Maestra
O radościach dyrygenta, specyfice pracy z orkiestrą kameralną i wielkiej karierze kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn z Agnieszką Duczmal rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Jaka była pani droga do dyrygentury?
Agnieszka Duczmal: Pochodzę z muzycznej rodziny, mój ojciec był dyrygentem i pedagogiem. Z muzyką w sposób czynny zetknęłam się w wieku pięciu lat, gdy rozpoczęłam naukę gry na fortepianie. Uważałam go za najpiękniejszy instrument do czasu, kiedy jako ośmiolatka usłyszałam podczas koncertu orkiestrę symfoniczną wykonującą „Figle Dyla Sowizdrzała” Richarda Straussa. To przeżycie spowodowało, że fortepian przestał już być najcudowniejszym instrumentem, a stała się nim właśnie orkiestra i na tym instrumencie pragnęłam grać. W 1966 r. dostałam się do klasy dyrygentury prof. Witolda Krzemieńskiego w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu. Tak bardzo fascynowała mnie praca z orkiestrą, że już na trzecim roku studiów założyłam zespół Pro Musica, który był niejako prototypem Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus. Czas upłynął nie wiadomo kiedy i w ubiegłym roku świętowaliśmy 50-lecie działalności artystycznej. Koncertowaliśmy niemal na wszystkich kontynentach i ze wspaniałymi solistami, m.in. z pianistami Marthą Argerich, Ivo Pogorelichem, wiolonczelistą Mischą Maiskym, skrzypkami Henrykiem Szeryngiem, Wadimem Brodskim i Konstantym Andrzejem Kulką, grającym na fletni Pana Gheorghem Zamfirem czy gitarzystą jazzowym Alem Di Meolą.
Przez te wszystkie lata muzyka kameralna stała się moim głównym celem życiowym i radością pracy dyrygenta. Ale pierwsze 10 lat od ukończenia studiów miłość do kameralistyki godziłam z pracą z orkiestrami symfonicznymi, najpierw jako asystent dyrygenta w Filharmonii Poznańskiej, później jako dyrygent w Operze Poznańskiej. Dyrygowanie dużymi orkiestrami wzbogaciło moje doświadczenia pracy z instrumentalistami i wokalistami oraz mój sposób słuchania muzyki i orkiestry. Była to wówczas standardowa ścieżka kariery dyrygenta i skorzystałam z niej, zdobywając kompetencje na wielu polach, co jest bardzo ważne na początkowym etapie rozwoju zawodowego.
KB: Praca z kameralistami jest inna niż z symfonikami?
AD: W przypadku orkiestr kameralnych wymagana jest niezwykła precyzja i dokładne opracowanie utworu. Nie ma tak wielkiej presji czasu i można posłuchać każdego z muzyków. Z orkiestrami symfonicznymi nad programem pracuje się przez pięć dni w tygodniu, mamy do dyspozycji cztery próby i piątą generalną. Ten czas musi wystarczyć, by przygotować wykonanie utworu na miarę oczekiwań dyrygenta. Nasuwa się pytanie, na ile jest to realne zadanie. Inna sytuacja jest z orkiestrą, z którą pracuje się przez lata. Wtedy jest czas, aby wykształcić indywidualny styl, wypracować brzmienie orkiestry, czyli dźwiękowy wizerunek zespołu, aby był charakterystyczny, a przez to rozpoznawalny.
KB: Idealne wykonanie utworu musi mieć rys rozpoznawalny dla melomana czy raczej powinno oddawać ducha zamysłu kompozytora bądź pierwowzoru wykonawczego?
AD: A cóż to znaczy duch pierwszego wykonania? Ono również jest obarczone wyobraźnią wykonującego, zaś każde kolejne wykonanie nosi indywidualne znamiona wynikające z interpretacji podyktowanej takim, a nie innym rozumieniem utworu czy prowadzeniem frazowania. Oczywiście wykonania mogą być podobne, ale nigdy nie będą takie same. Przygotowując utwór, najpierw sprawdzamy intonację i precyzję techniczną, ale na kształtowanie frazy mają wpływ emocje. Moja orkiestra jest już tak zgranym i jednolitym organizmem, że emocje wprowadza do gry bardzo szybko. Znam wszystkich członków zespołu, ich wrażliwość, sposób słuchania, a oni znają mnie, każdy mój gest i każdy wyraz twarzy. Nie muszę wiele mówić, bo z gestu wynika, czego oczekuję, i wszyscy bezbłędnie to odczytują. Pracuję z bardzo wrażliwymi i wspaniałymi muzykami.
KB: Wróćmy do początków pani dyrygowania. Czy dla ówczesnego środowiska było oczywiste, że kobieta obiera taką ścieżkę kariery?
AD: Prof. Krzemieński nie miał żadnego problemu z faktem, że jestem kobietą. Uważał, że mam talent, i dlatego chciał ze mną pracować. Ale rzeczywiście płeć w tym zawodzie będzie pewnym problemem jeszcze długo, choć obecnie jest już trochę łatwiej i więcej kobiet staje na podium dyrygenckim. Świat idzie do przodu i kobieta dyrygent nie wywołuje takiej sensacji jak wtedy, gdy stawiałam pierwsze kroki. Jako pierwsza kobieta dyrygent wystąpiłam na scenie mediolańskiej La Scali, w Teatrze Królewskim w Madrycie i w Brukseli. Wówczas było to sensacyjne dla publiczności, ale też trudne do zaakceptowania przez orkiestry, których składy były zdominowane przez mężczyzn, a na podium dyrygenckim zawsze stawał mężczyzna. Również w innych zawodach rzadko widzieliśmy kobiety na stanowiskach kierowniczych. Wszyscy byli przyzwyczajeni, że dyspozycje może wydawać tylko mężczyzna. Uważano też, że dyrygent powinien być niczym kapral, co nie jest prawdą. Dyrygent musi wiedzieć, czego chce, i jasno przekazywać swoje intencje, ale przecież nie musi zachowywać się jak wojskowy.
KB: Był taki dzień w pani życiu, który okazał się kluczowy dla rozwoju kariery?
AD: 1 października 1977 r. To wtedy orkiestra Pro Musica, założona przeze mnie na uczelni w 1968 r., otrzymała szansę rozwoju jako etatowy zespół Polskiego Radia i Telewizji, a od 1988 r. jako Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus. Decyzja z roku 1977 była skutkiem moich dobrych startów w konkursach organizowanych przez Fundację Herberta von Karajana w Berlinie Zachodnim. W 1975 r. otrzymałam wyróżnienie w konkursie Karajana dla dyrygentów, a w 1976 r. wraz z moją orkiestrą zdobyliśmy srebrny medal podczas Międzynarodowych Spotkań Młodych Orkiestr w Berlinie Zachodnim. To mi dało stabilizację oraz umożliwiło skonstruowanie stałego składu zespołu i prowadzenie programowej pracy nad repertuarem.
KB: Jak zostać dobrym dyrygentem?
AD: Każdy człowiek jest inny, ma inną osobowość, sposób komunikowania i pracy z ludźmi. Nie ma jednej recepty, jak zostać dobrym dyrygentem. Na pewno trzeba być bardzo dobrym muzykiem, posiadać wielką wrażliwość, umiejętność przekazywania swojego wyobrażenia o utworze i wnikliwego słuchania orkiestry. Słuchanie ciszy i wyczucie czasu między dźwiękami, wyczuwanie ich barwy – to ważny dar, który powinien posiadać dyrygent. Dźwięk można modelować niemal jak glinę. Nie da się jego kształtu określić teoretycznie. Każdy ma prawo inaczej słyszeć te czarne kropeczki na pięciolinii zwane nutami. Mogę inaczej poprowadzić frazę niż mój przyjaciel Jurek Maksymiuk – choć oboje kipimy energią, to jednak inną. Dlatego ten zawód jest tak fascynujący, bo czytając partyturę, każdy z nas może ją odczytać inaczej, a każda orkiestra ma inne brzmienie, zatem ten sam utwór może zabrzmieć zupełnie inaczej. Ważna jest też znajomość psychologii, gdyż pracujemy z silnymi osobowościami, z których składa się orkiestra. Połączenie ich w jedność to podstawa jednolitego brzmienia i interpretacji. Jest wielu bardzo dobrych dyrygentów, ale nie wszyscy naznaczeni są tą charyzmatyczną iskierką, która powoduje muzyczne uniesienia podczas koncertu.
KB: À propos Jerzego Maksymiuka – przypomina mi się jego odpowiedź na pytanie, czy kobieta może być dyrygentem. Stwierdził: „Absolutnie nie, chyba że to jest Agnieszka Duczmal”.
AD: Kiedyś wielki Witold Rowicki powiedział, że na podium dyrygenckim w Filharmonii Narodowej nie może stanąć kobieta, po czym mnie zaangażował, a po koncercie pochwalił: „Dziecko, ty masz muzykę w rękach!”. Wtedy trochę przekornie przypomniałam, że przecież kobieta nie ma prawa stanąć w tym miejscu. Na to odrzekł: „Ale ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę”.
KB: Czy jest pani perfekcjonistką?
AD: Tak, ale jednocześnie wiem, że wszystko się może zdarzyć, bo ludzie są tylko ludźmi. Moja praca polega na nieustannym poprawianiu, cyzelowaniu, dążeniu do doskonałości. Każdy chce zdobyć swój Everest. Aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy się to już osiągnie… Tym różnimy się od himalaistów, że stale jesteśmy w drodze na szczyt. Perfekcjonizm musi być naładowany emocją, bo muzyka jest emocją. Sposób prowadzenia frazy jest odpowiednikiem intonowania podczas mówienia. Aktorzy podają tekst z konkretną emocją. Podobnie dialogują różne grupy instrumentów, prowadząc swoje tematy, czyli melodie. Zagrać czysto i równo – to jeszcze nie wszystko. Dla mnie ważne jest rubato, czyli chwiejność tempa wynikająca z minimalnego wydłużania i skracania dźwięków podczas wykonywania frazy, ale tak, by średni czas taktu granego rubato był zgodny z oryginalnym. Na tempo wypowiadania słów mają wpływ nasze emocje i to samo dzieje się w muzyce. Muzyką możemy opowiadać, przekomarzać się, ale też wołać, nawet krzyczeć. Człowiek, aby żyć, musi oddychać, podobnie jak musi oddychać muzyka. I to dosłownie – każdy muzyk w orkiestrze musi wziąć oddech w tym samym czasie i podobnie położyć smyczek na strunach, żeby dźwięk stał się jednolity i pulsował tym samym życiem. Orkiestra staje się jednym organizmem, który oddycha i opowiada jednym tempem, jednym znakiem zapytania, jednym czułym słówkiem czy wykrzyknikiem.
KB: Czy kiedykolwiek stanęła pani przed dylematem: rodzina czy kariera?
AD: Kiedy wróciłam z konkursu Karajana, spotkałam się z jedną z naszych znakomitych śpiewaczek. Ponieważ bardzo się lubiłyśmy, chyba dlatego pozwoliła sobie na chwilę szczerości. Powiedziała, że wprawdzie nie ma dzieci, ale chce jeszcze pośpiewać kilka lat, a potem kupi psy chow-chow i będzie prowadzić hodowlę. Przyznam, że zdumiało mnie to szczerze. Sztuka wymaga wyrzeczeń, ale w granicach rozsądku. Nie możemy zapominać o zwykłym, codziennym życiu w imię podążania wyłącznie drogą artystyczną, bo stajemy się wtedy samotnymi egoistami. A potem, po latach, zostajemy sami ze swoim egocentryzmem. Rodzina to wartość, której nic nie zastąpi. To miłość bezinteresowna i bezwarunkowa. Łączenie życia artystycznego z rodzinnym jest czasem trudne, wymaga wielokrotnie różnych wyrzeczeń i dokonywania wyborów. Ale to wszystko wzbogaca nasze życie i pozwala nam się spełnić.
KB: Pani córki w świecie muzyki również zajęły ważne pozycje.
AD: Przyznam, że bardzo mnie to cieszy. Obie tworzą piękną i niezwykłą muzykę. Są „obciążone” genami umuzykalnienia z obu stron, ponieważ mój mąż, Józef Jaroszewski, jest znakomitym kontrabasistą, a ich dziadek, Henryk Duczmal, był dyrygentem. Jestem z nich bardzo dumna, bo mają wyraziste osobowości i nie są tuzinkowymi muzykami. Starsza córka, Karolina, ukończyła Juilliard School of Music w Nowym Jorku. Jest koncertującą solowo wiolonczelistką i koncertmistrzem w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Zaś młodsza, Anna, jest świetną dyrygentką współpracującą z wieloma orkiestrami i od 10 lat prowadzi ze mną Amadeusa.
KB: Właśnie, pracują panie razem. Czy pojawił się między wami rys rywalizacji?
AD: W żadnym wypadku! To jest piękne, że mamy do siebie zaufanie i możemy się wspierać. Pracujemy ze sobą już tyle lat i wiedzie się nam doskonale. Każda z nas jest inna i ma inne spojrzenie na muzykę, ale mamy podobną emocjonalność. Nie narzucam córkom swojego sposobu myślenia, mają więc możliwość rozwijania osobowości według własnej wrażliwości. Kiedyś Henryk Szeryng powiedział mi: „Pamiętaj, nigdy nie kieruj się wszystkimi krytykami, które będziesz czytać na swój temat. Jeżeli chciałabyś je wszystkie brać pod uwagę, stracisz osobowość. Idź własną drogą”. I tak też robię.
KB: Rozmawiamy w pani gabinecie, w którym oprócz nut znajdują się również sterty innych dokumentów. Zajmuje się pani w orkiestrze również typowym zarządzaniem?
AD: Jestem dyrektorem orkiestry będącej instytucją kultury, którą współprowadzą trzy podmioty: Samorząd Województwa Wielkopolskiego, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Polskie Radio. Odpowiadam za wszystko: program, angaże, finanse. Szczęśliwie mam znakomitego wicedyrektora, Piotra Łużnego, który dźwiga na swoich barkach mnóstwo spraw administracyjnych. Mamy też małe biuro organizacyjne, w którym pracują trzy osoby prężnie zajmujące się sprawami impresariatu, piarowsko-marketingowymi oraz organizacyjnymi. Nieoceniona pani sekretarka prowadzi również sprawy kadrowe, zaś w księgowości pracują dwie osoby. Jak więc widać, nasza orkiestra jest kameralna także pod względem organizacyjnym. Rzadko orkiestry funkcjonują w tak małej obsadzie administracyjnej, z reguły posiadają rozbudowane działy impresaryjno-marketingowe. My natomiast staramy się minimalizować te koszty. Z konieczności.
KB: Czy kultura może utrzymywać się bez środków publicznych, przykładowo wyłącznie z mecenatu?
AD: W przypadku kultury wysokiej bardzo ważny jest mecenat państwa, gdyż nie mamy wykształconych odpowiednich mechanizmów pozwalających zdać się w tym względzie wyłącznie na mecenat zewnętrzny. Kultura wysoka określa naszą tożsamość. Nie możemy proponować narodowi tylko rozrywki masowej typu kabaret czy disco polo. To nie ten dział kultury rozwija nasz intelekt i nasze osobowości. Może nazewnictwem straszymy ludzi? Mówimy „muzyka poważna”, co od razu przeraża tych, którzy nie mieli możliwości zetknięcia się z nią. Obawiają się, że muzyka poważna jest jak szpinak – wygląda brzydko i na pewno jest niedobry, więc go nie lubią, a nawet nie próbowali… Wielokrotnie ludzie, którzy przypadkowo trafili na nasz koncert, przyznawali się potem, że przyszli po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni. Nie wiedzieli, że muzyka może dawać tyle radości i przeżyć. Denerwuję się, gdy we współczesnych piosenkach rytm, wybijany przez perkusję, jest ustawiony na pierwszym planie, przed piosenkarzem, przykrywając melodię i tekst. Nie rozumiem tego przestawienia akcentów. To tak, jakby w operze orkiestra zagłuszała śpiewaka. To jest ogłuszanie słuchaczy.
KB: Popiera pani łączenie muzyki klasycznej z lżejszymi formami artystycznego wyrazu?
AD: Oczywiście, lubię synergię sztuk i łączę muzykę z malarstwem, tańcem i literaturą. Zaczęło się od projektu Mariusza Kałdowskiego „Cztery pory roku, cztery pory życia”, w ramach którego namalował 22-metrowy obraz inspirowany muzyką Vivaldiego. Był ustawiony za orkiestrą, a my w jego tle graliśmy „Cztery pory roku” Vivaldiego i „Cztery pory roku” Piazzolli. Po tym koncercie artysta domalował kilka scen pod wpływem muzyki Piazzolli. Na specjalne zamówienie z okazji obchodów Roku Chopinowskiego w 2010 r. Mariusz przygotował ogromny tryptyk, który był pokazywany podczas recitali Palecznego czy Blechacza, a także podczas wykonywanych przez naszą orkiestrę koncertów Chopina. Namalował także cykl obrazów ilustrujących „Obrazki z wystawy” Musorgskiego. To zresztą przykład rozbudowanej historii pokazującej, jak różne sztuki oddziałują na wyobraźnię artystów: Musorgski stworzył muzykę inspirowaną malarstwem, ja zrobiłam transkrypcję „Obrazków z wystawy” na orkiestrę kameralną, a Mariusz Kałdowski pod wpływem tego opracowania namalował kolejne obrazy ilustrujące tę muzykę. Zaś z okazji 50. rocznicy działalności Amadeusa, inspirując się naszym nagraniem, Kałdowski stworzył interpretację malarską do „Wariacji na temat Franka Bridge’a” Benjamina Brittena. Muzyka klasyczna i sztuka piękna świetnie się uzupełniają, tworząc wielowymiarowy spektakl.
W inny sposób programuję koncerty dla dzieci. Tworząc małe spektakle na estradzie Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, korzystam ze współpracy szkoły baletowej. Wystawialiśmy już kilkakrotnie „Opowieść o dziewczynce z zapałkami” Jacka Rabińskiego według Andersena, a także „Karnawał zwierząt” Saint-Saënsa. To cykl 14 miniatur na dwa fortepiany i orkiestrę w dowcipny sposób prezentujący różne zwierzęta. W królewskim marszu lew wprowadza kury i koguty, antylopy, żółwie, słonia, kangury, rybki, osły, kukułkę, łabędzia, a nawet zwierzęta z dawnych epok. Instrumenty imitują dźwięki zwierząt, a uczniowie szkoły baletowej opisują tańcem ich charakterystyczne ruchy. Do tego dodałam jeszcze wiersze o zwierzętach polskich poetów. Na podobnej zasadzie prezentujemy „Obrazki z wystawy” Musorgskiego, które przenoszą słuchaczy do chatki Baby Jagi na kurzej stopce, a o zainteresowanie młodych widzów walczą tańczące w skorupkach kurczęta. Podczas koncertu „Podróż w 80 minut dookoła świata” prezentowaliśmy muzykę i tańce narodów z różnych kontynentów.
Staram się też łączyć muzykę współczesną, trudniejszą w odbiorze, z muzyką bardziej popularną. Dla publiczności poznańskiej muzyka współczesna nie jest szpinakiem. Zauważyli to między innymi przedstawiciele Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, kiedy zobaczyli pełną salę na koncercie utworów nagrodzonych w Konkursie Muzyki XX i XXI Wieku dla Młodych Wykonawców. Odnoszę wrażenie, że młodzież lepiej rozumie muzykę współczesną niż pokolenie starsze, które wychowało się w dur-moll i trudno mu opuścić „bezpieczny” świat i przejść do chrzęstów i kakofonii. Oczywiście trzeba być rozważnym w doborze utworów współczesnych, bo – jak zawsze – są lepsze i gorsze. Z drugiej strony nigdy nie wiemy, co przetrwa wieki i zostanie uznane jako wartościowe przez następne pokolenia. Bacha też doceniono po latach, a my dopiero teraz odkrywamy Mieczysława Wajnberga. Wielokrotnie sięgamy do muzyki jazzowej czy klezmerskiej, a także opartej na argentyńskim tangu, ciesząc się utworami Astora Piazzolli czy Martína Palmeriego.
KB: Jakie są pani prognozy dla muzyki przez duże „M”, u nas i na świecie?
AD: Gdyby media zajęły się tym tematem rozsądnie, to widziałabym lepszą przyszłość dla muzyki. Obecnie w radiu i telewizji nadaje się na okrągło zupełnie inny jej rodzaj. Również w gazetach czytamy jedynie anonse o koncertach rozrywkowych, jakby zapomniano, że muzyka to także koncerty symfoniczne, kameralne, wystawienia operowe i baletowe. Media wpajają ludziom, że muzyką jest tylko rozrywka, obawiając się, że stracą swoje audytorium. Ale przecież nikt nie żąda emitowania dwugodzinnego koncertu. Jeżeli są teledyski muzyki rozrywkowej, dlaczego nie może być takowych z muzyką klasyczną? I wcale nie chodzi od razu o eksperyment z Warszawskiej Jesieni. Gdziekolwiek na świecie gramy „Orawę” Kilara – reakcja publiczności jest entuzjastyczna. A to przecież nie jest muzyka rozrywkowa ani filmowa, lecz klasyczna. Kiedyś w telewizji regularnie nadawano audycje muzyczne czy transmisje z koncertów, również naszych. Z czasem byliśmy przesuwani na coraz późniejsze godziny, aż trafiliśmy do pasma nocnego, o czym poinformowali mnie kupcy z placu Wielkopolskiego. Aby przygotować stoiska i zakupić świeży towar, wstają już około drugiej w nocy. Kiedy rano szłam do pracy i przechodziłam przez plac, mówili: „Pani Agnieszko, widzieliśmy nasze Amadeuski o drugiej w nocy w telewizji. Świetnie graliście”. Teraz muzyka „poważniejsza” właściwie zniknęła z małego ekranu. Dzisiaj postawiłabym na kilkuminutowe teledyski z utworami muzyki klasycznej, ale stworzone z wysoką kulturą. Bo naszą powinnością jest także nauka smaku. Oburzają mnie sytuacje, w których skrzypaczki ubrane w stroje kabaretowe muszą grać, jednocześnie robiąc jakieś wygibasy. Nie na tym polega promowanie muzyki.
KB: Czy młodsze pokolenie muzyków pozwala patrzeć z nadzieją w przyszłość?
AD: Nadzieją napawa mnie nasza publiczność. Na koncerty chodzą oczywiście starsi, ale też młodzież. W koncertach dziecięcych biorą udział słuchacze w wieku od 1 roku do lat 80. Dużą rolę odgrywają rodzice. To oni jako pierwsi prowadzą dziecko na koncert i w domu włączają muzykę klasyczną. Na jednym z koncertów dziecięcych, który prowadziła Anna, siedziałam na widowni. Miejsca w rzędzie przede mną zajmowało małżeństwo z dziećmi w wieku 6 i 8 lat. Dzieci były zachwycone tym, co słyszały i widziały na scenie. Aż wstały i patrzyły jak oniemiałe. Tata również był zainteresowany, a mama… znudzona, co chwilę pytała, czy już mogą wyjść. Dzieci zaprotestowały i zatrzymały ją do końca koncertu. Wtedy nasunęła mi się taka smutna refleksja, kto kogo powinien wychowywać. W szkołach muzycznych mamy sporo uczniów, ale jest dużo więcej dziewczynek niż chłopców. Rodzicom się wydaje, że panowie nie utrzymają rodzin, będąc muzykami. I niestety coś w tym jest, ale to już odrębny temat na poważną rozmowę.
KB: Muzyka jest językiem uniwersalnym. Czy skłania to polskich muzyków do wyjazdu w świat w poszukiwaniu lepszych warunków bytowych?
AD: Taką tendecję widać było wcześniej. W tej chwili poziom orkiestr w Polsce bardzo się podniósł i dzięki temu zatrzymujemy wielu dobrych muzyków w kraju. A lepiej jest żyć u siebie niż na obczyźnie, gdzie zawsze można usłyszeć: „Dobry z niego muzyk, ale obcy”. Tam przecież też są muzycy, którzy zabiegają o miejsca pracy. Kiedy we Francji lub w Niemczech muzycy mają przesłuchanie na członka orkiestry i prezentują podobny poziom, zawsze to Francuz lub Niemiec zdobędą angaż. I tak powinno być. Za granicę najlepiej pojechać z gościnnym występem.
Agnieszka Duczmal
najsłynniejsza polska dyrygentka. Urodziła się w rodzinie o tradycjach muzycznych. Studia dyrygenckie ukończyła w 1971 r. w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu w klasie prof. Witolda Krzemieńskiego, uzyskując dyplom z wyróżnieniem. Rozpoczęła pracę jako dyrygent asystent w Państwowej Filharmonii w Poznaniu, a następnie jako dyrygent w Operze Poznańskiej, w której przygotowała m.in. polską prapremierę opery Benjamina Brittena „Sen nocy letniej”, premierę „Rigoletto” Giuseppe Verdiego oraz baletu „Romeo i Julia” Siergieja Prokofiewa.
Już w czasie studiów, w 1968 r., założyła orkiestrę kameralną, przekształconą w 1977 r. w Orkiestrę Kameralną Polskiego Radia i Telewizji, a następnie w Orkiestrę Kameralną Polskiego Radia Amadeus. Od początku istnienia Orkiestry Agnieszka Duczmal jest jej dyrektorem i dyrektorem artystycznym.
W 1970 r. została laureatką I Ogólnopolskiego Konkursu Dyrygentów w Katowicach. W 1975 r. uzyskała wyróżnienie na IV Międzynarodowym Konkursie Dyrygentów Herberta von Karajana w Berlinie Zachodnim. Rok później wraz ze swą orkiestrą zdobyła Srebrny Medal Herberta von Karajana na Międzynarodowych Spotkaniach Młodych Orkiestr w Berlinie Zachodnim. W 1982 r. otrzymała tytuł La Donna del Mondo (Kobieta Świata), przyznany przez Międzynarodowe Centrum Kultury Saint Vincent w Rzymie pod patronatem UNESCO i prezydenta Włoch za wybitne w skali światowej osiągnięcia w dziedzinie kultury, sztuki i działalności społecznej.
Wielu wybitnych kompozytorów zadedykowało jej utwory. Dla swojej orkiestry dokonała licznych transkrypcji arcydzieł muzycznych. Artystka zasiadała w jury ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów muzycznych, takich jak: Eurovision Young Musicians, Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Josepha Joachima w Hanowerze czy Konkurs Kompozytorski im. Tadeusza Ochlewskiego.
Za prowadzoną działalność artystyczną Agnieszka Duczmal została uhonorowana wieloma nagrodami i odznaczeniami, do których w ostatnich latach dołączyły: Nagroda Stowarzyszenia ZAiKS za propagowanie polskiej muzyki współczesnej (2016), nagroda z okazji 100-lecia ZAiKS-u (2018) oraz Złoty Fryderyk w kategorii muzyki poważnej za całokształt pracy artystycznej (2018).