Płaszcz przeciwdeszczowy
Ruszyła maszyna po szynach ospale… Nie, to nie o pierwszym w Polsce pociągu wysokich prędkości Pendolino, który został sprowadzony z Włoch, bo jemu nawet opozycja ospałości zarzucić nie może. To o polskiej gospodarce, która – ku zaskoczeniu wielu – nabrała wreszcie w ostatnich tygodniach przyspieszenia.
„Dołek już za nami!” – obwieściła głośno prasa. Wrodzona ostrożność nakazuje mi zachować dystans do takich rewelacji chociażby dlatego, że nawet najbardziej optymistycznych danych nie należy analizować wybiórczo. Niemniej jednak rzeczywiście napływające informacje mogą nastrajać optymizmem: jak wynika z danych GUS, w drugim kwartale 2013 r. dynamika PKB Polski wyniosła 0,8 proc. w ujęciu rocznym. To najwyższy wzrost od 2011 r. Ruszyła w górę też inflacja, do poziomu 1,1 proc., co akurat w obecnym czasie jest nam na rękę.
Jeśli tak dalej pójdzie, zamkniemy bieżący rok wzrostem powyżej 1 proc., co – jak przyznają ekonomiści – w dzisiejszych czasach nie jest złym wynikiem. Publikacja danych GUS zbiegła się z podaniem najnowszych danych dotyczących gospodarki Unii Europejskiej. Według Eurostatu w II kwartale PKB UE wzrosło o 0,3 proc. Dokładnie taki sam wynik uzyskała też strefa euro, przy czym w Niemczech, u naszego największego partnera handlowego, było to 0,7 proc.
Dobre wieści płyną również od naszych handlowców, którzy zauważyli, że Polacy przestali liczyć każdą złotówkę, co przekłada się na większą sprzedaż detaliczną. Konsumenci mniej boją się o swoją pracę i zarabiają nieco więcej. W ciągu roku średnie wynagrodzenie w Polsce wzrosło o 3,3 proc. Rośnie nam również eksport, w czym pomaga słaby złoty. Wzrasta produkcja w przemyśle. Według analityków możemy się spodziewać stopniowej poprawy, choć na wyraźne odbicie musimy zaczekać jeszcze przynajmniej kilka miesięcy.
Wzrostowi sprzyjać też będą działania podjęte przez ministra finansów, w tym przede wszystkim modyfikacja progów ostrożnościowych i nowelizacja budżetu. Szybka reakcja rządu na problem ze zbyt niskimi dochodami była właściwa. Dziwi larum, jakie podniosła opozycja, zwłaszcza PiS. Warto przypomnieć, że w 2008 r. to ta partia proponowała walczyć ze spowolnieniem gospodarczym, zalewając rynek pożyczonymi pieniędzmi i przy okazji lawinowo zwiększając nasze zadłużenie. W tym kontekście warto zauważyć, że premier, zapowiadając nowelizację budżetu, ogłosił również program cięć, które pozwolą zaoszczędzić 8,5 mld zł.
Choć końca kryzysu jeszcze nie widać, to ekonomia uczy, że zarówno jego początku, jak i końca zazwyczaj nie sposób przewidzieć. Może więc drobne sygnały świadczące o tym, że jest jednak lepiej, zwiastują coś więcej niż chwilowe ożywienie. Choć my, Polacy, lubimy narzekać, to mam wrażenie, że ostatnio nastroje jakby nieco się poprawiły. Rzecz jasna nie na tyle, by docenić chociażby fakt zakupu supernowoczesnego pociągu, o którym pisałem na początku. Jeszcze on dobrze do Polski nie wjechał, a już słyszymy głosy utyskujące, że żaden to przełom, że mógłby po polskich torach jeździć szybciej, że koszty eksploatacji za wysokie, że to, że tamto… Cieszy mnie jednak, że oprócz narzekania są też głosy zwykłych pasażerów, cieszących się, że coś na kolei zmieniło się na lepsze.
Najbliższe miesiące pokażą, czy światełko w tunelu to już jego koniec, czy tylko nieśmiałe refleksy naszego optymizmu. Jedno zresztą i drugie jest w obecnych czasach bezcenne.
Harold Wilson, były brytyjski premier, mawiał, że jest optymistą, ale takim, który wychodząc z domu, zawsze bierze ze sobą płaszcz przeciwdeszczowy. Przedsiębiorcy, ekonomiści, konsumenci – wszyscy zdają się dzisiaj optymistycznie nastawiać na ożywienie gospodarcze. Ja też, choć uważam, iż obowiązkiem rządu jest wciąż trzymać w pogotowiu płaszcz przeciwdeszczowy.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP
www.szejnfeld.pl