Kobietom potrzebne jest dobrze zorganizowane państwo
Z prof. Elżbietą Mączyńską rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Czy ojcowie ekonomii rozróżniali kobiety i mężczyzn z punktu widzenia zdolności prowadzenia działalności gospodarczej? Czy przyznawali kobietom w przedsiębiorstwie szczególne pozycje?
Elżbieta Mączyńska: Adam Smith jest uznawany za ojca ekonomii i twórcę klasycznego liberalizmu. W swoich najważniejszych dziełach, „Teoria uczuć moralnych” i „Bogactwo narodów”, nie zajmował się jednak różnicami płci w kontekście ekonomii, choć w tej pierwszej książce poruszał kwestie życia w rodzinie i wychowywania dzieci oraz opieki nad starszymi. Jednak analizując bieg historii, można zauważyć, że kobiety zaczęły przedzierać się do gospodarki dopiero po tym, jak otrzymały prawo studiowania na uniwersytetach. Nawiasem mówiąc, Polska była jednym z pionierów tych przemian. Pierwsze trzy studentki – warszawianki – pojawiły się na Uniwersytecie Jagiellońskim pod koniec XIX w., co było efektem ponad 30-letniej walki o prawa kobiet do nauki, zdobycia zawodu i niezależności materialnej. Edukacja to warunek rozwoju kwalifikacji i, co za tym idzie, możliwości podjęcia pracy zawodowej. Jednak wciąż nader często pomimo upływu tylu lat obserwujemy dyskryminację kobiet w biznesie i gospodarce. Nie chodzi tu oczywiście o równość wobec prawa, bo takowe gwarantuje konstytucja, ale o równość rzeczywistą. Aby kobiety mogły ze swoich praw korzystać, musi być spełniony szereg warunków, w tym m.in. z zakresu infrastruktury rodzinnej. Z przyczyn biologicznych kobieta ma więcej ograniczeń w podejmowaniu pracy, ze względu na macierzyństwo i opiekę we wczesnym okresie rozwoju dziecka. Kobieta potrzebuje wtedy wsparcia najbliższych członków rodziny, sieci żłobków i przedszkoli, które byłyby blisko domu, świadczyły fachową opiekę po przystępnej cenie. Ważna jest też infrastruktura medyczna – i to nie tylko w deklaracjach i na sztandarach polityków. Tymczasem, parafrazując Wyspiańskiego, rzeczywistość skrzeczy. Za czasów „słusznie minionego ustroju” w szkołach angażowano lekarzy i pielęgniarki, były gabinety dentystyczne i lekarskie, a zdrowie dzieci było priorytetem państwa. Regularnie kontrolowano stan higieny, organizowano akcje profilaktyki zdrowotnej, np. fluoryzację zębów czy badania rentgenowskie. To się opłacało także ekonomicznie. Wiadomo bowiem, że profilaktyka zawsze kosztuje mniej niż leczenie. Dzisiaj szkoła nie ma takich obowiązków, kwestie profilaktyki zdrowotnej dzieci musieli przejąć na siebie rodzice – z różnym skutkiem. Z powodu coraz liczniejszych zadań z zakresu opieki nad dziećmi i rodziną kobiety częściej rezygnują z podjęcia kariery zawodowej, poświęcając ten etap życia na sprawy domowo-rodzinne.
KB: Czy parytety płci generalnie skłonią kobiety do stawiania sobie najambitniejszych celów zawodowych?
EM: Nie wystarczą szczytne hasła, a nawet regulacje prawne dotyczące parytetów. Kobietom i ich rodzinom potrzebna jest przede wszystkim odpowiednio rozwinięta infrastruktura prorodzinna (dobrze funkcjonujące żłobki, przedszkola, szkoły, placówki ochrony zdrowia, świetlice itp.). Istotne są zarazem przyjmowane przez kobiety priorytety, modele życia itp. Kiedy w Norwegii wprowadzono regulację dotyczącą udziału minimum 40 proc. kobiet w radach nadzorczych, pojawiło się określenie „złote spódniczki”. Tak nazywano panie, które zdecydowały się w owych radach pracować. Niewiele kobiet chciało skorzystać z tej sytuacji, nawet jeśli spełniały wymagania kwalifikacyjne, m.in. ze względu na obowiązki rodzinne i osobiste predyspozycje czy preferencje. W efekcie kandydatek było zbyt mało, nieliczne, które się zdecydowały, często zasiadały w kilku radach jednocześnie. Dzięki temu mogły być spełniane wymogi narzuconego parytetu. Ta sytuacja pokazuje, jak złożonym problemem jest kwestia parytetów, jak różne mogą być ich następstwa, jak różne są upodobania i pragnienia kobiet. Jedne chcą się realizować zawodowo, inne politycznie, jeszcze inne chcą się poświęcić rodzinie.
Według najnowszych badań w USA aż 40 proc. kobiet jest głównym żywicielem rodziny, co oznacza, że albo jako jedyne utrzymują najbliższych, albo zarabiają więcej od mężczyzn. Badania wykazują również, że wskaźnik ten przekroczy niebawem 50 proc., czyli co druga kobieta będzie odpowiedzialna za byt finansowy rodziny. Podobne tendencje zauważalne są także w innych krajach, również w Polsce. Zagadnienie wymaga pogłębionych analiz i refleksji. Kobieta bowiem ma do spełnienia funkcje rodzinne nierozerwalnie z nią związane, jak rodzenie dzieci czy karmienie piersią. Nie można tu sprzeczać się z naturą. To ekonomiczno-finansowe odwrócenie proporcji pomiędzy kobietami i mężczyznami wymaga dostosowań w polityce społeczno-gospodarczej, umożliwiających kobietom godzenie funkcji rodzinnych i zawodowych. To prawda, że kobiety lepiej sobie radzą z życiem codziennym, bo – przynajmniej w Polsce – od zawsze były przyzwyczajane do wypełniania wielorakich obowiązków i rozwiązywania różnorodnych trudnych problemów. Kiedy mężczyźni szli na wojnę, kobiety były odpowiedzialne za rodzinę. Sprzyjało to ukształtowaniu się niejako genetycznej odporności na przeciwności losu. Symptomatyczne jest na przykład to, że choć w Polsce większość bezrobotnych to kobiety, w statystykach samobójstw dominują mężczyźni. Problem jest złożony, co potwierdzają badania naukowe, m.in. prowadzone przez prof. Marię Jarosz.
KB: Jaką zatem metodę powinniśmy przyjąć w dyskusji na temat obecności kobiety w gospodarce?
EM: Do tematu kobiet w gospodarce należy podchodzić holistycznie. Gospodarka powinna traktować urodzenie dziecka jako inwestycję. Dla rodziny zaś to potrzeba społeczna i jedno z najdonioślejszych wydarzeń. Michael Sandel, okrzyknięty przez media w USA profesorem tzw. ruchu oburzonych, w swoim bestsellerze pt. „Czego nie można kupić za pieniądze” zwraca uwagę na proste sprawy, jak potrzebę bliskości, czułości, bycia razem. O tym zapominamy, goniąc zaślepieni nakazem „mieć”, a nie „być”. Trzeba zatem zastanowić się, czy każda aktywność kobiet jest pożądana (przede wszystkim przez nie same) i efektywna społecznie, nie tylko ze względu na czynnik ekonomiczny, ale też na skutki rodzinne. Kobiety, choć obecnie lepiej wykształcone od mężczyzn, nie zawsze chcą podjąć pracę zawodową lub w niej pozostać. Dzieje się tak ze względu na wymogi macierzyństwa. Choć mają coraz większy potencjał kwalifikacji, to nierzadko nie mogą z niego w pełni korzystać, jeśli brakuje odpowiedniej infrastruktury prorodzinnej. Na szczęście czynnikiem sprzyjającym kobietom, umożliwiającym łatwiejsze godzenie obowiązków zawodowych z życiem rodzinnym, są technologie informacyjne. Umożliwiają one elastyczność pracy, ułatwiają komunikację, pozwalają na wykonywanie obowiązków zawodowych w domu itp.
KB: Czy szwedzki model opieki socjalnej jest godny naśladowania?
EM: Szwecja, dziś bogata, w relatywnie nieodległej przeszłości była biednym krajem. W swojej polityce społecznej i socjalnej kierowała się przede wszystkim etyką (co jest nierozerwalnie związane z kulturowymi wzorcami, mentalnością i tradycją Szwedów), pragmatyzmem i efektywnością ekonomiczną. Niezwykle ważne jest przy tym racjonalne łączenie polityki socjalnej z polityką prorodzinną. Źle adresowana pomoc może być bowiem szkodliwa. Taka sytuacja była obserwowana w Polsce na przykład na terenach popegeerowskich, gdzie bezrobotni otrzymywali jedynie zasiłki pieniężne, a poza tym pozostawieni byli sami sobie. Zabrakło programów, dzięki którym można byłoby wdrożyć kursy zawodowe dla dorosłych lub dofinansować wyżywienie dzieci czy zajęcia pozaszkolne. Bezpośrednia pomoc pieniężna może nie przynieść pożądanych efektów, jeśli jest źle adresowana. Nie zawsze bowiem zasiłki pieniężne są wydatkowane zgodnie z ich przeznaczeniem. W rodzinach patologicznych pomoc może być wręcz marnotrawiona. Doświadczenia skandynawskie wskazują na priorytet pomocy celowej, starannie adresowanej. Inna sprawa to odpowiednio zorganizowana edukacja. W wielu szkołach skandynawskich nie zadaje się dzieciom lekcji do domu. Cały proces edukacji odbywa się w szkole, która uczy, bawi i pomaga słabszym uczniom nadrobić braki. Dziecko wychodzi ze szkoły do domu bez tornistra, bo wszystkie niezbędne książki i przybory ma w szkolnej szafce. Całe wyposażenie dziecka zapewnia szkoła, a rodzicom pozostaje uzupełnić jedynie drobiazgi. W Polsce mamy absurd corocznej zmiany podręczników, co skutkuje astronomicznymi wydatkami, szczególnie dotkliwymi dla ubogich rodzin. Polska szkoła przekazuje jedynie wiedzę, brakuje pomocy dla dzieci mających problemy z nauką. Rozwiązanie i tego problemu zrzuca się na rodziców. W dodatku szkoły nie wykorzystują w dostatecznym stopniu dobrodziejstw Internetu.
Niedawno zadano Norwegom pytanie, czy chcą obniżenia podatków, jeśli wiązałoby się to ze zmniejszeniem zakresu świadczeń finansowanych przez państwo – wybrali wysokie podatki i opiekę socjalną oraz edukację na dotychczasowym, wysokim poziomie. Inna sprawa, że w Norwegii co roku każda gmina i miasto pokazuje obywatelom, jak wygląda rozliczenie lokalnego budżetu, jaki budżet jest planowany, jak wydatkowane są publiczne pieniądze. Obywatel ma prawo zapytać o każdy wydatek i musi uzyskać odpowiedź. Może też zgłosić swoją własną propozycję dotyczącą zadań wymagających sfinansowana ze wspólnych pieniędzy. Obowiązuje zatem zasada pełnej transparentności i przejrzystości. Na tym właśnie polega państwo obywatelskie, zdolne do dialogu ze społeczeństwem.
Przed nami dużo pracy. Chodzi o to, aby poprawiać nasze państwo stopniowo, na miarę naszych możliwości, mając na uwadze cel nadrzędny, który chcemy osiągnąć. To właśnie nazywam podejściem holistycznym do naprawy państwa.
KB: Z dotychczasowych tez wynika, że najbardziej sprawie równouprawnienia kobiet przysłużyłyby się prawidłowo funkcjonujące państwo i dobrze zorganizowane społeczeństwo.
EM: To prawda. Dobrze zorganizowane państwo jest bardzo potrzebne kobietom. Populistyczne nawoływania do obniżania podatków prowadzą do konieczności zmniejszania obowiązków państwa wobec obywateli. Nie ma przy tym w ekonomii dowodu na to, że niskie podatki warunkują wzrost i rozwój społeczno-gospodarczy. Gdyby tak było, to kraje skandynawskie, wyróżniające się wysokimi podatkami, byłyby w ogonie rankingu krajów pod względem poziomu rozwoju – a jest przeciwnie. Zatem trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, jak duża powinna być strefa publiczna finansowana ze wspólnego budżetu. Jeżeli oczekujemy, aby państwo troszczyło się o nas, musimy dawać na to pieniądze. Oczywiście odpowiedni poziom podatków, dostosowany do potrzeb publicznych, nie jest warunkiem wystarczającym dla dobrej organizacji państwa, ale jest to z pewnością warunek konieczny. Szczególnie ważna jest racjonalizacja wydatków publicznych. Przeciwdziała to bezrobociu i wykluczeniu społecznemu. Na przykład w USA obecnie jest ok. 50 mln ludzi nieobjętych systemem opieki zdrowotnej, a w tej grupie są nie tylko imigranci, ale też rodowici Amerykanie. Nie świadczy to dobrze o systemie. Dlatego też racjonalizacji funkcjonowania systemu społeczno-gospodarczego nie sprzyja ani zasada państwa minimum, ani państwa maksimum. Celem powinno być optymalne państwo, czyli takie, w którym administracja jest sprawna, niezbiurokratyzowana, obywatele nie czują zagrożeń i nie są skazani na niegodne życie. To państwo, któremu udaje się przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu obywateli.
Aby tak było, państwo nie może być sprowadzone jedynie do roli „stróża nocnego”, musi być aktywne, realizować wymagane funkcje dotyczące sfery publicznej, w tym związane z edukacją, ochroną zdrowia, należytym egzekwowaniem prawa, obronnością itp. Ograniczanie podatków do minimum (jak to się niekiedy określa w debatach – „zagłodzenie bestii”) uniemożliwiałoby optymalizowanie funkcjonowania państwa. A jego prawidłowe działanie jest warunkiem sine qua non dobrostanu kraju i jego obywateli. Jest też niezbędnym czynnikiem wzrostu zawodowej aktywizacji kobiet i godzenia jej z harmonijnym życiem rodzinnym.