucia misji, ekstrapolował własne emocje czy po prostu zafrapował pana mocny temat, duży budżet i swoboda twórcza?
Jan Komasa: Dla mnie zawsze był to film o spotykaniu w sobie nieznanego. Wszyscy bohaterowie zostają pozostawieni na granicy swoich dotychczasowych wyobrażeń i je przekraczają. Temat filmu został mi zaproponowany pod koniec 2005 r. przez Michała Kwiecińskiego, wtedy bardzo chciałem zrobić jakikolwiek projekt. Wcześniej nie sądziłem nawet, że kiedykolwiek będę robił kino historyczne, ponieważ historia jako taka nie interesowała mnie zbytnio.
KB: „Miasto 44” to temat z najnowszej historii Polski, do której wciąż pojawiają się odniesienia polityczne. Czy w ciągu ostatnich ośmiu lat ktoś próbował panu sugerować, jak film o Powstaniu powinien wyglądać, co powinni zobaczyć widzowie?
JK: Nikt mi nic nie próbował sugerować, ponieważ nikt chyba nie wierzył, że ten film powstanie, a nawet jeśli – nikt nie wierzył, że ja go zrobię. Nad tekstem najwięcej pracowałem z powstańcami i to oni mieli najsilniejszy wpływ na efekt końcowy. Zawsze jednak szanowali moje prawo do zrobienia filmu w takiej konwencji, która jest mi najbliższa.
KB: Czy w Polsce można podjąć i opracować w sposób artystyczny każdy temat, czy istnieje cenzura myśli lub krępująca artystę poprawność polityczna?
JK: Dziś istnieje cenzura rynku, targetu, słupków oglądalności. Są tematy, które się sprzedają, i te, które „nie żrą”. To nie jest tylko polska specyfika, dotyczy ona reżyserów w całej Europie i USA. Kina autorskiego, prowokującego jest coraz mniej, coraz więcej zaś kina gatunkowego, uładzonego, opartego na schemacie. Nie musi to być nic złego, kino gatunkowe jest też bardzo ważne. Poprawność polityczna istnieje zawsze, bez względu na kraj – od Chin, przez Rosję, po Stany Zjednoczone. Są pewne rzeczy, o których przyjęło się nie mówić, nie pokazywać.
KB: Gdyby miał pan nakręcić film globalny, ale zarazem autorski – o czym chciałby pan opowiedzieć światu? A może właśnie „Miasto 44” jest projektem globalnym?
JK: Zawsze myślałem o „Mieście 44” jako o projekcie globalnym. Uważam, że może zaciekawić uniwersalnego widza, niezależnie od tego, jak ważny jest ten temat dla nas i jak bliska jest nam ta historia. Obecnie pracuję nad wieloma różnymi historiami. Jednak na razie odpoczywam od dużych produkcji.
KB: Stał się pan ekspertem w dziedzinie Powstania Warszawskiego. Współtworzył pan przecież na bazie kronik dokumentalnych film „Powstanie Warszawskie”. Na ile tamte doświadczenia przydały się podczas realizacji „Miasta 44”?
JK: Praca nad filmem „Powstanie Warszawskie” oraz współpraca z Muzeum Powstania Warszawskiego były kluczowe przy tworzeniu „Miasta 44”. Doświadczyłem silnego wsparcia mentalnego. Wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na więcej, będąc tak mocno zanurzonym w tych tematach. Mogłem być odważniejszy.
Fot. Film "Miasto 44", prod. Akson Studio, Ola Grochowska
KB: Czy wnioski z obserwacji współczesnych Polaków można jakoś odnieść do przekonań, postaw i czynów, które ujawniły się w czasie Powstania Warszawskiego? Czy współczesne młode pokolenie, nakreślone np. w „Sali Samobójców”, byłoby zdolne do postaw młodych z roku 1944?
JK: Myślę, że współcześni ludzie, a w szczególności nastolatkowie są ludźmi ulepionymi z dzisiejszych wzorców, ale to tylko pozy. Czuję, że w razie zagrożenia walczylibyśmy o wolność i o godność tak, jak młodzi 70 lat temu. My jesteśmy wychowywani podskórnie w duchu polskości, mamy to we krwi, czy tego chcemy, czy nie. Ten duch jest bardzo silny i niewiele potrzeba, by go obudzić.
KB: Do jakiego spektrum znaczeń we własnych interpretacjach odnosi pan pojęcie patriotyzmu?
JK: Dla mnie patriotyzm to chyba szacunek do świata, który nas urodził. Szacunek do miasta, do otoczenia, w którym się żyje. Szacunek do kultury, która nas otacza. Zdrowy szacunek. Jestem za otwartością i tolerancją. Tych dwóch rzeczy zabrakło bardzo w Niemczech przed wybuchem drugiej wojny światowej, a wojna była efektem tego braku. Tam patriotyzm przerodził się w rodzaj leczenia potwornych kompleksów. To już jest choroba.
KB: „Miasto 44” to wielki projekt filmowy, artystyczny, produkcyjny i komercyjny. Jaka jest dalsza droga rozwojowa wciąż młodego – w sensie biologicznym – reżysera Komasy? W naszym nie najbogatszym kraju może być trudno po raz kolejny o podobny budżet, na miarę aspiracji adekwatnych do pańskich doświadczeń. Czy myśli pan o artystycznej emigracji? Czy mogą dać panu jeszcze spełnienie projekty niskobudżetowe albo teatr?
JK: Oczywiście, uważam, że obecnie rynek polski i europejski bardzo rozpieszcza twórców, może niekoniecznie pozwala nam kupować co film nową willę z basenem, bo to chyba niemożliwe, ale na pewno umożliwia realizowanie nowych projektów. Nie mam potrzeby ucieczki, mam potrzebę dalszych eksperymentów – a za takie właśnie uważam „Salę samobójców” i „Miasto 44”.
KB: W wywiadzie dla naszego magazynu Andrzej Wajda powiedział, że on (jako twórca tradycyjny) ze stuosobową ekipą filmową ma o wiele większą trudność w pokazaniu prawdziwej intymności, o którą tak naprawdę w kinie chodzi, niż młody twórca wyposażony choćby jedynie w telefon komórkowy. Polskie zachłyśnięcie amerykańskim kinem rozrywkowym na początku lat 90. na szczęście już przebrzmiało; dziś znów jesteśmy ciekawi, jak żyją inni ludzie, jak wyglądają miejsca na świecie, do których nie mamy dostępu. Dlatego twórca wyposażony w nowe technologie może lepiej pokazać prawdę o świecie. Czy zgadza się pan z tym poglądem? Jakie kino zwycięży w przyszłości: superprodukcje, efekty 3D czy proste, kameralne opowieści o uczuciach?
JK: Wiem, co miał na myśli pan Andrzej, i podzielam ten pogląd. O wiele trudniej jest coś pięknie wyszeptać, niż pięknie wykrzyczeć. Obecnie w kinie zachodzi pewien paradoks –nieraz przewagę nad superprodukcją ma film realizowany według oryginalnego pomysłu za pomocą telefonu komórkowego. Jego autor nie musi walczyć o widza, myśleć o bilansie ekonomicznym, przez co jest bardziej wolny.
KB: Rok 2014 to czas ważnych dla Polski rocznic, m.in.70-lecie wybuchu Powstania Warszawskiego czy 25-lecie odzyskania wolności, czyli rozpoczęcia transformacji ustrojowej. W polskim kinie brakuje opowieści o tych latach przemian. Czy taka tematyka jest w kręgu pańskich zainteresowań?
JK: Brakuje opowieści o transformacji ustrojowej z perspektywy globalnej. Obawiam się, że jej stworzenie byłoby jednak bardzo trudne. Zawsze byliśmy bardzo blisko swoich krajowych, wewnętrznych spraw. Nie dopuszczamy obcych, jesteśmy zamknięci mentalnie. Otwarcie się jest warunkiem powstania takiego filmu – czy to dramatu współczesnego, czy historycznego. A kinem historycznym, kostiumowym byłaby opowieść o latach 90.
KB: Potrzebny jest film o tożsamości Polaków 2014?
JK: Dla mnie zarówno „Sala samobójców”, jak i „Miasto 44” są takimi filmami. Prowokują i po części się dopełniają. Widz, szczególnie młodszy, musi sobie odpowiedzieć na kilka szorstkich pytań.