Linia, płaszczyzna… i kolor. Retrospektywa Pawła Orłowskiego w Galerii van Rij
Niektórzy mężczyźni przed pięćdziesiątką kupują sobie duże, szybkie auta, ja zdecydowałem się stworzyć sześciometrowego Aleksandra Wielkiego. Być może kryje się w tym jakaś analogia. (śmiech) Ale mówiąc poważnie, nie stanowi to z pewnością antidotum na kryzys wieku średniego, bo nie mam z tym problemu. Po prostu poczułem, że jestem gotów przeskalować swoje rzeźby i wyjść ze sztuką do ludzi. Chciałbym widzieć moje prace nie tylko w przestrzeniach im dedykowanych, takich jak muzea czy galerie, lecz przede wszystkim w domach prywatnych, parkach, na miejskich placach czy choćby w holach biurowców i urzędów. Z Pawłem Orłowskim rozmawia Katarzyna Rij.
Katarzyna Rij: Retrospektywa to chronologiczny przegląd dzieł, stanowiący podsumowanie dorobku twórczego artysty. Czy podjęta próba konfrontacji z czasem była dużym wyzwaniem?
Paweł Orłowski: Zdecydowanie tak. Taka wystawa to wyzwanie, a zarazem marzenie artysty, gdyż daje możliwość spojrzenia na własną drogę z perspektywy czasu, a to zawsze ciekawe doświadczenie. Każda praca jest jak kartka z pamiętnika mojego życia. Gdy patrzę na swoją rzeźbę, przypominam sobie emocje towarzyszące jej tworzeniu. W cyklu „Wycinanki” jest to szczególnie widoczne. Nazwy poszczególnych prac to daty. Patrząc na opatrzoną tytułem „7 września” postać człowieka ze strzałą w piersi, widz zastanawia się, cóż przydarzyło się autorowi owego 7 września, a jednocześnie szuka w pamięci, czy dla niego ta data też coś znaczy. I wtedy następuje ten magiczny moment kontaktu z odbiorcą, na którym najbardziej mi zależy. Moment, kiedy widz stara się zrozumieć mój świat. Co więcej, zostaje wciągnięty w przestrzeń moich prac. To dla mnie najważniejsze.
REKLAMA
Retrospektywa została zorganizowana w Galerii van Rij w Ćmielowie, w starej hali fabryki porcelany. Postindustrialność tego miejsca pozwoliła spojrzeć na moje prace inaczej. Szlachetność brązu kontrastuje z fabryczną przestrzenią. Widoczne spawy z innych dzieł i surowość ciętej blachy korespondują z postindustrialnym wnętrzem. Galeria na terenie starej fabryki porcelany to miejsce, jakich mało w świecie. Dawna malarnia ze świetlikami w suficie i meandrami stalowej siatki umożliwiła stworzenie wyjątkowej atmosfery. Konstruując wystawę z kuratorkami, czuliśmy ducha tego miejsca. Ustawiliśmy w niej 110 prac powstałych w ciągu 20 lat. Odwiedzający ekspozycję mogą w jednym miejscu prześledzić drogę, jaką przeszedłem, szukając własnego stylu. Zobaczą, że linia i płaszczyzna to następujące po sobie etapy mojej formalnej ścieżki. Znalezienie języka wypowiedzi jest dla artysty najtrudniejsze.
Rzeźba Pawła Orłowskiego. Fot. Galeria van Rij
KR: Czy można uznać, że po dwóch dekadach odnalazł pan to, czego szukał? Gdy Roman Opałka znalazł swoisty język dla swojej sztuki, wiedział, jak będzie wyglądał ostatni obraz…
PO: Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Ale moje zgeometryzowane rzeźby o zwięzłej, skrótowej formie stanowią wynik wielu prób. To jakby echo naszych czasów, dlatego w tym momencie to najbliższy mi sposób wypowiedzi. Wobec jej skrótowości widz musi użyć wyobraźni, aby dopełnić wyrazu dzieła sztuki. I znów uzyskuję efekt, o który mi chodzi – zaangażowanie odbiorcy.
KR: Jaki więc jest ten język wypowiedzi artystycznej i z czego on wynika?
PO: Sztuka wizualizuje czasy, w których powstaje, jest swego rodzaju odbiciem rzeczywistości. Szybkiej, skrótowej, pełnej uproszczeń, emotikonów i znaków. Wsłuchuję się w głos społeczny i próbuję odgadnąć ducha naszych czasów, aby zachować go w rzeźbach dla następnych pokoleń.
Rzeźba "Aleksander Wielki" Pawła Orłowskiego. Fot. Galeria van Rij
KR: Na wystawie widać proces zamiany linii w płaszczyznę. Co sprawiło, że pokochał pan trójkąty?
PO: W moich pracach jest ich rzeczywiście dużo, mają wiele cech i znaczeń. Poza tym, że są elementem konstrukcyjnym, mają również znaczenia symboliczne, wywodzące się ze wszystkich kultur, począwszy pod znaczeń religijnych, skończywszy na rytualnych. Są kształtem magicznym, pełnym twórczej mocy, harmonii i słońca. Zwrócony wierzchołkiem ku górze trójkąt wiąże się z ideą duchowej podróży i spośród wszystkich jego znaczeń to jest dla mnie najistotniejsze.
KR: Rzeźby wielkogabarytowe to wyzwanie artystyczne i… techniczne. Co sprawiło, że zaczął pan tworzyć w wielkiej skali?
PO: Niektórzy mężczyźni przed pięćdziesiątką kupują sobie duże, szybkie auta, ja zdecydowałem się stworzyć sześciometrowego Aleksandra Wielkiego. Być może kryje się w tym jakaś analogia. (śmiech) Ale mówiąc poważnie, nie stanowi to z pewnością antidotum na kryzys wieku średniego, bo nie mam z tym problemu. Po prostu poczułem, że jestem gotów przeskalować swoje rzeźby i wyjść ze sztuką do ludzi. Chciałbym widzieć moje prace nie tylko w przestrzeniach im dedykowanych, takich jak muzea czy galerie, lecz przede wszystkim w domach prywatnych, parkach, na miejskich placach czy choćby w holach biurowców i urzędów. Ostatnio na przykład dostałem zapytania o rzeźby golfisty na jedno z pól golfowych w Portugalii oraz gracza polo do klubu w Miami. Czekam na takie propozycje z Polski.
Rzeźba Pawła Orłowskiego. Fot. Galeria van Rij
KR: Niestety, u nas rzeźba w przestrzeni miejskiej niemal nie istnieje.
PO: W Polsce zamawiane są przeważnie pomniki nacechowane treścią historyczną. A ja jestem gotowy, aby tworzyć rzeźby przed hotelami, drapaczami chmur, na lotniskach czy na skwerach. Takie realizacje można spotkać w Nowym Jorku, Paryżu, Barcelonie, Lublanie i Berlinie. Właśnie podczas moich studiów w Niemczech po raz pierwszy zakiełkowała we mnie myśl, by tworzyć prace, które staną się częścią krajobrazu. To tam zobaczyłem potencjał dla tego typu realizacji. W PRL-u rzeźba stała na każdym osiedlu. Co prawda, były to często prace miejscowych plastyków o różnej jakości artystycznej, niemniej dawały szansę obcowania ze sztuką. Dziś o tym myśli się niewiele.
KR: A jakie rzeźby mielibyśmy spotykać w drodze do pracy czy szkoły? W pana twórczości często pojawiają się konie…
PO: Mój brat prowadzi stadninę koni fryzyjskich, dlatego ten motyw jest mi bliski. Jednak od dawna chodzi mi po głowie temat orła. W końcu mam to zapisane w nazwisku. (śmiech) Orłowski – orły. Podobnie jak Wilkoń, który kocha wilki i konie.
KR: Jaki jest pana stosunek do prac zleconych?
PO: Zawód rzeźbiarza jest bliski rzemiosłu, a rzemieślnik odpowiada na potrzeby innych. Realizacje zamówień są częścią mojej artystycznej drogi od wielu lat i nie mam z tym problemu. Przykładowo teraz rozpoczynam rozmowy o wykonaniu klasycznego portretu w klasycznym materiale: alabastrze. Portret ma mieć nowoczesną formę, więc wykorzystam najnowsze technologie związane z modelowaniem 3D. Mnie samego ciekawi efekt. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, rzeźba powinna być gotowa w pierwszym kwartale 2021 r.
Rzeźba Pawła Orłowskiego. Fot. Galeria van Rij
KR: Co jest pana inspiracją?
PO: Kiedy zamykam oczy, pojawiają się obrazy, często wyobrażenia gotowych rzeźb, które „przyklejają” się do mnie i nie dają mi spokoju, dopóki nie zostaną zrealizowane. Te wizje są wynikiem wszystkiego, co na mnie oddziałuje: świata zewnętrznego, wspomnień, marzeń, obserwacji – po prostu życia.
KR: Jak długo trwa proces tworzenia? Weźmy choćby rzeźbę Aleksandra Wielkiego.
PO: Planuję stworzyć trzy egzemplarze jeźdźca na koniu, każdy z oznaczeniem: 1/3, 2/3, 3/3. Pierwszy już trafił do prywatnego kolekcjonera, teraz pracuję nad drugim. A jak długo trwa proces tworzenia rzeźby? Kiedy w mojej głowie pojawią się obrazy, zatrzymuję je na rysunkach, szkicach, czasem w modelach i… odkładam na półkę. Rzeźbienie przebiega w trzech etapach: tworzenia koncepcji, modelowania i realizacji. Nierzadko od pomysłu do powstania rzeźby mija kilka lat.
KR: Cecha charakterystyczna pana prac to stosowanie koloru, który w rzeźbie zazwyczaj nie występuje. Dlaczego chcesz oddziaływać plamą barwną?
PO: Płaszczyzna w moich rzeźbach jest ostra, co daje wrażenie mocy, potęgowane przez kontrasty kolorystyczne czystych barw. Kolor dopełnia wyraz artystyczny. To energia, dodatkowy bodziec, którym oddziałuję na widza. Chcę przykuć jego uwagę, wyrwać z gąszczu innych bodźców. Ale jestem otwarty na zmiany koloru, jeśli kolekcjoner woli moje dzieło w odmiennych barwach. Doceniam jego odbiór, dając mu prawo twórczego wkładu w ostateczny kształt pracy. To zaproszenie do współtworzenia i dowód zaufania.
KR: Wspomniał pan o kolekcjonerze, zatem skorzystam z okazji i zapytam o rynek sztuki w Polsce widziany okiem artysty.
PO: Nasz rodzimy rynek sztuki dopiero się tworzy. Momentem przełomowym dla artysty jest znalezienie reprezentujących go galerii czy marszanda. Kiedy artysta zostanie zauważony jako twórca, któremu warto poświęcić cenny czas: organizować wystawy jego prac, wydawać katalogi, prezentować jego prace na targach, wtedy już można powiedzieć, że osiągnął pierwszy sukces. Zyskał bowiem uznanie specjalistów, historyków sztuki, kuratorów, którzy zajmą się jego promocją, podczas gdy on będzie mógł się skupić na tworzeniu. Taka sytuacja gwarantuje artystyczny rozwój. Działanie w pojedynkę nie ma najmniejszego sensu.
Paweł Orłowski i Katarzyna Rij. Fot. Galeria van Rij
Paweł Orłowski (ur. 1975 r. w Rzeszowie) – artysta rzeźbiarz. Studiował na Wydziale Rzeźby Akade-mii Sztuk Pięknych w Krakowie, w pracowni prof. Józefa Sękowskiego, oraz na Universität der Künste w Berlinie, w pracowni prof. Karlheinza Biederbicka. Obecnie prowadzi pracownię rzeźby na Wydziale Form Przemysłowych ASP w Krakowie. Laureat nagród i wyróżnień polskich i międzynarodowych przeglądów sztuki. Brał udział w ponad 50 projektach artystycznych, wystawach i sympozjach, wielokrotnie w Polsce, w Europie i na świecie (m.in. w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie). Do kwietnia 2021 r. w Galerii van Rij trwa pierwsza i największa wystawa retrospektywna jego prac.