Patriotyzm obywatelski wymaga czasu i wysiłku
O źródłach agresji, również politycznej, narcyzmie kolektywnym i różnych formach tożsamości narodowej z prof. Krystyną Skarżyńską rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Czym jest agresja?
Krystyna Skarżyńska: Psychologowie ujmują agresję jako bardzo szeroką klasę zachowań, których cechą wspólną jest intencja wyrządzenia komuś krzywdy czy spowodowania straty materialnej, fizycznej czy psychologicznej. Bliskie temu pojęciu są dwa inne: wrogości i przemocy. Najogólniej mówiąc, przemoc jest kumulacją różnych form agresji, skłaniających – w zamierzeniu sprawcy – do uległości wobec stosującego przemoc. Wrogość jest natomiast rozumiana jako stała gotowość do zachowań agresywnych, wyrażająca się uogólnionym negatywnym nastawieniem do świata i ludzi.
KB: Jakie są źródła agresji?
KS: Formy czy przejawy agresji są bardzo różne i mogą mieć różne źródła. Napisano na ten temat tysiące prac, których efektem jest między innymi wskazanie kilku podstawowych, w pewnym sensie uniwersalnych źródeł agresji oraz wykazanie zmienności historycznej i kulturowej jej form i poziomu społecznej akceptacji. Przez kilka ostatnich lat – w ramach grantu Narodowego Centrum Nauki – prowadziłam badania nad akceptacją agresji, zwłaszcza agresji w polityce, przez Polaków. Ich wyniki dowodzą między innymi istotnej roli przekonań jako źródła agresji i jej akceptacji. Okazało się bowiem, że poziom akceptacji agresji w polityce – kierowanej przez obywateli na polityków oraz między politykami – jest silniej związany z przekonaniem, że agresja jest społeczną normą, oraz z wizją świata społecznego jako dżungli, w której silny wykorzystuje słabszego, niż z przeżywaniem emocji gniewu czy złości. Nawet dość stała skłonność do przeżywania negatywnych emocji, traktowana jako dyspozycja osobowościowa, prowadzi do akceptacji agresji interpersonalnej, również politycznej, dopiero wtedy, gdy towarzyszy jej negatywny obraz świata.
Wracając do pytania – współcześnie wyróżnia się cztery kategorie źródeł agresji (zarówno interpersonalnej, jak i międzygrupowej): realizację interesów indywidualnych lub grupowych (często nazywaną agresją instrumentalną, pozbawioną negatywnych emocji agresora do ofiary); zagrożony egotyzm, narcyzm indywidualny lub grupowy (rozumiany jako tendencja do nadmiernie pozytywnej samooceny i dążenie do jej podtrzymywania i wzmacniania, niezależnie od poziomu jej uzasadnienia); nierealistyczne, utopijne ideologie (na przykład wizje idealnego państwa proponowane przez faszyzm i komunizm, w imię których mordowano miliony ludzi) oraz procesy afektywne związane z potrzebą redukcji pobudzenia lub dostarczenia stymulacji. Takie ujęcie głównych „korzeni zła”, proponowane na podstawie analizy historycznej, jak i empirycznych badań nad agresją i przemocą, pozwala wyjaśnić zarówno rzezie międzygrupowe, jak i bicie dziecka. Sprawcy masowych morderstw mogą to czynić dlatego, że mają taką wizję swojego państwa, która nakazuje im pozbyć się „gorszych” sąsiadów, zaś na przykład ojcowie biją dziecko, bo nie jest „idealnym synem”.
KB: Czy dziś agresji jest więcej niż kiedyś?
KS: Mamy tendencję, by tak myśleć. Badania historyczne i socjologiczne dowodzą, że we współczesnym świecie, zwłaszcza w krajach demokratycznych, przemocy jest mniej; jest też zdecydowanie mniej aprobaty dla wszelkich form agresji – od wojen począwszy, a na molestowaniu kobiet i biciu dzieci kończąc. Przekonujące dowody na ten temat przedstawił Steven Pinker w książce „The better angels of our nature. Why violence has declined” (2011). Pokazuje on, jak na przestrzeni dziejów zmieniał się stosunek do stosowania przemocy nie tylko w ramach relacji rodzinnych, między nauczycielami a uczniami, przełożonymi a podwładnymi, ale także wobec osób naruszających prawo czy osadzonych w więzieniach. W XX w. wyraźnie zmniejszyła się aprobata dla wojen jako metody zdobywania przewagi politycznej czy ekonomicznej. Prawo międzynarodowe chroni – choć często nieskutecznie – rannych, jeńców, szpitale i ludność cywilną przed agresją wojenną. Nasze potoczne przekonanie, że dzisiaj agresji jest więcej niż kiedyś, wiąże się po pierwsze z większą dostępnością informacji o różnych aktach agresji, nie tylko dokonywanych na masową skalę, ale też dotyczących przemocy w rodzinie, molestowania seksualnego dzieci, przejawów mowy nienawiści w realu i Internecie. Po drugie, w naszej percepcji rzeczywistości jesteśmy nastawieni na dostrzeganie tego, co groźne, co może nam samym wkrótce szkodzić czy zagrażać; przeceniamy więc skalę agresji, a media także – choć z innych powodów – częściej pokazują akty przemocy niż działania prospołeczne. Warto jednak dostrzec, że pewien rodzaj agresji rzeczywiście notowany jest dzisiaj częściej niż kilka lat temu. Statystyki policyjne informują o wzroście zgłoszeń tzw. przestępstw z nienawiści (głównie skierowanych przeciwko „obcym”, inaczej wyglądającym czy mówiącym w innym niż polski języku), a badacze Internetu donoszą o hejcie, kierowanym nawet wobec kolegów z klasy. Badania wskazują także na to, że nie doceniamy skali agresji i wrogości w najbliższym środowisku: w rodzinie i wśród bliskich znajomych. Statystyki pokazują, że pewne rodzaje przemocy – na przykład akty fizycznej agresji, przemoc ekonomiczna wobec osób starszych i niepełnosprawnych oraz molestowanie seksualne dzieci – są częstsze w rodzinach i w kręgach znajomych, natomiast respondenci, proszeni o oszacowanie skali agresji w różnych sferach życia, wskazują, że wśród bliskich jest najmniej agresji i wrogości. Polacy najwięcej widzą jej w Internecie i w polityce.
KB: Co skłania do agresji w Internecie?
KS: Przede wszystkim pozorna anonimowość, która zwykle obniża samokontrolę i sprzyja przejawianiu różnych form agresji. Dowodzą tego zarówno obserwacje w warunkach naturalnych, jak i wyniki eksperymentów, w których okazywało się, że osoby jednakowo ubrane i mające zakryte twarze wyraźnie częściej wymierzają silne szoki elektryczne swoim rzekomym uczniom niż będące w analogicznej sytuacji eksperymentalnej osoby z odkrytymi twarzami i mające naklejone kartki z własnymi imionami (są to wielokrotnie replikowane w różnych krajach wyniki znanego eksperymentu Stanleya Milgrama). Dla ograniczenia agresji nie jest więc bez znaczenia zakaz zakrywania twarzy podczas ulicznych manifestacji. Z kolei wybór wieczorowej pory na demonstracje ułatwia zachowanie anonimowości agresywnie zachowujących się uczestników i sprzyja aktom przemocy.
W Internecie agresorzy mają poczucie bezkarności także dlatego, że nie mają przed sobą żywego człowieka, ofiary, która niewerbalnie okazuje swoje emocje mogące wyhamować agresję. Ponadto internetowy agresor wie, że jego ofiara musi mieć dużo energii i czasu, aby legalną drogą doszło do jego ukarania. Wydaje się także, że zwłaszcza wśród uczniów wytworzyła się swoista norma: agresja internetowa jest powszechna, w takim razie ja nie tylko mogę, ale muszę wysyłać ośmieszające kolegów filmiki, bo inaczej będę klasowym odmieńcem. Możemy więc przypuszczać, że dziecięca agresja internetowa nie wiąże się z nienawiścią ani z innymi negatywnymi emocjami, lecz jest wyrazem konformizmu wobec norm grupy.
KB: Czy można szukać wyjaśnienia poziomu agresji i sposobów jej ekspresji w różnicach kulturowych?
KS: Tak, istnieje pewne zróżnicowanie kultur ze względu na natężenie i akceptację różnych form agresji. Statystki zabójstw wskazują, że pod koniec pierwszej dekady XXI w. ta forma przemocy najczęściej stwierdzana była w Kolumbii (61,7 zabójstw na 100 tys. mieszkańców), następnie w Afryce Południowej (49,6), na Jamajce (32,4), w Wenezueli (31,6) i w Rosji (20,2). Stany Zjednoczone – choć są spostrzegane jako kraj o wysokim nasileniu przemocy – w tym samym czasie miały wyraźnie niższą statystykę zabójstw (4,3 osoby na 100 tys.), ale wyższą niż inne kraje demokratyczne Europy (np. w Norwegii i Finlandii – około 1 osoby na 100 tys.). Na podstawie tych statystyk można bronić tezy, że system demokracji liberalnej wyraźnie sprzyja ograniczeniu drastycznych form przemocy. Jednak trzeba na te statystyki patrzeć także z innego punktu widzenia, uwzględniającego kulturową normę definiowania agresji. To, co w kulturach zachodnich jest agresją – bo czyni szkodę czy przynosi stratę osobie/grupie, na którą jest skierowana – w innych może być legitymizowaną społecznie formą zachowania. Zabójstwo w obronie honoru rodziny lub atak fizyczny jako odpowiedź na zaczepkę są aprobowane w tzw. kulturach honoru, zarówno w Czeczenii, jak i w południowych stanach USA (więcej danych na ten temat podają Nisbett i Cohen, 1999). Ostre uwagi krytyczne wypowiadane publicznie wobec podwładnego są oceniane jako obelga, obraza, naruszenie praw i godności pracownika, czyli przejaw agresji ze strony szefa – tak jest to widziane w kulturach równościowych o niskim dystansie władzy. Ale taka sama publiczna krytyka w kulturach hierarchicznych o dużym dystansie władzy może być spostrzegana jako wyraz troski o pracownika. Okazuje się, że przemoc w rodzinie jest wyższa w tych kulturach, gdzie wysoko cenione są wartości kolektywistyczne, takie jak lojalność i poświęcanie się dla rodziny, wypełnianie obowiązków rodzinnych, a także wywiera się presję na kobiety doznające przemocy w rodzinie, by nie opuszczały swoich partnerów. Kulturze honoru poświęcono dużo uwagi w ramach międzykulturowych studiów nad agresją. Ten rodzaj kultury może mieć rozmaite wersje. Wielu badaczy wiąże ją ze środowiskami bezprawia lub słabego prawa, gdzie jednostki same muszą dbać o siebie i swoją rodzinę, a także same karać tych, którzy je oszukują, lekceważą, nie spłacają długów, zabierają ich własność czy znieważają najbliższych. W tych kulturach mężczyźni, którzy nie reagują agresją na zniewagi i nie szukają odwetu, postrzegani są jako ludzie bez honoru. Tracą swoją reputację, jeżeli nie pokażą swojej „twardości”. Co więcej, uważa się, że w ten sposób zachęcają swoich wrogów do dalszych ataków. Ten typ kultury ciągle dominuje w basenie Morza Śródziemnego, w południowych stanach USA, ale także wśród Masajów w Afryce Wschodniej, na stepach Azji Centralnej czy wśród Indian w Ameryce Północnej.
Można jednak wskazać nieco inną formę kultury honoru, skoncentrowaną na podkreślaniu wagi należytego respektu i wizerunku własnej osoby lub grupy, z którą się identyfikujemy. Od kilku dekad psychologowie społeczni posługują się terminem „narcyzm kolektywny” (lub grupowy), by wskazać jeszcze jedno ważne źródło agresji, zwłaszcza agresji międzygrupowej.
KB: Czym jest narcyzm kolektywny?
KS: Formą tożsamości grupowej, specyficznym sposobem myślenia o własnej grupie. Może dotyczyć zarówno własnego narodu, partii czy innej organizacji, do której należymy, jak i grupy zawodowej, korporacji, rodziny. Charakterystyczne dla tej tożsamości jest idealizowanie, gloryfikacja własnej grupy, przekonanie o jej nadzwyczajnych wartościach i zasługach dla świata połączone z potrzebą ciągłego, płynącego z zewnątrz, potwierdzania tej wielkości. Badania wykazują, że wynika to z wątpliwości – niekoniecznie uświadamianej – czy rzeczywiście moja grupa jest taka wspaniała. Narcyzm kolektywny uzależnia samoocenę grupową od zewnętrznych ocen. Dlatego narcystyczne grupy przesadnie reagują na krytykę ze strony innych grup, traktując ją jako zagrożenie dla ich pozytywnego wizerunku, a nawet formę ataku na dobrostan grupy własnej. Skoncentrowane na obronie honoru grupy mają tendencję, by stosować wobec potencjalnych krytyków „agresję wyprzedzającą”, czyli z góry dewaluować tych, którzy nie zgadzają się z naszymi grupowymi opiniami czy krytykują nasze decyzje. W konsekwencji grupy takie utwierdzają się w swoim wyłącznie pozytywnym wizerunku, nie widzą lub bagatelizują własne błędy i krzywdy czy straty wyrządzane innym grupom. A jednocześnie czują się zagrożone, żyją niczym w oblężonej twierdzy. Narcyzm kolektywny jest podobny do bezkrytycznego, ślepego patriotyzmu – często opisywanego w literaturze w kontekście postaw narodowych – który cechuje silne egocentryczne przywiązanie do własnej grupy, skupienie uwagi członków grupy wyłącznie na własnych potrzebach i wartościach, podejrzliwe odnoszenie się do „obcych”, długie pamiętanie doznanych krzywd, niechętne wybaczanie oraz niechęć do przyjmowania zbiorowej winy i płacenia odszkodowań za straty i krzywdy wyrządzane innym powiązana z domaganiem się odszkodowań za stare krzywdy doznane od innych grup. Nasze badania nad tożsamością narcystyczną Polaków pokazują, że towarzyszy jej silne poczucie strat i krzywd odniesionych w przeszłości, roszczeniowość wobec innych grup oraz ksenofobia i agresja wobec różnych „obcych”.
KB: Czy istnieje forma tożsamości narodowej wspólna dla większości Polaków?
KS: W sferze kolektywnej tożsamości narodowej także jesteśmy różni. Badania, prowadzone przez różne zespoły naukowców i rozmaite ośrodki badawcze, pokazują jedynie przewagę tzw. tożsamości symbolicznej nad racjonalną czy obywatelską. Również w badaniu Fundacji „Teraz Polska” (patrz: str. 60 – przyp. red.), odpowiadając na pytanie, czym jest patriotyzm dzisiaj, więcej Polaków wskazuje na aspekt symboliczny (znajomość i szacunek dla symboli narodowych, śpiewanie hymnu, odwiedzanie ważnych dla naszej historii miejsc) niż obywatelski (wzmacnianie instytucji państwowych, kontrola władzy, dbanie o środowisko, płacenie podatków). Patriotyzm symboliczny jest łatwiejszy, nie lekceważyłabym go, bo wzmacnia więzi wewnątrzgrupowe. Ale bywa niebezpieczny, gdy łączy się z wykluczaniem ze wspólnoty tych, którzy odwiedzają inne miejsca pamięci, czczą pamięć innych bohaterów i lubią śpiewać inne pieśni. Patriotyzm obywatelski wymaga więcej czasu, wysiłku, inwencji; czasem wiąże się z wchodzeniem w konflikty z administracją lub sąsiadami czy z poczuciem niepowodzenia. Przy wspólnym śpiewaniu jest cieplej i przyjemniej. Pewne straty mogą ponieść tylko ci, którzy mają profesjonalny słuch muzyczny. (śmiech) Narodowy narcyzm, połączony z poczuciem wyjątkowej martyrologii, też nie jest dominujący w polskim społeczeństwie. Nasze badania różnych grup wykazały, że ani wiek, ani wykształcenie nie różnicują istotnie siły tej tożsamości. Istotnym czynnikiem jest natomiast niska samoocena indywidualna: im bardziej ktoś nisko ocenia siebie, swój życiowy status, dorobek i cechy osobiste, tym bardziej wierzy, że Polska jest nadzwyczajnie dobra, wielka, bezgrzeszna i niezwykle boleśnie doświadczona, powinna być więc nadal czujna i nieufna wobec obcych, którzy od wieków nas krzywdzili i nadal mają wobec nas złe zamiary. Taki sposób myślenia o polskości jest też silnie związany z symbolicznym patriotyzmem. Obie formy myślenia o polskości były częściej deklarowane przez badanych bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej.
KB: Czy oficjalny przekaz związany z setną rocznicą odzyskania niepodległości promuje jakąś spójną wizję polskości?
KS: Tu także nie ma jedności wśród różnych opcji politycznych odnośnie tego, co i jak należy „promować” przy tej okazji. Zapewne stąd między innymi chaos organizacyjny, różne marsze, różne sposoby świętowania. Narodowcy chcą wielkiej Polski, ale tylko dla Polaków, co nie jest możliwe w dzisiejszych realiach mieszania się kultur, wędrówek milionów ludzi, otwartych granic, swobody wyboru miejsca zamieszkania. Są agresywni w sposobie wyrażania opinii o innych, cenią symbole bohaterstwa, sami siebie widzą jako ofiary historii i systemu politycznego. Obecne władze państwowe w zasadzie podzielają tę wersję polskości, ale nie wyrażają jej w tak agresywny sposób. Jednak w całej retoryce rządzącej dziś Zjednoczonej Prawicy nie tylko od święta słychać dumę z historii. Częściej chwali się oddawanie życia za ojczyznę niż mądre rządzenie krajem tak, by nie trzeba było za ojczyznę umierać. Niepokojący jest egocentryzm narodowy polskiej konserwatywnej prawicy, podkreślanie wyjątkowości naszej historii, bez odniesienia do dziejów innych krajów. Jak inni mają nas rozumieć, skoro my nie chcemy poznać i zrozumieć innych? W dodatku nasza prawica uważa, że wszystko, co było złe dla Polski, niszczyło ją, zabierało życie i wolność, pochodziło z zewnątrz. My – samo dobro – niczego własnymi rękami i głowami nie zniszczyliśmy. Tymczasem rok 1918 przyniósł nam niepodległość, bo taka była sytuacja międzynarodowa, zaś przywódcy innych państw – w tym ówczesny prezydent USA Woodrow Wilson – dobrze pamiętali nasze starania i bojowe czyny. To właśnie Wilson już w styczniu 1918 r., przedstawiając w orędziu do Kongresu USA swój program pokojowy, stwierdził, że „należy stworzyć niezawisłe państwo polskie (…), którego niezawisłość polityczną i gospodarczą oraz integralność terytorialną należy zagwarantować paktem międzynarodowym”. W pewnym sensie niepodległość przyszła z zewnątrz. I w dodatku nie wtedy, gdy najwięcej polskiej krwi za nią przelano. To może być trudne do zniesienia dla wielu prawicowych narcyzów. I może dlatego nie bardzo starają się, by 100-lecie niepodległości hucznie i pięknie świętować.
Lewicowo-liberalna część społeczeństwa i jej elita świętują i podkreślają polskość obywatelską, pro-demokratyczną, starającą się wyrównywać szanse wszystkich obywateli. Odsłonięcie pomnika Ignacego Daszyńskiego jest tu trafnie wybranym sposobem świętowania. Ta część społeczeństwa dostrzega zło, które w niepodległej Polsce robiliśmy sami sobie bądź innym: morderstwo prezydenta Narutowicza, wielkie nierówności ekonomiczne, krwawe konflikty etniczne, odejście od demokracji, getto ławkowe, pogromy, aneksję Zaolzia. Nie gloryfikuje Polski, ale czerpie satysfakcję z postępu edukacyjnego, modernizacji, wzrostu ekonomicznego, pokojowego przejścia od realnego socjalizmu i rządów autorytarnych do demokracji i gospodarki rynkowej. Dziś też chce świętować, chociaż zapewne dla wielu osób z tej grupy niepodległość państwa ewidentnie nie jest – moim zdaniem słusznie – tożsama z wolnością i pełnią praw obywatelskich.
KB: Skoro tak odmienne grupy chcą świętować to samo, choć z zupełnie różnych pobudek, może rocznica odzyskania niepodległości ma potencjał, by stać się mitem?
KS: Nie mówiłabym o micie odzyskania niepodległości, bo to przecież był fakt historyczny. Polska w 1918 r. stała się państwem suwerennym. Żadne zewnętrzne mocarstwo nie narzucało nam sposobu rządzenia, choć oczywiście szerszy kontekst polityczny i ekonomiczny na świecie miał wpływ na to, jak Polska radziła sobie z odzyskaną państwowością. Trzeba pamiętać, jak bardzo zróżnicowani kulturowo, etnicznie, cywilizacyjnie, politycznie, religijnie, a nawet językowo byli obywatele na początku budowania II RP. Można być dumnym, że mimo tych różnic i antagonizmów z nich wynikających w miarę szybko zaczęły funkcjonować instytucje państwowe, takie jak sejm (otwarty dla szerokiej publiczności), prasa, uniwersytety, i powstawała wspólna tożsamość państwowa. Już w 1918 r. przyznano prawa wyborcze kobietom oraz realizowano duże projekty modernizacyjne (Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy, rozbudowa przemysłu maszynowego i chemicznego). W okresie PRL mitologizowano całe dwudziestolecie międzywojenne, nie dostrzegając poważnych błędów i nieszczęść, jakie sami sobie zgotowaliśmy. Dzisiaj znajomość faktów z tamtego – bynajmniej nie bezgrzesznego – okresu naszej niepodległości jest dużo lepsza. Społeczna pamięć tamtych czasów nie jest już tylko nostalgiczna, choć można znaleźć bezkrytycznych miłośników Piłsudskiego. Wydaje mi się, że dzisiaj mit szczęśliwego dwudziestolecia zaczyna być zastępowany sentymentem do PRL. Można powiedzieć, że im bardziej oficjalna propaganda narzuca Polakom krytyczny obraz jakiejś epoki, tym silniejsza jej społeczna akceptacja. Lubimy mieć swoje zdanie tym bardziej, im silniej władza usiłuje je zmienić.
KB: Czy w takim razie specyficzną cechą Polaków jest potrzeba wolności? I co dla nas dzisiaj znaczy wolność?
KS: Sprzeciw wobec narzucania nam, co mamy myśleć, nie jest typowo polski – jest dość uniwersalnym zjawiskiem, psychologowie nazywają je reaktancją. Gdy mamy poczucie odbierania nam swobody wyboru (zachowania, sądu, decyzji), powstaje przykre napięcie, które usiłujemy redukować oporem wobec nakazu i jego źródła. Przykładem uniwersalności reaktancji jest wzrost spożycia (lub tylko zakupu) alkoholu w okresach reglamentacji jego sprzedaży lub prohibicji. Jeżeli idzie o wartość wolności dla współczesnych Polaków, to oczywiście lubimy myśleć, że jesteśmy – a z pewnością byliśmy – gotowi za nią umierać, że ją kochamy i rozumiemy. Ale gdy pytamy, co jest dla pana/pani warunkiem szczęśliwego, dobrego życia – wolność jest na dalekim miejscu. W 2016 r. Polacy najczęściej deklarowali, że czują się wolni, kiedy mogą wyrażać swoje wartości i potrzeby w sposób nienaruszający praw i wartości innych ludzi. Potwierdzają to nasze badania na reprezentatywnej próbie dorosłych (n = 1063). Okazało się również, że tak rozumiana wolność pozytywnie wiąże się z akceptacją reguł liberalnej demokracji oraz z odrzuceniem władzy autorytarnej. Ale byli i tacy respondenci – częściej młodsi niż starsi i gorzej wykształceni – którzy mówili, że czują się wolni, gdy mogą mówić i robić, co chcą, bez żadnych ograniczeń, bez względu na to, co inni myślą i czują. Ten rodzaj pojmowania wolności wiązał się z mniejszą akceptacją demokracji liberalnej oraz większą akceptacją autorytarnej władzy. Nie jest więc tak, że każde pragnienie wolności sprzyja demokracji. Potrzeba wolności nieograniczonej, pozbawionej wszelkich zewnętrznych barier, nieliczącej się z prawami i potrzebami innych ludzi może – co wydaje się paradoksalne – wzmacniać poparcie takiej władzy, która także nie uznaje żadnych ograniczeń, realizuje swoją wolę, nie licząc się ani z prawem, ani z potrzebami obywateli.
Prof. zw. dr hab. Krystyna Skarżyńska
psycholog społeczny, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się analizą zachowań oraz postaw społecznych i politycznych, zwłaszcza w kontekście zadowolenia z życia i ze społeczno-politycznego status quo. W latach 2014–2016 kierowała projektem badawczym pt. „Akceptacja agresji w życiu społecznym i politycznym. Rola struktur poznawczych, indywidualnej agresywności i czynników sytuacyjnych”, finansowanym ze środków NCN. Autorka licznych publikacji w czasopismach naukowych. Napisała kilkanaście książek, m.in. „Spostrzeganie ludzi” (1981), „Psychospołeczne aspekty decyzji alokacyjnych” (1985), „Konformizm i samokierowanie. Struktura wartości i funkcje” (1991), „Człowiek a polityka. Zarys psychologii politycznej” (2011). Pod jej redakcją naukową ukazały się takie książki, jak „Orientacje społeczne jako element mentalności” (1990), „Understanding Social Change. Political Psychology in Poland” (2006), „Konflikty międzygrupowe” (2008), „Demokracja w Polsce. Doświadczanie zmian” (2004), „Przekonania w życiu jednostek, grup, społeczności” (2009), „Między przeszłością a przyszłością. Szkice z psychologii politycznej” (2009) oraz „Między ludźmi… oczekiwania, interesy, emocje” (2012). Ostatnio uczestniczyła w pracach Społecznej Rady Programowej przygotowującej interdyscyplinarną publikację „Polska 100 lat” (album i eseje), wydaną przez Wydawnictwo BOSZ. Kieruje Katedrą Psychologii Społecznej na Uniwersytecie Humanistycznospołecznym SWPS w Warszawie.