Czas na polski zegarek
Z Michałem Duninem, współwłaścicielem reaktywowanej marki Błonie, oraz Maciejem Morawskim, kierownikiem zakładu, rozmawia Adam Mikołajczyk.
Adam Mikołajczyk: Skąd pomysł na produkowanie zegarków, skoro dotychczas zajmowaliście się inną branżą?
Michał Dunin: Pasjonuję się zegarkami już od kilkunastu lat. Razem ze wspólnikiem, Maćkiem Maślakiem, prowadzę agencję reklamową. W ramach tej działalności zajmujemy się komunikacją produktów naszych klientów. Chcieliśmy jednak stworzyć własny, namacalny produkt, z którego moglibyśmy być dumni. Zobaczyć, czy potrafimy wypromować coś swojego od samego początku. Z racji mojej pasji wybór zegarków był oczywisty. Wiedzieliśmy, że Błonie to najważniejsza polska marka z tej branży. Zanim zaczęliśmy zgłębiać temat własnej produkcji, musieliśmy – wraz z prawnikiem – sprawdzić możliwość uzyskania praw do wykorzystania marki Błonie. Okazało się, że w Urzędzie Patentowym ktoś zarejestrował nazwę, ale prawa wygasły w 2008 r. Droga była zatem otwarta. Ostatnim etapem okazała się konieczność uzyskania zgody miasta Błonie, gdyż nie można ot tak sygnować produktu nazwą miasta. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie możemy pójść do ratusza i powiedzieć: „chcemy wziąć dumę waszego miasta i potem zobaczymy, co z tego wyjdzie”. Nikt o zdrowych zmysłach nie zgodziłby się na takie rozwiązanie. Dlatego bardzo skrupulatnie przygotowaliśmy się do tego spotkania. Zaprosiliśmy do współpracy Krzysztofa Kossaka, projektanta z Trójmiasta, oraz pewnego dobrego zegarmistrza, który ma ponad 30 lat doświadczenia w zawodzie. Wspólnie z nimi stworzyliśmy pierwsze rysunki zegarka, określiliśmy jego parametry techniczne itd. Stworzyliśmy całą prezentację i tak przygotowani pojechaliśmy na spotkanie Rady Miasta Błonie. Opłaciło się. Uchwała, która umożliwiła nam korzystanie z nazwy miasta, została przyjęta jednogłośnie.
AM: Wiem, że ta współpraca z miastem nie wygasła.
MD: Jeżeli chodzi o współpracę z miastem Błonie, mogę się wyrazić jedynie w samych superlatywach. Pan burmistrz, Zenon Reszka, wspiera nas od samego początku. Sam jest też dumnym właścicielem dwóch zegarków Błonie, które zarezerwował jeszcze przed ich premierą, aby pozyskać wymarzony egzemplarz z numerem 007.
Rada miasta zawsze pozytywnie się wypowiada o naszych projektach, zatem i my próbujemy wspierać lokalną społeczność. Niestety nie możemy postawić tam fabryki, nie możemy zatrudniać osób, bo finansowo nie jesteśmy do tego obecnie zdolni. Warto jednak wspomnieć, że zegarek z numerem 001, z pierwszej serii, stoi w sali ślubów przy rynku w Błoniu, a modele z naszej kolekcji można kupić za pośrednictwem lokalnego jubilera. Każdego roku dwoje najlepszych maturzystów otrzymuje nasze zegarki jako nagrodę za wyniki w nauce. Jeden jest fundowany przez nas, drugi – przez pana burmistrza. W zeszłym roku przekazaliśmy zegarek na aukcję, z której pełen dochód pokrył zakup nowych strojów dla zespołu piłkarskiego Błonianka Błonie, zaś na początku stycznia 2016 r. braliśmy udział w 24. Finale WOŚP, przekazując na licytację błońskiemu sztabowi egzemplarz z najnowszej edycji. Kiedy w Błoniu realizowana jest jakaś inicjatywa, którą możemy wspierać, zawsze tam jesteśmy.
AM: W Polsce jest zapewne mnóstwo osób, które znają historię marki Błonie i też pasjonują się zegarkami. Jak wasza inicjatywa została przyjęta przez to środowisko?
MD: Skrajnie różnie. Nie ma takiej marki, którą wszyscy kochają. Czasem marki reaktywowane, jak choćby Junak czy Tonsil, mają spore grono przeciwników, którzy uważają, że nie należy kontynuować ich historii. My zaś stoimy na stanowisku, że marka Błonie zdecydowanie powinna funkcjonować. Jesteśmy dumni z tego, co osiągnęła w latach 1959–1969, przede wszystkim zaś z tysiąca zegarków powstałych w 1961 r., które zostały stworzone w całości z części wyprodukowanych w Polsce. Stopniowo i konsekwentnie będziemy dążyć do tego, by nasze zegarki były również produkowane w kraju, choć pierwsze modele wytworzono za granicą. Odbiór był różny. Spore grono doceniło rodzimą inicjatywę, polską markę i fakt, że firma płaci podatki w Polsce. Niemała grupa osób mocno skrytykowała zegarki jeszcze przed ich pojawieniem się na rynku. W niektórych artykułach wypowiadano się niepochlebnie o projekcie koperty, stali, z której jest zrobiona, czy innych elementach. Aktywność przeciwników wynikała z przekonania, że nie powinno się ruszać „świętej” marki. Przy okazji drugiej edycji krytyki było już dużo, dużo mniej. Wynika to z faktu, że nasz pierwszy zegarek jest w pełni dopracowany i reprezentuje bardzo wysoką jakość. Byliśmy pewni produktu, który dopiero po trzech latach pracy wypuściliśmy na rynek. Osoby posiadające ten model są naszymi ambasadorami.
Fot. Błonie Sp. z o.o.
AM: Cały czas wypominają wam tę produkcję w Chinach?
Maciej Morawski: Krytykowano nas za to, że zegarek nie jest produkowany w Polsce i jest za drogi. Dążymy do tego i na pewno uda nam się zrobić zegarek jak najbardziej polski, oparty na polskich podzespołach, a w przyszłości również na polskim mechanizmie. Dziś jednak jest to odległa perspektywa. Natomiast zarzucanie nam, że zegarek powinien być polski i powinien być budżetowy, świadczy o niewielkiej świadomości, bowiem te cechy się wykluczają.
AM: Zegarek polski w 100 proc. musiałby kosztować 10 tys. zł?
MD: Albo i więcej. Dla nas istotne jest, żeby oferować wartość adekwatną do ceny. Nie możemy zrobić zegarka na poziomie średniej półki cenowej (czyli wartego 1,5–2 tys. zł) i wycenić go na 10 tys. zł tylko dlatego, że jest robiony w Polsce. Musimy utrzymać standardy międzynarodowe. Nasze zegarki obecnie nawet przewyższają jakością produkty marek zagranicznych na zbliżonym poziomie cenowym. Wynika to z faktu, że współpracujemy z partnerami na całym świecie, przede wszystkim w Hongkongu, gdzie powstają podzespoły wielu znanych marek, w tym również szwajcarskich.
AM: Jak wyglądały początki reaktywowanej marki Błonie?
MD: Do premiery – wprowadzenia na rynek pierwszego zegarka – przygotowywaliśmy się trzy lata. Z moim wspólnikiem, Maciejem Maślakiem, zaczęliśmy współpracować z pewnym biurem projektowym, które jednak nie podołało wyzwaniu. Zupełnie przypadkowo skontaktowaliśmy się z Krzysztofem Kossakiem, który zaprojektował dla nas tarczę, inspirując się modelem Zodiak produkowanym w Błoniu. Następnie wyjechaliśmy do Bazylei na największe targi zegarmistrzowskie na świecie, gdzie nawiązaliśmy współpracę z międzynarodową firmą, która ma oddziały w Szwajcarii, w Niemczech i Hongkongu, oraz z japońską firmą Miyota, której mechanizm znajduje się w zegarkach pierwszej edycji. Do naszego zespołu dołączył pan Andrzej Żukowski, którego znałem jako dobrego zegarmistrza. Na początku pan Andrzej podszedł do pomysłu z dużym dystansem: „Panowie, o czym wy mówicie? Polski zegarek kosztujący mniej niż 2 tys. zł to jest niemożliwe! Ja w ogóle nie chcę się w to bawić, jestem na emeryturze, nie mam na to czasu”. Jakieś trzy dni później otrzymałem telefon od pana Andrzeja: „Panie Michale, ja nie mogę spać, ja muszę w to wejść”. I faktycznie pan Andrzej jest takim naszym guru od strony technicznej, bez niego nasz zegarek by nie powstał.
AM: Do kogo kierowana jest marka Błonie?
MD: Nie mamy bardzo wąsko określonej grupy docelowej. Nasz pierwszy, klasyczny zegarek podobał się osobom po pięćdziesiątce, ale i ludziom młodym, którzy chcieli się wyróżnić. Zamiast np. tissota za 2 tys. zł wybrali zegarek, o którym mogą coś opowiedzieć. Niektórzy chcą mieć po prostu polski produkt, inni – historię na swoim nadgarstku. Są osoby, które kupują te zegarki jako uzupełnienie kolekcji „roleksów”, czyli zegarków dwudziestokrotnie droższych.
AM: Obecnie bardzo trudno kupić pierwsze dwa modele waszych zegarków. Czy nadal będziecie działać według strategii ściśle limitowanej kolekcji?
MD: Tak, wszystkie nasze modele są i nadal będą produkowane w krótkich edycjach limitowanych. W grudniu 2015 r., wraz z premierą drugiego zegarka, praktycznie wszystkie egzemplarze, które mieliśmy w magazynie, znalazły swoich właścicieli. Utwierdziło nas to w przekonaniu o zasadności naszej pracy i zmotywowało do dalszych działań. Oczywiście chcielibyśmy mieć teraz zegarki w sklepie. Niestety, cykl produkcyjny trwa prawie rok, więc szybkie uzupełnianie magazynu jest w naszym przypadku niemożliwe. W dużej mierze wynika to z dostępności mechanizmu, pasków czy wielu innych elementów.
AM: Jakie będą następne modele?
MD: Możemy zdradzić, że nadal będziemy oscylować wokoło tematów związanych z polskością. Chcielibyśmy w tym roku zdążyć z dwoma modelami, możliwe, że nawet z trzema, ale to jest bardzo optymistyczny scenariusz i trudno przewidzieć, czy wszystko się uda. Staramy się, żeby każdy zegarek miał w sobie coś wyjątkowego, miał wyróżniki, nie powielał rozwiązań obecnie dostępnych na rynku – próbujemy stworzyć zegarki niesztampowe. Chcemy, żeby nasz klient po miesiącu noszenia zegarka mógł znaleźć w nim jakiś nowy detal, a następnie sprawdzić w książeczce, którą dołączamy do zegarka, że to nie jest przypadkowe, że coś oznacza. Ale niestety taki proces kreatywny trwa.
MM: Kiedy już pomysły są opracowane, musimy przejść przez żmudny proces badania, czy to, co wymyśliliśmy, da się wykonać w sensie technologicznym. Sprawdzamy, czy zegarek nie będzie przewartościowany, przeszacowany… To również trwa.
AM: Jakie są wasze plany dotyczące ekspansji międzynarodowej?
MD: Obecnie Polonia bardzo chętnie kupuje nasze zegarki. Mamy klientów od Australii po Chicago. Mamy też klienta w Emiratach Arabskich, który od razu kupuje dwa zegarki, gdy tylko wejdą na rynek. Ale to są osoby polskiego pochodzenia.
MM: Jest taki trend na rynku zegarkowym, żeby interesować się mikrobrandami, na przykład takimi jak marka Błonie. Wielu użytkowników wybiera zegarki niszowe, mało popularne, które hołdują kanonom jakości, a zarazem są ściśle limitowane. Na tym polu dobrze sobie radzą np. duńskie czy skandynawskie firmy. Oferują ciekawy i charakterystyczny design, prowadzą często produkcję jednostkową przy zachowaniu konkurencyjnej ceny.
AM: Na koniec chciałem zapytać o ideę patriotyzmu gospodarczego. Czy polskie pochodzenie produktów ma dla was znaczenie?
MD: Ja sam jestem świadomym konsumentem wybierającym polskie produkty. Przede wszystkim odnosi się to do marek odzieżowych i ma wymiar praktyczny – produkowane w Polsce rzeczy mają lepszą jakość przy zachowaniu średniej ceny. Podobnie z produktami spożywczymi. Próbuję wybierać polskie firmy. W przypadku marki Błonie nie musieliśmy namawiać do wyboru polskiego produktu, pozostało jedynie przypomnieć jej historię. Często jest tak, że osoby wybierają polski produkt ze względu na opowieść, która za nim stoi i która jest im bliska.
MM: Polskie produkty z wielu branż wygrywają tym, że podczas produkcji przywiązuje się większą wagę do pojedynczego egzemplarza. Może są lepsze właśnie dzięki temu, że nie tworzy ich fabryka, która wypuszcza miliony sztuk i której cały proces sprawdzania jakości ogranicza się tylko do próbek. Polskie marki mają produkcję na tyle zawężoną, że mogą sprawdzić każdy egzemplarz. My też tak robimy.
MD: Dokładnie. Polskie firmy muszą się zmierzyć z faktem, że dzisiejszy rynek jest bardzo konkurencyjny. Nie wystarczy walczyć o swoją pozycję tylko ceną albo tylko jakością. Możemy wygrać jedynie wtedy, gdy zaproponujemy dużo więcej korzyści niż konkurencja.