Istotą proekologicznych działań człowieka powinno być spowolnienie zmiany klimatu
- Według mojej oceny dotarliśmy do ściany. Potrzebna jest nowa narracja, aby przekonać społeczeństwo i przedsiębiorców do zdecydowanej zmiany.
- Od pewnego czasu posługujemy się także pojęciem zrównoważonego rozwoju, które moim zdaniem jest totalnie nadużywane.
- Inwestowanie w dużą energetykę jądrową niesie ryzyko znacznych kosztów, a środki z tym związane można byłoby spożytkować o wiele lepiej, inwestując w poprawę efektywności, w źródła OZE oraz elastyczne systemy zarządzania.
- Zmagamy się z plagą mikroplastiku, który być może umyka naszym oczom, ale nie układom pokarmowemu czy krwionośnemu, do których dostaje się on poprzez powietrze, pożywienie czy wodę.
- Obecne protesty młodych ludzi z organizacji Ostatnie Pokolenie przekraczają granicę akceptowalności. To może przynieść odwrotny skutek.
Z Andrzejem Kassenbergiem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Mam dzisiaj zaszczyt rozmawiać z nestorem polskiej ekologii.
Andrzej Kassenberg: Czy nestorem? W każdym razie mogę powiedzieć, że od 1980 r. jestem związany z ruchem ekologicznym, a w 1990 r. byłem jednym z założycieli fundacji pod nazwą Instytut na Rzecz Ekorozwoju, gdzie zajmujemy się zrównoważonym rozwojem, a obecnie koncentrujemy się na problemach energetycznych, transportowych i klimatycznych.
KB: Zacznijmy rozmowę od wyjaśnienie pojęcia ekologii. Encyklopedycznie ujmując, jest to nauka o współdziałaniu między organizmami żywymi, ale potocznie używamy tego terminu, myśląc o ochronie klimatu czy środowiska. Jak według pana powinny być definiowane terminy: ekologia, ochrona przyrody, ochrona klimatu, bioróżnorodność?
AK: Jak pan wspomniał, ekologia to nauka o współzależności między organizmami żywymi w środowisku, w którym żyją, ale potocznie utarło się, że ekologia to działanie na rzecz ochrony środowiska przyrodniczego. Ochrona przyrody ma długą historię i jest związana z ochroną świata ożywionego i krajobrazu, zgodnie z konserwatorskim podejściem. Ochrona środowiska w większym stopniu koncentruje się na infrastrukturze mającej ograniczyć negatywny wpływ na środowisko przyrodnicze, dotyczy więc przede wszystkim ochrony wód, powietrza, ochrony przed nadmiernym hałasem czy gospodarki odpadami. Od pewnego czasu posługujemy się także pojęciem zrównoważonego rozwoju, które moim zdaniem jest totalnie nadużywane. Zazwyczaj o zrównoważonym rozwoju myśli się jak o kompromisie między przyrodą, człowiekiem i gospodarką. Tymczasem zrównoważony rozwój został zdefiniowany w 1987 r. w Raporcie Brundtland Światowej Komisji ds. Środowiska i Rozwoju pt. „Nasza wspólna przyszłość” jako „rozwój odpowiadający obecnym potrzebom bez uszczerbku dla możliwości spełnienia swoich potrzeb przez przyszłe pokolenia”. Bez uszczerbku, czyli bez przekraczania granic planetarnych. Według mnie zrównoważony rozwój zaczyna się od zachowania podstawowych systemów przyrodniczych podtrzymujących życie na Ziemi, takich jak na przykład klimat, i od sprawnego funkcjonowania usług ekosystemów, co gwarantuje nam przeżycie. Jeżeli przyjmiemy taki punkt wyjścia, wtedy możemy poszukiwać kompromisu, włączając do tego przyrodę, ale bardziej lokalnie.
Dzisiaj istotą proekologicznych działań człowieka powinno być spowolnienie zmiany klimatu. Nie ma już szans na powrót do sytuacji z XVIII w., czyli sprzed pierwszej rewolucji przemysłowej, ale chodzi o to, aby działalność człowieka nie powodowała podniesienia się temperatury o 2 st. Celsjusza(a jeszcze lepiej o 1,5 st. Celsjusza) w porównaniu do okresu przedprzemysłowego. Niestety, już jesteśmy przy tej niższej granicy, dlatego działalność człowieka i gospodarki musi koncentrować się na spowolnieniu zmiany klimatu, aby przyroda, gospodarka i ludzie dostosowali się do nowych warunków klimatycznych, w tym do wyższej temperatury.
KB: Zatem jakie wyzwania stoją przed nami? Czy różnią się w zależności od położenia geograficznego i inne dotyczą mieszkańców Polski, a inne Brazylii czy Egiptu?
AK: Część wyzwań związana ze stabilizacją zmiany klimatu jest taka sama. To podstawowe wyzwanie, bo emisje związane ze spalaniem paliw kopalnych, z produkcją przemysłową (na przykład cementu) czy ze zmianą użytkowania terenów powodują skutek globalny, a więc wspólny. Podobnie wspólnym problemem jest utrata różnorodności biologicznej, chociaż tu sytuacja różni się w zależności od konkretnych gatunków czy ekosystemów. Utratę różnorodności biologicznej przede wszystkim należy rozpatrywać jako utratę usług ekosystemów niezbędnych do życia. Wbrew pozorom woda nie bierze się z kranu, ale pochodzi z terenu, z wód podziemnych albo z rzek czy jezior, a czasem jest pozyskiwana w procesie odsalania wody morskiej. Dla każdego przypadku kwestia utrzymania zasobu wodnego wiąże się z innego rodzaju problemami.
Pamiętajmy, że skutki zmiany klimatu dla terenów takich jak część Afryki Wschodniej są już katastrofalne – nie da się żyć, gdy temperatura przekracza 50 st. Celsjusza.
Inny problem globalny to zanieczyszczenie plastikiem. Jest on tak wielki, jak wyspa plastiku na Oceanie Spokojnym, która jest kilka razy większa niż powierzchnia Polski. Oprócz tego zmagamy się z plagą mikroplastiku, który być może umyka naszym oczom, ale nie układom pokarmowemu czy krwionośnemu, do których dostaje się on poprzez powietrze, pożywienie czy wodę.
Również woda staje się towarem bardzo deficytowym, o który toczą się wojny. Oczywiście inny jest problem stepowienia środkowej części Polski, a inny na południowych obrzeżach Sahary, czyli w Sahelu, gdzie wodę nosi się kilometrami.
KB: Porozmawiajmy o zmianie klimatu polegającej na wzroście temperatury. Czy widać skuteczne przedsięwzięcia na rzecz spowolnienia tej zmiany? Czy politycy i eksperci gospodarczy słuchają ekologów i wiedzą, jak wprowadzić konieczne zmiany bez wywołania rozruchów społecznych?
AK: Według mojej oceny dotarliśmy do ściany. Potrzebna jest nowa narracja, aby przekonać społeczeństwo i przedsiębiorców do zdecydowanej zmiany. Są dostępne konkretne rozwiązania, natomiast proces transformacji jest bardzo uciążliwy, więc trzeba zadbać, aby była ona znośna i sprawiedliwa. Tymczasem wielu polityków dostrzega w tym okazję do zbicia kapitału politycznego. Drą szaty w imię rzekomej ochrony wolności, bo ograniczanie wjazdu starymi samochodami do centrum uznają za zamach na wolności obywatelskie. Zapominają, że wolność oznacza odpowiedzialność. Wolność okupiona zdrowiem innych nie jest wolnością, ale dyktatem. Atak na Zielony Ład uważam za inspirowany politycznie, zarówno przez partie chcące dojść do władzy, jak i „magnatów” przemysłowych (producentów nawozów sztucznych, środków ochrony roślin, soi itp.) oraz właścicieli ferm hodowlanych, którzy protestują w obawie przed utratą korzyści finansowych. Do tego dochodzi geopolityka, bo jednym z celów Putina jest osłabianie państw Unii Europejskiej poprzez wzniecanie niepokojów społecznych.
Dotarliśmy do ściany, pytanie, jak przekonać ludzi, że musimy zmienić kurs, aby się z tą ścianą nie zderzyć. Mamy sytuację kryzysową – jeżeli nie będziemy jej przeciwdziałać, warunki życia na kuli ziemskiej tak się pogorszą, że będziemy mieć nie miliony, ale setki milionów migrantów, którzy będą szukać schronienia. A to już będzie sytuacja bardzo poważnego konfliktu. W Syrii nie padało przez pięć lat, więc mieszkańcy uciekli z terenów wiejskich do miast, które nie były przygotowane na przyjęcie takiej liczby ludności. Do tego doszła jeszcze wojna w Syrii i nastąpiło sprzężenie zwrotne dodatnie, skutkiem czego mamy kryzys migracyjny na południu Europy.
KB: A jak zmienić kurs w polskiej energetyce?
AK: Za sytuację w polskiej energetyce winię polityków wszystkich opcji, którzy od 20–30 lat kupują czas, przymilając się do istotnej grupy wyborców związanych z górnictwem węgla kamiennego i brunatnego oraz z dużą energetyką. Te lata straciliśmy. A sytuacja była obiecująca, bo ówczesny wicepremier Janusz Steinhoff na przełomie wieków w sposób łagodny zamknął znaczną część kopalń. Górnicy odchodzący z zawodu otrzymali spore pieniężne rekompensaty, ale część z nich „przejadła” je, zamiast zainwestować w biznes lub przebranżowienie się. Szybko zostali bez grosza i znów pojawił się problem. Zabrakło wsparcia i programu, w ramach którego mogliby dokonać realnej zmiany w życiu.
Polska energetyka nadal w ponad 70 proc. opiera się na paliwach kopalnych: węglu i gazie. Można z tym coś zrobić, jeśli postawimy na efektywność energetyczną, zeroemisyjne lub plusenergetyczne budownictwo, nawet kosztem dotacji do budowy takich domów. Trzeba szybciej realizować program Czyste Powietrze, który powinien dotyczyć nie tylko wymiany kopciuchów, ale także głębokiej termomodernizacji obiektów. Warto też postawić na energetykę odnawialną w ramach wspólnot obywatelskich, spółdzielni energetycznych czy klastrów. To jest wspólne widzenie energetyki wiatrowej i odnawialnej, czyli cable pooling – współdzielenie infrastruktury przyłączeniowej, wykorzystanie tego samego przyłącza do sieci elektroenergetycznej w celu podłączenia więcej niż jednej instalacji OZE. To jest szerokie stosowanie linii energetycznych dedykowanych. Do tego dołóżmy magazyny energii, które gwałtownie tanieją. A wszystkim należy mądrze i elastycznie zarządzać, aby dostosowywać popyt do podaży. Energetyka wiatrowa i słoneczna są pogodozależne, dlatego na przykład w lecie będziemy magazynować tego typu energię, żeby spożytkować ją zimą.
Kolejnym błędem według mnie jest orientowanie się na wielkie elektrownie, tymczasem bezpieczeństwo energetyczne należy budować oddolnie: mój dom, moje osiedle, moja gmina. Natomiast inwestowanie w dużą energetykę jądrową – pomijam aspekty bezpieczeństwa w przypadku awarii albo ataku terrorystycznego czy militarnego – niesie ryzyko znacznych kosztów, a środki z tym związane można byłoby spożytkować o wiele lepiej, inwestując w poprawę efektywności, w źródła OZE oraz elastyczne systemy zarządzania, a także kształtując postawy właściwego użytkowania energii, nie tylko w aspekcie oszczędności, ale także wystarczalności. Energetyka jądrowa w wyniku kampanii medialnych prowadzonych pod hasłami czystości, wygody i mody ma przyzwolenie społeczne. Pozornie ma być tania w produkcji, ale będzie droga dla konsumenta bezpośrednio w cenie prądu albo w wyniku znaczących dopłat z budżetu państwa do tej ceny, czyli z naszych podatków. Przykład elektrowni Hinkley Point w Wielkiej Brytanii pokazuje, że można zastosować tzw. kontrakt różnicowy, polegający na tym, że jeżeli cena energii na rynku jest niższa niż koszty produkcji, to różnicę dopłaca elektrowni budżet państwa. W przeciwnej sytuacji to elektrownia oddaje państwu różnicę. Obecnie nie przewiduje się zaistnienia tej ostatniej sytuacji. Budowa elektrowni jądrowych trwa długo, bardzo często zarówno czas budowy, jak i koszty są znacznie przekraczane, czego przykładem jest elektrownia Olkiluoto w Finlandii. Prace miały trwać pięć lat, a trwały 18 i koszt urósł trzykrotnie. Wracając do Polski – jak przewiduje wielu ekspertów, i ja podzielam ten pogląd, nie ma szans, aby pierwsza elektrownia atomowa powstała do 2033 r., a jeżeli w ogóle powstanie, to bliżej roku 2040. Tymczasem stoimy przed koniecznością zamykania starych elektrowni węglowych i w ciągu kilku lat grozi nam luka energetyczna, brak mocy. Zwracają uwagę także dwa fakty. Po pierwsze, nawet pełen program jądrowy zapewni nam tylko kilka procent potrzebnej mocy w systemie, przy bardzo wysokich kosztach. Po drugie, energetyka jądrowa nie zapewni nam neutralności klimatycznej do roku 2050. Dlatego, jak mówiłem wcześniej, realnym rozwiązaniem jest OZE plus magazyny, poprawa efektywności energetycznej i elastyczność w zarządzaniu energią. Na to trzeba skierować środki, potencjał wykonawczy i przeznaczyć czas. W dalszej perspektywie w grę wejdzie wykorzystanie zielonego wodoru. Widoczny jest brak dobrze skonstruowanej polityki energetycznej państwa, według zasady backcasting. Zróbmy najpierw założenia, jak powinna wyglądać polska energetyka w 2050 r., i wtedy budujmy strategię dojścia do tego modelu, cofając się do dzisiaj. Według mnie powinien to być model rozproszony, jednak wielu ekspertów woli model mieszany, czyli dużą energetykę uzupełnioną małą. Dzisiaj nie mamy żadnej polityki, nie mamy wytyczonego celu, co widać na przykładzie fotowoltaiki w polityce energetycznej z 2021 r., kiedy to uruchomiono programy dotacyjne i ludzie jak szaleni zaczęli ją instalować, czego kompletnie nie przewidziano.
KB: Na czym polega problem z gazem?
AK: Na tym, że gaz jest paliwem kopalnym i – tak jak w przypadku węgla – trzeba od niego odejść. Jeżeli będziemy dziś inwestować w infrastrukturę gazową typu elektrownia, gazociągi czy gazoport, to one będą funkcjonować przez minimum 30–40 lat, a więc nie osiągniemy celu neutralności klimatycznej w 2050 r. Nasza polityka energetyczna powinna przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, jaki jest cel, co chcemy osiągnąć za 30 lat. Oprócz emisji z paliw kopalnych istotnym problemem jest znaczące ograniczenie emisji procesowych i z rolnictwa, zwłaszcza hodowli. Ograniczenie spożycia mięsa jest kluczowym wyzwaniem. Jak podają naukowcy z Harvardu, system żywnościowy generuje obecnie mniej więcej jedną trzecią globalnych emisji gazów cieplarnianych, z czego aż za 60 proc. odpowiada produkcja mięsa, które dostarcza jedynie 18 proc. kalorii i 37 proc. białka z całego światowego zapotrzebowania. Spożycie mięsa należy ograniczyć co najmniej o połowę.
KB: Ale funkcjonujemy w szerszej strukturze i nasza polityka jest konsekwencją wspólnie przyjętej polityki Unii Europejskiej. Jeszcze niedawno rząd zachęcał do wymiany kopciuchów na piece gazowe, argumentując troską o środowisko. A teraz okazało się, że w oczach urzędników z Brukseli piece gazowe nie są przyjazne środowisku. Wielu Polaków łapie się za głowę.
AK: Za czasów komuny uważano, że sprawy decydują się w Moskwie bez naszego udziału. Natomiast teraz decyzje zapadają w Brukseli, ale z naszym udziałem. Ciągle widzę u nas negatywne nastawienie do polityki UE. Trzeba przyjąć postawę: „tak, ale”, co oznacza, że generalnie zgadzamy się na wspólny cel, ale poszukujemy takiego rozwiązania, które uwzględnia naszą specyfikę. Do tego trzeba zbudować poparcie społeczne dla tej polityki – to jest bardzo ważne. Jak obserwuję protesty rolników, to widzę, że oni, chyba nieświadomie, chcą sobie założyć pętlę na szyję. Bo bez zmian proekologicznych będzie dynamicznie postępować zmiana klimatu, okresy suszy będą dłuższe i coraz częstsze, co stanie się problemem nie do opanowania w rolnictwie; będą mu także zagrażać inne ekstrema pogodowe. Utrata bioróżnorodności również negatywnie wpływa na rolnictwo. Choć zgadzam się, że niektóre zapisy Zielonego Ładu mogłyby ulec zmianie, to żądanie jego całkowitego odrzucenia uważam za głęboko lekkomyślne.
KB: Czy problem bioróżnorodności dotyczy Polski?
AK: Absolutnie tak, bo zawłaszczamy cenne i wartościowe tereny przyrodnicze. Przecież przez ostatnie osiem lat słychać było w polskich lasach jedynie pilarki. Zawieszano międzynarodowe standardy zrównoważonego leśnictwa tylko po to, aby bez przeszkód prowadzić wycinkę drzew. Choć Lasy Państwowe powinny realizować politykę ekologiczną państwa, to uległy dyktatowi pieniądza. Następny problem to gospodarka wodna. Ekologiczna katastrofa na Odrze pokazała całkowity brak zrozumienia, jak funkcjonuje rzeka, oraz obnażyła niekompetencje w krajowym systemie ochrony środowiska, który – skrajnie upolityczniony i niewydolny w zakresie kontrolowania – nie był w stanie zapobiec tej katastrofie ani także z nią sobie poradzić. Mamy problem osuszania mokradeł, zmniejszania liczby owadów zapylaczy, bez których nie będzie plonów. Związane jest to ze zmniejszeniem się populacji ptactwa terenów otwartych, kontrolującego przyrodę i utrzymującego równowagę, bez której niektóre gatunki zaczynają dominować, powodując straty. Równie ważna jest odpowiednio funkcjonująca zielona i błękitna infrastruktura w miastach. Tymczasem dyktat deweloperów jest tak silny, że układy przyrodnicze, które powinniśmy zachować w mieście, są albo całkowicie zabudowywane, albo „podgryzane”, jak choćby Pole Mokotowskie w Warszawie. Tereny zieleni powinny być szkieletem nie do ruszenia, bo jak nastają upały, to w centrum miasta pojawiają się wyspy ciepła. Są to miejsca, gdzie temperatura powietrza jest wyższa o kilka stopni od miejsc na obrzeżach, bo nagrzane mury budynków po południu oddają na zewnątrz zgromadzone ciepło. Wtedy z pomocą może przyjść taki układ wodno-przyrodniczy, który daje ochłodę i wytchnienie od upału. Wiele miast zaczyna wprowadzać tzw. strefy oddechu, do których można dojść spacerem w 10–15 minut. Są to zazwyczaj skwerki z fontanną, gdzie można usiąść i się ochłodzić. Tak więc widać, jak wiele jest do zrobienia w Polsce. Chodzi o to, czy nasi europarlamentarzyści będą mieli poczucie odpowiedzialności i poprą regulacje zakładające odbudowę zasobów przyrodniczych i wszystkich wymagających tego ekosystemów do 2050 r. Stanowisko premiera Donalda Tuska w tej kwestii jest negatywne.
KB: Co pan sądzi o działaniach ruchu Ostatnie Pokolenie?
AK: Sam wyrosłem z ruchu ekologicznego, brałem udział w demonstracjach rowerowych. Bardzo sympatyzuję z ideami i takimi aktywnościami jak Extinction Rebellion, natomiast sprzeciwiam się działaniom, które niszczą, choćby warszawską Syrenkę czy dzieła van Gogha. Uczestniczyłem w akcji ruchu ekologicznego podczas debaty ministrów środowiska i spraw zagranicznych w Bergen, ale tam położyliśmy się na ulicy, blokując wyjście z hotelu do sali obrad. Akceptuję obywatelskie nieposłuszeństwo, ale nie zgadzam się z radykalnymi i nieodpowiedzialnymi działaniami, jakie na przykład wdrażała amerykańska organizacja Earth First, która nocą wysadzała laboratoria z GMO, co było skrajną nieodpowiedzialnością. Podzielam też pogląd, że im bardziej radykalne działanie, nastawione na niszczenie wartości kulturowych, tym większy sprzeciw społeczny dla tego typu aktywności i idei, które za nimi stoją. Natomiast wartościowe jest uczestnictwo w życiu publicznym, w wyborach, angażowanie się w działalność prospołeczną i polityczną przez ludzi młodych. Młodzieżowe strajki klimatyczne, jakie miały miejsce kilka lat temu, odniosły pewien skutek, jednakże tamto pokolenie dorosło, zajęło się swoim życiem codziennym i nastąpiła utrata ciągłości działań. Obecne protesty młodych ludzi przekraczają granicę akceptowalności. Powtarzam: to może przynieść odwrotny skutek.
KB: Jak pan ocenia rozwój mobilności elektrycznej? Prognozy wzrostów sprzedaży aut elektrycznych przez zachodnie koncerny zostały zredukowane. Pojawiają się głosy, że elektryki nie są zbyt ekologiczne, gdyż czerpią prąd z Turowa i innych elektrowni na węgiel brunatny, a ich produkcja wymaga metali ziem rzadkich i pracy koparek, czyli sprzętu zasilanego ropą.
AK: Trzeba rozważyć dwa aspekty problemu. Po pierwsze, planowanie przestrzenne, czyli rozwój miast, który opiera się na bliskości i wykorzystuje transport publiczny. Takim przykładem jest idea miasta 15-minutowego. Rozprzestrzenianie się miast sprzyja nadmiernemu używaniu samochodów. Drugi aspekt to zaopatrzenie. Można sobie wyobrazić, że z czasem każdą potrzebną rzecz będziemy mogli wydrukować sobie na drukarce 3D, pozostanie jedynie nabycie specjalistycznej masy do druku.
Prof. Wojciech Suchorzewski, który ukształtował współczesne spojrzenie na inżynierię ruchu i planowanie systemów transportowych w polskich miastach, uważał za konieczne wykorzystanie glokalizacji jako adaptacji globalnych działań do lokalnych warunków. Istota glokalizacji sprowadza się do twierdzenia: myśl globalnie, działaj lokalnie; używaj lokalnie globalnych technologii, w tym elektromobilności. Niestety, proces wprowadzania elektromobilności rozpoczął się chaotycznie i od razu ujawnił słabe ogniwo, jakim są stacje ładowania, a raczej ich brak, choć są podstawowym elementem infrastruktury elektrycznego transportu indywidualnego. Najpierw stacje ładowania, a potem samochody, tymczasem zrobiono odwrotnie. Kolejny problem to zapaść transportu kolejowego po transformacji ustrojowej 1989 r., kiedy to utracono 60 proc. pasażerów. Wiele linii kolejowych zostało zawieszonych – należy je reaktywować na bazie transportu zelektryfikowanego. Oczywiście zamiana samochodu spalinowego na elektryczny, który potrzebuje prądu z Turowa czy Bełchatowa, nie jest idealnym rozwiązaniem, ale ma znaczenie dla ograniczenia smogu w dużych miastach. Dlatego tak potrzebny jest w Polsce miks energetyczny ze zwiększającym się udziałem energetyki odnawialnej, aby emisje gazów cieplarnianych spadały również w transporcie.
Mamy w kraju do czynienia ze zjawiskiem wykluczenia transportowego, gdyż sieć transportu publicznego nie pokrywa terenów mniej zaludnionych. Stąd samochód na terenach wiejskich jest koniecznością, niestety, jest to często samochód 20-letni, gdyż po prostu na inny mieszkańcy nie mogą sobie pozwolić. Z pomocą może przyjść na przykład mądre wykorzystanie Społecznego Funduszu Klimatycznego w celu rozwinięcia transportu publicznego i zmniejszenia potrzeby indywidualnego korzystania z samochodu. Rozwiązania powinny iść w kierunku transportu elastycznego, wykorzystującego zasadę mobilności jako usługi czy też tworzenie ekologicznego łańcucha mobilności.
----------
Andrzej Kassenberg – ekspert ds. polityki zrównoważonego rozwoju na poziomie krajowym i regionalnym. Geograf, doktor nauk technicznych (doktoryzowany w Instytucie Architektury i Urbanistyki Politechniki Gdańskiej). Od lat związany z działalnością naukową, członek wielu organizacji profesjonalnych, uczestnik rad krajowych i międzynarodowych instytucji oraz czasopism. Prowadził wykłady na uczelniach w Stanach Zjednoczonych, m.in. na Uniwersytecie Minnesoty w Minneapolis i Uniwersytecie Florydy. Wykładowca na polskich uczelniach (Uniwersytet Warszawski, SGGW, SGH, Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie). Uczestnik ze strony Solidarności obrad Okrągłego Stołu w podstoliku ds. ekologii. W latach 1990–1994 współtwórca i pierwszy przewodniczący Komisji ds. Ocen Oddziaływania na Środowisko przy Ministrze Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. W latach 1991–1995 oraz 1999–2004 członek Rady ds. Środowiskowych przy Prezydencie Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Jeden z założycieli (1990 r.) Fundacji na rzecz Efektywnego Wykorzystania Energii. Uczestnik obu Szczytów Ziemi – w 1992 r. w Rio de Janeiro i w 2002 r. w Johannesburgu. Były członek Państwowej Rady Ochrony Środowiska. Współtwórca oraz wieloletni prezes Fundacji „Instytut na rzecz Ekorozwoju”. Były członek kilku komitetów PAN, m.in. Przestrzennego Zagospodarowania Kraju. Od 1980 r. członek Polskiego Klubu Ekologicznego, przez 10 lat w Zarządzie Głównym. Od 1998 do 2001 r. członek Rady Konsultacyjnej przy Prezesie Urzędu Regulacji Energetyki. Współtwórca i moderator Warszawskiego Okrągłego Stołu Transportowego, a także moderator Rady Warszawskiego Transportu Publicznego oraz Okrągłego Stołu ds. Edukacji Klimatycznej. Wykonawca strategicznych ocen oddziaływania na środowisko. W latach 2009–2015 członek Rady Zarządzającej Regionalnym Centrum Ekologicznym na Europę Środkową i Wschodnią (od listopada 2012 r. przewodniczący). Od ponad 20 lat zaangażowany w projekty związane z ochroną klimatu globalnego, zwłaszcza w zakresie energetyki i transportu. Laureat kilku nagród, m.in. Europejskiej Nagrody Forda w dziedzinie ochrony przyrody (poziom krajowy), Nagrody Naukowej Polskiej Akademii Nauk, Nagrody Ministra Środowiska za „Ramową strategiczną ocenę oddziaływania na środowisko Narodowego Planu Rozwoju na lata 2004–2006”, Nagrody Pracy Organicznej w Ochronie Środowiska im. Wojciecha Dutki. Człowiek Roku Polskiej Ekologii 2005. W 2020 r. zdobył Zielonego Orła z okazji stulecia „Rzeczpospolitej”. Autor lub współautor około 230 publikacji, raportów i materiałów fachowych.