Cel? Uniezależnienie się od Rosji i Chin, zwycięstwo i odbudowa Ukrainy, a następnie totalna modernizacja Unii Europejskiej
- Mamy powrót do dwubiegunowości świata i podział na dwie strefy wpływów: amerykańsko-europejską i chińską. A kto jest zależny od Chin? Z pewnością nie są to tylko państwa afrykańskie.
- Od wybuchu wojny w Ukrainie Polska z pełną stanowczością demonstruje poparcie dla USA i administracji prezydenta Bidena, jako gwaranta bezpieczeństwa w ramach NATO, co jest tym bardziej zrozumiałe wobec naszych problemów na osi z Unią Europejską.
- Jedynym pozytywem w obecnej trudnej sytuacji jest fakt, że Zachód wreszcie otrząsnął się z rozmaitego rodzaju ułud dotyczących Rosji, Chin oraz całego świata ręcznie sterowanego przez autokratów.
- Europa Zachodnia – a zwłaszcza Francja i Niemcy – przeżyła bolesny szok, tym bardziej że wpływy rosyjskie były tam silnie łączone z kulturą, o czym świadczy choćby fakt, że dyrektorem artystycznym Bawarskiego Baletu Państwowego w Monachium był zięć Putina.
- Samowystarczalność Unii Europejskiej może się udać przy współpracy transatlantyckiej i przy założeniu, że będzie nas stać mentalnie i finansowo, aby pozbyć się ogromnych wpływów chińskich.
- Niezależnie od zaangażowania w Ukrainie rosyjscy najemnicy z Grupy Wagnera działają w Libii, Mali, Republice Środkowoafrykańskiej, Sudanie i Sudanie Południowym oraz na Madagaskarze i wszędzie tam budują nową militarną, gospodarczą i polityczną strefę wpływów Rosji.
- Zamiast wykorzystywać potencjał młodych kobiet, namawiamy je do pozostania w domu i rodzenia dzieci. Problem demograficzny starzejącego się społeczeństwa jest oczywiście również bardzo ważny, ale nie rozwiążemy go, odwołując się do ideologii i doktryny Kościoła katolickiego.
- Szymon Hołownia nawet przez swoich wyborców uznawany jest za skłonnego do współpracy z PiS, kiedy zajdzie taka potrzeba po wyborach. Tłumaczyłby to misją normalizowania i ucywilizowania PiS. Osobiście uważam, że nie byłoby to dobre dla polskiej demokracji.
- PSL dalej trzyma kurs konserwatywny, bo bardzo liczy na konserwatywnego wyborcę, który jest rozczarowany PiS. Być może ta strategia przyniesie kilka punktów procentowych poparcia, ale to nie jest gra warta świeczki w kontekście tworzenia rządu po wyborach.
- Donald Tusk jest politykiem dużego formatu, ale jego minusem jest silny, negatywny elektorat, który może odebrać głosy opozycji w przypadku, gdy będzie szła do wyborów pod hasłem „Tusk – nasz premier”. Nie zapominajmy, że w szeregach KO jest Rafał Trzaskowski, który ma dobry odbiór społeczny i nie jest negatywnie kojarzony z rządami PO-PSL.
- Gdyby nastąpiła zmiana rządu na progresywny, a nowym prezydentem USA nadal był przedstawiciel Partii Demokratycznej, to Polska razem z państwami bałtyckimi: Litwą, Łotwą i Estonią, ale też z Ukrainą mogłaby nadawać nowy ton przyszłej UE w kontekście światowym.
Z Renatą Mieńkowską-Norkiene rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Zacznijmy naszą rozmowę od identyfikacji wyzwań międzynarodowych, przed którymi stoi Polska. W ciągu ostatnich dwóch lat sporo się wydarzyło. Czy jest to wstrząs, który wymaga reakcji, ale niebawem przeminie, czy raczej oznaka głębszych zmian strukturalnych, do których będziemy się musieli adaptować przez dłuższy czas?
Renata Mieńkowska-Norkiene: Mam wrażenie, że nasz dobrobyt w wersji sprzed covidu już nie wróci. Pandemia wytrąciła nas ze strefy komfortu i poczucia, że jest względnie dobrze. Później przyszła niespodziewana, nieuzasadniona i pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę. I nie jest to konflikt regionalny, gdyż ma ogromne konsekwencje globalne, rozgrywające się na wielu płaszczyznach, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Z pewnością nie jest to tylko wojna pomiędzy Rosją a Ukrainą, ale pomiędzy demokratycznym światem Zachodu, gdzie jednostka jest ważna, a tzw. resztą świata, do której przypisać można Chiny i Rosję (przechodzącą proces totalnej destrukcji). Chodzi mi o podział cywilizacyjny odwołujący się do teorii Huntingtona czy Ingleharta. Mamy powrót do dwubiegunowości świata, trochę innej od tej, która była wcześniej znana i dzieliła świat na wschodni – ze Związkiem Radzieckim i krajami satelickimi – i zachodni, do którego należały Ameryka i Europa Zachodnia. Teraz mamy podział świata na dwie strefy wpływów: amerykańsko-europejską i chińską. Kiedy się zastanowimy, kto jest zależny od Chin, to z pewnością nie są to tylko państwa afrykańskie. Nawet Europa jest zależna od Chin, pomimo Europejskiego Zielonego Ładu, programu Fit for 55, dążenia do niezależności energetycznej i niezależności łańcuchów dostaw.
Od kilku tygodni trwa wielka dyskusja na temat programu IRA (Inflation Reduction Act) Stanów Zjednoczonych, który ma na celu walkę z inflacją poprzez finansowanie inwestycji w niskoemisyjną produkcję, a tym samym obniżenie kosztów i ustabilizowanie cen w gospodarce. Inicjatywa administracji Bidena wywołała wiele kontrowersji wśród partnerów gospodarczych USA, gdyż IRA zawiera elementy jawnie protekcjonistyczne, które mogą zaszkodzić funkcjonowaniu gospodarki międzynarodowej i sprowokować konflikty polityczne, nawet w gronie bliskich sojuszników. Program IRA preferuje produkcję w USA i dlatego wiąże się z niższymi inwestycjami amerykańskimi nie tylko w Europie, ale i w Polsce. A z inwestycjami zagranicznymi w naszym kraju od 2015 r. i tak nie jest najlepiej.
Od wybuchu wojny w Ukrainie Polska z pełną stanowczością demonstruje poparcie dla USA i administracji prezydenta Bidena, jako gwaranta bezpieczeństwa w ramach NATO, co jest tym bardziej zrozumiałe wobec naszych problemów na osi z Unią Europejską. Natomiast zupełnie niezrozumiałe w tym kontekście są negatywne, choć drobne gesty, takie jak wezwanie na dywanik ambasadora USA po emisji filmu o Janie Pawle II w TVN24, należącym do amerykańskiego Warner Bros. Discovery.
Wracając do głównego wątku, chciałam podkreślić, że chociaż pandemia wytrąciła nas ze strefy komfortu, to też przyniosła wiele różnych zmian w zasadach funkcjonowania i skali wartości. Wielu państwom członkowskim UE przyniosła też środki w postaci funduszu odbudowy Next Generation EU. My ich nie otrzymujemy, gdyż nie spełniamy wymogów Krajowego Planu Odbudowy.
Jedynym pozytywem w tej trudnej sytuacji jest fakt, że Zachód wreszcie otrząsnął się z rozmaitego rodzaju ułud dotyczących Rosji, Chin oraz całego świata ręcznie sterowanego przez autokratów. Europie Zachodniej wydawało się zawsze, że wystarczy wejść z nimi w relacje gospodarcze, aby zachować poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście kraje postkomunistyczne patrzyły na sprawy bardziej realnie, ale Europa Zachodnia – a zwłaszcza Francja i Niemcy – przeżyła bolesny szok, tym bardziej że wpływy rosyjskie były tam silnie łączone z kulturą, o czym świadczy choćby fakt, że dyrektorem artystycznym Bawarskiego Baletu Państwowego w Monachium był zięć Putina. Rosyjskie macki sięgały bardzo daleko i głęboko, co widać po wpływach politycznych i silnej propagandzie prorosyjskiej w tych krajach. Niemniej Europa Zachodnia uwalnia się powoli od Rosji i od złudzeń, że z Chinami można robić biznes bez konsekwencji dla bezpieczeństwa. Na szczęście utrata tych złudzeń wiąże się nie tylko z bólem wyrzeczeń, ale też z przestawianiem się na samowystarczalność Unii Europejskiej, co może się udać przy współpracy transatlantyckiej i przy założeniu, że będzie nas stać mentalnie i finansowo, aby pozbyć się ogromnych wpływów chińskich.
Likwidacja wpływów rosyjskich była prostsza, bo można je było zastąpić przez kontakty chińskie. Z ich wyrugowaniem będzie znacznie trudniej, choćby dlatego, że wiele portów europejskich jest obecnie w rękach… chińskich. Zobaczymy, czy Chiny wesprą Rosję militarnie. Jeżeli tak, to Europa będzie musiała pokonać kolejny rubikon i nałożyć sankcje na Chiny, a to będzie jeszcze bardziej dotkliwe.
Polska stoi po stronie Zachodu – ponad 85 proc. Polaków popiera współpracę ze światem zachodnim. Pozostaje pytanie, czy bezpieczeństwo narodowe będzie ważniejsze od wewnętrznych rozgrywek politycznych. Jako politolożka widzę, że obecny rząd pozbawia Polaków środków z KPO, które pozwoliłyby nam otrząsnąć się z większości problemów związanych z covidem, a jednocześnie mogłyby nam pomóc odpowiednio zareagować w sytuacji zagrożenia, jakim jest agresja Rosji w Ukrainie. Pozwoliłyby nam też lepiej włączyć w rynek pracy uchodźców ukraińskich (z których pewnie część pozostanie na zawsze lub na dłużej). Polska została ogłoszona wielkim hubem pomocy Ukrainie. Unia Europejska ciągle ogłasza nowe programy, z których Polska mogłaby skorzystać, ale partia rządząca kieruje się krótkoterminową strategią wygranej w najbliższych wyborach. Polityka nie może być kształtowana od wyborów do wyborów. Powinna wynikać z myślenia strategicznego i planowania długofalowego rozwoju kraju. Położenie geograficzne Polski, które zawsze było naszym przekleństwem, teraz może się okazać ogromnym potencjałem. Otworzyło się okno możliwości, w którym Polska może odegrać ogromną rolę w sensie strategicznym i bezpieczeństwa, ale może też się okazać, że przez utarczki polityczne stracimy tę szansę bezpowrotnie.
KB: Jak UE reaguje na obecne wyzwania związane z bezpieczeństwem? Europa po doświadczeniach I i II wojny światowej dążyła do rozwiązań pokojowych i neutralności. Niechętna była jakimkolwiek działaniom zbrojnym i rozwojowi potencjału militarnego. Czy teraz widać gotowość na zmiany?
RMN: To bardzo dobre, ale też bardzo trudne pytanie. Większość państw UE jest członkami NATO. Niedawno dołączyła Finlandia, mam nadzieję, że niebawem jej śladem pójdzie Szwecja. Nikt nie kwestionuje faktu, że NATO jest najważniejszą gwarancją bezpieczeństwa w Europie. Natomiast dyskusje o tym, że UE powinna stworzyć własną politykę obronną, są prowadzone od lat 50. ubiegłego wieku, czyli od czasu powstania Europejskiej Wspólnoty Obronnej w 1954 r., jeszcze przed traktatami rzymskimi, ale już po traktacie paryskim. W 2018 r. Emmanuel Macron domagał się utworzenia armii europejskiej, wspólnego budżetu obronnego i doktryny militarnej. Nie chodziło mu tylko o Rosję czy Chiny, ale o pokazanie państwom afrykańskim, że Europa nie jest bezsilna. Cóż się teraz dzieje w Afryce? Niezależnie od zaangażowania w Ukrainie rosyjscy najemnicy z Grupy Wagnera działają w Libii, Mali, Republice Środkowoafrykańskiej, Sudanie i Sudanie Południowym oraz na Madagaskarze i wszędzie tam budują nową militarną, gospodarczą i polityczną strefę wpływów Rosji.
Mimo europejskich kontaktów gospodarczych z Afryką specjalnie wywoływane konflikty lokalne mogą odciągać uwagę Europy od innych kryzysów. Pojawia się pytanie, czy dublować NATO, kiedy wiele państw europejskich nie spełnia nawet podstawowego warunku natowskiego i nie przeznacza 2 proc. PKB na obronność. Jedynie Niemcy idą w tym kierunku. Przekazujemy Ukrainie wiele starego sprzętu wojskowego i te braki trzeba czymś zastąpić – wyprodukować nowy sprzęt lub go zakupić, a na to są potrzebne ogromne środki i zmiany strukturalne w przemyśle. Budżety państw członkowskich nie są z gumy. Fala strajków, która przetacza się przez Francję, doprowadziła do tego, że spore środki będą musiały zostać przeznaczone na podnoszenie poziomu warunków pracy. To samo dotyczy Niemiec i wielu innych państw.
Unia Europejska zbudowana jest na koncepcji pokoju. Kiedy tuż za jej wschodnią granicą wybuchła wojna w wariancie najokrutniejszym od czasu I wojny światowej (jeżeli uwzględnić bestialstwo Rosjan w Buczy i Irpieniu), to nagle okazało się, że pacyfistyczna Europa musi zmienić sposób myślenia. Niemcy już go zmieniły, co tworzy dla Polski nową sytuację. Może się bowiem okazać, że Niemcy przejmą główną rolę rusofoba, wyrugują wpływy rosyjskie z kraju, bardziej włączą się we współpracę transatlantycką, a nade wszystko znowu będą nadawać ton integracji europejskiej w kontekście współpracy gospodarczej, co siłą rzeczy przełoży się na kwestie bezpieczeństwa. I wtedy może okazać się niepotrzebna przywódcza rola Polski we współpracy UE z państwami postradzieckimi i Azji Centralnej. A mamy dobre relacje z Kazachstanem i Azerbejdżanem, od którego importujemy paliwa kopalne w bardzo przyjaznej atmosferze. Udało się też zneutralizować konflikt azerbejdżańsko-armeński, więc UE wprowadziła dużo spokoju, mogącego skutkować wzmocnieniem antyrosyjskich nastrojów w tamtym regionie, aż po możliwość całkowitego uniezależnienia od Rosji, co by było dla nas bardzo dobrym sygnałem. Unia Europejska musi wiedzieć, jak zagospodarować tamte kraje, a Polska mogłaby być pasem transmisyjnym pomiędzy UE a owymi państwami, ale również pomiędzy Ukrainą a UE w kontekście przyszłego członkostwa i odbudowy po wojnie. Trzeba też mieć opracowaną politykę wobec Białorusi na wypadek wzmocnienia wpływów antyrosyjskich. Polska ma know-how, kontakty i doświadczenie historyczne, które dają nam prawo do ubiegania się o przywództwo w kreowaniu polityki UE wobec państw tego regionu. Niestety marnujemy tę szansę na rzecz doraźnych politycznych korzyści opcji rządzącej. To jest moim zdaniem skutek krótkowzroczności polityki Jarosława Kaczyńskiego, którego nie interesują sprawy międzynarodowe, ponieważ generalnie nie jest proeuropejski. A to ogromny błąd polityczny i strategiczny, ale mam nadzieję, że zostanie zniwelowany przez sytuację bieżącą. Cały czas bowiem pojawiają się nowe wyzwania, które może wreszcie wymuszą uczestnictwo Polski w przemianach europejskich i doprowadzą do lepszego wykorzystania naszego potencjału w budowaniu pokoju.
Wracając do kwestii bezpieczeństwa Europy na podstawie paktu NATO i współpracy transatlantyckiej, to możemy być o to spokojni przy sprzyjającym prezydencie USA, jakim jest Joe Biden. Jeśli nowy prezydent – a nie jest wykluczone, że zostanie nim kandydat republikański – nie będzie sprzyjał Europie w kontekście zagrożenia rosyjskiego czy chińskiego, to nie zapewni ani dużych dostaw broni dla Ukrainy, ani ogromnego wsparcia finansowego. Wtedy trzeba będzie zwiększyć swój potencjał obronny, choć z pewnością nie jest to pierwszoplanowa pozycja na agendzie tematów, z którymi musi się mierzyć Europa. Mamy problemy gospodarcze wynikające z inflacji, pracownicy domagają się większych praw. Unia Europejska jest przecież unią obywateli, pracowników, konsumentów, pracodawców, więc prawa wszystkich grup społecznych powinny być respektowane. Kluczową kwestią dla Unii jest w tym momencie wygrana Ukrainy. Mam nadzieję, że Europa wykorzysta jak najlepiej prezydenturę Joe Bidena, państwa europejskie wypełnią warunki członkostwa w NATO, a jednocześnie będą myśleć strategicznie, co robić z europejskim potencjałem obronnym.
KB: Niemniej jednak trzeba się przygotować na to, że ten okres niestabilności i niebezpieczeństw będzie długotrwały.
RMN: Mamy dużą rozbieżność w ocenie specjalistów, jak długo potrwa konflikt w Ukrainie. Najwięksi optymiści mówią, że kilka miesięcy, inni – że kilka lat albo nawet dekad. Zatem żyjemy w stanie ogromnej niepewności, a wtedy trudniej się funkcjonuje, nie mówiąc już o rozwoju. Zawsze mówiłam swoim studentom, nawet jeszcze przed rozpoczęciem agresji na Ukrainę, że wojna jest nie tylko na froncie, ale także tam, gdzie człowiek, którego na to stać, nie może wziąć kredytu, bo nie wie, czy na przykład jutro nie zostanie znacjonalizowany jego majątek lub czy nie spadnie bomba na jego dom. Takie niebezpieczeństwo jest w Ukrainie. My staramy się zmniejszyć ryzyko, będąc członkiem UE i NATO. Dzięki temu mamy możliwość rozwoju, inwestowania, możemy planować, budować strategie. Europejski Zielony Ład jest bardzo istotnym komponentem rozwojowym – niestety Polska nie czerpie z niego korzyści, gdyż nasz rząd ciągle nie potrafi rozwiązać kwestii KPO. Otrzymujemy natomiast środki z funduszy strukturalnych i pewną część środków z Funduszu Spójności. Osią sporu z UE jest oczywiście brak praworządności, czyli efektywnego funkcjonowania sądów zgodnie z art. 19. pkt 1. traktatu o UE. Podpisując traktat o Unii Europejskiej, zobowiązaliśmy się, że nasze sądownictwo będzie gwarantowało pełną ochronę prawną każdego obywatela UE. Jeżeli tego kryterium nie spełniamy, to nie ma pewności, że środki europejskie będą dystrybuowane prawidłowo, a nie według klucza partyjnego. Wystarczy tu przywołać przypadek nieprawidłowości w rozdzielaniu dotacji przez NCBiR, a przecież UE współfinansuje wiele programów. Kiedy nie ma pewności, że środki zostaną wykorzystane celowo i legalnie, to Unia nie może ich przekazać. Przypomnę raz jeszcze, że priorytetem UE jest inwestowanie w nowoczesne technologie, które uniezależniają nas od Chin, spełniają warunki Europejskiego Zielonego Ładu oraz podnoszą poziom rozwoju gospodarczego państw członkowskich. Jednocześnie pozwalają na zmianę struktury zatrudnienia. Dla nas są to rozważania teoretyczne, ale dla Europy Zachodniej – fakty. Połączenie czterodniowego tygodnia pracy, przy zachowaniu wydajności i potencjału pracowników, z wykorzystaniem czasu wolnego na zwiększoną konsumpcję usług turystycznych i podobnych spowoduje rozwój innych sektorów gospodarki i inną strukturę PKB. Unia Europejska kładzie nacisk na zmianę struktury zatrudnienia i struktury przemysłu. Jednym z celów Europejskiego Zielonego Ładu jest na przykład posadzenie 3 mld drzew w ciągu najbliższych kilku lat. A tymczasem w Polsce dochodzi do masowej wycinki drzewostanu na niespotykaną dotąd skalę. Kiedy UE próbuje interweniować, ze strony rządowej podnoszą się głosy protestu, że Unia próbuje zniszczyć nasz przemysł drzewny. Jako politolożka widzę wiele negatywnych procesów, które dzieją się w Polsce wyłącznie z pobudek politycznych. Powinniśmy wykorzystywać środki finansowe, które czekają na nas w ramach KPO. Powinniśmy iść w kierunku nakreślonym przez UE, podobnie jak wiele innych państw, w tym tradycyjnie spóźnialskie: Portugalia, Grecja czy Hiszpania. Idą z Unią Europejską, ponieważ widzą ogromny potencjał rozwojowy. A my przez walkę polityczną tracimy wyjątkową szansę na rozwój. Mamy najlepiej wykształconych młodych ludzi w Unii. Zamiast wykorzystywać potencjał młodych kobiet, namawiamy je do pozostania w domu i rodzenia dzieci. Problem demograficzny starzejącego się społeczeństwa jest oczywiście również bardzo ważny, ale nie rozwiążemy go, odwołując się do ideologii i doktryny Kościoła katolickiego. W ten sposób nie zmienimy struktury gospodarki i zatrudnienia. Potrzebne są zachęty celowe i ułatwienia utrzymania miejsca pracy po urlopie macierzyńskim. Potrzeba rozwiązań systemowych na etapie wychowania dzieci i posiadania pierwszego mieszkania.
Niemniej mamy historyczną szansę uniezależnienia się od Rosji i Chin. Jako Unia Europejska podpisujemy teraz umowy o współpracy z bardzo wieloma krajami, które gwarantują dostawy paliw kopalnych tam, gdzie ich jeszcze potrzebujemy. Jednocześnie staramy się powiązać te kraje z UE i w ten sposób otworzyć nowe rynki zbytu z szansą na dłuższą współpracę w Azji Centralnej, Afryce Północnej, Ameryce Południowej. Na pewno warto też zwrócić uwagę na Koreę Południową i Japonię, z którymi współpraca jest na tyle stabilna, że może stanowić zaplecze strategiczne w zakresie bezpieczeństwa. To są działania UE, zaś Polska niestety robi wciąż za mało, bo nasza polityka zagraniczna jest obecnie podporządkowana rozgrywkom krajowym.
KB: Jakie są perspektywy dla naszych relacji z UE w kontekście wyników wyborów? Mamy trzy opcje na stole: obecna ekipa pozostaje u władzy; następuje powyborczy impas, czyli rozdrobnienie polityczne bez możliwości zawiązania koalicji; zmienia się układ polityczny.
RMN: Zacznę od zmiany układu politycznego, bo jest to najłatwiejsze. Wtedy bez wątpienia nastąpi poprawa relacji z UE, ponieważ zarówno Koalicja Obywatelska, partie lewicowe, jak i Szymon Hołownia uważają, że relacje te powinny być natychmiast naprawione. Należy brać pod uwagę fakt, że ani PSL, ani Szymon Hołownia nie będą rządzili samodzielnie. Co najwyżej mogą zasilić koalicję z PiS – i nie wykluczam tego wariantu. Będąc jeszcze w PSL, Zbigniew Kuźmiuk mówił parokrotnie, że współpraca PSL z PiS jest absolutnie możliwa. Szymon Hołownia nawet przez swoich wyborców uznawany jest za skłonnego do współpracy z PiS, kiedy zajdzie taka potrzeba po wyborach. Tłumaczyłby to misją normalizowania i ucywilizowania PiS. Osobiście uważam, że nie byłoby to dobre dla polskiej demokracji.
Badam szczegółowo stan polskiej demokracji i mamy w tej chwili najbardziej dedemokratyzujący okres w historii Rzeczypospolitej. Od 2015 r. obserwujemy proces polaryzacji społeczeństwa (większej niż ta, która nastąpiła po katastrofie smoleńskiej) na polu społecznym, politycznym, partyjnym, że aż trudno uwierzyć, jak mogą żyć obok siebie dwa wrogie sobie plemiona. W rankingu państw demokratycznych spadliśmy z 15. miejsca do siódmej dziesiątki. Obecnie cierpimy na brak praworządności. Czy sytuacja poprawiłaby się, gdyby rządził PiS z PSL i Szymonem Hołownią? Trudno powiedzieć, może odrobinę. Ale to bardzo egzotyczna sytuacja, nawet dla mnie.
Czy nastąpiłaby normalizacja, jeśli wygra PiS i utworzy koalicję ze Zbigniewem Ziobrą? Nie, bo Ziobro nadal będzie dyktować swoje warunki, a jeśli od niego będzie zależało uformowanie rządu, to bez wątpienia nie będzie chciał odwilży w relacjach z UE. Niektórzy naiwnie zakładają, że Jarosławowi Kaczyńskiemu i Zbigniewowi Ziobrze będą potrzebne pieniądze europejskie po wyborach, aby rozwijać gospodarkę, wypełnić obietnice wyborcze. Przykład węgierski pokazuje, jak wygląda trzecie z rzędu zwycięstwo w wyborach; wiemy, jak wygląda sytuacja w Turcji. Wtedy nie tylko nie ma potrzeby żadnego porozumienia ze światem demokratycznym, ale można jeszcze bardziej odrywać się od demokracji, iść w kierunku autokratyzmu czy wręcz autorytaryzmu. Żaden przykład na świecie nie pokazuje, że po trzecich wyborach władza, która dedemokratyzowała, doznała olśnienia i nagle wchodzi na drogę demokracji. Tego nie było nigdzie i nie zakładam, że stanie się w Polsce. Zatem jeżeli PiS i Zbigniew Ziobro wygrają wybory, to nie nastąpi zwrot ku UE po europejskie pieniądze, które są przecież obwarowane koniecznością przestrzegania zasad praworządności. Po co Zjednoczona Prawica miałaby przestrzegać tych zasad, gdyby po raz trzeci na swoich warunkach wygrała? Wtedy prawdopodobnie przyjmie jeszcze ostrzejszy kurs antyeuropejski. Chyba że nastąpi nieznana dziś okoliczność, jak niepomyślna sytuacja w Ukrainie czy zmiana przywództwa w PiS. Mogą także wystąpić niesnaski między Jarosławem Kaczyńskim i Zbigniewem Ziobrą, ale w takiej sytuacji najczęściej dochodzi do przyspieszonych wyborów.
Trudno przewidywać, kto wygra wybory, na pewno można powiedzieć, że już teraz walka jest dosyć nierówna. Do władzy należą media publiczne i media lokalne, co już sprawia, że warunki walki są nieuczciwe. Do tego uchwalono zmiany w kodeksie wyborczym, które preferują wyborców PiS. A wszystko po to, aby zmobilizować potencjalnych wyborców Zjednoczonej Prawicy do pójścia na wybory, ponieważ oni mogą chcieć „ukarać” swoje ugrupowanie tym, że do wyborów nie pójdą. Jeżeli pójdą, to mało prawdopodobne jest, że zagłosują na KO, Szymona Hołownię czy PSL, chociaż środowiska wiejskie najszybciej mogą się „przeprosić” z PSL, który przez chwilę budował wizerunek partii progresywnej, chcąc reprezentować nowocześniejszy elektorat, ale teraz wraca do korzeni, do swojego konserwatywnego sznytu. Dlatego PSL dalej trzyma kurs konserwatywny, bo bardzo liczy na konserwatywnego wyborcę, który jest rozczarowany PiS. Być może ta strategia przyniesie kilka punktów procentowych poparcia, ale to nie jest gra warta świeczki w kontekście tworzenia rządu po wyborach. Natomiast alians PSL z Hołownią może się opłacać obydwu ugrupowaniom, a nade wszystko całej opozycji, ponieważ przekroczą wtedy próg wyborczy. Największym niebezpieczeństwem jest pójście opozycji do wyborów w rozproszeniu, gdyż wtedy któreś z ugrupowań może nie przekroczyć progu wyborczego, bo przy przeliczaniu głosów bonus otrzymuje partia zwycięska, a w tym przypadku byłby to pewnie PiS.
Jedyny wariant całkowitej zmiany kursu polityki międzynarodowej i wewnętrznej nastąpi wtedy, kiedy zwycięży opozycja pod wodzą KO i nie będzie musiała budować rządu z bardzo konserwatywnymi ugrupowaniami ani szukać współpracy z Konfederacją. Po wygranych wyborach KO łatwiej będzie iść z Lewicą w kierunku progresywnym. Natomiast jeśli będzie współrządzić z Hołownią i/lub PSL, to kurs europejski zostanie przywrócony, natomiast jak będzie wyglądała Polska i rozdział Kościoła od państwa – tego nie wiadomo. Politycy progresywni powinni pamiętać, że mają duży potencjał do zagospodarowania. Powinni skupić się na kobietach, które PiS zniechęcił orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego w 2020 r.; przedsiębiorcach, którym obecna władza dokucza, jak tylko może; oraz młodych ludziach, których teraz w jakiejś części zagospodarowuje Konfederacja. Warto sięgnąć po młodszy elektorat (ale nie ten najmłodszy, zawsze głosujący egzotycznie), który wchodzi na rynek pracy i zaczyna myśleć o założeniu rodziny albo o swoim bezpiecznym życiu jako single. Póki co partie opozycyjne nie mają jeszcze pomysłu, jaki przekaz skierować do tych ludzi. Bez wątpienia powinien być progresywny, a na to obecnie KO jeszcze nie jest gotowa, gdyż ciąży jej konserwatywne skrzydło. Dlatego zapewne bardziej progresywne pomysły wyborcze są jeszcze trzymane w zanadrzu. Donald Tusk jest politykiem dużego formatu, ale jego minusem jest silny, negatywny elektorat, który może odebrać głosy opozycji w przypadku, gdy będzie szła do wyborów pod hasłem „Tusk – nasz premier”. Nie zapominajmy, że w szeregach KO jest Rafał Trzaskowski, który ma dobry odbiór społeczny i nie jest negatywnie kojarzony z rządami PO-PSL.
Tak więc trudno prognozować sytuację po wyborach, ale jeżeli wygra je, ogólnie mówiąc, opozycja, to będzie można mówić o zmianie na plus, gdyż nastąpi powrót na ścieżkę praworządności, odblokowanie środków z Krajowego Planu Odbudowy, włączenie się w politykę innowacyjności UE. Polska jest młodą demokracją, nie ma kilkusetletniego doświadczenia demokratycznego ani liberalnego gospodarczo, ale ma unikalną cechę – pewnego rodzaju zwinność, czyli know-how szybkiego dostosowywania się do zmieniających się warunków, a także świetnych młodych ludzi. Natomiast nie zawsze z tego korzysta, w przeciwieństwie do krajów bałtyckich.
I tutaj pokuszę się o małą dygresję. Gdyby nastąpiła zmiana rządu na progresywny, a nowym prezydentem USA nadal był przedstawiciel Partii Demokratycznej, to Polska razem z państwami bałtyckimi: Litwą, Łotwą i Estonią, ale też z Ukrainą mogłaby nadawać nowy ton przyszłej UE w kontekście światowym. Po zwycięstwie Ukrainy w wojnie z Rosją można byłoby dynamicznie podążać ścieżką uniezależnienia się od Chin i Rosji, odbudowy i modernizacji Ukrainy, a następnie przejść do totalnej modernizacji UE. To oznaczałoby też rozszerzenie obszaru pokoju w świecie zachodnim. Już obecnie polski rząd robi bardzo dużo w kwestii pomocy Ukrainie i oczywiście to doceniam, choć trzeba pamiętać, że pierwsi wyciągnęli rękę do uchodźców zwykli obywatele, przyjmując gości pod swój dach i dzieląc się tym, co mieli. Następnie ogrom zadań przejęły organizacje pozarządowe. To dzięki społeczeństwu polskiemu sytuacja od początku była opanowana, bo rząd początkowo nie wiedział, jak się z tym problemem zmierzyć. Wprowadzono zresztą przy udziale przedstawicieli władz tak wiele chaosu, że polskie społeczeństwo zaczyna trochę negatywnie postrzegać to, co się dzieje w Polsce. Do tego przyczynia się także bardzo aktywna propaganda kremlowska.
Renata Mieńkowska-Norkiene – politolożka, doktor habilitowana, od 2018 r. członkini zarządu Komitetu Naukowego „Democratization in Comparative Perspective” Międzynarodowego Towarzystwa Nauk Politycznych (IPSA). W latach 2017–2019 koordynatorka instytutowa programu Erasmus w Instytucie Nauk Politycznych UW, w latach 2010–2012 kierownik projektu badawczego „Zmiana roli prezydencji w Unii Europejskiej po wejściu w życie traktatu lizbońskiego”. Laureatka stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych naukowców na lata 2011–2014, w latach 2016–2019 członek zarządu Krajowej Izby Mediatorów Republiki Litewskiej, od 2015 r. członek Rady Programowej Międzynarodowego Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego, ekspert ds. programu Erasmus+ Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji. W latach 2009–2019 wygłaszała referaty m.in. w Brukseli, Wilnie, Brisbane, Sarajewie, Ostrawie, Berlinie, Florencji, odbyła staże, m.in. w Komisji Europejskiej w Brukseli, w EURAC w Bolzano, w Liechtenstein Institut. Zainteresowania badawcze: polityki Unii Europejskiej, instytucje UE, procesy integracyjne w przestrzeni ponadnarodowej, komunikowanie polityczne, polityka młodzieżowa UE, polityka równościowa UE, zarządzanie konfliktami w polityce.