Bieszczady mają wszystko. Region musi tworzyć marki, które przyciągną turystów
*Celem było przywrócenie nieczynnej linii kolejowej do życia, ale w nowym wymiarze – turystycznym. Drezyny rowerowe pozwalają zwiedzać region z zupełnie innej perspektywy.
*Chcieliśmy, aby drezyny były w pełni polskim produktem, tworzonym przez naszych fachowców. Znaleźliśmy projektanta w Polsce, który opracował całą dokumentację techniczną.
*Rzeczywiście, turystyka to dla nas nie tylko miejsca noclegowe. To cały ekosystem, w którym każdy gra do jednej bramki. Każda inicjatywa – od ekoturystyki, przez rowery, aż po lokalną kuchnię – wpływa na rozwój.
*Od początku chcieliśmy, aby nasza działalność była czymś więcej niż tylko turystyką nastawioną na zysk. Wyjechaliśmy z Bieszczad jedynie na czas studiów, ale zawsze wracaliśmy z myślą o tym, by region rozwijał się nie tylko turystycznie, ale i kulturalnie.
Z Magdaleną i Januszem Demkowiczami rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Państwa usługa nagrodzona Godłem „Teraz Polska” to Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe. Co jest kwintesencją tego projektu?
Janusz Demkowicz: Jeszcze dwa lata temu powiedziałbym, że to wykorzystanie nieczynnej linii kolejowej i organizowanie na niej wycieczek drezynami rowerowymi. Ale linia, o której mówimy, jest ponownie w użytku w związku z wojną w Ukrainie. Dzięki ogromnej uprzejmości i świetnej współpracy z Polskimi Liniami Kolejowymi stworzyliśmy procedurę, która pozwala na to, by nasze drezyny rowerowe jeździły na tej samej trasie co pociągi. To wyjątkowe rozwiązanie wiązało się z ogromnym wyzwaniem proceduralnym, ale na szczęście się udało.
KB: Czyli aktywność fizyczna plus krajoznawstwo, historia, kolejnictwo?
JD: Dokładnie. Naszym celem było przywrócenie nieczynnej linii kolejowej do życia, ale w nowym wymiarze – turystycznym. Drezyny rowerowe pozwalają zwiedzać region z zupełnie innej perspektywy, z torowiska. Dodam, że nasze tory to prawdziwa perła – powstały w 1872 r. To linia 108, którą dawniej podróżowało się do Lwowa. Dziś nasze drezyny kursują po tej samej trasie.
Magdalena Demkowicz: Warto podkreślić, że nie chodzi o tradycyjną jazdę pociągiem. Nasze drezyny napędzane są siłą ludzkich mięśni, jak rowery. Dwie osoby pedałują, a trzy mogą wygodnie usiąść na ławce z tyłu. To świetny sposób na aktywny wypoczynek i nowy rodzaj turystyki.
Fot. Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe
KB: Jak łączą państwo rekreację z ruchem kolejowym?
JD: Warto podkreślić, że nasza działalność opiera się na ścisłej współpracy z PKP i lokalną gminą Olszanica. To mała, ale prężna gmina w Bieszczadach, która od samego początku wspiera nasz projekt. Zanim ruszyliśmy, konsultacje trwały niemal cztery lata – wtedy nie było w Polsce procedur pozwalających na tego typu przedsięwzięcia. Ale dzięki zaangażowaniu PKP i przychylności władz udało nam się to urzeczywistnić.
Fot. Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe
Jesteśmy obecni na rynku od 10 lat. Gdy wybuchła wojna, myślałem, że będziemy zmuszeni przerwać naszą działalność, ale Polskie Linie Kolejowe zapewniły nas, że wszystko da się zorganizować. Wspólnie wypracowaliśmy procedury, które zapewniają pełne bezpieczeństwo. Gdy pociąg dojeżdża do określonego punktu, melduje swoją pozycję i dopiero wtedy my możemy ruszyć. Wszystko działa na zasadzie ścisłej synchronizacji i przestrzegania ustalonych reguł. Nasza działalność nie tylko jest legalna, ale przede wszystkim w 100 proc. bezpieczna.
KB: Skąd w ogóle pomysł na takie drezyny?
JD: Pomysł na drezyny rowerowe zaczerpnęliśmy z Europy Zachodniej – tam, na nieczynnych liniach kolejowych, często funkcjonują takie pojazdy. Postanowiliśmy przenieść tę ideę do Polski. Wtedy linia kolejowa 108 była już zamknięta, a my uznaliśmy, że warto spróbować stworzyć z niej atrakcję turystyczną. Na początku największym wyzwaniem było pytanie, kto przejmie odpowiedzialność za torowisko – 47 kilometrów linii kolejowej, z mostkami i całą infrastrukturą. Udało się to rozwiązać dzięki współpracy z gminą Olszanica. Początkowo, gdy przedstawiliśmy nasz pomysł, wszyscy myśleli, że postradaliśmy zmysły. Jednak dostrzegli w tym potencjał – możliwość aktywizacji regionu, który turystycznie był martwy. Gmina wzięła na siebie odpowiedzialność, a my mogliśmy ruszyć z projektem.
Fot. Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe
KB: A jak powstawały państwa drezyny? Ktoś je musiał zaprojektować, wyprodukować…
JD: Wzorowaliśmy się na rozwiązaniach z Niemiec, Szwecji i Austrii, podpatrując, jak tam funkcjonują drezyny rowerowe. Wysłaliśmy wiele zapytań, także do producentów, i początkowo rozważaliśmy zakup gotowych pojazdów za granicą. Jednak chcieliśmy, aby drezyny były w pełni polskim produktem, tworzonym przez naszych fachowców. Znaleźliśmy więc projektanta w Polsce, który opracował całą dokumentację techniczną. To dzięki niemu drezyny powstały w kraju. Projekt wsparły fundusze z programu Alpy Karpatom, co umożliwiło nam zlecenie produkcji drezyn.
KB: Drezyny nie są jedynym rodzajem państwa aktywności. Prowadzą też państwo szerszą działalność turystyczną, edukacyjną, kulturalną, również społeczną.
JD: Od początku chcieliśmy, aby nasza działalność była czymś więcej niż tylko turystyką nastawioną na zysk. Wyjechaliśmy z Bieszczad jedynie na czas studiów, ale zawsze wracaliśmy z myślą o tym, by region rozwijał się nie tylko turystycznie, ale i kulturalnie. Nasza Zagroda Magija to sześć stuletnich domów, które przenieśliśmy do malowniczej doliny. Nie chodziło tylko o komfort noclegu i jedzenie, ale o miejsce pracy twórczej. W naszych domach powstawały książki, a muzycy nagrywali płyty. W pewnym momencie trzy z czterech piosenek na szczycie Listy Przebojów Trójki były nagrane u nas, w tym „Wojenka” zespołu Lao Che. Przez naszą zagrodę przewinęli się znani muzycy: Wojtek Mazolewski, Krzysiek Ścierański, Kuba Badach czy Ela Zapendowska.
Fot. Archiwum MiJ Demkowiczów
MD: Obok drezyn rowerowych powstał kolejny projekt: Bieszczadzka Szkoła Rzemiosła. Stary budynek szkoły z początku XX w., który był w katastrofalnym stanie, został zrewitalizowany. Teraz funkcjonuje tam miejsce edukacji, gdzie można spróbować swoich sił w tradycyjnych zawodach. W szkole uczymy wypieku proziaków, ręcznej kaligrafii, a także garncarstwa. To nie tylko lekcje, ale żywe muzeum, gdzie historia łączy się z praktyką. Turyści zyskali nową atrakcję, a nasza gmina stała się jedną z wiodących w regionie pod względem turystyki.
JD: W Wańkowej, niedaleko nas, powstał również największy na Podkarpaciu wyciąg narciarski, a latem działają tam park linowy i trasa tyrolkowa, najdłuższa w Polsce. Dzięki dotacjom z Unii Europejskiej 30 osób znalazło pracę, a miejscowość, która wcześniej była zapomniana, zaczęła tętnić życiem. Latem uruchomiliśmy hulajnogi terenowe, które umożliwiają zjazd po stromych stokach. To kolejny projekt wspierający rozwój turystyki w tej części Bieszczad.
Fot. Archiwum MiJ Demkowiczów
Nasza działalność nie kończy się jednak na atrakcjach turystycznych. Z każdą kolejną inicjatywą widać, jak region się zmienia – jest więcej restauracji, miejsc noclegowych, a także lokalnych firm, które zyskują dzięki rosnącemu ruchowi turystycznemu. Wszystko to pokazuje, jak ogromny wpływ na rozwój regionu może mieć turystyka, kiedy jest przemyślana i zrównoważona.
KB: Jaka jest dynamika rozwoju turystyki w państwa regionie w ostatnich latach? Czy bliskość wojny ma wpływ na zainteresowanie państwa ofertą?
JD: To, że nasze pogranicze jest tak blisko konfliktu, wywarło ogromny wpływ na ruch turystyczny. Kiedy wybuchła pandemia, Bieszczady stały się bardzo popularnym kierunkiem. W czasach ograniczeń ludzie szukali ucieczki od tłumów, a Bieszczady były naturalnym wyborem. To był boom turystyczny, ale tylko chwilowy. Wraz z początkiem wojny pojawiły się pytania, czy u nas jest bezpiecznie. To był trudny moment – nagle wszystko opustoszało. W zeszłym roku powoli zaczęły wracać zorganizowane grupy turystów, w tym sezonie zainteresowanie było spore, ale sytuacja jest wciąż niestabilna i uzależniona od tego, co dzieje się za wschodnią granicą. Tak naprawdę nie da się przewidzieć, co przyniesie przyszłość.
MD: Rzeczywiście, nie możemy przewidzieć, co się stanie, ale mamy świadomość zagrożeń. Kluczowe jest jednak to, że nasz region musi tworzyć marki, które przyciągną turystów. Drogi się poprawiły, przykładowo do Warszawy dojedziemy w mniej niż pięć godzin, ale to wciąż spora odległość. Naszą filozofią jest więc budowanie unikalnych atrakcji, które przyciągną ludzi. Przykładem są nasze Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe, które uruchomiliśmy dekadę temu. Wydaje nam się, że ta strategia się sprawdza.
KB: Skąd pomysł, by sięgnąć po Godło „Teraz Polska”?
MD: Wszystko zaczęło się od nominacji do konkursu na najlepszy produkt turystyczny Polski. W zeszłym roku zostaliśmy nominowani przez województwo podkarpackie do Złotego Certyfikatu Polskiej Organizacji Turystycznej. To taki turystyczny Oscar. Naszymi konkurentami były między innymi Muzeum Piosenki Polskiej w Opolu i Muzeum II Wojny Światowej. Pamiętam, jak żartowaliśmy, że Muzeum jest tak duże, jak nasza cała miejscowość! Ku naszemu zdziwieniu zdobyliśmy ten Złoty Certyfikat. To ogromny zaszczyt, pierwszy taki dla Podkarpacia. Właśnie wtedy padła propozycja związana z Godłem „Teraz Polska”. Znak ten promuje produkty najwyższej jakości, polskie z ducha. Zaproponowano nam, abyśmy aplikowali, i w końcu wygraliśmy – zdobyliśmy Godło „Teraz Polska”. To dla nas ogromne wyróżnienie, ale i duma dla regionu.
JD: Warto podkreślić, że nagrody nie są tylko dla nas osobiście, ale dla całego regionu. W dużych miastach, jak Warszawa czy Kraków, nagrody tego typu może nie robią aż takiej różnicy, bo te miejsca już mają swoją markę. Ale dla nas, na wschodnich rubieżach Polski, to ogromna rzecz. Dla nas te wyróżnienia są kluczowe, bo pozwalają nam budować wizerunek regionu, który nie jest tak popularny. To także sygnał, że coś się tu dzieje, że warto nas odwiedzić. Młodzi ludzie zostają, bo widzą szanse na pracę. W malutkiej Wańkowej latem pracuje nawet 40 osób, a zimą – 100! To ogromna zmiana dla miejscowości, która liczy ledwie kilkudziesięciu mieszkańców. Aktywności wokół Wańkowej to świetny przykład dalekosiężnego myślenia lokalnych władz. Wójtowie tworzą działki budowlane za symboliczne kwoty, ale warunkiem jest stworzenie miejsc noclegowych w ciągu dwóch lat. To działa – ludzie, którzy powracają z zagranicy, widzą w tym szansę. To fantastyczne, bo takie inicjatywy sprawiają, że region się rozwija. Młodzi ludzie wierzą, że warto tutaj zostać, że można zarobić i zbudować przyszłość.
Magdalena Demkowicz odbiera Godło "Teraz Polska" na scenie Filharmonii Narodowej w Warszawie. Fot. KAKA.media
MD: Właśnie dlatego tak cieszymy się z nagród – to one promują region i przyciągają turystów. Dzięki Złotemu Certyfikatowi otrzymaliśmy 200 tys. złotych na promocję regionu. To znaczy, że możemy promować Bieszczady w największych miastach, jak Warszawa. I ludzie zaczną o nas myśleć: „Ooo! Warto tam pojechać”. Turystyka to gra zespołowa. Bez współpracy lokalnych władz, przedsiębiorców i mieszkańców nie mielibyśmy takich wyników. A co najważniejsze, ludzie stąd widzą, że można tu zostać i się rozwijać.
JD: Rzeczywiście, turystyka to dla nas nie tylko miejsca noclegowe. To cały ekosystem, w którym każdy gra do jednej bramki. Każda inicjatywa – od ekoturystyki, przez rowery, aż po lokalną kuchnię – wpływa na rozwój. Bieszczady mają wszystko: góry, jeziora, przepiękne tereny. Do tego bogatą historię. Mamy największy skansen w Europie, a nasze regionalne specjały, jak proziaki, mogą stać się tak rozpoznawalne, jak włoskie focaccie. Trzeba tylko na nowo odkrywać te lokalne skarby i opowiadać o nich światu.
MD: Właśnie na tym opieramy naszą strategię – na tradycji, ale podanej w nowoczesnej formie. Lokalna kuchnia, architektura, kultura – wszystko ma swoje korzenie, ale chcemy, żeby było atrakcyjne dla współczesnego turysty. Tak jak Tołhaje – zespół Janusza – który czerpie z wielokulturowości regionu i tworzy coś nowego, a jednocześnie autentycznego.
JD: Dokładnie. Tołhaje to świetny przykład. Jesteśmy dumni, że zespół z naszej małej wioski stworzył muzykę do serialu HBO „Wataha”, który oglądano w kilkudziesięciu krajach na świecie. To dowód, że mamy tu ogromny potencjał. Na przykład pierwsza na świecie kopalnia ropy naftowej była u nas, nie w Teksasie! Albo pierwszy Medal Lilienthala w szybownictwie – Tadeusz Góra zdobył go, startując właśnie stąd. To są rzeczy, o których świat powinien wiedzieć, a my musimy o nich głośno mówić.
Magdalena i Janusz Demkowiczowie z Krzysztofem Przybyłem. Fot. KAKA.media
Magdalena i Janusz Demkowiczowie – twórcy unikalnych atrakcji turystycznych i kulturalnych w Bieszczadach, takich jak Zagroda Magija w Orelcu, Bieszczadzka Szkoła Rzemiosła w Uhercach Mineralnych, Hulajnogi Górskie Wańkowa i Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe, nagrodzone Godłem „Teraz Polska”.