Dziś wolę się skupić na opowiadaniu o przeszłości
Janusz Majewski
Uległem fascynacji filmem w wieku siedmiu lat, kiedy zobaczyłem „Królewnę Śnieżkę”. Zauważyłem wtedy, że film ma władzę nad widzami, bo potrafi jednocześnie u wszystkich na sali wywołać takie same emocje – śmiechu albo strachu. Była też inna rzecz, która mnie pchnęła w kierunku sztuki, a może szerzej – humanistyki. W czasie wojny nie wydawano żadnej prasy i książek w języku polskim. Przeczytałem całą literaturę dla dzieci, która była w moim domu i w domach kolegów. Nie miałem już skąd pożyczyć książek, więc zacząłem ukradkiem czytać pozycje z biblioteki mojej mamy. I tak poznałem literaturę Anatola France’a, laureata literackiej Nagrody Nobla, autora powieści satyryczno-heroikomicznych, dzięki któremu poznałem sens pojęcia ironii. Wuj przestrzegał mnie, abym nie stał się przypadkiem ironistą, bo Polak nie lubi ironii. Kiedy po wojnie zacząłem nadrabiać zaległości w lekturach szkolnych, Sienkiewicz wydawał mi się dziecinnym pisarzem w porównaniu na przykład z Lwem Tołstojem i jego „Wojną i pokojem”. Swoją drogą nigdy nie powiedziałem tego mojemu przyjacielowi Hoffmanowi, dla którego Sienkiewicz był świętością. Nawyk czytania pozostał mi do dziś. Kiedy staram się przekonać do czytania studentów, patrzą na mnie jak na wariata, bo przecież wszystkie streszczenia są w Internecie. Wystarczy wpisać pytanie i już się ma odpowiedź. Ale przecież literatura piękna to nie tylko fabuła czy zestaw informacji. To świat wzruszeń, to urok języka.