Zrezygnowałbym z centralnego regulowania zadań domowych. Zostawmy to mądrości nauczycieli
- Powinniśmy się uczyć przyjmowania informacji zwrotnej za zadania wykonywane samodzielnie. A zadania domowe służą właśnie temu, żeby sprawdzić, czy poza klasą potrafimy sobie poradzić.
- Niedawno konsultantka krajowa ds. psychiatrii dzieci i młodzieży zasugerowała, żeby matematykę wycofać z matury, bo ona budzi lęk. I to w zasadzie jest istotny argument.
- Skoro sytuacja z pomocą psychologiczną jest niewesoła, pojawia się pomysł, by może trochę zmniejszyć presję, nie stawiać zbyt wysokich wymagań, nie pracować z ludźmi młodymi tak, jakby wszyscy mieli reprezentować światowy poziom.
- Czasami mądrość będzie oparta – niejako poza wiedzą i informacją – nawet na pewnej ignorancji, czyli skupianiu uwagi tylko na jednej dyscyplinie, na rozwoju jednego talentu.
Z drem Piotrem Toczyskim rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Chciałem zacząć od propozycji Ministerstwa Edukacji Narodowej odnośnie reformy polskiej szkoły. Reforma jest potrzebna, to wiadomo. Natomiast pozostaje pytanie, czy odchudzenie podstawy programowej i mocne ograniczenie zadań domowych to właściwy kierunek?
Piotr Toczyski: Są takie przedmioty, w których możemy przyjąć rytm tygodniowy. Widzimy się raz w tygodniu na godzinę, trochę jak w psychoterapii, i w tym czasie coś się dzieje, jakiś proces. Potem wychodzimy i on się odbywa w tyle głowy, nie musimy do tego wracać, chyba że coś nas bardzo zaciekawi i sami z siebie pogłębiamy wiedzę. Natomiast są takie przedmioty, których uczymy się w sposób sekwencyjny – jeżeli nie opanujemy bardzo ściśle pierwszego etapu, to nie osiągniemy drugiego, trzeciego itd. Co więcej, nie spotkają nam się te różne przedmioty wzajemnie w momencie, kiedy powinny się spotkać, na przykład pewne zaawansowane matematyczne zagadnienia nie spotkają się z fizyką, z chemią – wtedy uczeń jest poszkodowany. Zrezygnowałbym z centralnego regulowania tych kwestii. Warto to zostawić mądrości nauczycieli, zaufać ich doświadczeniu, często kilkudziesięcioletniemu.
KB: Ale jak to? Przecież narzekanie na nauczycieli jest popularne, a o zadaniach domowych mówi się, że to formuła przemocowa.
PT: Pewnie w jakimś stopniu jest, dlatego że w życiu niektóre instytucje mają wobec nas swego rodzaju monopol na przemoc symboliczną, czyli z czegoś nas rozliczają, dają nam stopnie, nadają nam nieraz jakiś tytuł. Takie jest życie, musimy to jakoś znormalizować – nie wszystko jest oddolne, nie zawsze możemy usiąść i dialogować. Czasem jesteśmy brutalnie rozliczani: w inżynierii za wytrzymałość stworzonej konstrukcji, w humanistyce – za zaliczenie testu spójności przez opracowaną teorię itd. Powinniśmy się uczyć przyjmowania informacji zwrotnej za zadania wykonywane samodzielnie. A zadania domowe służą właśnie temu, żeby sprawdzić, czy poza klasą potrafimy sobie poradzić, czyli – czy się usamodzielniamy. Jeżeli nie będziemy mieli do czynienia z usamodzielnieniem, to najpewniej nie dorośniemy, nie dojrzejemy. Z drugiej strony, jeżeli będziemy nadmiernie poddawani takiemu drylowi, presji, to pewnie wyrośniemy na osobowości autorytarne, czyli takie, które bardzo wierzą w zewnętrzny autorytet i czekają na ocenę siebie. W przypadku zadań domowych ważne jest też, aby nie zawsze odpowiedź była jednoznacznie dobra albo jednoznacznie zła. Oczywiście czasem nie ma wyjścia, choćby w matematyce. Natomiast droga do celu jest równie ważna, jak osiągnięty cel. Jeżeli ktoś nie umie czegoś policzyć, ma problemy czysto rachunkowe, ale kombinuje dobrze, to nie powinien otrzymywać wyłącznie negatywnej informacji zwrotnej, powinien rozumieć swój potencjał, powinien się dowiedzieć od nauczyciela, że ma świetny wywód, tylko nie radzi sobie z warstwą obliczeniową. Bez takich informacji zwrotnych, również w innych dziedzinach, będziemy ubożsi. Istotne jest, w jaki sposób te informacje zwrotne są przekazywane. Zatem w przypadku oceny koncepcji zadań domowych odpowiedzi skrajne najczęściej nie będą dobre. Nie jest dobry zupełny brak zadań domowych, podobnie jak nie jest dobra duża ilość zadań rozwiązywanych pod silnym rygorem. Niedawno konsultantka krajowa ds. psychiatrii dzieci i młodzieży zasugerowała, żeby matematykę wycofać z matury, bo ona budzi lęk. I to w zasadzie jest istotny argument. Zasadniczo coś jest z matematyką takiego, że wywołuje dużo zaburzeń lękowych. Więc pojawia się pytanie, co z tym zrobić, żeby nie bagatelizować, ale też żeby szkoła nie ograniczała się do zadań typu: pomaluj rolnika. Krąży teraz taki żart, że kiedyś liczyliśmy, ile rolnik uprawia pomidorów, a teraz – na matematyce – będziemy go tylko kolorować. Tymczasem chodzi o to, żeby przygotować świadomych ludzi, którzy umieją korzystać z całego spektrum matematycznego, z całej wielkiej gamy narzędzi, których matematyka dostarcza, i żeby robili to z przyjemnością, z radością, a nie z lękiem. W tym tkwi wielkie wyzwanie, ale nie zmierzymy się z nim, jeżeli skasujemy egzaminy albo prace domowe.
KB: W nawiązaniu do stresogenności matematyki: jak to jest ze szkolnym psychologiem? Za poprzedniej władzy słyszeliśmy hasło „psycholog w każdej szkole”, ale na haśle się skończyło.
PT: Byłoby niezwykłą wartością, gdyby w każdej szkole psycholog był. Są szkoły, które same o to zadbały, używają w tym celu specjalnej subwencji z programów ministerialnych na wzmocnienie gabinetów. Kwestia rozbija się o brak psychologów, którzy chcieliby pracować w szkole. Osób z tą specjalnością jest bardzo dużo, my też je kształcimy. Natomiast na prawdziwe studia psychologiczne jest bardzo wysoki próg wejścia; bywały czasy, że na ten kierunek startowało kilkanaście osób na jedno miejsce. Ten wysoki próg sprawia, że absolwenci psychologii mają potem możliwość wybierania ofert na rynku pracy i w pierwszej kolejności będą rozważać te, które są dobrze płatne. Nieraz na stanowisku psychologa zatrudnia się pedagoga, co jest jakąś anomalią, choć nie zawsze rezultaty będą złe. Czasami taki pedagog dobrze wykona pracę interwencyjną, ma doświadczenie, wyczucie. Ba, czasem będzie lepszy niż psycholog, który skupiał się wcześniej na innej specjalności, a teraz z braku laku siedzi sobie w gabinecie szkolnym i nie ma za grosz ciepła, empatii, bo w gruncie rzeczy chciał pracować przy projektach naukowych, ale nie wyszło. Psychologia praktyczna jest oddzielona od naukowej swoistym murem. Bardzo często psycholog praktyk ma jakiś kontakt z nauką, rozumie stan teoretyczny dyscypliny, rozumie badania, natomiast nie ma ambicji robienia własnych. A psycholog, który otrzymuje te wszystkie zaszczyty i awanse, od doktoratu poczynając, wykonuje bardzo dużo własnej pracy badawczej. Często będzie to osoba, która nie ma takiego ciepłego kontaktu z rzeczywistością. Więc wcale nie jest łatwo znaleźć naprawdę dobrych psychologów, którzy będą w stanie wnikać w różne problemy młodzieży i dokonywać interwencji, pewnego oddziaływania psychologicznego. Podobny problem występuje zresztą z psychiatrami dziecięcymi. Najzwyczajniej musimy sobie radzić z sytuacją niewystarczających zasobów, mamy po prostu za mało ludzi, którzy mogą ten zawód wykonywać.
Co więcej, z obu stron – psychologów i psychiatrów – zdarzają się czasem naciski na to, żeby ograniczać dostęp do zawodu i żeby na przykład psychoterapeutami nie mogły zostawać osoby bez wykształcenia medycznego czy psychologicznego. Za chwilę będzie nam groziła medykalizacja psychoterapii i będzie jeszcze trudniej o ludzi, którzy potrafią w sposób ciepły, empatyczny, ale też bardzo rzeczowy zainterweniować na przykład w przypadkach związanych ze zdrowiem psychicznym. A skoro sytuacja z pomocą psychologiczną jest niewesoła, pojawia się pomysł, by może trochę zmniejszyć presję, nie stawiać zbyt wysokich wymagań, nie pracować z ludźmi młodymi tak, jakby wszyscy mieli reprezentować światowy poziom. Bo „tworzenie” wybitnych zawodników wiąże się z bardzo silnym treningiem, ale także ze wsparciem, opieką, wielopoziomowym dbaniem o nich. Jeżeli mamy bardzo wymagający program szkolny, powinniśmy myśleć również o wsparciu psychospołecznym – tutora, mentora, psychologa szkolnego.
Pomysł, żeby systemowo obniżyć presję szkolną, może nie jest zły, jeżeli miałby odciążyć na chwilę. Tylko co się stanie z tymi rocznikami po latach, w przyszłości, gdy ci ludzie już jako dorośli będą potrzebowali pewnej wiedzy, a jej nie będzie? Niedługo oczywiście będziemy mieli taki egzoszkielet wiedzy, czyli generatywne sztuczne inteligencje i narzędzia obliczeniowe, które będą nas otaczały z każdej strony. Pamiętamy, że 20 lat temu nie było nawigacji, musieliśmy na pamięć znać trasę albo umieć orientować się w przestrzeni, mieć mapę. Dzisiaj mamy GPS, który nas prowadzi niemalże za rękę, więc tracimy pewne kompetencje. Może w tym przyszłym świecie też będzie nas prowadził taki cyfrowy informacyjny egzoszkielet. Będziemy „opakowani” w jakieś soczewki, czujniki, opaski i nie będziemy się musieli w ogóle przejmować wiedzą, która będzie już tylko przywilejem kognitariuszy – ludzi zorientowanych poznawczo, ludzi informacji, wiedzy, nie wiem, czy mądrości, bo to też nie zawsze będzie tożsame. Ten, kto ma świetne sprawności informacyjne, nie zawsze będzie świetnie tworzył wiedzę i ten, kto ma świetną wiedzę, nie zawsze będzie mądry. Czasami mądrość będzie oparta – niejako poza wiedzą i informacją – nawet na pewnej ignorancji, czyli skupianiu uwagi tylko na tym, na czym się naprawdę znam, na rozwoju jednego talentu. Wszedłem trochę w science fiction, a z przyszłością zawsze jest tak, że ci, którzy zajmują się przewidywaniem, po jakimś czasie przeważnie wstydzą się tego, co powiedzieli. Być może za 20 lat cała technologia będzie niedostępna, a ci, którzy naprawdę inwestowali w wiedzę, będą na szczycie, będą dumni i na swoim miejscu.
KB: No właśnie – czy nie jest już nadmierną trudnością programowanie nauczania, zważywszy na niepewną przyszłość? Gdyby pan miał decydować, to czego uczyłby dziś młodych ludzi? Niedawno szef firmy NVIDIA, która stoi za najpotężniejszymi obecnie procesorami, masowo wykorzystywanymi do systemów sztucznej inteligencji, polecił młodym ludziom, by uczyli się rolnictwa, bo wszelkie zaawansowane czynności lepiej wykonają za nas maszyny.
PT: Przypominam sobie taką myśl sprzed 30 lat o czterech umiejętnościach przyszłości, które zawsze będą nam potrzebne. Pierwsza to znajomość języków obcych. Co z tego, że mamy narzędzia, prawie doskonałe translatory, skoro ich charakter jest protetyczny? Nie umożliwiają nam głębokiego wejścia w kontakt i zrozumienia niuansów, przebrnięcia w ułamku sekundy przez szczegóły. To, że siedzimy ze słuchawką w uchu i polegamy na tłumaczu, bardzo często nas wyklucza z istotnej warstwy kontaktów. Wydaje się, że znajomość języków obcych, mimo tych różnych znakomitych narzędzi, wciąż będzie nam potrzebna, ja bym nadal w języki inwestował. Drugi typ umiejętności ma charakter informacyjno-komunikacyjny, dotyczy tego, co dawniej nazywano informatyką. To nie zawsze będzie znaczyło, że musimy programować, natomiast musimy umieć z różnych elementów złożyć jakąś sensowną całość. Nawet gdy będziemy tworzyć różne projekty cyfrowe przy użyciu języka naturalnego, to może się zdarzyć, że będziemy chcieli przejść przez kod, zajrzeć w szczegóły, zobaczyć, jaki dokładnie był algorytm postępowania. Trzeba przynajmniej rozumieć idee, z którymi zapoznajemy się na matematyce i informatyce.
Kolejna istotna sfera dotyczy różnych miękkich kompetencji – przywództwo, dialog i współpraca zawsze będą potrzebne. I nie chodzi o to, aby wszyscy zostali liderami. Niekoniecznie trzeba być prezesem, niższe stanowisko w organizacji nie oznacza zmarnowanego życia. Czasami wystarczy być dobrym dyrektorem departamentu. Mądre określenie siebie wobec przywództwa zawsze będzie istotną kompetencją, nawet jeżeli wszystko ułoży za nas umowny ChatGPT czy jakikolwiek inny mechanizm. To, że nam coś poukłada, napisze strategię, to jeszcze za mało. On nam nie podpowie, kiedy i jak wyłączyć swoje ego i jak je na nowo włączyć – żeby stać się częścią większej struktury, kiedy wpływa to na cały proces pozytywnie, albo, gdy jest taka potrzeba, zwrócić na siebie uwagę, zaistnieć. Nie nauczy nas umiejętności dialogu, słuchania, wychwytywania tego, co się naprawdę kryje za słowami, czy wzmacniania swoją wypowiedzią naszego rozmówcy. Umiejętności dialogu, przywództwa i współpracy dają łącznie taką metaumiejętność, która się nie zdezaktualizuje.
Zatem niezależnie od tego, jak potoczy się przyszłość, będziemy potrzebowali dogadywać się z innymi, dogadywać się z technologią, rozumieć swoje miejsce w toczących się procesach. Będziemy potrzebowali asertywności, mnóstwa różnych drobnych kompetencji społecznych. Ten trening jakoś trzeba przejść, żeby umieć dialogować, współpracować, odnosić się do przywództwa bądź samemu tę rolę czasem obejmować. Rolnictwo, o którym pan wspomniał, to paradoksalnie dziś jest często praca informatyczna. Oczywiście nie zaszkodzi umieć się obchodzić z rzeżuchą czy marchewką. Natomiast czy to będzie hobby, czy wybitna umiejętność – to już jest kwestia tego, jacy jesteśmy. Kiedyś Kotarbiński mawiał: „lub robić coś”. Natomiast nie słuchałbym też do końca pomysłów, żebyśmy wszyscy zostali rolnikami, bo i tym maszyny się zajmą. Reasumując: języków nigdy za wiele – nawet tych martwych, bo cóż by to była za przyjemność poczytać sobie Homera w oryginale; nigdy zbyt dużo rozumienia technologii i nigdy w nadmiarze umiejętności miękkich, społecznych i radzenia sobie z samym sobą. Ćwiczmy to, a ja być może za 30 lat nie będę się musiał swoich słów wstydzić.
KB: Z różnych powodów rośnie popularność edukacji domowej, szkoły w chmurze itd. Co nam mówi ten trend?
PT: My dzisiaj też spotkaliśmy się online, bo chmura stała się częścią rzeczywistości, więc dlaczego z tych jej dobrodziejstw nie korzystać? Nie musimy brnąć przez mróz, przez kałuże, nie spalamy paliwa, w związku z czym nie zostawiamy za sobą nieprzyjemnego dla środowiska śladu. Oczywiście są też aspekty negatywne: nasze neurony lustrzane słabiej sobie radzą, gdy widzimy się na ekranie, nie trenujemy człowieczeństwa związanego z byciem w grupie. Ten trend może mieć coś wspólnego z faktem, że młodzi ludzie zostali w pandemii odcięci od siebie pod dużym rygorem, musieli z dnia na dzień odrzucić to wszystko, co jest między nimi pozawerbalne, oparte na języku ciała, slangu, na różnych niedopowiedzeniach, gestach, mimice. Jeżeli oni tę warstwę w sposób niedoskonały przeżywali cyfrowo, czyli na różnych komunikatorach itd., to w ślad za tym uznali, że może szkoła w chmurze będzie przyjemniejsza. Mogli stwierdzić, że ta chmura pozwala im zaoszczędzić sporo zasobów i jednocześnie rozwijać się tak, jak chcą, w swoim tempie.
Indywidualne uczenie się nie jest znane od dziś. Kiedyś do wybranych adresowane były międzywydziałowe studia humanistyczne i międzywydziałowe studia matematyczno-przyrodnicze. Miały dopisek „indywidualne” i uchodziły za elitarne, co świadczyło o tym, że ktoś jest na tyle dojrzały, że umie współdecydować o procesie przyswajania wiedzy. Dziś okazuje się, że można upowszechnić tego rodzaju model indywidualnego uczenia się dzięki dostępnej technologii i rozwijać się w swoim rytmie, na swoich warunkach. Oczywiście coś też tracimy. Tak jak ludzie z tych międzywydziałowych studiów tracili bardzo często możliwość zawiązywania dłuższych relacji, przyjaźni, budowania swojej tożsamości w oparciu o zakorzenienie. Oni mieli być międzydyscyplinarni, mieli być w ruchu, w biegu, mieli być mobilni.
Podobny problem z zakorzenieniem będzie towarzyszył e-learningowi, szkole w chmurze. Dziś wiemy, że dobrze jest, jeśli jednak dochodzi do interakcji twarzą w twarz, jeżeli się widujemy, możemy jednocześnie przechodzić proces budowania siebie wobec grupy, społeczności. Zwracałbym uwagę na ten trening umiejętności społecznych, z obawą, czy chmura tego nie zabije. Siedząc w swoim własnym pokoju, w fotelu gamingowym, możemy być w kontakcie tylko z tymi, których lubimy, nie narażamy się na przykład na przemoc szkolną. Ale też nie radzimy sobie z interwencją wobec tej przemocy, nie uczymy się rozwiązywania problemów w tym zakresie. Jakie zatem będzie saldo korzyści i strat? Badania na uczestnikach tego naturalnego eksperymentu – potwierdzenie, jak jego uczestnicy będą sobie radzić w życiu – to będą fenomenalne prace, ale dziś możemy sobie tylko pogdybać.
-----------
Dr Piotr Toczyski – adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej (Zakład Socjologii Mediów i Komunikacji Społecznej). Autor często cytowanych publikacji dot. cyfrowej pedagogiki mediów. Wypracował koncepcję srebrnych treści cyfrowych, czyli włączania osób starszych jako twórców do przestrzeni mediów społecznościowych. Jest międzynarodowym konsultantem najlepszych praktyk Komisji Europejskiej i WHO dla zdrowia publicznego, także na rzecz osób z doświadczeniem uchodźczym. Od 2008 r. pracuje nieprzerwanie w Akademii Pedagogiki Specjalnej, gdzie kieruje samodzielnym zakładem mediów i komunikacji społecznej oraz powiązaną specjalnością dyplomową.