Krystyna Zachwatowicz: wybór drogi życiowej powinien się opierać na talencie i skłonnościach
4 listopada br. w Sali Obrad Urzędu Miasta Krakowa odbyło się uroczyste przyznanie tytułów „Promotor Polski” z Małopolski. Promotorką Polski w 2024 r. została prof. Krystyna Zachwatowicz, historyk sztuki i scenograf. Laudację wygłosiła Magdalena Sroka, menedżerka kultury. Zapraszamy do lektury wywiadu z laureatką oraz laudacji. Z Krystyną Zachwatowicz Wajdą rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Wielu młodych ludzi zastanawia się, czy podążać drogą artystyczną. Co by im pani doradziła?
Krystyna Zachwatowicz: Zawsze warto pójść w stronę, która autentycznie nas pociąga. Wybór drogi życiowej powinien być wyrazem własnych, indywidualnych pragnień i oceny swojego talentu, swoich możliwości. W moim przypadku przekonanie o znaczeniu tego, co się robi, wyniosłam z domu. Zawsze mi wpajano, że najważniejszym celem człowieka jest być pożytecznym dla innych, a wybór zajęcia powinien opierać się na talencie i skłonnościach. Oczywiście to się może zmieniać z biegiem lat. Przecież nie każdy rodzi się z gotowym talentem, a niekiedy okoliczności życiowe sprawiają, że kierunek naszej drogi ulega zmianie.
Krystyna Zachwatowicz. Fot. KAKA.media
Sama miałam w życiu wiele różnych epizodów i próbowałam rozmaitych rzeczy. Na przykład przez pewien czas byłam związana z klubem wysokogórskim – być może, gdyby nie poważna kontuzja kolana, byłabym dziś emerytowaną alpinistką. Podobnie było z narciarstwem – kontuzje wykluczyły mnie z rywalizacji i ostatecznie nie pojechałam na mistrzostwa świata. W ten sposób moje życie zawodowe przeszło na tory historii sztuki, co stało się moim głównym zajęciem.
Ważne jest, by mieć w życiu pewną zasadę: dążyć do bycia użytecznym, a jednocześnie unikać zamykania się w myśleniu wyłącznie o sobie. To, moim zdaniem, jest kluczowe.
KB: Sztuka bywa postrzegana jako coś głęboko indywidualistycznego, ale pani kariera to połączenie genów sztuki i pracy zespołowej – przejście od grafiki do teatru, współtworzenie największych projektów z mistrzem Andrzejem Wajdą. Czy to właśnie te doświadczenia uważa pani za najważniejsze?
KZ: Tak, to były lata pełne twórczej współpracy. Nie jest mi łatwo o tym mówić teraz, gdy jestem sama, bo to nie jest proste życie – zostać nagle bez tej bliskiej osoby. Ale mogę powiedzieć jedno: w życiu zawodowym, tak jak w osobistym, są związki, które stają się fundamentem nie tylko dla jednostki, lecz także dla wspólnego dorobku. Gdy dwie osoby potrafią być zgodne we wszystkim, w pracy i życiu, naprawdę mogą dokonać wielkich rzeczy.
KB: Wywodzi się pani z rodziny architektów, sama poszła w kierunku scenografii, choć – jak pani wspomniała – życie nieraz wymuszało różne wybory. A jednak w państwa dorobku pojawiają się projekty, które balansują na granicy architektury i sztuki, mam na myśli Muzeum Manggha, Pawilon Czapskiego, Pawilon Wyspiańskiego. Czy odczuwała pani wtedy, że kontynuuje pewne rodzinne dziedzictwo?
KZ: Pochodzę z domu całkowicie „architektonicznego”, jeśli mogę tak powiedzieć. Ojciec i mama byli architektami, a ja sama chciałam iść w ich ślady. Niestety, trafiłam na czasy stalinowskie, na pewno najtrudniejszy okres mojego życia, kiedy mama po prostu mi odmówiła. Powiedziała wtedy, że nie da się projektować sensownie, z duszą, bo wszystko ma służyć narzuconym, absurdalnym celom. Zamiast architektury wybrałam sztukę. W naszym domu panowała atmosfera kompletnej bezinteresowności. I to było może nawet ważniejsze niż konkretne zawodowe wybory. Proszę sobie wyobrazić, że u nas nigdy nie mówiło się o znajomościach, zarabianiu czy pieniądzach. Te tematy były zupełnie nieobecne, a życie rodziny wypełniały praca, pasja, idea. Takie wychowanie – gdy rodzice usiłują odsunąć dzieci od spraw materialnych – buduje człowieka zupełnie inaczej.
Dziś często słyszy się o mobbingu, o molestowaniu; myślę, że wystarczy po prostu szanować ludzi, traktować ich z przyzwoitością. Przez wszystkie lata pracy nigdy nie spotkałam się z przykrościami – ekipa w teatrze czy w filmie zawsze była najważniejszą grupą, od której zależy ostateczny wynik. Nasza praca to nie samotne malowanie obrazu w pracowni. Tu każdy zależy od ogromnej grupy współpracowników – i to jest kluczowe. Atmosfera pracy jest fundamentem tego, co wspólnie się tworzy.
KB: Artyści, nawet pracujący w zespołach, są z natury osobowościami indywidualistycznymi, ujawniają swoje ego, bo bez tego trudno tworzyć.
KZ: Jeśli ktoś decyduje się na zawód aktora, naturalne jest, że musi mieć silną osobowość. Przez krótki czas sama byłam aktorką – w Piwnicy pod Baranami – i to doświadczenie, jak sądzę, pomogło mi potem w pracy z aktorami, którzy wiedzieli, że jestem trochę po ich stronie. Rozumiałam ich wyzwania, związane z publicznym odsłanianiem siebie, a to przecież nie jest łatwe – stanąć przed tłumem i pokazać się w pełni. Inaczej wygląda to w przypadku artysty, który tworzy w samotności, malując, komponując, pisząc. Ale teatr i film wymagają współpracy, pełnego zaangażowania całego zespołu. Dlatego tak istotne jest wzajemne zrozumienie i szacunek, bez tego nie ma prawdziwej sztuki.
KB: Pani aktywność społeczna jest od lat znana i ceniona. Nigdy nie unikała pani wypowiadania swojego zdania ani organizowania grup poparcia dla ważnych idei. Co panią do tego skłaniało?
KZ: To również wyniosłam z domu. Ojciec i mama traktowali swoją pracę bardziej jak powołanie niż sposób zarabiania pieniędzy czy „załatwiania” spraw. Nigdy nie widziałam ich zajmujących się czymś dla własnej korzyści. To wychowanie sprawiło, że angażowanie się w różne działania społeczne wydawało mi się czymś naturalnym. Już podczas okupacji, jako trzynastolatka, za zgodą rodziców wstąpiłam do harcerstwa konspiracyjnego. Takie zaangażowanie po prostu było częścią mojego życia.
KB: Urodziła się pani w Warszawie, walczyła o Warszawę i Polskę, a teraz spotykamy się w Krakowie, podczas uroczystości nadania tytułu Promotora Polski. Więc zapytam: Warszawa czy Kraków?
KZ: I Warszawa, i Kraków. Kiedy kilka lat temu oglądałam w telewizji relacje z protestów w obronie konstytucji, głównie z Warszawy, wzruszył mnie transparent niesiony przez krakowian: „Warszawo, nigdy nie będziesz szła sama. Twój Kraków”. Jako warszawianka zawsze czułam, że w Krakowie pobrzmiewała nuta dystansu, może zazdrości wobec stolicy. A ten jeden transparent utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem u siebie – i tu, i tam.
O Krystynie Zachwatowicz. Jej życie i twórczość odcisnęły trwały ślad na naszej wspólnej tożsamości
Magdalena Sroka, menedżerka kultury
Dzisiaj przypadł mi niezwykły zaszczyt – wygłoszenia laudacji na cześć osoby, która jest wyjątkowa. Nie tylko osobiście mi bliska, ale przede wszystkim o nieocenionym znaczeniu dla polskiej kultury. To osoba, której życie i twórczość odcisnęły trwały ślad na naszej wspólnej tożsamości.
Krystyna Zachwatowicz urodziła się w Warszawie w 1930 r., jako córka wybitnych architektów, Marii i Jana Zachwatowiczów. Jej młodość, podobnie jak życie wielu z jej pokolenia, naznaczyła wojna. Działała w Szarych Szeregach i brała udział w Powstaniu Warszawskim, a po wojnie poświęciła się nauce – najpierw historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, a potem na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie w 1954 r. uzyskała dyplom. Niedługo później, w 1958 r., ukończyła Wydział Scenografii na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie kształciła się pod okiem mistrza Karola Frycza.
Kraków stał się jej domem. Wybrała to miasto świadomie, z przekonaniem, choć do dziś nie jestem pewna, czy my, mieszkańcy Krakowa, na to w pełni zasłużyliśmy. Ta decyzja była jednak bez wątpienia jednym z najlepszych darów, jakie mogły spotkać nasze miasto.
Warto przypomnieć, że w młodości Krystyna była również zawodniczką narciarskiej kadry narodowej – w latach 1950–1954 należała do sekcji narciarskiej AZS Zakopane. Sama wspominała, że narciarstwo było jej prawdziwym powołaniem, a marzyła o zostaniu instruktorką. Niestety, złamanie nogi przerwało karierę sportową, co w końcu skłoniło ją do zwrócenia się ku sztuce. Początkowo studiowała grafikę, ale samotniczy charakter tej pracy nie był zgodny z jej osobowością – otwartością, energią i potrzebą kontaktu z ludźmi. Dopiero teatr, ten efemeryczny świat powstający na styku sceny i widowni, dał jej pełnię satysfakcji. I to teatr – sztuka zbiorowa, wymagająca współpracy, dialogu, wzajemnego zaufania – stał się jej życiową pasją.
Od rozpoczęcia pracy zawodowej w 1958 r. Krystyna Zachwatowicz zrealizowała około 150 scenografii – dla teatru, opery i filmu. Przez niemal trzy dekady, od 1970 do 1998 r., związana była ze Starym Teatrem w Krakowie, który stał się jej artystycznym domem. Pracowała z najwybitniejszymi polskimi reżyserami: Konradem Swinarskim, Jerzym Jarockim, Krystyną Skuszanką, Jerzym Krasowskim, a także z argentyńskim twórcą Jorge Lavellim. Jednak to właśnie Stary Teatr w Krakowie, gdzie realizowała swoje wizje scenograficzne, był dla niej miejscem najważniejszym. Studia u Karola Frycza oraz jej niezwykła wrażliwość na ludzi i świat dały jej holistyczne spojrzenie na sztukę. Każdy element jej scenografii pracował na jedność interpretacji, tworząc artystyczną całość, która wnikała głęboko w tekst i intencje reżysera.
Jej wizja nigdy nie była jedynie podporządkowaniem się reżyserowi. Krystyna Zachwatowicz potrafiła dopełnić interpretację, otworzyć wyobraźnię widzów i dodać własny głos do dzieła. Była, i jest, artystką totalną. Jej kostiumy były nie tylko częścią postaci, ale niosły za sobą emocje, historyczną prawdę i wzmacniały odbiór sztuki na wszystkich poziomach – od koloru, przez fakturę, po formę.
Jako aktorka zadebiutowała w 1956 r. w teatrze Tadeusza Kantora Cricot 2, a w latach 1957–1972 występowała w legendarnym kabarecie Piwnica pod Baranami. Zagrała również w filmach Andrzeja Wajdy, takich jak „Człowiek z marmuru”, „Panny z Wilka” czy „Pan Tadeusz”.
Nie sposób mówić o Krystynie Zachwatowicz, nie wspominając o jej współpracy i wspólnym życiu z Andrzejem Wajdą. To twórczy związek, pełen wzajemnych inspiracji i zaufania, który przyniósł polskiemu teatrowi i kinematografii jedne z najwspanialszych dzieł. Razem współtworzyli inscenizacje takich spektakli, jak „Biesy”, „Nastazja Filipowna”, „Zbrodnia i kara”, „Wesele” czy „Noc listopadowa”. Jej kostiumy do filmów Andrzeja Wajdy, m.in. do „Smugi cienia”, „Biesów” i „Zemsty”, do dziś zachwycają swoją głębią i wizualną narracją.
Nie sposób też pominąć jej zasług na rzecz edukacji artystycznej. W 2005 r. Krystyna Zachwatowicz otrzymała tytuł profesora sztuk pięknych, a w 2006 r. z jej inicjatywy na krakowskiej ASP powstał kierunek scenografia. Jej wkład w uznanie scenografii za pełnoprawną dziedzinę sztuki jest bezprecedensowy, a działalność jako pedagoga ukształtowała kolejne pokolenia artystów.
Krystyna Zachwatowicz, wspólnie z Andrzejem Wajdą, była fundatorką Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie. Od lat pełniła funkcję sekretarza Fundacji Kyoto – Kraków, a po śmierci męża została jej prezesem. Jej działalność w tej roli obejmuje nie tylko przyznawanie stypendiów dla młodych artystów, ale także Nagrody im. Andrzeja Wajdy, której laureatami zostali m.in. Jerzy Owsiak, Janina Ochojska i Adam Wajrak.
Krystyna Zachwatowicz była wielokrotnie odznaczana: londyńskim Krzyżem Armii Krajowej za udział w Powstaniu Warszawskim, Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, japońskim Orderem Wschodzącego Słońca, a w 2020 r. – medalem „Za mądrość obywatelską”, przyznanym przez miasto Kraków.
Jej życzliwość, mądrość i bezinteresowność są legendarne. Dla przyjaciół, współpracowników i dla całych społeczności Krystyna Zachwatowicz jest najczulszym i najhojniejszym człowiekiem, jakiego znam. I zawsze będę wdzięczna za jej bezinteresowną postawę, jej nieustające zaangażowanie w rozwój kultury i w wolność, którą tak żarliwie wspierała.
Dziś Fundacja Polskiego Godła Promocyjnego ma zaszczyt przyznać tytuł Promotora Polski Pani prof. Krystynie Zachwatowicz-Wajdzie, w uznaniu dla jej nieocenionych zasług dla rozwoju i promocji polskiej kultury.