Dekarbonizacja musi się wydarzyć oddolnie
- Skoro OZE nie może być tak wielkie i scentralizowane jak dotychczasowe systemy węglowodorowe, to należy je rozproszyć i działać lokalnie. Na tym polega kluczowa innowacja, a zarazem trudność dekarbonizacji.
- Naszym celem jest doprowadzenie do zastąpienia obecnie funkcjonujących źródeł energii w gospodarce systemami wykorzystującymi odnawialne źródła energii, a także magazyny energii, wodór i jego pochodne.
- Wodoru nie uważamy za docelowy produkt, ale za środek do osiągnięcia celu, jakim jest stworzenia układów zdekarbonizowanych, zeroemisyjnych.
- Najtrudniejsze jest uświadomienie sobie, że świat zdekarbonizowany różnić się będzie istotnie od świata, który znamy. Postawą układu zdekarbonizowanego są OZE – odnawialne źródła energii. Nie są to źródła stabilne.
- W zielonym ładzie gospodarczym samorządy będą samowystarczalne energetycznie, paliwowo i ciepłowniczo.
- Należy dążyć do rozproszenia procesów, wtedy rady polityków nie będą już miały znaczenia, bo cóż oni w istocie mogą uczynić poza udzieleniem kolejnej dotacji czy dokonaniem interwencji niespełniającej oczekiwań poszkodowanych.
- Dekarbonizacja musi się wydarzyć oddolnie – to my musimy wziąć za nią odpowiedzialność i samodzielnie znaleźć środki na jej sfinansowanie.
- W ostatnich latach na świecie zgromadził się ogromny prywatny kapitał, który jest zainteresowany wzięciem udziału w dekarbonizacji gospodarek. Problemem jest sformułowanie modelu funkcjonowania w świecie po dekarbonizacji tak, aby był on atrakcyjny dla inwestorów.
- Polskie kompetencje w dziedzinie amoniaku są unikalne na skalę globalną i doceniane przez świat.
- Mówi się, że kobiety zamieniają się w swoje matki, a mężczyźni w swoich ojców. Przyznam, że za życia taty nie bardzo interesowałem się jego pracą. Po jego śmierci musiałem przejąć jego firmę i w rezultacie robię to samo, co mój ojciec i w ten sam sposób.
- Japończycy odnajdują w Polakach wiele ważnych cech, które postrzegają jako swoje braki – mam na myśli kreatywność, spontaniczność, umiejętność improwizacji i adaptacji. Z kolei Polakom imponuje japońska solidność, rzetelność i etos dobrze zorganizowanej pracy.
- Moje miejsce jest na Żoliborzu. Tu spędziłem całe życie i nie wyobrażam sobie, że mógłbym się stąd gdzieś przeprowadzić.
Z Tomoho Umedą rozmawiają Marzena Tataj i Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Przewodzi pan firmie, która wodór uznała za cel swojej działalności i strategiczny element transformacji energetycznej światowej gospodarki. W jaki sposób wodór może zmienić naszą rzeczywistość?
Tomoho Umeda: To prawda, mam zaszczyt być prezesem spółki akcyjnej Hynfra, której nazwa pochodzi od połączenia słów hydrogen (ang. wodór) i infrastructure (ang. infrastruktura). Naszym celem jest działanie na rzecz dekarbonizacji i transformacji energetycznej gospodarki krajowej i światowej. Dominującą rolę w tym procesie odgrywa energia odnawialna, a kluczowym paliwem jest wodór, gdyż wyróżnia się największą gęstością masową energii. Reakcja chemiczna wodoru z tlenem prowadzi do uwolnienia znaczącej ilości energii możliwej do przetworzenia na energię elektryczną. Produktem ubocznym takiej reakcji jest woda, dzięki czemu procesy te są zeroemisyjne.
Jednak mówiąc o samym wodorze, tracimy z oczu istotę sprawy. Wodoru nie uważamy za docelowy produkt, ale za środek do osiągnięcia celu, jakim jest stworzenia układów zdekarbonizowanych, zeroemisyjnych, które muszą zastąpić układy stosujące węglowodory, czyli węgiel, gaz, ropę i produkty ropopochodne.
Ponadto interesuje nas jedynie zielony wodór, pochodzący ze źródeł odnawialnych, które generują go z wody w procesie elektrolizy. Zielonego wodoru możemy użyć jako nośnika energii do ogniw paliwowych w pojazdach elektrycznych, które działać będą tak samo jak pojazdy napędzane z energii magazynowanej w bateriach, z tym że w przypadku wodoru energia elektryczna będzie wytwarzana na pokładzie tego pojazdu. Wodór odnawialny można także przetwarzać tak, jak to się dzieje dziś z wodorem szarym, który jest jednym z podstawowych składników w produkcji chemicznej, petrochemicznej i wielu innych. Można go wykorzystać w ciepłownictwie, hutnictwie, przemyśle szklarskim, ceramicznym, cementowym, przemyśle spożywczym, itd.
Naszym celem jest doprowadzenie do zastąpienia obecnie funkcjonujących źródeł energii w gospodarce systemami wykorzystującymi odnawialne źródła energii, a także magazyny energii, wodór i jego pochodne. To jest główna idea działalności firmy Hynfra, ale przyświeca ona także Komisji Europejskiej, co najlepiej pokazuje historyczna decyzja Parlamentu Europejskiego po głosowaniu plenarnym dotyczącym dyrektywy w sprawie energii odnawialnej II (REDII). Unia Europejska będzie dążyć do osiągnięcia dostaw 20 mln ton zielonego wodoru do 2030 r. – 10 mln ton wyprodukowanego i 10 mln sprowadzonego – co odzwierciedlają nowe wiążące cele dla różnych sektorów. Zgodnie z nimi do 2030 r. paliwa odnawialne pochodzenia niebiologicznego (RFNBO) powinny stanowić co najmniej 5,7 proc. wszystkich paliw, w tym 1,2 proc. w trudnym do ograniczenia sektorze morskim, oraz 50 proc. przemysłu powinno przejść na ekologiczny wodór (70 proc. do 2035 r.).
Elektroliza wody polega na rozkładzie jej na jony (dysocjacji) pod wpływem napięcia wynoszącego minimum 1,229 V. Elektroliza umożliwia uzyskanie wodoru o bardzo wysokiej czystości. Będzie to zielony wodór, jeżeli do jego wytworzenia zastosuje się energię ze źródeł odnawialnych. Najstarszą i najbardziej rozwiniętą technologię stanowi elektroliza alkaliczna, jednak wiążą się z nią ograniczenia powodujące, że naukowcy wciąż poszukują lepszych metod, takich jak technologie PEM lub wysokotemperaturowe.
Marzena Tataj: Jest wiele czynników hamujących proces dekarbonizacji. Wymienić można choćby potrzebę wielkiego kapitału na nowe inwestycje, społeczny lęk przed zmianą czy konflikt interesów gigantów energetycznych. A na czym polega główna trudność?
TU: Najtrudniejsze jest uświadomienie sobie, że świat zdekarbonizowany różnić się będzie istotnie od świata, który znamy. Postawą układu zdekarbonizowanego są OZE – odnawialne źródła energii. Nie są to źródła stabilne. Co więcej, posiadają określoną wielkość, niezbędną do uzyskania określonych mocy. Gdybyśmy chcieli zdekarbonizować za pomocą wodoru Hutę Katowice, to musielibyśmy postawić OZE produkujące rocznie 3 TWh, co odpowiada 3 GW mocy. Natomiast gdybyśmy chcieli zdekarbonizować Grupę Azoty, to potrzebowalibyśmy aż 24 GW, co jest już zadaniem niewyobrażalnym, jeżeli chodzi o skalę koniecznych do wybudowania źródeł OZE. Zwróćmy uwagę, że największa w Polsce farma fotowoltaiczna Brudzew o mocy 70 MW zajmuje teren około 100 ha i jest w stanie wytworzyć rocznie 68 GWh zielonej energii.
Tak więc ograniczenia przestrzenne determinują wielkość mocy OZE, jaką możemy zainstalować w danej lokalizacji. A to oznacza, że skoro OZE nie może być tak wielkie i scentralizowane jak dotychczasowe systemy węglowodorowe, to należy je rozproszyć i działać lokalnie. Na tym polega kluczowa innowacja, a zarazem trudność dekarbonizacji. Same procesy technologiczne pozyskiwania wodoru znane są od ponad 100 lat, podobnie jak baterie i magazyny energii – widać oczywiście ich rozwój i spadek kosztów produkcji, dzięki czemu stają się bardziej dostępne. Natomiast prawdziwie rewolucyjna jest zmiana scentralizowanego układu gospodarki, w którym giganty petrochemiczne produkują i dostarczają paliwa, firmy gazowe dostarczają gaz, a kopalnie wydobywają węgiel. Ten świat ulegnie zmianie, bo miejsca wytwarzania energii w zdekarbonizowanym świecie będą musiały ulec rozproszeniu.
W zielonym ładzie gospodarczym samorządy będą samowystarczalne energetycznie, paliwowo i ciepłowniczo. Już nie wielkie firmy energetyczne, ale samorząd lub lokalna wspólnota energetyczna będą decydować, za ile przejedziemy 100 kilometrów naszym samochodem elektrycznym lub wodorowym. Dziś jeszcze trudno wyobrazić sobie taką sytuację, ale taka zmiana jest konieczna, jeżeli mówimy serio o wymogu zeroemisyjności w 2050 r., na co składa się przede wszystkim totalne odejście od rynku węglowodorów w gospodarce.
MT: Rewolucja energetyczna będzie miała wpływ na kwestie polityczne, a nawet ustrojowe.
TU: Jako gorący zwolennik idei subsydiarności uważam, że jak najwięcej kompetencji powinno być w gestii najniższych poziomów organizacyjnych w państwie, czyli po prostu samorządów, gdyż to będzie bardziej wiązać i integrować społeczności lokalne, które będą uważniej wybierać swoje władze i odważniej je rozliczać.
To wszystko nie wydarzy się od razu, mimo że jest praktycznie przesądzone. Nadal są prowadzone projekty gigawatowych elektrolizerów – na przykład w Portugalii, Hiszpanii czy Holandii, w której Shell planuje budowę największej w Europie wytwórni zielonego wodoru.
Obecnie największy w Europie elektrolizer został uruchomiony przez koncern Shell na terenie rafinerii w Wesseling w pobliżu Kolonii. Jest zbudowany w technologii PEM (Proton Exchange Membrane), ma moc 10 MW, która pozwala wytwarzać rocznie około 1300 ton zielonego wodoru, przeznaczonego głównie do produkcji paliw. Shell zapewnia, że moc tego elektrolizera zostanie z czasem zwiększona do poziomu 100 MW.
Są to próby zachowania „starego świata”, jednak nie będą one w stanie konkurować z lokalnymi, bliskimi układami, które zaspokoją potrzeby lokalnych społeczności. Zmiany w myśleniu widzimy pod każdą szerokością geograficzną: od Indonezji i Półwyspu Arabskiego po Brazylię, Boliwię i Chile, gdzie nasza spółka prowadzi projekty związane z zielonym amoniakiem. Jest on niezbędny już dziś jako surowiec na rynku nawozów sztucznych. Rynek czystego, odnawialnego wodoru jeszcze czeka na swój czas.
KB: Wytwarzanie amoniaku to, zdaje się, dość tradycyjna technologia i dobrze nam znana.
TU: Przemysł azotowy został utworzony w Polsce już ponad wiek temu przez Ignacego Mościckiego i Eugeniusza Kwiatkowskiego. Mamy wieloletnie tradycje i kompetencje w tym zakresie, jak żaden inny kraj europejski. Ten potencjał należy wykorzystać i to stara się robić firma Hynfra, która zajmuje się zielonym amoniakiem (powstającym z zielonego wodoru). Hynfra prowadzi projekty dotyczące amoniaku w wielu krajach na świecie: w Indonezji, Omanie, Jordanii, Egipcie, we Włoszech, w Niemczech, Polsce, Portugalii, Brazylii, Chile czy Boliwii. Jesteśmy też pierwszą firmą na świecie, której udało się podpisać umowę off-take, czyli długoterminową umowę na odbiór każdego produkowanego przez nas zielonego amoniaku z globalnym koncernem Ameropa, zajmującym się handlem amoniakiem i nawozami. Nasz partner będzie gwarantował odbiór amoniaku, a to sprawia, że banki są gotowe do udzielenia kredytów finansujących te inwestycje.
Rozwój polskiego przemysłu chemicznego u zarania II Rzeczpospolitej wiąże się z osobą profesora Politechniki Lwowskiej Ignacego Mościckiego, który został dyrektorem przejętej po powstaniach śląskich fabryki związków azotowych w Królewskiej Hucie (późniejszym Chorzowie). Głównym promotorem rozwoju przemysłu chemicznego, w tym związków azotowych, w Polsce był założony przez prof. Ignacego Mościckiego Chemiczny Instytut Badawczy w Warszawie, gdzie zrodziły się plany rozbudowy przemysłu chemicznego, w tym pilnej budowy drugiej dużej fabryki związków azotowych. Uroczyste otwarcie Państwowej Fabryki Związków Azotowych odbyło się 18 stycznia 1930 r. w Mościcach. W wydarzeniu wzięli udział prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki oraz przedstawiciele rządu RP, z ministrem przemysłu i handlu Eugeniuszem Kwiatkowskim na czele.
Im więcej projektów rozwijamy, tym więcej partnerów z całego świata zgłasza się do nas, bo polskie kompetencje w dziedzinie amoniaku są unikalne na skalę globalną i doceniane przez świat. Hynfra w sposób szczególny bazuje na polskiej tradycji amoniaku. Wynika to nie tylko z faktu, że jej wiceprezesem jest Paweł Jarczewski, były prezes Grupy Azoty, a wcześniej Zakładów Azotowych Puławy. Spółkę tworzy też spora grupa inżynierów chemików z ogromnym doświadczeniem w tej właśnie branży.
Lata temu zachodnie gospodarki uznały, że umiejętność wytwarzania amoniaku jest tak prymitywna, że pozostawiły rozwój tej specjalności krajom „mniejszej rangi”. Teraz te kompetencje muszą odkrywać na nowo. A my, jak rzadko w historii, mamy absolutną przewagę w dziedzinie, która staje się kluczowa, gdyż amoniak jest najlepszym nośnikiem wodoru.
KB: Amoniak będzie miał swoją rolę w rewolucji wodorowej?
TU: Oczywiście, już tłumaczę dlaczego. Podstawą zielonej gospodarki europejskiej ma być wodór, co zapowiedziała Ursula von der Leyen podczas debaty o stanie Unii Europejskiej w Parlamencie Europejskim. Wygłosiła ona znamienne zdanie: „Przyszłością energetyczną Unii są OZE i gaz, ale nie gaz ziemny, lecz wodór. Dlatego Unia zainwestuje 3 mld euro w nowy europejski bank wodoru, aby dzięki niemu mieć z czego budować gospodarkę przyszłości.”
Mamy zatem do rozwiązania problem transportu i magazynowania wodoru, bo 1 kg wodoru zajmuje 11,08 m3, zatem trzeba go poddawać potężnej kompresji, co jest energochłonne i rodzi wiele innych problemów. Natomiast znany od 100 lat amoniak jest dobrym nośnikiem wodoru i jednocześnie jedną z szeroko dostępnych substancji chemicznych na świecie, którą umiemy transportować i magazynować. Mamy na świecie 120 terminali morskich przeznaczonych dla amoniaku. Co więcej, wszystkie kraje mają odpowiednie regulacje dotyczące bezpieczeństwa w jego obrocie, gdyż jest to środek toksyczny. Amoniaku możemy używać jak dotychczas – do produkcji nawozów (ten rynek wynosi 183 mln ton rocznie) – ale także jako zeroemisyjne paliwo do transportu morskiego. W Japonii amoniakiem zaczęto zastępować węgiel w elektrowniach węglowych. Tak więc prognozuje się, że w 2050 r. rynek amoniaku wzrośnie ze 183 do 688, a może nawet 800 mln ton. Dla porównania – wszystkie obecnie rozwijane projekty firmy Hynfra dotyczące amoniaku to łącznie 1,5 mln ton rocznie, a wszystkie projekty, jakie są obecnie rozwijane na świecie, to 68 mln ton, czyli nieledwie 10 proc. docelowego zapotrzebowania, jakie jest prognozowane na 2050 r. Do tego czasu na zbudowanie takich mocy produkcyjnych będziemy musieli wydać 7,5 bln dolarów. Docelowo rynek będzie przynosił obroty między 700 mld a 1 bln dolarów rocznie, czyli będzie miał kluczową rolę dla całej gospodarki. I znowu podkreślę, że nikt na świecie nie ma takiej wiedzy i kompetencji na rynku amoniaku jak Polacy. Nie wszyscy w kraju zdają sobie sprawę z roli zakładów azotowych, co było widać pod koniec sierpnia, kiedy nagle wyłączono produkcję nawozów w Puławach i Anwilu. Zupełnie jak gdyby nie było po stronie decydentów świadomości, jakie to może przynieść konsekwencje dla całej krajowej gospodarki. Z tych związków przyczynowo-skutkowych mógł nie zdawać sobie sprawy przeciętny Kowalski – gorzej, że nie znali ich też zarządzający tymi zakładami i odpowiedzialni w rządzie za resort gospodarki. To naprawdę zatrważające.
MT: Czy w ramach podpisanej umowy będą Państwo też sprzedawać amoniak z Polski?
TU: Jak najbardziej. Będzie to amoniak zielony, którego w tej chwili jeszcze w Polsce nie ma. Zielony amoniak powstaje z zielonego wodoru. Obecnie na świecie dominuje amoniak szary, czyli 183 mln ton amoniaku pochodzi z reformingu parowego gazu ziemnego, bo tak jest teraz pozyskiwany szary wodór.
W związku z tym, że ceny gazu już dawno przekroczyły granice absurdu, to i ceny amoniaku są kosmiczne – jeszcze niedawno amoniak kosztował około 300 dolarów za tonę, dziś cena wynosi 1400 dolarów. Dlatego produkcja nawozów staje się nieopłacalna, mimo że jest to niezwykle istotny element gospodarki, bo bez nawożenia nie jesteśmy w stanie uzyskać wystarczającej efektywności produkcji rolnej, a bez niej nie wyżywimy świata.
Nie wspomnę już o dwutlenku węgla czy wodorze, które to substancje są potrzebne nie tylko do produkcji amoniaku, ale mają też dziesiątki innych zastosowań. Zatrzymanie produkcji w wielkich zakładach azotowych w sierpniu potwierdza moją tezę, że jedynie rozproszenie produkcji pozwoli uodpornić gospodarkę na niestabilne, zewnętrzne czynniki, których teraz doświadczamy. Uważam, że destabilizacja na rynku energii nie jest stanem przejściowym, ale będzie długotrwała. To znów kolejny argument za tym, aby szybciej odchodzić od węglowodorów i gazu. Musimy przyspieszać procesy dekarbonizacji, żeby utrzymać konkurencyjność gospodarki.
MT: Niestety, w tej chwili słyszymy od rządzących radę: „palcie byle czym”…
TU: I na to mam tę samą odpowiedź: należy dążyć do rozproszenia procesów, wtedy rady polityków nie będą już miały znaczenia, bo cóż oni w istocie mogą uczynić poza udzieleniem kolejnej dotacji czy dokonaniem interwencji niespełniającej oczekiwań poszkodowanych? Niestety proces dekarbonizacji dotyczy wszystkich krajowych podmiotów. Zatem musimy przyjąć, że nie ma takich środków w budżecie państwa ani UE, aby za pomocą dotacji sfinansować go wszystkim – użytkownikom indywidualnym, firmom, instytucjom, zakładom czy samorządom. Dekarbonizacja musi się wydarzyć oddolnie – to my musimy wziąć za nią odpowiedzialność i samodzielnie znaleźć środki na jej sfinansowanie.
Tym bardziej, że w ostatnich latach na świecie zgromadził się ogromny prywatny kapitał, który jest zainteresowany wzięciem udziału w dekarbonizacji gospodarek. Problemem jest sformułowanie modelu funkcjonowania w świecie po dekarbonizacji tak, aby był on atrakcyjny dla inwestorów i dla konsumentów. Nie ukrywam, że to bardzo trudne zadanie, ale nikt nam w tym nie pomoże. Ani rząd, ani Komisja Europejska, ani Bank Światowy – ta misja będzie musiała być zrealizowana przez każdą firmę, samorząd a nawet prywatnych użytkowników energii.
Czekają nas trudne czasy, jedyna pociecha, że może one skłonią nas do szybszego rozwiązania problemu. Niektórzy już wzięli sprawy w swoje ręce. Tak na przykład zrobili lokatorzy bloku wielorodzinnego w Szczytnie, którzy już w 2014 r. mieli dość stale rosnących rachunków za ogrzewanie i postanowili być niezależni energetycznie. Zdecydowali się odłączyć od zasilanej węglem kotłowni i zainstalowali pompy ciepła wykorzystujące geotermię oraz energię z paneli fotowoltaicznych zainstalowanych na dachu i balkonach. Teraz są samowystarczalni, a nadwyżki energii odprowadzają do sieci. Ten przykład pokazuje, że Polacy z pewnością poradzą sobie z transformacją energetyczną, szczególnie jeżeli przekonają się do korzyści ekonomicznych. Tak przecież stało się z wykorzystaniem płynnego gazu LPG, a rozwiązania z jego użyciem powstawały w Polsce tak dynamicznie, jak nigdzie indziej na świecie. Podobnie będzie teraz – musimy tylko problem globalny sprowadzić do rozwiązania indywidualnego, dostosowanego do naszych indywidualnych potrzeb. Najpierw przymierzymy się do instalacji fotowoltaicznej, a potem – żeby nie tracić energii przy przesyle do sieci – pomyślimy o pompach i magazynach ciepła. Nawet nie obejrzymy się, jak takie myślenie stanie się procesem masowym. Paradoksalnie niezależnie od tego, co o tym myśli rząd i opozycja, która również nie wykazuje świadomości wagi problemu i nie prezentuje rozwiązań na poziomie szczegółowym, nie powinniśmy liczyć na polityków, tylko sprawę załatwić we własnym zakresie.
Najgorsza jest postawa klientystyczna, czyli oczekiwanie na dotacje. Przeraża mnie, że firmy, które funkcjonują w coraz cięższych warunkach energetycznych, mają coraz droższy gaz, ciepło, energię, zamiast wdrażać inny model biznesowy, nawet z udziałem inwestora, nadal czekają na dotacje, co przypomina czekanie na Godota.
Ponadto nie można zapominać, że od 2020 r. w Unii Europejskiej obowiązuje taksonomia. Tak potocznie nazywa się rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady UE 2020/852 z dnia 18 czerwca 2020 r. w sprawie ustanowienia ram ułatwiających zrównoważone inwestycje. Nowe przepisy mają zwiększyć poziom ochrony środowiska poprzez przekierowanie kapitału z inwestycji szkodzących środowisku na bardziej ekologiczne alternatywy. Innymi słowy taksonomia utrudnia pozyskanie finansowania na działalność szkodzącą środowisku, ale przyznaje dodatkowe preferencje dla ekologicznych rozwiązań. Wpływa ona szczególnie na postępowanie największych firm, które są na szczycie „piramidy pokarmowej”. A tak się składa, że 80 proc. polskiej gospodarki to firmy zapewniające dostawy dla tych gigantów, którzy już podlegają taksonomii, a za pięć lat spełnienie warunków tego rozporządzenia będzie konieczne do uzyskania kredytów czy ubezpieczeń. Jeżeli gigant typu Volkswagen uzna, że polski dostawca się nie transformuje i tym samym stawia Volkswagena w ryzyku taksonomicznym, to po prostu zrezygnuje z jego dostaw. Nie będzie żadnej litości i instancji odwoławczej. Te procedury będą obowiązywały za pięć lat, więc należy jak najszybciej rozpocząć proces transformacji energetycznej. Postawa wyczekiwania z nadzieją, że będzie, jak było, może okazać się samobójcza.
MT: Polska już dziś jest trzecim w Unii Europejskiej i piątym na świecie producentem wodoru. Czy będzie on przydatny w tej rewolucji?
TU: Tak, Polska jest piątym producentem wodoru na świecie z milionowym wolumenem ton rocznie, co pokazuje, jak bardzo procesy gospodarcze są od niego uzależnione. Niestety, produkujemy wodór szary, pochodzący z niestabilnego, drogiego i nieprzewidywalnego gazu. W transformacji gospodarczej wodór powinien się zazielenić, czyli pochodzić z odnawialnych źródeł energii. To jest właśnie to wyzwanie, o którym cały czas tu rozmawiamy.
MT: Jakie projekty rozwija pan w Japonii?
TU: Japonię traktujemy jako źródło technologii, gdyż jest to kraj zaawansowany technologicznie i już stosujący w praktyce rozwiązania dotyczące zielonego wodoru, magazynowania energii czy zielonego amoniaku. Japonia jest najbardziej rozwinięta, jeżeli chodzi o używanie wodoru, ale nie przoduje w technologiach jego wytwarzania, dlatego w tym zakresie korzystamy z dokonań firm zachodnioeuropejskich i amerykańskich.
MT: Obecna działalność związana z wodorem jest w pewnym sensie rozwijaniem dziedzictwa, bo właśnie pana ojciec zajmował się energią odnawialną.
TU: Mówi się, że kobiety zamieniają się w swoje matki, a mężczyźni w swoich ojców. Przyznam, że za życia taty nie bardzo interesowałem się jego pracą. Zajmowałem się doradztwem strategicznym i komunikacją w biznesie. Paradoks polega na tym, że po jego śmierci musiałem przejąć jego firmę i w rezultacie robię to samo co mój ojciec i w ten sam sposób, oczywiście w oparciu o inne technologie.
MT: Losy pańskiej rodziny pochodzącej z Japonii w niezwykły sposób są splecione z losami Polski.
TU: W tym roku przypada stulecie przybycia do Polski mojego dziadka Ryochu Umedy. Przyjechał do Warszawy w 1922 r., tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W Japonii był mnichem buddyjskim, nieco zbuntowanym, grającym na skrzypcach, co w filozofii zen, która nakazuje odrzucić wszelkie namiętności, jest nie do pomyślenia. Interesowała go myśl Barucha Spinozy, XVII-wiecznego filozofa pochodzenia żydowskiego, i dlatego chciał studiować jego poglądy w Europie, jako student tokijskiego uniwersytetu buddyjskiego. W owym czasie Japonia wysyłała młodych obywateli w świat, aby zdobywali nowe doświadczenia i wiedzę, a po powrocie implementowali te nauki w ojczyźnie. Oczywiście głównie chodziło o zagadnienia wojskowe i gospodarcze, ale trafiały się także stypendia humanistyczne. Dziadek otrzymał stypendium na studia filozoficzne w Berlinie, ale ostatecznie trafił do Warszawy, bo w trakcie podróży statkiem poznał młodych Polaków, równolatków. Byli to Wacław Piotrowski, podróżujący z Tokio, oraz Stanisław Michowski z Harbina, zasiedlonego przez potomków zesłańców syberyjskich. Na wieść o odzyskaniu przez Polskę niepodległości młodzi Polacy wyruszyli do ojczyzny – choć nawet się w niej nie urodzili – pełni uniesienia, które to uczucie tak udzieliło się dziadkowi, że postanowił rozpocząć studia w Polsce. Lata 20. to okres fascynacji secesją i kulturą Wschodu, więc młody Japończyk w Warszawie od razu stał się atrakcją towarzyską, był jak rodzynek w cieście. Wraz z wybuchem wojny we wrześniu 1939 r. dziadek opuścił Polskę i nigdy do niej nie wrócił. A chciał bardzo, dlatego na łożu śmierci w 1961 r. wyraził życzenie, aby jego syn pierworodny Yoshiho wyjechał do Polski, tam żył i się uczył. Moja babcia z ciężkim sercem w 1963 r. wysłała 13-letniego syna w podróż do nieznanej Polski, która przecież była zupełnie innym krajem niż przed wojną. Nie było to łatwe dla mojego taty i pozostawiło w nim trwały ślad. Jednak zacisnął zęby, jakoś odnalazł się w nowym kraju i w polskiej rodzinie przyjaciela ojca, archeologa Konrada Jażdżewskiego. Postanowił wtedy, że nie będzie zwyczajnie żył, z dnia na dzień, ale poświęci się rzeczom ważnym. Dlatego włączył się w ruch Solidarności i aktywnie działał na jego rzecz. Z pewnością historia życia mojego dziadka i taty to historia kultywowania pewnych wartości, o które w dzisiejszych czasach coraz trudniej. To był trudny proces, zważywszy, jak odległe kulturowo i geograficznie są Polska i Japonia, choć mają tego samego sąsiada, do którego mają podobny stosunek. Jest wiele płaszczyzn, które łączą oba narody, i to one pomagają przezwyciężać dzielące nas różnice. Polacy interesują się Japończykami, a Japończycy odnajdują w Polakach wiele ważnych cech, które postrzegają jako swoje braki – mam na myśli kreatywność, spontaniczność, umiejętność improwizacji i adaptacji. Z kolei Polakom imponuje japońska solidność, rzetelność i etos dobrze zorganizowanej pracy. Nigdy nie było złej opinii o Polakach w Japonii ani złej opinii o Japończykach w Polsce, dlatego mam szczęście, że wywodzę się z rodziny tych dwóch kultur.
KB: Powiedziałbym więcej, w Polsce utrwalił się obraz Japonii jako kraju dobrobytu – chcieliśmy żyć jak w Japonii i do tego dążyliśmy. Do tych nastrojów odwołał się Lech Wałęsa, obiecując na spotkaniu związkowym Solidarności w 1981 r., że zbuduje w Polsce drugą Japonię.
TU: Stało się to tuż po powrocie Lecha Wałęsy z Japonii, a tę wizytę organizował mój tata. Ja również organizuję wyjazdy do Japonii dla przedsiębiorców i polityków, aby lepiej zrozumieli aspekty zielonego ładu w energetyce, który już tam jest wdrażany. Kiedy pytam, jak było, słyszę odpowiedź: tak wspaniale, że aż się tego nie da się opowiedzieć. Dla Polaków Japonia to z pewnością miejsce magiczne. Dla Japończyków Polska też potrafi być wyjątkowa.
Ryochu Umeda (ur. 1899 r., zm. 1961 r.) – japoński historyk, pierwszy lektor języka japońskiego na Uniwersytecie Warszawskim, lektor języka japońskiego w Instytucie Wschodnim w Warszawie (1926–1939), tłumacz i popularyzator kultury polskiej i japońskiej.
W 1922 r. Umeda postanowił przyjechać na studia filozoficzne do Berlina. W drodze z Dalekiego Wschodu poznał polskich oficerów wracających z Syberii, wśród nich Stanisława Michowskiego, z którym się zaprzyjaźnił. Podjął wówczas decyzję o osiedleniu się w Warszawie, gdzie zawarł wiele przyjaźni, z m.in. z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim.
II wojnę światową Ryochu Umeda spędził w Bułgarii, pracując w poselstwie Japonii. W 1944 r. wraz z innymi pracownikami wrócił przez Turcję do ojczyzny. Po zakończeniu wojny nie mógł przyjechać do komunistycznej Polski. Przed śmiercią w 1961 r. przyjął chrzest i imię Stanisław. Wyraził wolę, aby najstarszy syn Yohiho osiadł na stałe w Polsce i znalazł się pod opieką prof. Konrada Jażdżewskiego. Został pochowany na Powązkach Wojskowych w Warszawie.
Ryochu Umeda, 1928 r. Fot. archiwum Tomoho Umeda
Rodzina Umeda fot. Archiwum Tomoho Umeda
Fot. Archiwum Tomoho Umeda
Hisayo Umeda-Kudo, żona Ryochu Ryochu Umeda po powrocie do Japonii
MT: Jak mały Tomoho odbierał świat wielkiej polityki i wielkiej kultury, w którym wzrastał za sprawą swoich rodziców?
TU: Mały Tomoho nie mógł docenić w pełni wartości świata, w którym wzrastał, właśnie dlatego, że był mały. Teraz, z perspektywy czasu, oczywiście mam świadomość, że tamte spotkania i rozmowy ukształtowały moją wrażliwość i sposób postrzegania świata. Nie mogło być inaczej, skoro co tydzień niedzielny obiad u mojego dziadka, Juliusza Żuławskiego, prezesa polskiego PEN Clubu, jadło się z osobami, które już mają zagwarantowane miejsce w historii polskiej literatury, sztuki czy polityki, słuchało się rozmów ważnych, choć często bardzo intensywnych i zażartych. Wtedy oczywiście nie zdawałem sobie sprawy z wartości tych spotkań, teraz mam poczucie odpowiedzialności, żeby sprostać wysoko ustawionej poprzeczce przez swoich przodków. Żeby dobrze wykorzystać swój czas i nadać wartość swojemu życiu.
Yoshiho Umeda (ur. 1949 r. w Japonii, zm. 2012 r. w Warszawie) – japoński przedsiębiorca żyjący w Polsce, działacz opozycji demokratycznej w okresie PRL.
Mając 13 lat, samotnie przyjechał do Polski (statkiem z Jokohamy do Nachodki, pociągiem do Chabarowska, samolotem przez Moskwę do Warszawy) i zamieszkał w Łodzi z rodziną Jażdżewskich. W latach 1968–1975 studiował filologię polską i historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim.
Od 1976 r. był zaangażowany w działalność opozycyjną jako współpracownik Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Od 1980 r. związany z Solidarnością, uczestniczył w I Krajowym Zjeździe Delegatów w Gdańsku, współtworzył Radio „S” działające w Regionie Mazowsze związku. Zorganizował w Tokio Centralne Archiwum Polskie, wydające przez kilka lat periodyk „Biuletyn Polski”.. Po wprowadzeniu stanu wojennego został w 1982 r. wydalony z Polski, zajął się organizowaniem pomocy zagranicznej (m.in. jako działacz Komitetu Koordynacyjnego Solidarności we Francji i pracownik Biura Koordynacyjnego w Brukseli oraz przedstawiciel NSZZ „S” na Azję). Pod koniec lat 80. powrócił do Polski, gdzie prowadził spółkę prawa handlowego. Działał na rzecz wdrożenia protokołu z Kioto.
Był mężem japonistki Agnieszki Żuławskiej (córki Juliusza Żuławskiego). Miał troje dzieci: Tomoho, Julię i Hanę, nauczycielkę klasycznego tańca jiutamai. Należał do Stowarzyszenia Wolnego Słowa. W 1995 r. powstał film dokumentalny „Góral z Tokio” o losach rodziny Umedów. W 2013 r. ukazała się biografia „Wolny agent Umeda i druga Japonia”, autorstwa Anny Nasiłowskiej.
Yoshiho Umeda z Janem Pawłem II oraz z Lechem Wałęsą, fot. Archiwum Tomoho Umeda
Rodzina Yoshiho Umeda, fot. Archiwum Tomoho Umeda
KB: Posługuje się pan językami polskim i japońskim. Który z nich jest panu bliższy?
TU: Oczywiście polski, bo jest moim językiem ojczystym, wszak urodziłem się w Polsce i tutaj odbyłem całą edukację. Japoński jest moim trzecim językiem, bo lepiej mówię po angielsku. Po japońsku mogę się swobodnie wypowiadać o energetyce czy biznesie, ponieważ na co dzień pracuję z Japończykami, ale już nie o literaturze, historii, sztuce czy polityce. Moje słownictwo japońskie jest ograniczone, gdyż jest to umiejętność zdobyta, a nie wrodzona.
MT: W stanie wojennym pańska rodzina na pewien czas przeniosła się do Japonii. Jednak pan, będąc kilkunastoletnim chłopcem, postanowił sam wrócić do Polski. Dlaczego?
TU: Nie mogłem się tam odnaleźć. Byłem dzieckiem żywym, trochę psotnym, rodem z PRL-u. Nie mogłem usiedzieć na miejscu, lubiłem biegać z kolegami po żoliborskiej Cytadeli, czasami wdawałem się w bójki. Kiedy pojechaliśmy do Japonii w 1985 r., dzieci japońskie były skupione na sobie, tak jak u nas dzisiaj. Po szkole grały w gry komputerowe, a niektóre same programowały. Gdybym był zmuszony zostać tam dłużej, to może w końcu bym się przystosował, ale skoro nie musiałem tego robić, to chciałem jak najszybciej wrócić do domu, do Warszawy. I dlatego przyleciałem sam. Przyznam, że do dziś nie umiem być w Japonii dłuższy czas. Uwielbiam ją, ale na krótkie pobyty. Choć podróżuję po całym świecie, to jednak moje miejsce jest na Żoliborzu. Tu spędziłem całe życie i nie wyobrażam sobie, że mógłbym się stąd gdzieś przeprowadzić.
Tomoho Umeda, przewodniczący Komitetu Technologii Wodorowych przy Krajowej Izbie Gospodarczej. Założyciel spółki Hynfra oraz Hynfra Energy Storage. Jest przedsiębiorcą i doradcą strategicznym, promotorem technologii wodorowych i wielkoskalowych rozwiązań w zakresie energii odnawialnej. Koncentruje się na przyspieszaniu postępu rynkowego i technologicznego w kierunku neutralności klimatycznej. Przewodniczy Komitetowi Technologii Wodorowych przy Krajowej Izbie Gospodarczej, jest członkiem zarządu stowarzyszenia Hydrogen Poland, członkiem Hydrogen Europe oraz European Clean Hydrogen Alliance oraz członkiem zarządu IGEOŚ. Wykłada na Master of Business Administration (MBA) uczelni Collegium Humanum, specjalizacja: zarządzanie technologiami wodorowymi.
Fotografie pochodzą z archiwum Tomoho Umeda