Nowe spojrzenie na kadry. Felieton Marcina Rosołowskiego
Ekscytacja rekordowo niskim bezrobociem już niedługo może się skończyć. Przynajmniej ostrzegają przed tym analitycy, zwracając uwagę, że walka z wysoką inflacją nieuchronnie pociąga za sobą negatywne skutki dla rynku. Zasadnicze pytanie nie brzmi jednak, na jak wysokie bezrobocie musimy się przygotować (bo tego nikt nie wie), ale jaką politykę prowadzić, by zapewnić rynkowi pracy dostęp do kadr. Bo polską złą praktyką jest patrzenie na ten obszar bardzo krótkoterminowo.
Jeszcze przed rosyjską agresją na Ukrainę specjaliści – m.in. ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców oraz Instytutu Staszica – ostrzegali, że Polska potrzebuje przemyślanej, planowej polityki imigracyjnej. Nie można bowiem powielać błędów Francji i Niemiec sprzed kilkudziesięciu lat. Wówczas szeroko otwarto granice, aby przyjmować do pracy cudzoziemców – przemysł potrzebował ludzi, w dodatku tańszych i mniej roszczeniowych. Większość problemów z imigrantami, z jakimi mamy dzisiaj do czynienia w tych krajach, ma swoje korzenie w tej krótkowzrocznej polityce. Gdy wskaźniki gospodarcze zleciały w dół, imigrantom podziękowano i pozostawiono ich na pastwę losu.
Od końca lutego mamy do czynienia z inną sytuacją: polską granicę przekroczyły ponad trzy miliony uchodźców, głównie kobiety z dziećmi. Nie oczekują one, że polskie państwo będzie je utrzymywać, nie chcą podróżować na Zachód w poszukiwaniu socjalnego raju. Zdecydowana większość z nich chciałaby wrócić do ojczyzny po zakończeniu wojny, a tymczasem – pracować, utrzymywać siebie i dzieci, zdobywać nowe kwalifikacje.
Nasi decydenci muszą teraz wykonać wcale nie tak proste zadanie, jak zdaje się na pierwszy rzut oka. Mianowicie pogodzić potrzeby polskiego rynku pracy w długofalowej perspektywie z gotowością do pracy uchodźców i migrantów zza wschodniej granicy, biorąc pod uwagę spodziewane poważne problemy polskiej gospodarki. Przy czym kluczową kwestią jest właśnie wspomniana długofalowa perspektywa.
Dzisiaj brakuje pracowników w niemal wszystkich branżach, a w niektórych będą oni potrzebni niezależnie od wyników naszej gospodarki. Na przykład w sektorze budownictwa infrastrukturalnego: dotąd, wedle szacunków, do kraju wróciło ok. 100 tys. Ukraińców, którzy chcą bronić kraju. A w pesymistycznym scenariuszu może ich wrócić nawet 400 tys. Przecież takiej luki nie da się szybko zapełnić – także dlatego, że w Polsce istnieje ogromna luka pokoleniowa w różnych zawodach. W związku z tym równolegle należy myśleć o kształceniu nowych fachowców, bez liczenia na koło ratunkowe w postaci zagranicznych pracowników. Mści się bagatelizowanie przez długi czas szkolnictwa technicznego i zawodowego. Mamy mnóstwo nędznej jakości szkół wyższych, ale niedostatecznie rozwinięte kształcenie zawodowe. Postawiliśmy na nadprodukcję słabo wykształconych magistrów i osób z licencjatem, a fachowców w różnych branżach uznaliśmy za niepotrzebnych. Czy państwo wespół z przedsiębiorcami udźwigną zadanie nowego podejścia do edukacji rodzimych fachowców? Oby!