Łukasz Hardt: Mam poczucie, że coś ważnego zaczęło się dziać. Żyliśmy w ułudzie nieograniczonego wzrostu

  • Fot. NBP
    Fot. NBP
  • Pieniądz jest niesłychanie ważnym narzędziem umożliwiającym działanie rynku i społeczeństwa.
  • Polska gospodarka pokazała, że jej potencjał adaptacyjny – przez wielu niedoceniany – jest naprawdę wysoki.
  • W związku z pandemią i wojną w Ukrainie nastąpił wzrost znaczenia państwa.
  • Niewidzialna ręka rynku Adama Smitha nie może działać w prawnej czy instytucjonalnej pustce. Jak nie ma państwa, to nie ma rynku.
  • Ekonomia jest nauką społeczną – nie ma w niej uniwersalnych praw naukowych.
  • Same transfery pieniężne problemów strukturalnych nie rozwiązują, ale łagodzą ich skutki.
  • Państwo może oddziaływać na gospodarkę kilkoma kanałami: redystrybuować dochód, podejmować działania regulacyjne, wpływać na poziom konkurencji.
  • Pandemia pokazała, jak istotne są dobrej jakości usługi publiczne – potrzebujemy wzrostu nakładów na ochronę zdrowia i edukację. To są obszary, w których sprawnego państwa powinno być więcej.

Z prof. Łukaszem Hardtem rozmawia Kamil Broszko.

Kamil Broszko: W dzisiejszej publicystyce kreśli się mroczne prognozy – nie tylko na czas najbliższy, ale także na dalszą przyszłość. Niedawno prezydent Emmanuel Macron powiedział do swojego społeczeństwa, że czekają nas długie lata niedostatku i wyrzeczeń. Przypomina się teza ekonomii potocznej, o siedmiu latach tłustych i siedmiu latach chudych, lecz dziś podaje się w wątpliwość, czy owe tłuste lata w ogóle kiedykolwiek wrócą. Mamy z tego rozumieć, że czeka nas równia pochyła obniżania dobrobytu i standardu naszego życia?

Łukasz Hardt: Przewidywanie przyszłości jest trudne, nie tylko obecnie, zawsze tak było. Niewątpliwie zderzyliśmy się z czarnym łabędziem, jakim była pandemia. Historycznie rzecz ujmując, zawsze pandemie były czasem niedostatku i wyrzeczeń, podobnie działo się w okresie wojen. Zapomnieliśmy o tych egzystencjalnych wyzwaniach, z którymi człowiek mierzył się od wieków. Dziś znów uświadamiamy sobie ich obecność, ale z drugiej strony, jak patrzymy na historię cywilizacji czy też na bardziej współczesną historię gospodarczą świata, to okazuje się, że wielokrotnie nie docenialiśmy potencjału adaptacyjnego człowieka i gospodarki. Ta zdolność do adaptacji daje nadzieję na lepsze jutro.

Polska gospodarka pokazała, że jej potencjał adaptacyjny – przez wielu niedoceniany – jest naprawdę wysoki. Proszę zauważyć, że skala recesji chociażby w pierwszym roku pandemii była relatywnie niewielka w porównaniu do wielu innych krajów. Stało się tak głównie ze względu na ekspansywną politykę monetarną i fiskalną oraz wdrożenie bardzo silnych tarcz antykryzysowych, natomiast potencjał adaptacyjny również odegrał tutaj pewną rolę. Wracając do pana pytania – istnieją dziś wyzwania, które rzeczywiście skłaniają może nie do pesymizmu, ale pewnej ostrożności. Wspomnę o dwóch. Silny wzrost gospodarczy w ostatnich trzech–czterech dekadach połączony był z globalną dezinflacją. Dokonała się globalizacja rynku czynników produkcji, rynku pracy, rynku towarów, rynku usług, co sprzyjało globalnemu spadkowi dynamiki cen. Jeśli ze względu na pandemię i napięcia geopolityczne, jak wojna w Ukrainie, ten proces globalizacji się zatrzyma, a być może w niektórych obszarach zacznie się – mówiąc kolokwialnie – cofać, to możemy wejść w epokę strukturalnie podwyższonej inflacji.

Drugim istotnym wyzwaniem są zmiany klimatyczne, które będą wpływały na gospodarkę i nasze codzienne życie. Mam nadzieję, że prezydent Macron nie ma racji, twierdząc, że czeka nas tak długi okres stagnacji. Mam jednak poczucie, że coś ważnego zaczęło się dziać. Żyliśmy w pewnej ułudzie nieograniczonego wzrostu. Gdy spojrzymy na czas przed pandemią na świecie czy w Polsce, to możemy stwierdzić, że był to okres rozwoju. Mieliśmy oczywiście swoje problemy, ale gospodarka rosła. Natomiast zestawienie pandemii, wojny w Ukrainie, kryzysu energetycznego, zmian klimatycznych, napięć geopolitycznych na linii Chiny – USA – Rosja to jest taki splot czynników, który rzeczywiście może doprowadzić – oby nie – do stagnacji i kumulacji barier rozwojowych.

KB: W historii świata zdarzają się punkty przełomowe, determinowane przez szereg różnych czynników, jednak w ostatnim stuleciu owe najważniejsze czynniki dotyczyły ustroju państwa i gospodarki. Czy obecna sytuacja gospodarcza i polityczna zwiastuje nastanie kolejnego punktu przełomowego, w wyniku którego doświadczymy fundamentalnych zmian?

ŁH: To, co zobaczyliśmy w związku z pandemią i wojną w Ukrainie, to przede wszystkim wzrost znaczenia państwa. Zobaczyliśmy banki centralne i rządy, które po prostu bardzo mocno weszły do gry, wytoczyły najcięższe armaty po to, żeby walczyć z uderzeniem koronawirusa w gospodarkę. I w dużej mierze sobie poradziły, oczywiście nie za darmo, cena jest wysoka. Obecna inflacja jest w istotnej części ceną za – mówiąc kolokwialnie – wpompowanie dużej ilości pieniędzy w gospodarkę w 2020 r. Zwiększył się zatem udział państwa w gospodarce. Jeśli mówimy o procesie zmian klimatycznych i politykach im przeciwdziałających, to znów obserwujemy wzrost roli państwa. W przypadku kryzysu finansowego sprzed ponad dekady też widzieliśmy silną interwencję państwa. Zaczęło ono wtedy bardzo mocno wdrażać narzędzia polityki makroostrożnościowej. Okazało się, że państwo i różne jego agendy muszą monitorować wystąpienie ryzyka systemowego w systemie finansowym. Zatem państwa jest dużo na różnych poziomach. To też wyzwanie dla ekonomii.

Współczesna ekonomia u swoich źródeł, czyli w dziełach Davida Ricardo, Johna Stuarta Milla i Adama Smitha, zawsze była ekonomią w dużej mierze polityczną. Niewidzialna ręka rynku Adama Smitha nie może działać w prawnej czy instytucjonalnej pustce. Jak nie ma państwa, to nie ma rynku. Jeśli nie ma prawa własności, sądów, egzekucji kontraktów, rynek przestaje działać. Pytanie o to, ile państwa w gospodarce, nadal zaprząta ekonomistów, ale coraz częściej pytamy, jak to państwo ma być w owej gospodarce obecne. Pamiętam dyskusję w Radzie Polityki Pieniężnej o luzowaniu ilościowym. W obliczu pandemii koronawirusa nikt nie miał wątpliwości, że trzeba intensywnie luzować monetarnie, wspierać gospodarkę, żeby uchronić ją od głębokiej zapaści. Mieliśmy jednak odmienne pomysły, jak to robić. Dziś ekonomiści powinni silniej analizować rynek pod względem jego interakcji z państwem. Oczywiście wzrost roli państwa w gospodarce niesie za sobą różne zagrożenia.

KB: Jakie?

ŁH: Są takie momenty, jak pandemia czy wojna, kiedy naturalna jest większa obecność państwa w gospodarce, a nawet zastępowanie przez nie niektórych funkcji rynku. Natomiast badania pokazują, że rynek w większości obszarów jest najlepszym mechanizmem alokacji zasobów, najlepszym mechanizmem rozwiązywania konfliktów czy transmisji informacji. Łatwo państwu wejść w rynek – można tu podać przykład Europejskiego Banku Centralnego, który już ładnych parę lat temu rozpoczął proces luzowania ilościowego, czyli skupu papierów wartościowych – ale trudniej z niego wyjść. Tych ryzyk jest bardzo dużo, na czele z takim, że państwo po interwencji pozostanie już mocno obecne na rynku. I tu też jest pole do działania dla ekonomistów – powinni monitorować procesy związane z wejściem państwa w gospodarkę, że znowu odwołam się do przykładu niestandardowej polityki pieniężnej, czyli programów skupu aktywów. Przykładowo są badania, które pokazują, że skup aktywów przez Europejski Bank Centralny doprowadził do wzrostu nierówności.

KB: A w Chinach mamy wzrost gospodarczy i skrajnie wysoką obecność państwa w rynku. Czy to nie jest model inspirujący niektórych polityków europejskich?

ŁH: Po pierwsze Europie daleko do Chin. Po drugie gospodarka chińska, owszem, rozwija się, ale przyszłe lata są niepewne. Pojawia się dużo sygnałów o strukturalnych problemach, czy to demograficznych, czy z innowacyjnością, czy teraz z rynkiem nieruchomości. Kiedy się spojrzy na poziom PKB per capita w Chinach, to widać, że nadal jest dosyć niski, pomimo oczywistego sukcesu rozwojowego tamtejszej gospodarki. Co do państwa i rynku, to wzrost obecności państwa w gospodarce wynika być może do pewnego stopnia z pokusy – chyba zawsze obecnej w świecie politycznym – żeby rozwiązywać różne strukturalne problemy naszych gospodarek transferami pieniężnymi. Do pewnego stopnia to działa, ale ma też swoje granice.

KB: Autorom owych rozwiązań najczęściej wystarczy, że zadziała do najbliższych wyborów.

ŁH: Cykl polityczny i zysk polityczny mają w tym przypadku znaczenie fundamentalne. Natomiast same transfery pieniężne problemów strukturalnych nie rozwiązują, ale łagodzą ich skutki. Na przykład w ostatnich dekadach w państwach rozwiniętych tempo wzrostu wydajności pracy było i nadal jest bardzo niewielkie. Są różne wyjaśnienia, między innymi takie, że w ciągu minionych kilku dekad wzrósł udział usług w PKB, a generalnie innowacyjność w sektorze usług jest dużo trudniejsza do realizacji niż innowacyjność na prostej taśmie produkcyjnej w fabryce. Niektórzy – chociażby Lawrence H. Summers – nazywają to sekularną stagnacją. Sam obawiam się, że różnych negatywnych zjawisk nie tylko nie wyleczymy, poprzez stosowanie agresywnej polityki fiskalnej czy monetarnej ekspansji, ale wręcz możemy owe procesy spotęgować. I to chcą nam dzisiaj przekazać bankierzy centralni w różnych miejscach świata, podnosząc koszt pieniądza. Sam pieniądz jest niesłychanie ważnym narzędziem umożliwiającym działanie rynku i społeczeństwa. Władza monetarna – tak jak w przeszłości królowie, władcy – zawsze dbała o wartość pieniądza, bo jeśli on zaczyna tracić wartość, np. poprzez wymknięcie się inflacji spod kontroli, to wtedy przestaje pełnić swoje fundamentalne zadanie. Ładnie o tym pisze Yuval Noah Harari w swojej słynnej książce „Sapiens”, gdzie porównuje pieniądz do alchemika, który zamienia czas pracy w pożywienie lub inne dobra, a także jedno dobro w inne. Dlatego banki centralne muszą dbać o wartość pieniądza, chociaż są też ekstraordynaryjne sytuacje, w których dbałość o wartość pieniądza musi też częściowo oznaczać dbałość o stan całej gospodarki. Co z tego, że nie osłabimy pieniądza, skoro gospodarka wpadnie w dramatyczną recesję, co w długim okresie w wartość pieniądza i tak uderzy? Dlatego znów wracam do roku 2020. Działania monetarne i fiskalne o bezprecedensowej skali były potrzebne. Niestety, nie tylko w Polsce, ale też w różnych innych krajach banki centralne za późno zaczęły się z nich wycofywać. Dla mnie było oczywiste, że jak się wpompuje w gospodarkę tak dużo pieniądza, to przy odradzaniu się gospodarki, gdy po zakończeniu lockdownu prędkość obiegu pieniądza wzrośnie, a podaż będzie jeszcze niewystarczająca – wzrost inflacji będzie nieuchronny. Do tego dołożyła się polityka Putina, wojna hybrydowa, która 24 lutego 2022 r. przerodziła się w wojnę na pełną skalę. Tych czynników proinflacyjnych pojawiło się bardzo wiele, a deflacyjnych praktycznie nie było, więc mamy to, co mamy – inflację w Polsce powyżej 16 proc.

KB: I co dalej? Co teraz zrobi państwo?

ŁH: Mówiąc w uproszczeniu, państwo może oddziaływać na gospodarkę kilkoma kanałami: redystrybuować dochód (podatki i następnie transfery), podejmować działania regulacyjne, wpływać na poziom konkurencji przez ochronę poszczególnych sektorów, przeciwdziałanie monopolizacji itd. Prowadzenie efektywnej polityki regulacyjnej często jest dużo trudniejsze od prowadzenia polityki opartej na prostych transferach fiskalnych, choć one też często są konieczne, czego sukces programu 500+ jest dobrym przykładem. Zbudowanie sprawnego systemu opieki zdrowotnej czy sprawnego systemu edukacyjnego wymaga pieniędzy i wzrostu nakładów – to jest oczywiste. Potrzebne są jednak zmiany regulacyjne w tych dwóch obszarach, a to nie jest takie proste.

Pandemia i wojna pokazały nam, że jako Polska czerpaliśmy rentę z pokoju. Natomiast wojna, która toczy się tak blisko naszych granic, wiąże się z silnym wzrostem wydatków na wojsko i obronność w Polsce, abyśmy jako naród, państwo i gospodarka mogli istnieć i bezpiecznie funkcjonować. To będzie obciążało nasz PKB, system finansów publicznych i budżet państwa. Pandemia bardzo dobrze pokazała, jak istotne są dobrej jakości usługi publiczne. Znowu wracam do systemu ochrony zdrowia i systemu edukacji. One są naprawdę fundamentalnie istotne, dlatego potrzebujemy wzrostu nakładów na ochronę zdrowia i edukację. To są obszary, w których sprawnego państwa powinno być więcej.

KB: Jak do tych dokonujących się obecnie zmian podchodzi ekonomia? Rozumiem, że jak dużo się dzieje, to dyscyplina zakasuje rękawy i chętnie to wszystko bada, aby zaproponować rozwiązania, środki zaradcze, dokładniejsze predykcje.

ŁH: Ekonomia jest nauką społeczną, chociaż wielu chciałoby ją uczynić fizyką nauk społecznych. Wciąż jednak pozostaje po prostu nauką społeczną, a to oznacza, że nie ma w ekonomii uniwersalnych praw naukowych. Nie zawsze jest tak, że gdy bank centralny obniży koszt pieniądza, to wzrosną inwestycje. Kontekst ma znaczenie. Gospodarka jest zanurzona w społeczeństwie, w kulturze, w systemach ideowych, religijnych. Ekonomia i ekonomiści podobnie. I owo zakorzenienie ma znaczący wpływ ze względu na historię i kontekst. Minął czas wielkich teorii. Teraz dyscyplina skupia się przede wszystkim na drobiazgowej analizie danych empirycznych. Często wręcz mówi się, że w ekonomii dokonał się zwrot empiryczny. Przykładowo patrzymy, jak dana polityka rozwojowa sprawdza się w określonym miejscu, dlaczego się sprawdza i co może się stać, jeśli te narzędzia rozwojowe przeniesiemy w inne miejsce. To są randomizowane eksperymenty kontrolowane. Banerjee, Duflo i Kremer za popularyzowanie tego podejścia w 2019 r. otrzymali Nagrodę Banku Szwecji im. Alfreda Nobla.

KB: A czy to, że ekonomia coraz lepiej rozumie świat, pozwala jej coraz skuteczniej przewidywać przyszłość?

ŁH: Są nauki, które bardzo dokładnie potrafią wyjaśnić na przykład przyczyny trzęsienia ziemi, ale nie zmienia to faktu, że przewidywanie, gdzie wystąpi trzęsienie ziemi, jest wciąż niedoskonałe. Nie mówię, że ekonomia jest zupełnie bezradna w kwestii przewidywania – radzi sobie z tym umiarkowanie dobrze, zwłaszcza na poziomie mikro (gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa), ale ma dużo większy problem, jeśli chodzi o zjawiska makroekonomiczne. Ekonomia, podobnie jak wiele innych nauk, ma problemy z opisaniem relacji między mikro- i makroświatem. Mikroświat z punktu widzenia ekonomii to ludzie, firmy, a makroświat to „duże” procesy, inflacja, handel czy finanse publiczne. Ta relacja nie jest prosta. Fizycy też się mierzą z podobnym problemem – z relacjami między mikro- i makroświatem. W biologii jest tak samo. Może to w ogóle jest fundamentalna cecha naszego świata, że relacje miedzy światami mikro i makro nie są proste. Że makro nie redukuje się do mikro, że całość to coś więcej niż suma swoich części składowych.

Stąd my, jako ekonomiści, posługujemy się różnymi wyrafinowanymi narzędziami, różnymi modelami. Ekonomia historycznie była rozpięta między wielkimi koncepcjami filozoficznymi. Z jednej strony popularna była metafora gospodarki jako mechanizmu. Inni woleli patrzeć na gospodarkę jak na organizm, odwoływać się raczej do teorii Darwina niż do Newtona i jego prostej mechaniki. Jako ekonomiści wciąż zyskujemy na kontakcie z innymi naukami. Oczywiście czasem ekonomiści wchodzą ze swoim aparatem pojęciowym – efektywnością, optymalizacją, równowagą – w inne sfery życia i próbują je wyjaśniać, a niektórzy za to rozszerzanie zakresu teorii ekonomii dostawali Nobla, jak choćby Gary Becker, który wykorzystał prosty neoklasyczny model wyboru konsumenta do ekonomicznej analizy rodziny.

KB: Pan profesor polecił mi bardzo ciekawy artykuł o postulacie skromnej ekonomii, czyli takim uprawianiu nauki, które wiąże się z pokornym poszukiwaniem prawdy. Bardzo interesujące, lecz chciałbym zestawić tę tezę z codzienną praktyką ekonomistów – z sytuacjami, kiedy muszą oni korzystać z funkcji retorycznej i okazywać pewność siebie, by przekonać decydentów, a czasami również opinię publiczną, do swoich racji. Jak zestawić ową skromność i pokorę uczonego z czymś, co Anglosasi w naukach społecznych określają mianem power? Zwracam uwagę czytelników na fakt, że jest pan człowiekiem nauki, akademikiem, profesorem, ale też zasiadał pan w Radzie Polityki Pieniężnej.

ŁH: Zaczynając od koncepcji pokornej, skromnej nauki: jest to nauka szukająca prawdy, ale zwykle nigdy jej niedotykająca. Jest to też nauka świadoma swoich ograniczeń, wolna od dogmatów. Skromna ekonomia nie twierdzi, że zawsze jest lepiej, gdy w gospodarce jest więcej państwa, albo że zawsze jest lepiej, gdy dominuje rynek; mówi ona, że to zależy od okoliczności. Na przykład są takie sytuacje, że podwyżka płacy minimalnej zwiększy bezrobocie, ale są też takie – co dla wielu może być zaskakujące – w których podwyżka płacy minimalnej może zmniejszyć bezrobocie. Wystarczy wspomnieć badania Carda i Kruegera, które przyniosły temu pierwszemu Nagrodę Nobla w ekonomii. Zatem nie ma uniwersalnych praw, ale to też nie oznacza, że wszystko jest relatywne. Bo jeśli władza monetarna obniża koszt pieniądza, to wzrasta prawdopodobieństwo wzrostu inwestycji. Ale jeśli niepewność w gospodarce będzie bardzo wysoka, tak jak teraz, z powodu pandemii i wojny, to nawet jak obniżymy bardzo koszt pieniądza – inwestycje nie muszą wzrosnąć.

W pokornej ekonomii istotne jest patrzenie na dane zjawisko z różnych stron i mówienie w debacie publicznej o ograniczeniach naszych modeli. Przykładowo mamy model, który pokazuje, że obniżka ceł w wymianie handlowej między Unią Europejską a USA zwiększy dobrobyt w jednym i drugim miejscu. Ale rzadziej wspomina się o tym, że ów model zakłada, że jak wzrośnie konkurencyjność sektora przedsiębiorstw w Europie, to kapitał ludzki przepłynie natychmiastowo z rolnictwa do przemysłu. W modelu wygląda to prosto, ale w świecie rzeczywistym trzeba się przekwalifikować, a to trwa i kosztuje. Mówienie o ograniczeniach modelu, mówienie o zakresie rzeczywistości, do których ten model może być zastosowany, to właśnie skromna ekonomia. Mnie bardzo przekonuje argument znanego ekonomisty prof. Daniego Rodrika, który twierdzi, że nauka ekonomii to jest budowanie wielkich bibliotek modeli, ale nie jednego uniwersalnego modelu. Model powinien odpowiadać zjawisku, które będę chciał wyjaśnić oraz mojemu pytaniu badawczemu. Przykładowo inaczej będą działały te same narzędzia polityki prorodzinnej w Polsce, a inaczej w Szwecji, bo kontekst i kultura mają znaczenie. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma praw w ekonomii. Istnieje przecież prawo popytu, prawo podaży. Nie mają one jednak charakteru uniwersalnego. Są sytuacje, w których nawet prawo popytu nie działa. To jest właśnie ta ekonomia skromna, pokorna, widząca swoje ograniczenia.

Faktycznie funkcjonowałem w dwóch światach. Jestem ekonomistą, metodologiem ekonomii, zasiadałem też w Radzie Polityki Pieniężnej, gdzie trzeba było na koniec dnia podjąć decyzję, czy się popiera wniosek o podwyżkę stóp. Oczywiście posiłkowałem się danymi z zaplecza analitycznego NBP, lecz decyzję podejmowało się na własną odpowiedzialność. Mimo że ekonomia ma różne problemy, jest też dyscypliną na tyle rozwiniętą, że daje decydentom pewne wskazówki. Samo decydowanie jest w dużej mierze sztuką (art of economics), wyważeniem pewnych argumentów, „czuciem” gospodarki, widzeniem kontekstu, zmiennych kulturowych, niepewności, czarnych łabędzi. Wiele osób pytało, jak sobie radzę, z jednej strony pisząc w swoich tekstach akademickich, że ekonomia musi być nauką skromną, pokorną, niedogmatyczną, a z drugiej strony głosując za albo przeciw. Trzeba pamiętać, że regulamin Rady Polityki Pieniężnej wyklucza wstrzymanie się od głosu – to dodatkowa trudność. Na ile udało mi się wypełnić mandat członka Rady, to już pozostawiam ocenie innych.

W przypadku polityki pieniężnej prowadzonej w warunkach niepewności (pandemia, wojna) jej funkcja reakcji musi być wysoce adaptacyjna. Mówiąc bardziej po ludzku – patrzymy na bieżące dane i na bieżąco reagujemy, jak ognia unikamy tego, co nazywa się w teorii polityki pieniężnej forward guidance, czyli kategorycznego zapewniania, że coś się zrobi lub nie w określonej perspektywie czasowej.

KB: Przy czym ja wyobrażam sobie – i to dotyczy nauki i sztuki ekonomii – że ta mniej lub bardziej pokorna nauka wciąż jest w relacji z ideologią i polityką.

ŁH: Oczywiście.

KB: A w zależności od tego, jaki wektor przyjmują politycy, to wpływ tego czynnika, czy dana decyzja zwiększa nierówności społeczne, czy nie, może mieć najistotniejszą wagę w przypadku tego wpływu na ekonomistę, który podejmuje decyzję. To chyba nigdy nie jest decyzja podejmowana całkowicie w oparciu o kryteria wynikające z teorii.

ŁH: Ale mówi pan o decyzjach politycznych. Ekonomia jest nauką, która może coś podpowiedzieć, jeśli chodzi o zaprojektowanie pewnych regulacji, instytucji, oraz może wyjaśnić, jakie są koszty alternatywne różnych działań.

KB: Pan profesor wspomniał o eksperymencie w ekonomii. Rozumiem jednak, że to dotyczy obszaru mikroekonomii, raczej trudno mi sobie wyobrazić eksperyment w sferze makro.

ŁH: Na poziomie makro jakiekolwiek eksperymentowanie jest trudne, chociaż w ramach ekonomii rozwoju można mówić o pewnych eksperymentach, realizowanych poprzez wdrażanie różnych programów i śledzenie ich efektów. W polityce monetarnej eksperymentowanie jest trudne, jeśli w ogóle możliwe, choć model teoretyczny badający interakcje pomiędzy poziomem inflacji a stopą bezrobocia jest rodzajem eksperymentu myślowego. Właśnie dlatego posługujemy się modelami w makroekonomii, żeby w tych teoretycznych, modelowych światach patrzeć, jak różne decyzje mogą wpływać na inne zmienne. W takim sensie eksperymentowanie jest możliwe w makroekonomii.

Dla mnie bardzo ważne w ekonomii jest spojrzenie historyczne. Kiedy zaczęła się pandemia, w Radzie Polityki Pieniężnej zastanawialiśmy się, jak reagować, i sam osobiście miałem różne dylematy. Oprócz odwoływania się do wiedzy ekspertów NBP wróciłem też do kilku klasycznych opracowań. Przejrzałem między innymi słynną książkę Miltona Friedmana i Anny Schwartz o historii monetarnej USA, w której autorzy analizują przyczyny inflacji w latach 20. XX w. Oczywiście to, że dana polityka makroekonomiczna gdzieś wywołuje inflację, nie znaczy, że tutaj też wywoła inflację. Kontekst jest prawie wszystkim w polityce gospodarczej. Od historii nie powinniśmy uciekać.

KB: Sympatyzuje pan z wielością, współistnieniem i ścieraniem w ramach akademii różnych podejść do uprawiania nauki?

ŁH: Mówiąc językiem filozofii nauki – jestem zwolennikiem pluralizmu eksplanacyjnego czy pluralizmu wyjaśniania. Czyli wielość stanowisk i metod w danej nauce jest wartością, bo zwiększa moc wyjaśniającą. Nie ma jednej teorii, jest wiele teorii. Nie chodzi tutaj o relatywizm, są lepsze i gorsze teorie. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy w ekonomii dokonuje się postęp. W medycynie czy w fizyce łatwiej to określić. Jak ludzie dłużej żyją, wyleczalność nowotworów rośnie, to można stwierdzić istnienie postępu w medycynie. Ale w naukach społecznych postęp jest czymś innym niż w medycynie czy w fizyce. Ekonomia jednak coraz więcej wyjaśnia, stosuje coraz bardziej odpowiednie metody, coraz bliżej empirii się znajduje i w tym sensie dokonuje się postęp, choć to wymaga oczywiście szerszej dyskusji.

KB: A czy ekonomiści używają narzędzi statystycznych i obliczeniowych, którymi tak zachwycają się inne nauki społeczne, jak metaanalizy, big data i systemy uczące się, a w końcu sztuczna inteligencja?

ŁH: Tak, tego typu rozwiązania są wdrażane również w prowadzeniu polityki pieniężnej. W Europie Bank Anglii wykorzystuje modele agentowe, aby tworzyć symulacje wpływu decyzji władzy monetarnej na rynek. Analizy dużych zbiorów danych, również w czasie rzeczywistym, wykorzystuje się do pomiaru oczekiwań inflacyjnych, badania dynamiki cen itp. Nowe metody są chętnie stosowane w ekonomicznych badaniach empirycznych. Big data, data science czy sztuczna inteligencja bardzo mocno wchodzą do ekonomii i do badań empirycznych. Są banki centralne, które oprócz klasycznych pomiarów oczekiwań inflacyjnych, wykonywanych przez urzędy statystyczne, używają do swoich badań nowoczesnych, cyfrowych metod. Sprawdzają między innymi, czego ludzie szukają w sieci i jak relacjonują sytuację w mediach społecznościowych, by szukać różnych miar dla oczekiwań inflacyjnych. Takie metody stosuje między innymi Europejski Bank Centralny.

KB: Jakiej inflacji możemy oczekiwać w Polsce na koniec 2022 r. i w roku 2023?

ŁH: Podtrzymuję moje wcześniejsze oczekiwanie, że jednak dynamika cen zacznie spadać w ostatnich miesiącach tego roku. Niestety, inflacja znów wzrośnie na początku przyszłego roku, ze względu na prosty, statystyczny efekt bazy, ponieważ na początku 2022 r. wprowadzona została tarcza antyinflacyjna. Później, mam nadzieję, dynamika wzrostu cen będzie spadała, choć będzie to długotrwały proces, bo też dwucyfrowa inflacja silnie działa na naszą psychikę. Oczekiwanie wysokiej inflacji to jest często samospełniająca się przepowiednia. Jeśli spodziewam się wyższej inflacji za kilka miesięcy, to kupuję dzisiaj, a nie za kilka miesięcy, a gdy kupuję dzisiaj, to rośnie popyt i rosną ceny.

Powyższe oczywiście z jednym zastrzeżeniem, które najlepiej wyraża się słowami: to zależy. Zależy, co będzie w Ukrainie, jak będą wyglądały relacje Chiny – USA, jaka będzie zima, jak będzie z dostępnością surowców energetycznych. Pandemia się nie skończyła, wirus cały czas krąży. Liczba znaków zapytania jest bardzo duża, z potężnymi implikacjami dla dynamiki cen w gospodarce. Natomiast pocieszający jest fakt, że nawet jeśli mamy wysoką inflację i spowalniające PKB, co jest niekorzystną kombinacją, to nie powinno to doprowadzić w Polsce do silnego wzrostu bezrobocia.

 

------

 

Łukasz Hardt (ur. 4 października 1978 r. w Żyrardowie) – polski ekonomista, profesor nauk społecznych w dyscyplinie ekonomia i finanse. W pracy naukowej zajął się zagadnieniami z zakresu ekonomii kosztów transakcyjnych, ekonomii instytucji i regulacji oraz metodologii ekonomii. W 2021 r. otrzymał tytuł profesora nauk społecznych w dyscyplinie ekonomia i finanse. Zawodowo związany z Wydziałem Nauk Ekonomicznych UW, na którym objął stanowisko kierownika Katedry Ekonomii Politycznej.

Pracował również w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Laureat m.in. stypendium tygodnika „Polityka” w ramach akcji „Zostańcie z nami!”, a także stypendium Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz stypendium ministra nauki i szkolnictwa wyższego dla wybitnych młodych naukowców. Był profesorem wizytującym m.in. na wydziale ekonomii University of Cambridge oraz w London School of Economics.

W 2015 r. został członkiem Narodowej Rady Rozwoju utworzonej przez prezydenta Andrzeja Dudę. Członek Rady Polityki Pieniężnej (2016–2022). W 2021 r. został wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.