Jakość, innowacyjność i kreowanie marek flagowych szansą polskiej przedsiębiorczości

O warunkach dla rozwoju przedsiębiorczości, realizowaniu wielkich projektów, współpracy publiczno-prywatnej i potencjale politycznym Kongresu Kobiet z Henryką Bochniarz rozmawia Kamil Broszko.

 

Kamil Broszko: Czy biznes w Polsce prowadzi się coraz łatwiej?

Henryka Bochniarz: Z jednej strony łatwiej. Na początku transformacji był kłopot z dostępem do źródeł finansowania. Teraz możliwości są większe. Dotyczy to szczególnie funduszy unijnych oraz pozyskania inwestorów do startupów. Wystarczy wspomnieć chociażby o programach kojarzenia inwestorów z przedsiębiorcami, którzy mają pomysł, ale brakuje im kapitału, np. Lewiatan Business Angels. Dziś nie ma problemu ze znalezieniem finansowania dla dobrych projektów. Z drugiej strony rynek na pewno jest znacznie trudniejszy, niż był na początku lat 90., kiedy niemal wszystko można było sprzedać. Obecnie silna konkurencja wymaga nieustannej czujności, poszukiwania nisz i strategicznego planowania. Trzeba też być zawsze gotowym na porażkę, bo działalność gospodarcza z natury związana jest z ryzykiem. Błędy w zarządzaniu, nietrafiony produkt czy konkurencja, która nie wpuści na rynek debiutanta – to wszystko sprawia, że co druga nowa firma zamyka działalność w ciągu trzech pierwszych lat istnienia. W Polsce wciąż powszechne jest myślenie, że wszystko musi się udać, a porażka to niemal koniec świata. Podczas gdy na Zachodzie niepowodzenie traktuje się jako okazję do tego, by zacząć od początku, tylko mądrzej. Tak należy podchodzić do biznesu i coraz więcej jego młodych adeptów to rozumie – wśród ogółu przedsiębiorców aż 34 proc. stanowią osoby poniżej 30 roku życia. Wielu z nich nie udaje się przetrwać na rynku, ale próbują ponownie. Jednak sam młodzieńczy entuzjazm nie wystarczy, potrzebne są jeszcze przepisy, które nawet jeśli nie będą pomagały, to chociaż przestaną krępować rozwój przedsiębiorczości gęstą siecią regulacji prawnych. Sytuację najlepiej obrazuje „Czarna Lista Barier” – zestawienie punktujące przeszkody dla działalności gospodarczej, które od 10 lat publikuje PKPP Lewiatan. W ostatnim wydaniu wskazaliśmy na istnienie 386 barier i co roku jest ich więcej. Pamiętam, kiedy rejestrowałam pierwszą firmę (w urzędzie przy ul. Wiejskiej), cała procedura trwała 25 minut. W kolejnych latach machina urzędnicza wykazywała się coraz większą kreatywnością. Na to nałożyły się również rozwiązania przyjęte ze względu na funkcjonowanie w Unii Europejskiej, której dyrektywy nasi urzędnicy obwarowują coraz to nowymi, dodatkowymi przepisami. W Polsce formalne warunki prowadzenia biznesu nie sprzyjają ludziom przedsiębiorczym. Dowodzą tego światowe rankingi wolności gospodarczej, które sytuują nas w połowie albo wręcz na końcu stawki. Duże firmy są w stanie sobie poradzić, mają całe zespoły ekspertów podatkowych, prawnych. W małej firmie właściciel zajmuje się jednocześnie marketingiem, finansami, zarządza zasobami ludzkimi, pozyskuje klientów. Dla mikroprzedsiębiorcy przeprawa przez meandry przepisów jest wielkim wyzwaniem. Pamiętam badania porównujące, ile czasu polski przedsiębiorca traci na relacje z administracją – w porównaniu z przedsiębiorcą czeskim aż 60 proc. więcej. Według badań Deloitte koszty administracyjne prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce to ok. 70 mld zł, czyli tyle, ile wynosi koszt wybudowania 44 Stadionów Narodowych! Powyższe czynniki znacząco ograniczają możliwości rozwoju firm już istniejących i zniechęcają aspirujących do biznesu. Często rozmawiam z ludźmi, którzy zaczynali tak jak ja, na początku transformacji, i dochodzą do momentu sukcesji. Ich dzieci najczęściej nie chcą zajmować się biznesem, kiedy widzą, jak rodzice pracują po kilkanaście godzin dziennie i są w nieustającym stresie. Na dodatek nie cieszą się szacunkiem w społeczeństwie. Ciągle pokutuje przekonanie, że przedsiębiorcy „kręcą”, są na bakier z prawem, źle traktują pracowników. Wprawdzie według badań przedsiębiorcy są szanowani bardziej niż politycy, ale tu poprzeczka nie jest wysoko ustawiona. Szefowie dużych firm cieszą się stosunkowo wysokim prestiżem. Im mniejsza firma, tym prestiż niższy. Reasumując – jest cały zespół czynników, które powodują, że dziś jest trudniej niż 20 lat temu. A powinno być łatwiej. Ciągle szukamy nowych czynników wzrostu. Pewne warunki prowadzenia biznesu nie są w pełni zależne od polityki krajowej, takie jak globalna ekonomia czy dyrektywy i polityka Unii Europejskiej. Ale na inne ustawodawca i rząd mają wielki wpływ. Należą do nich deregulacja, cała sfera dotycząca relacji środowisk gospodarczych z administracją (zarówno lokalną, jak i centralną). Jeżeli chcemy, żeby nasza gospodarka jednak zaczęła się rozwijać szybciej, to powinniśmy się skupić na wdrażaniu rozwiązań, które zachęcą ludzi do przedsiębiorczości, inwestowania i rozwijania firm.

KB: Ale te warunki nie są tworzone… Dlaczego politycy nie chcą wysłuchać przedsiębiorców – w końcu to też część społeczeństwa – i nie chcą wdrażać mechanizmów, wydawałoby się, oczywistych?

HB: Spójrzmy na okres ponad 20 lat po transformacji. Pamiętam początkujących przedsiębiorców, ludzi rozpoczynających biznes u progu lat 90. Zarabiali pierwsze pieniądze, często spore, nie mając przygotowania i doświadczenia biznesowego. Wielu udało się osiągnąć sukces. Niektórzy próbowali iść na skróty i źle potem kończyli. Kiedy dziś widzę, jak zmienił się świat biznesu, jestem pod ogromnym wrażeniem. W Polsce są menedżerowie światowej klasy, którzy bez żadnych kompleksów rywalizują w środowisku globalnym. To ludzie, którzy kończyli prestiżowe szkoły zarządzania, doskonale znają języki obce i swobodnie poruszają się w otoczeniu międzynarodowym. Coś odwrotnego stało się ze światem polityki. W pierwszych latach po transformacji funkcjonowali w nim intelektualiści, ludzie mający poczucie misji i szerokie horyzonty, np. Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek. Postacie wielkiej klasy. Z upływem czasu górę wzięła negatywna selekcja. Dziś ludzie, którzy mają dobre wykształcenie, widzą przyszłość w innym rodzaju kariery. Kiedy pytamy studentów o plany, część chce założyć własne firmy. Niektórzy wiążą przyszłość z dużymi korporacjami, ale rzadko który z administracją. Nastąpiło rozwarstwienie jakości. Brak nowoczesności i kwalifikacji w administracji będzie blokował nasz rozwój. Na takim etapie, na jakim jest Polska, nie ma mowy o rozwoju, jeżeli nie będzie współpracy między administracją i biznesem oraz jeżeli sfera publiczna nie będzie w stanie udźwignąć zarządzania wielkimi projektami. Współcześnie takie projekty wymagają ogromnej wiedzy z dziedziny zarządzania, wymagają monitorowania i egzekwowania jakości. Tymczasem działania na dużą skalę, które prowadzi administracja, niestety często kończą się niefortunnie. Wystarczy przywołać przykład PKP lub autostrad. Na początku transformacji można było rozstawić sobie łóżko, potem „szczęki”, a jeszcze później zbudować mały sklep, następnie fabrykę itd. Wszystko można było robić własnymi siłami. Ale nie jest to już możliwe w momencie, kiedy mamy gospodarkę nieźle rozwiniętą i sytuację, w której przedsiębiorcy muszą umieć sprostać konkurencji w kraju i na zagranicznych rynkach.

KB: Brak możliwości pracy z dużymi projektami skutkuje również brakiem zintegrowanej promocji Polski za granicą.

HB: Jeżeli nie jesteśmy w stanie wspólnie grać do jednej bramki, tracimy wiele możliwości. Promocja Polski to wyraźne studium przypadku, jak można potencjał marnować. Co ciekawe, bolączką polskiej promocji nie jest brak pieniędzy. Sumując wszystkie środki, którymi zarządza Polska Organizacja Turystyczna, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Kultury, Ministerstwo Gospodarki, dziesiątki fundacji i samorządy, otrzymamy imponującą kwotę.

Problem polega na tym, że brakuje spójnej strategii promocyjnej. Każda instytucja prowadzi własne działania. Przez 23 lata nie byliśmy w stanie dojść do jakiegokolwiek porozumienia, nawet co do tego, jakie ma być logo Polski i czym się mamy wyróżniać. Raz w materiałach graficznych jest otwarte okno, innym razem ptak, kolejnym razem latawiec. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Najważniejsza jest kompleksowa strategia i koordynacja działań. Tymczasem każda instytucja działa na własną rękę, bez porozumienia z pozostałymi. Jak to kiedyś określił Simon Anholt, ekspert brandingu narodowego, w Polsce mamy sytuację, którą dobrze ilustruje obserwacja poczyniona kiedyś przez poławiaczy krabów: skorupiaki schwytane i umieszczone w koszu z łatwością mogłyby z niego uciec, gdyby chciały pomóc sobie nawzajem i współdziałały. Nigdy jednak tego nie czynią. Polska nie ucieknie od wizerunku opartego na krzywdzących stereotypach, jeśli wciąż będziemy toczyć jałowe dyskusje, podczas gdy inne kraje w oparciu o promocję budują swoją globalną pozycję. Weźmy przykład Turcji, kraju przez lata uważanego za zacofany. Obecnie mają dobrze rozwijającą się gospodarkę, ale to dokładnie tak jak Polska. Z tą różnicą, że Turcy są postrzegani jako zdobywcy świata i osoby efektywnie działające w różnych nowoczesnych dziedzinach. A Polacy niekoniecznie. Polska ma się czym pochwalić. Ludzie, którzy przylatują z firmy Boeing do Polski po raz pierwszy, przecierają oczy ze zdziwienia. Odkrywają świat, jakiego się nie spodziewali. Dzisiaj państwa konsekwentnie i nowoczesnymi metodami walczą o pozytywny wizerunek. Mamy firmy, które radzą sobie na bardzo wymagających rynkach (np. Inglot w USA), ale nie łączymy tego z równoczesnym dążeniem, aby wywołać efekt kraju pochodzenia, czyli wrażenie „Polska – dobry produkt”. A powinno nam zależeć, żeby taka była pierwsza myśl. Jeśli nie dodamy wizerunku miejsca do dobrego produktu, który eksportujemy, to nie skorzystamy z okazji, by następnym razem sprzedać kolejny produkt w lepszej cenie. Jeśli chcemy dołączyć do ligi krajów najlepiej rozwiniętych, powinniśmy odchodzić od konkurowania wyłącznie ceną i stawiać na inne czynniki, takie jak wysoka jakość, innowacyjność, kreowanie marek flagowych. Często uczestniczę w różnorakich imprezach międzynarodowych i widzę, że Polska promowana jest ciągle przez cepelię, z całym do niej szacunkiem, czy przez kiełbasę (choć żywność mamy oczywiście świetną). Jednocześnie zapominamy podkreślać, że Polska to jest także kraj wykształconych ludzi, w którym są bardzo nowoczesne produkty. Przy okazji pierwszego lotu Dreamlinera robiliśmy w USA wystawę, która pokazywała konstruktorów lotniczych polskiego pochodzenia. Okazało się, że jest bardzo dużo konstrukcji w lotnictwie, które do dzisiaj funkcjonują i które zostały wymyślone przez Polaków. Tym faktem były zaskoczone nawet osoby doskonale znające lotnictwo. Naprawdę mamy się czym pochwalić, ale nie robimy tego w sposób systematyczny, a rynek trzeba nieustannie bombardować informacją. Powinniśmy rozpisać role dla przedsiębiorstwa, organizacji lokalnej, administracji publicznej, samorządowej itd. I wspólnie systemowo budować wizerunek wielkiego i świetnie rozwijającego się kraju, jakim jest Polska. W kryzysie byliśmy jedynym krajem europejskim, którego nie dotknęła recesja. Widzę, w jak wielu środowiskach – polityków, ekspertów, przedsiębiorców – na tej podstawie rozpowszechniła się dobra opinia o Polsce. Na różnych spotkaniach międzynarodowych słyszę pytanie, jak właściwie to robimy, że jesteśmy „zieloną wyspą”. Dzisiaj umiejętność pozytywnego różnienia się ma ogromną wartość. Jesteśmy zasypywani setkami informacji. Aby się przebić, trzeba się po prostu wyróżniać. My się wyróżnialiśmy i nie wykorzystaliśmy szerzej tej szansy do budowania pozytywnego wizerunku Polski. U nas śmiano się z „zielonej wyspy”, ale to nie jest istotne. Powinniśmy wtedy zrobić wszystko, żeby na świecie to hasło, powiązane z naszym krajem, jak najlepiej się utrwaliło.

KB: Poproszę o konkrety. Od jakich zmian instytucjonalnych zacząć, by możliwe było realizowanie wielkich projektów, np. systemowe budowanie wizerunku Polski?

HB: Przede wszystkim trzeba zacząć od fundamentalnej zmiany relacji między środowiskami gospodarczymi i administracją, które naprawdę są odległe od przyjętych na świecie standardów. Nie wyobrażam sobie, żeby można było w rozwiniętej gospodarce i rozwiniętej demokracji funkcjonować w ten sposób, że są dwa oddzielne światy – biznesu i polityki, bez przepływu informacji, bez jakichkolwiek relacji. Środowiska, które nawet jeśli muszą działać wspólnie, bo wymaga tego dyrektywa unijna, ograniczają się do formalnej procedury, a nie są w stanie zrealizować żadnej wspólnej inicjatywy. To zrozumiałe, że administracja i przedsiębiorcy mają odmienne perspektywy, ale można stworzyć płaszczyznę rozmowy i wymiany argumentów. Tymczasem prawie nie ma komunikacji, są zaś cały czas podejrzenia o złe intencje, wciąż istnieje bariera nieufności. Musimy ją pokonać, bo nie da się realizować polityki gospodarczej bez stałej wymiany informacji i wzajemnego zaufania. Kolejna bolączka to brak umiejętności współdziałania. Moje dzieci chodziły do szkoły amerykańskiej i wiem, jak wygląda zasadnicza różnica w uczeniu pracy zespołowej i podejmowania za siebie odpowiedzialności od najmłodszych lat. Natomiast my, Polacy, nie jesteśmy tego należycie uczeni i nosimy w sobie ogromne pokłady nieufności. Uważamy, że na wszelki wypadek lepiej nie mieć zaufania, żeby się nie sparzyć.

Odnosząc się do kwestii budowania marki narodowej Polska – należałoby rozpocząć od ustanowienia zespołu roboczego, który zapoczątkuje program. Powinni się w nim znaleźć przedstawiciele rządu, świata biznesu, edukacji, a także mediów. Należałoby wyjść od przeprowadzenia badań wizerunkowych Polski na zewnątrz i konsultacji z liderami opinii publicznej. To powinien być przyczynek do wytypowania mocnych stron i trafnych komunikatów, na które warto postawić w promocji. Po opracowaniu spójnej strategii, od zawartości merytorycznej aż po identyfikację wizualną, powinien powstać zespół na wysokim szczeblu decyzyjnym, reprezentujący sektor publiczny, biznes, sztukę, turystykę, regiony itd. Grupa ta powinna działać np. pod egidą prezydenta RP i zarządzać całością programu oraz koordynować działania szeregu małych grup operacyjnych zorientowanych na specyficzne obszary polskiej aktywności (np. gospodarka, turystyka, sport, ekologiczna żywność, muzyka, film, innowacje technologiczne). Jednak aby odnieść sukces, potrzebna jest wola współpracy. Czyli musimy zacząć od fundamentów.

KB: Mamy administrację, biznes, ale też trzecią stronę wielkiej debaty – ogromne grupy społeczne, rozmaite formacje, np. ostatnio tzw. oburzonych, w tym związki zawodowe. Komunikacja i współpraca stają cię coraz większym wyzwaniem.

HB: Istnieje instytucja, która teoretycznie powinna być miejscem dialogu. Jest nią Komisja Trójstronna, a w niej pracodawcy, związki zawodowe i władza polityczna. Przez ostatnie kilka lat ten podmiot jest faktycznie martwy. Nawet jeśli odbywają się na jego forum spotkania, to jedynie formalne, bez woli współpracy i stworzenia czegoś konstruktywnego. Za czasów prof. Hausnera pracowaliśmy bardzo intensywnie. Nigdy nie było oczywiście pełnej zgody między przedsiębiorcami i politykami, ale po wielu godzinach rozmów udawało się znaleźć wspólną płaszczyznę i wypracować porozumienie. Niestety, dziś jest znacznie trudniej. A przecież takie formuły jak Komisja Trójstronna są po to, żeby wyzwolić się z impasu komunikacyjnego. Mam spore doświadczenie z prac w Komisji Trójstronnej i chciałabym, aby to ciało ożyło. Choć praca jest trudna i często bardzo czasochłonna, to jednak dzięki niej wprowadziliśmy kilkadziesiąt rozwiązań, które stymulowały rozwój, rozwiązań, których nie dało się storpedować politycznie, bo wszyscy się pod nimi podpisali. Podatek liniowy 19 proc., którym chwalimy się do dzisiaj i który przyciągnął inwestorów oraz pozwolił się rozwinąć polskim firmom, jest właśnie dziełem kompromisu zawartego w Komisji Trójstronnej.

KB: Jaka jest sytuacja kobiet w Polsce?

HB: Nie różni się znacząco od sytuacji kobiet w całej Europie. Najbardziej widoczny i obiektywny czynnik nierówności to różnica wynagrodzeń między kobietami i mężczyznami na tych samych stanowiskach. Średnio w Europie sięga ona ok. 16 proc. W Polsce luka płacowa wynosi przeciętnie 10 proc., ale im wyższe stanowisko, tym większe różnice – nawet do 25 proc. Jednocześnie większość absolwentów z wyższym wykształceniem stanowią kobiety. Podobną proporcję widać w statystykach osób kończących studia podyplomowe i doktoranckie. Mimo tego, że tak wiele kobiet pragnie zdobywać wykształcenie i rozwijać się zawodowo, ich rola w społeczeństwie wciąż bywa postrzegana w sposób bardzo konserwatywny – podstawowy obowiązek kobiety to zajmowanie się rodziną i opieka nad dziećmi. Na szczęście następują zmiany. Spore zasługi ma na tym polu Kongres Kobiet. Jestem bardzo dumna z tego projektu. Zmiany, które zainicjowałyśmy, np. wprowadzenie 35-procentowej kwoty na listach wyborczych do Sejmu, są imponujące. Sądzę, że osiągniemy kolejne efekty, np. zwiększenie obecności kobiet na wysokich stanowiskach w biznesie. Według zapowiedzi w spółkach Skarbu Państwa, które przecież powinny stanowić przykład dla reszty rynku, kwoty mają obowiązywać od 2015 r. To ważne, ponieważ badania pokazują, że niewielkie grupy kobiet w gremiach realizują męskie wzorce zachowania. Dopiero kiedy jest ich więcej niż jedna trzecia składu, takie gremium zmienia styl funkcjonowania, następuje zmiana agendy, a różnorodność się zwyczajnie opłaca. Pokazał to również obecny kryzys ekonomiczny. Jak wynika z raportu „Kobiety w zarządach firm”, przygotowanego przez lorda Mervyna Daviesa, firmy, które mają więcej kobiet w zarządach i radach nadzorczych, lepiej poradziły sobie w sytuacji spowolnienia gospodarczego. Te dane potwierdza także analiza firmy McKinsey, która dowiodła, że zyski operacyjne przedsiębiorstw stosujących zasadę równowagi płci są o 56 proc. wyższe od zysków firm, w których zarządach zasiadają wyłącznie mężczyźni. Kwoty dla płci niedoreprezentowanej będą zatem kolejnym krokiem na drodze do równouprawnienia i wyrównania szans.

Często słyszę argument, że kobiety nie chcą rywalizować na najwyższym szczeblu zarządzania. Jest w tym ziarno prawdy. Tylko pozostaje pytanie, dlaczego nie chcą. Muszą mieć jakieś powody. Głównie chodzi o obowiązki opiekuńcze wobec dzieci i starszych rodziców, które są przerzucane tylko na kobiety. Wciąż królują stereotypy, a brakuje partnerstwa w związkach. Są takie miejsca, w których kobiet jest bardzo wiele – i nie mam na myśli zawodów kompletnie sfeminizowanych. Z kolei zawody, które są zdominowane przez kobiety, są również najczęściej nisko opłacane. Trzeba też walczyć, by w tych zawodach było jak najwięcej mężczyzn, bo wtedy wreszcie będzie szansa na lepsze zarobki dla pielęgniarek, nauczycielek, przedszkolanek. Moje doświadczenie jako praco-dawcy jest takie, że jeżeli przewiduję widełki płacowe dla danego stanowiska, to aplikujący mężczyźni oczekują więcej, niż chciałabym im zaproponować, a kobiety ok. 30 proc. mniej, niż mogłyby otrzymać. Kobiety, które dostały pracę, zwłaszcza kiedy panuje trudna sytuacja na rynku, nie chcą domagać się podwyżek.

Nie patrzę na kwestie równouprawnienia z punktu widzenia fundamentalnego feminizmu, tylko w rozumieniu ekonomicznym. W każdej działalności, wszystko jedno, co się robi, różnorodność opinii i patrzenia na zjawiska, różnorodność podejmowania decyzji i dochodzenia do nich powoduje, że ryzyko popełnienia błędu jest znacznie mniejsze. Trzeba zawsze wysłuchać racji młodych i starszych, kobiet i mężczyzn. Dlatego Kongres Kobiet nigdy nie stawiał sobie za cel wykluczanie mężczyzn i antagonizowanie płci. Tegoroczny będzie o partnerstwie i zaplanowałyśmy panele poświęcone mężczyznom. My o nich też niewiele wiemy, a po prostu trzeba o sobie coś wiedzieć, żeby w sposób rozsądny współpracować.

KB: W dyskursie dbania o prawa kobiet określa się podobieństwa między nimi i mężczyznami, a także równość. A być może jest tak, że podkreślenie różnic i wykazanie, że w wielu sprawach kobiety są lepsze od mężczyzn, lepiej przysłużyłoby się ich promocji.

HB: Procent statystyczny głupoty oraz inteligencji wśród kobiet i wśród mężczyzn jest zbliżony. Mądrzy mężczyźni, a takich znam bardzo wielu, chcą widzieć również inny, kobiecy punkt widzenia, bo wiedzą, że w ten sposób zyskują. Uważam, że mężczyźni, którzy potrafili się zaangażować w wychowywanie dzieci, są najlepszym dowodem na to, jak wiele można wygrać. Mimo poświęceń otwiera się przestrzeń dla zupełnie nowych emocji, cennych doświadczeń. Dzielenie się opieką nad dzieckiem to nie jest dzielnie się nieszczęściem, tylko korzyściami. Poza urodzeniem dziecka i karmieniem piersią wszystkie zadania mogą być wykonywane także przez mężczyzn. W sferze zawodowej tak samo jest z kobietami – niemal nie ma już zawodów, które wykluczają je z powodu niedostatecznej siły fizycznej. W grupie wojskowych, którzy zajmują się sterowaniem dronami, jest podobna liczba kobiet i mężczyzn. Rynek pracy stał się unisex. Zamiast zawłaszczać określone obszary dla określonej płci, powinniśmy się zastanawiać nad sposobami dzielenia obowiązków rodzicielskich tak, byśmy wszyscy mieli z tego jak najwięcej satysfakcji.

KB: Pewne nierówności między kobietami i mężczyznami udaje się niwelować, m.in. dzięki działalności Kongresu Kobiet. Powstają jednak nowe obszary asymetrii. Ostatnio coraz popularniejsze stają się elastyczne formy zatrudnienia (w innym podejściu zjawisko jest określane mianem umów śmieciowych). Takie zasady świadczenia pracy wydają się być najmniej korzystne dla kobiet, które chcą łączyć rozwój zawodowy z macierzyństwem.

HB: Duńczycy opracowali system flexicurity, mający na celu połączenie elastyczności zatrudnienia przy jednoczesnym zagwarantowaniu bezpieczeństwa socjalnego, leżącego po stronie państwa. W Polsce również próbujemy wypracować swoje zasady flexicurity, które będą dostosowane do naszych realiów. Jest to nieodzowne, ponieważ czasy umów o pracę na czas nieokreślony dla wszystkich mijają bezpowrotnie i nie można czekać z decyzją o powiększeniu rodziny do uzyskania upragnionego etatu. Ważna jest też edukacja, która ma na celu zwiększenie świadomości Polaków na temat zabezpieczenia socjalnego. Sami możemy zrobić wiele, jak chociażby opłacać dobrowolną składkę na ubezpieczenie chorobowe przy świadczeniu umów cywilnoprawnych. To minimalny koszt, który pozwoli później na zasiłek macierzyński, chorobowy czy opiekuńczy (w przypadku choroby dziecka). Również samozatrudnienie daje możliwość pobierania tych zasiłków, jeżeli opłacamy składki na ubezpieczenie przez czas wystarczający do nabycia takiego uprawnienia. Zmieniają się również przepisy dotyczące urlopów wychowawczych i innych świadczeń rodzinnych. Powstaje system prawa, który w uprawnieniach rodzicielskich zmniejszy różnice w traktowaniu między tzw. etatowcami i innymi osobami opłacającymi składki na ubezpieczenia. To znaczący krok naprzód.

KB: Byłaby pani skłonna objąć stanowisko premiera albo prezydenta tego kraju, gdyby pojawiła się taka możliwość?

HB: Moje doświadczenia pochodzą z bardzo różnych obszarów. Przez wiele lat pracowałam naukowo, byłam ministrem w niezwykle trudnym czasie budowania wolnego rynku, prowadziłam swoją firmę. Od 1999 r. przewodzę najbardziej prężnej organizacji reprezentującej pracodawców prywatnych i jednocześnie pracuję w dużej korporacji. Czuję się zawodowo spełniona. Dzięki działalności społecznej w Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” i Kongresie Kobiet mam wpływ na zmiany rzeczywistości i czerpię z tego satysfakcję. Natomiast z pewną niechęcią podchodzę do możliwości ponownego wejścia w sferę polityki, w której obecnie obowiązujące standardy pozostawiają wiele do życzenia. Gdyby jednak pojawiła się grupa rozsądnych ludzi z dobrym projektem i taktyką rozpisaną tak jak w piłce nożnej (której jestem wielką fanką), to byłabym gotowa poświęcić kilka lat i podzielić się moim doświadczeniem.

KB: Czy Kongres Kobiet może taki projekt i ekipę wykreować?

HB: Od pewnego czasu na spotkaniach Rady Programowej dyskutujemy o perspektywach na przyszłość. Kongres Kobiet obudził niesamowitą energię wśród kobiet, które coraz częściej chcą zmieniać rzeczywistość na poziomie lokalnym i ogólnopolskim poprzez zaangażowanie w politykę. W związku z tym podejmujemy rozważania, czy powinnyśmy przekroczyć rubikon i stać się bytem politycznym, czy też pozostać przy obecnej formule, ale udzielając poparcia kobietom na listach wszystkich obecnie istniejących partii. Należy pamiętać, że siłą Kongresu była i jest ponadpartyjność. Dlatego projekt polityczny musiałby być obok, a Kongres mógłby stać się swoistym parasolem. Jednak do tej pory nie powstała żadna konkretna koncepcja zmian, choć wyraźnie rośnie świadomość kobiet i chęć działania. Ale powtórzenie koncepcji Partii Kobiet nie byłoby zasadne, ponieważ obowiązuje już ustawa kwotowa. Z Kongresem związanych jest wielu mężczyzn, którzy z pewnością chętnie dołączyliby do nowego projektu. Do wyborów pozostały jeszcze dwa lata. Zobaczymy, jakie będą oczekiwania kobiet i konkluzje najbliższego Kongresu. Lubię wyzwania, dlatego nie byłabym przeciwna nowym koncepcjom rozwoju.

 

 

 

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.