Ciągle szukam ciekawych wyzwań, ale dobieram trudności w ramach rozsądku
- Od najmłodszych lat chciałem uprawiać narciarstwo, w szczególności skialpinizm, gdyż istniała szansa, że stanie się on dyscypliną na igrzyskach olimpijskich w Turynie w 2006 r.
- Wyzwania są mi potrzebne, żeby mieć motywację do codziennej pracy nad sobą. Jeżeli nie mam takiego celu, to czas mi ucieka.
- Ważnym atutem mojego działania jest samodzielność, to, że mogę sam wpływać na proces na każdym jego etapie.
- Rozum nakazuje nie rzucać się na głęboką wodę, ale planować z głową, bezpiecznie, na miarę swoich realnych możliwości.
- Dawno się przekonałem, że nic się nam od życia nie należy, a to, co osiągniemy, musimy sami sobie wypracować.
Ze skialpinistą Andrzejem Bargielem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Co sprawiło, że poświecił się pan narciarstwu wysokogórskiemu?
Andrzej Bargiel: Narciarstwo zawsze było moją największą pasją. W skialpinizmie to nie samo zdobycie szczytu jest końcem przygody, a dopiero zjazd, który jest największą nagrodą za wielogodzinną wspinaczkę. Czasem jest to czysta przyjemność, ale bywa też trudno i wówczas trzeba się mocno skoncentrować. To wtedy pojawia się największe wyzwanie. Dzięki moim wyprawom mogę eksplorować nieznane mi tereny. Ta działalność wciąż się rozwija i mam nadzieję, że będzie trwać dalej i że będę mógł nadal podróżować i spędzać czas w górach.
KB: Co w tych wyzwaniach jest ważniejsze: przekraczanie własnych ograniczeń czy kontakt z przyrodą?
AB: Wyzwania są mi potrzebne, żeby mieć motywację do codziennej pracy nad sobą. Jeżeli nie mam takiego celu, to czas mi ucieka. Przekraczanie własnych granic to proces, który sam w sobie jest ciekawy i złożony. Bycie na wymarzonej wyprawie wysoko w górach już jest przywilejem, z którego bardzo się cieszę niezależnie od tego, czy osiągnę zadany cel, czy nie.
KB: Jako pierwszy człowiek w historii zjechał pan na nartach ze szczytów K2 i Broad Peak. Jak się wymyśla rzeczy, których jeszcze nikt nie zrobił?
AB: Wcale nie trzeba ich wymyślać, bo takich rzeczy jest mnóstwo. Istotna jest inna kwestia – jeżeli ktoś jeszcze czegoś nie robił, to znaczy, że trzeba sprawdzić, czy to się w ogóle da zrobić. A tej odpowiedzi nikt nam nie udzieli. Na tym polega istota takiego procesu, że czasami trzeba przejść całą drogę, aby na koniec dowiedzieć się, czy cel jest możliwy do osiągnięcia. Najbardziej fascynujący dla mnie jest sam proces. Mam intuicję, doświadczenie, umiejętności, wiedzę i na podstawie tych zasobów staram się realizować moje przedsięwzięcia. Równie ważnym atutem mojego działania jest samodzielność, to, że mogę sam wpływać na proces na każdym jego etapie.
Andrzej Bargiel podczas wyprawy Karakoram Ski Expedition, której celem był niezdobyty wcześniej Yawash Sar II (6178 m n.p.m.) oraz Laila Peak (6096 m n.p.m.).
KB: Od 2013 r. realizuje pan narciarskie wyprawy wysokogórskie pod nazwą Hic Sunt Leones. Ich celem jest szybkościowe wejście, bez dodatkowego tlenu, i zjazd na nartach z najwyższych szczytów Ziemi. Zjazd z K2 dał panu wielką rozpoznawalność i ugruntował pozycję w światowym skialpinizmie. Ale ten sukces nie wziął się znikąd. Jaka była droga małego Jędrka na szczyt?
AB: Od najmłodszych lat chciałem uprawiać narciarstwo, w szczególności skialpinizm, gdyż istniała szansa, że stanie się on dyscypliną na igrzyskach olimpijskich w Turynie w 2006 r. Niestety podczas mistrzostw, które były organizowane tuż przed igrzyskami, zeszła lawina, pod którą ja również się znalazłem. Skutek był taki, że zaniechano wprowadzenia skialpinizmu do programu igrzysk w Turynie i w Vancouver w 2010 r. Ta sytuacja oraz kryzys gospodarczy w 2008 r. utrudniły zdobycie systemowego finansowania dla tego sportu, zarówno w fazie przygotowań, jak i startów – pozostało finansowanie ze środków własnych lub szukanie sponsorów na własną rękę. Mimo to startowałem, ale w końcu musiałem przerwać, bo to już przestało być racjonalne – ciężko było godzić pracę ze startami w zawodach i profesjonalnym treningiem, który gwarantował utrzymanie się na wysokim poziomie. A zawsze chciałem się ściągać z najlepszymi i robić to na maksa. Na szczęście w 2010 r. pojawiła się szansa, aby wystartować w biegu wysokogórskim Elbrus Race. Wygrałem go, poprawiając o 32 minuty poprzedni rekord trasy Denisa Urubki z 2006 r. Wyścig wymagał pokonania ponad 3 km przewyższenia, przy starcie z poziomu 2400 m n.p.m. Okazało się, że mogę się bardzo szybko przemieszczać na dużych wysokościach, co dało mi impuls do uczestnictwa w dwóch narodowych wyprawach programu Polski Himalaizm Zimowy. Uwzględniono wówczas mój warunek wspinaczki z nartami skiturowymi. Wtedy przekonałem się, że wspinaczka w wysokich górach i potem zjazd na nartach są możliwe, jeżeli ma się odpowiednie przygotowanie sportowe. Musiałem jednak pójść własną drogą, aby mieć szansę na realizację tych moich pomysłów. Chciałem odczarować stereotyp himalaisty-męczennika i pokazać radość z obcowania z nieskalaną naturą.
Uruchomiłem projekt Hic Sunt Leones, który ma na celu zjazdy z najwyższych szczytów Ziemi. Wydarzeniem inicjującym tę ideę była wyprawa na Sziszapangmę. Udało się zjechać z wierzchołka centralnego. Od tego czasu zrealizowaliśmy kilka kolejnych wypraw. Ciągle szukam ciekawych dla mnie wyzwań, ale dobieram trudności w ramach rozsądku.
Andrzej Bargiel podczas wyprawy Karakoram Ski Expedition w Karakorum w 2021 r.
KB: Z zapartym tchem słucha się tych opowieści o wyprawach w wysokie góry. Ale ostatnio mogliśmy przeczytać, że skialpinizm ostatecznie pojawi się w programie igrzysk olimpijskich w Mediolanie w 2026 r. Czy nie korci pana start na tych igrzyskach?
AB: To prawda, że skialpinizm ma pojawić się na igrzyskach olimpijskich – jako sport dodatkowy i bez gwarancji, że pozostanie w programie olimpiady w 2030 r. Mam 33 lata i ewentualny start na olimpiadzie wymagałby wielu zmian w moim życiu. Podejrzewam, że musiałbym zarzucić wysokie góry i skoncentrować się na tym, żeby przygotować swój organizm do wysiłku innego rodzaju. Zawody skialpinistyczne są bardzo wyspecjalizowane i naprawdę trzeba poruszać się na bardzo dużych prędkościach. Jeszcze nie myślałem o tym poważnie.
KB: Pana dokonania dowodzą ponadprzeciętnych parametrów wytrzymałościowych, jakie posiada pański organizm.
AB: Konsekwencja w treningach od najmłodszych lat i przebywanie w górach poprawiają wydolność organizmu dwukrotnie w stosunku do przeciętnego człowieka. To pomaga w wysokich górach, gdzie jest rzadkie powietrze i musimy z niego pobrać jak najwięcej tlenu, aby móc podjąć wysiłek potrzebny do zaplanowanego zadania. Oczywiście mam pewne wrodzone predyspozycje, ale moja wytrzymałość bierze się przede wszystkim z wieloletniego treningu. Jeżeli zbliża się wyprawa i zależy mi na budowaniu wytrzymałości, to potrzebuję około sześciu godzin dziennie na skitury, jazdę na rowerze i bieganie po górach. Ważne jest także robienie dużej ilości przewyższeń, bo nie chodzi o wielką liczbę kilometrów w linii prostej, tylko do góry. Jest to nieodzowne, bo jeżeli w jeden dzień chcemy wejść na ośmiotysięcznik, to musimy pokonać około czterech kilometrów przewyższenia, startując z 4 tys. m n.p.m., czyli z wysokości szczytu Mont Blanc. Przyzwyczajenie organizmu do wysiłku na stromiznach jest kluczowe. Ale równie ważnym aspektem podczas wypraw wysokogórskich jest samodzielność – musimy samodzielnie analizować sytuacje, dostrzegać zagrożenia i podejmować decyzje. Sami musimy dokonywać wyboru drogi podejścia, czytać sygnały pochodzące z natury. Ta samodzielność i umiejętność prawidłowego postępowania bezpośrednio wpływają na nasze bezpieczeństwo.
KB: Wymieniłbym jeszcze inne cechy, które warunkują sukces pańskich wypraw. To zaradność, przedsiębiorczość i zmysł dobrej organizacji, czyli cechy prawdziwego biznesmena. Czy wyniósł je pan z domu?
AB: Urodziłem się w Rabce-Zdroju, ale wychowywałem na wsi, gdzie moi rodzice mają po dziś dzień tradycyjne gospodarstwo, więc nie mieliśmy biznesowych tradycji w domu rodzinnym. Aczkolwiek mój pradziadek był przedsiębiorczy, więc kto wie – może po nim odziedziczyłem gen przedsiębiorczości i zaradności. (śmiech) Tak naprawdę to miałem dużo szczęścia, bo spotkałem na swojej drodze mądrych ludzi ze środowisk biznesowych, którzy wprawdzie nie dawali mi pieniędzy, ale uczyli mnie, co trzeba robić, aby się one pojawiły. Czyli dali mi wędkę, nie rybę. Właśnie możliwość nauki od najlepszych w biznesie była moją życiową przewagą. Dawno się przekonałem, że nic się nam od życia nie należy, a to, co osiągniemy, musimy sami sobie wypracować. Ta konsekwencja i pokora wobec losu umożliwiły mi realizację projektów, na które nie miałem funduszy; nawet byłem gotowy pożyczyć pieniądze. Ktoś, patrząc z boku, mógłby powiedzieć: „nie warto”, ale ja ze swoim zawzięciem dawałem radę doprowadzić projekty do końca.
KB: Finansowanie niszowych dyscyplin czy młodych zawodników, którzy jeszcze nie mają na koncie sukcesu, nadal jest problemem w Polsce. Czy inni pasjonaci sportów niszowych zwracają się do pana o poradę, jak spełniać marzenia?
AB: Kiedy pyta mnie dziesięcioletni chłopak, co musi zrobić, żeby zajmować się tym co ja, to niestety nie mam dla niego gotowej recepty. Moja droga była trudna i kosztowała wiele wyrzeczeń. Trzeba kochać to, co się robi, i być konsekwentnym, bo wytrwałość przynosi owoce.
Teraz jest już łatwiej, bo są narzędzia, które pozwalają zawodnikom realizować usługi marketingowe. Widać to choćby po influencerach, którzy funkcjonują w Internecie. Przyznam, że jestem z pokolenia poprzedniej generacji i choć znam mechanizmy marketingu internetowego, to jednak nie odnajduję się w tego rodzaju aktywnościach. Dlatego nie robię tego na taką skalę, na jaką bym mógł i jaka przynosiłaby dużo większe korzyści. Wolę angażować się w projekty społeczne, które są dla mnie ważne. My, podróżnicy mający stały kontakt z naturą, szczególnie doceniamy jej piękno i musimy dbać o jej wartość i jej nieprzemijanie. A z drugiej strony mamy świadomość, że nasze podróżowanie powiększa ślad węglowy, więc warto wspierać te inicjatywy, które zmniejszają negatywny wpływ podróżowania na środowisko. Staram się też pomagać ludziom, którzy pomocy potrzebują, bo chcę się podzielić tym, co mam, a nie tylko zajmować swoją próżnością – bo i w ten sposób można patrzeć na moją pasję realizowania wymarzonych projektów, które przecież nie są najważniejsze na świecie.
KB: Czy ma pan w planach założenie szkoły dla twardej młodzieży spragnionej sukcesu i potężnych wyzwań?
AB: Nie myślałem jeszcze o tym, choć zdobywam powoli podstawy w tym kierunku. Ukończyłem kurs przewodnicki, jestem instruktorem Polskiego Związku Alpinizmu. W marcu przyszłego roku chcemy pojechać do Pakistanu do dzieci, które jeżdżą na nartach wystruganych z drewna. Chcemy nauczyć je profesjonalnej jazdy, aby posiadły umiejętności, które pozwolą im zawodowo zajmować się przewodnictwem górskim czy narciarstwem i w ten sposób utrzymać siebie i swoje rodziny.
KB: Często biega pan po Tatrach. A lubi pan Zakopane?
AB: Ubolewam, że potencjał architektoniczny Zakopanego został kompletnie zrujnowany poprzez niewłaściwe zarządzanie. Obecne miasto powstaje dla turystów, nie dla mieszkańców. Zakopane trapią też smog i kompletny paraliż komunikacyjny. Na szczęście przyglądam się temu z boku, bo korzystam jedynie z potencjału gór – wyjątkowych i niepowtarzalnych naszych Tatr. Jedyne, czego mi w nich brakuje, to nowych szlaków, aby odciążyć najpopularniejsze trasy, bo chodzenie w niesamowitym tłoku przestaje być przyjemne. Aktywności górskie stały się wśród Polaków bardzo popularne. W każdy weekend, niezależnie od pory roku, Tatry przeżywają oblężenie. Warto wejść we współpracę ze Słowakami, połączyć nasze szlaki ze słowackimi i w ten sposób odciążyć nasze Tatry na rzecz słowackich szczytów, na których prawie w ogóle nie ma ludzi.
KB: Jest pan także ratownikiem TOPR. Jakie ma pan rady dla niewprawnych miłośników górskich wypraw?
AB: Jestem ratownikiem ochotnikiem TOPR. Mój brat jest zawodowym ratownikiem i zawsze było moim marzeniem dołączyć do tej elitarnej drużyny. Moja wskazówka dla wszystkich ludzi w górach: mierzyć zamiary na siły, nie wybierać zbyt trudnych szlaków, właściwie się ubrać, odpowiednio przygotować przed wyjściem, sprawdzając prognozę pogody. Jeżeli wychodzimy gdzieś powyżej schroniska, należy powiedzieć bliskim, jaki mamy cel wyprawy i o której godzinie zamierzamy wrócić. Nasza aktywność powinna odbywać się w bezpieczny sposób, aby nie trzeba było uruchamiać ratowników. Oczywiście zdarzają się błędy, ale chodzi o to, aby przez zwykłą nonszalancję i niedbałość nie doprowadzić do trudnej sytuacji.
KB: Ostatnio otrzymał pan tytuł Promotora Polski. Czym jest dla pana to wyróżnienie?
AB: Jest to bardzo miłe docenienie, tym bardziej że przecież wszyscy wyróżnieni, realizujący przeróżne cele społeczne, biznesowe czy sportowe, nie robią tego z myślą o nagrodach. Staramy się po prostu pokazywać to, co mamy najlepszego w Polsce i Polakach. Dlatego tak miłe są momenty, kiedy widzimy, że ktoś dostrzega nasze działania i widzi w nich jakąś wartość.
Andrzej Bargiel (1988) wychował się w Łętowni w Małopolsce. Od najmłodszych lat wykazywał talent do narciarstwa i skialpinizmu. Jako nastolatek przeprowadził się do Zakopanego, aby rozwijać swoje umiejętności. Bardzo szybko okazało się, że posiada ponadprzeciętne predyspozycje do sportów wytrzymałościowych. Jest trzykrotnym mistrzem Polski w narciarstwie wysokogórskim, trzecim w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w kategorii Espoir oraz rekordzistą świata w biegu na Elbrus. Od 2013 roku realizuje swój autorski projekt Hic Sunt Leones, którego celem są zjazdy na nartach z najwyższych szczytów Ziemi bez użycia tlenu. Jest pierwszym Polakiem, który zjechał na nartach z wierzchołka ośmiotysięcznika Sziszapangma-Centralna (Shishapangma Ski Challenge 2013). W 2014 roku ustanowił rekord najszybszego wejścia na szczyt Manaslu (14 h 5 min), po czym zjechał na nartach do bazy, co łącznie zajęło mu (21 h 14 min.). Jako drugi człowiek w historii zjechał z tego szczytu na nartach do bazy (Manaslu Ski Challenge 2014). Rok później w ramach wyprawy Broad Peak Ski Challenge zdobył szczyt Broad Peak i jako pierwszy zjechał z niego na nartach. W 2016 roku otrzymał tytuł „Śnieżnej Pantery” za pobicie (o 12 dni) rekordu świata w zdobyciu i zjeździe na nartach z pięciu siedmiotysięczników położonych na terenie byłego ZSRR. Największym sukcesem sportowca jest projekt K2 Ski Challenge 2018 polegający na zdobyciu szczytu K2 i zjeździe na nartach z wierzchołka tej niezwykle trudnej i wymagającej technicznie góry, czego nie udało się dokonać wcześniej żadnemu człowiekowi na świecie. W 2019 roku, w trakcie wyprawy na Mount Everest (Everest Ski Challenge) ze względu na złą pogodę i niebezpieczeństwo związane z ogromnym (50 m wysokości i 30 m szerokości) serakiem zwisającym 800 metrów nad lodowcem i odczepionym od podłoża, musiał podjąć decyzję o przerwaniu wyprawy. W kwietniu br. wyruszył na najnowszą wyprawę w ramach Hic Sunt Leones – Karakoram Ski Expedition, której celem było zdobycie i zjechanie na nartach z dwóch sześciotysięczników – Laila Peak oraz Yawash Sar II.