Obowiązek wobec przyszłych pokoleń
Z Krzysztofem Pastorem, dyrektorem i choreografem Polskiego Baletu Narodowego, rozmawia Adam Mikołajczyk.
Adam Mikołajczyk: Czy można mówić o innowacyjności w tańcu?
Krzysztof Pastor: Jak najbardziej. W każdej dziedzinie życia powinniśmy być innowacyjni i kreatywni. Aczkolwiek w niektórych kręgach społecznych czy biznesowych, a nawet w tańcu, żadna innowacja nie jest mile widziana, bo łamie status quo i wymusza gotowość do zmian.
Nasz zespół baletowy bazuje na tańcu klasycznym, którego język składa się z określonych póz i kroków, takich samych od setek lat. Tym bardziej tancerze takiego zespołu muszą być innowacyjni, otwarci na nowe doznania i wyzwania, muszą kreować nową jakość, by walczyć o uwagę widza.
Eksperyment i improwizacja są podstawą w budowaniu przedstawienia. Inspiracja zaś jest ważna zarówno w balecie, jak i w biznesie, ekonomii, w stosunkach międzyludzkich. Podążanie do przodu, bycie w awangardzie jest celem sztuki. Zespoły liczące się na świecie mają w repertuarze około 12 produkcji rocznie, w tym dwa lub trzy popularne balety klasyczne, jak „Jezioro łabędzie” czy „Śpiąca królewna”. Pozostałe pozycje są nowe, nieraz tworzone specjalnie dla tego zespołu, i trzeba do nich dopiero przekonać publiczność. Nowoczesny repertuar jest trudniejszy w odbiorze, ale naszą misją jest rozwój tancerzy i gustów publiczności.
AM: Czy da się zrobić przedstawienie baletowe na każdy temat?
KP: Uważam, że tak, choć znajdzie się wielu, którzy temu zaprzeczą. Weźmy na przykład „Bolero” Maurice’a Ravela, skomponowane w 1928 r. jako ilustracja muzyczna do przedstawienia baletowego. Wszyscy znamy ten utwór, oparty na wariacjach jednego tematu melodyczno-rytmicznego, granego przez różne instrumenty, które w finale łączą się we wspólnym brzmieniu. Niewielu jednak wie, że inspiracją do napisania tego utworu była postępująca industrializacja i pracujące w fabryce maszyny. Sztuka współczesna zostawia wielką przestrzeń dla widza, nie narzucając mu interpretacji. Tak się dzieje w balecie, w malarstwie, w każdym rodzaju sztuki współczesnej.
AM: Można pokazać w tańcu epizody z historii Polski?
KP: Ależ to właśnie zrobiłem w 2011 r., kiedy opracowałem choreografię do baletu „I przejdą deszcze…”. Od lat młodzieńczych byłem pod wielkim wrażeniem książki Romana Bratnego „Kolumbowie. Rocznik 20” i filmu nakręconego na jej podstawie. Miałem też w głowie sceny z wielkich filmów Andrzeja Wajdy, które dokonują rozrachunku z historią („Kanał” i „Popiół i diament”). Kiedy powróciłem do Polski z emigracji sześć lat temu i po raz pierwszy zamieszkałem w Warszawie, uderzyło mnie, że historia Powstania Warszawskiego jest nadal silnie zakorzeniona w tym mieście. Prawie każde miejsce w Warszawie przywołuje pamięć tamtego heroicznego i tragicznego czasu. Temat ten tkwił w mojej głowie przez dziesięciolecia i kiedy mogłem przełożyć go na język baletowy, którym operuję, poczułem rodzaj ulgi i wyzwolenia. Wraz z innymi twórcami tego spektaklu, dramaturgiem Danielem Przastkiem oraz dyrygentem Wojciechem Michniewskim, wybraliśmy muzykę Henryka Mikołaja Góreckiego, jednego z moich ulubionych kompozytorów XX w. Dostrzegając na każdym kroku w przestrzeni publicznej i w głowach Polaków ślady i blizny wielowiekowego cierpienia, chciałem pokazać, że mimo tragizmu dziejów przetrwaliśmy jako naród i musimy odważnie iść do przodu. Dlatego motywem przewodnim libretta uczyniłem wiersz „Deszcze” poety i powstańca Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, który zginął śmiercią żołnierza w Powstaniu Warszawskim, stając się tragiczną ikoną pokolenia Kolumbów. „Deszcz jest jak litość – wszystko zetrze: i krew z bojowisk, i człowieka, i skamieniałe z trwóg powietrze”. Dla mnie dzisiaj patriotyzm wyraża się w haśle „Teraz Polska”; interpretuję je tak, że szanując naszą historię, musimy iść naprzód. Wobec przyszłych pokoleń mamy obowiązek być nowocześni, kreatywni i innowacyjni. Wszyscy, jako społeczeństwo.
AM: Jakie są kulisy pracy choreografa? Jak powstaje nowy balet?
KP: Każdy projekt jest inny i zależy od źródła inspiracji. Najpierw jest scenariusz, choćby najbardziej ramowy, aby potem na jego kanwie wspólnie z tancerzami tworzyć choreografię metodą niewielkich improwizacji. Dlatego właśnie kreatywność, otwartość i umiejętność improwizowania jest tak ważna w procesie twórczym. Bywa tak, jak w przypadku „Romea i Julii”, że pracę rozpoczynam z dramaturgiem, scenografem i kostiumografem od zera, czyli od białej kartki. W drodze dyskusji ustalamy, co dziś dla nas znaczy ta historia, czy zostajemy w czasach renesansu, jak chciał Szekspir, czy przenosimy się do czasów współczesnych, bo temat jest ponadczasowy i uniwersalny. Jak wiemy, historia Romea i Julii to opowieść o nieszczęśliwej miłości tych dwojga, ale to także historia aranżowanego małżeństwa Julii z Parysem. Kiedy po raz pierwszy robiłem ten balet w Szkocji, wiedziałem, że w Wielkiej Brytanii nadal można spotkać zwyczaj aranżowania małżeństw wśród arystokracji (jak choćby w przypadku księcia Karola z Dianą), a także wśród emigrantów, np. z Pakistanu. Dlatego w Szkocji ten wątek został szczególnie podkreślony.
Na koniec powstaje precyzyjna kompozycja choreograficzna, bo tylko precyzja może ujarzmić wieloosobowy zespół, połączyć ruch z muzyką i światłem. Bywają przedstawienia i twórcy, którzy oddają spore fragmenty spektaklu inwencji tancerzy, ale ja dopinam przedstawienia do ostatniej nuty, kroku i gestu. Oczywiście interpretacja partii, ekspresja uczuć, pozostaje w gestii tancerzy.
AM: Jaka jest misja Polskiego Baletu Narodowego?
KP: Odpowiedź jest bardzo prosta: musimy robić przedstawienia na najwyższym poziomie, pielęgnować tradycje polskiego tańca, zapewniać publiczności wzruszenia, przyjemność, ale także pewnego rodzaju edukację. I to nie tylko w Warszawie, gdzie nasz zespół ma swoją siedzibę i scenę. Marzę bowiem o tym, abyśmy mieli fundusze również na występy w innych miastach Polski. Jako zespół musimy być młodzi, dynamiczni, innowacyjni, a więc pragniemy odzwierciedlać aspiracje polskiego społeczeństwa, z którym chcemy się komunikować językiem tańca. W ostatnich latach wiele zmieniło się w postrzeganiu polskiego baletu na arenie międzynarodowej. Jesteśmy z powrotem na baletowej mapie Europy, a zawdzięczamy to pracy u podstaw, stałemu podnoszeniu poziomu, doborowi repertuaru i nowatorskim przedstawieniom. Ważne są także działania public relations, do których wykorzystuję często osobiste kontakty. Balet jest sztuką bardzo ulotną, eteryczną, której oddaję wszystkie swoje siły twórcze. Mam nadzieję, że pozostawię w Warszawie swój ślad, ale zdaję sobie sprawę, że następca może mieć inną koncepcję i nadać zespołowi zupełnie inny kierunek rozwoju.
AM: Jak godzi pan tak rozumianą misję z własną twórczością choreograficzną?
KP: Przed sześcioma laty z wielką satysfakcją, choć nie bez obaw, przyjąłem zaproszenie Waldemara Dąbrowskiego, dyrektora Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, aby poprowadzić Polski Balet Narodowy, gdyż uwierzyłem w sens tej pracy. Dyrektor Dąbrowski daje twórcom wielkie wsparcie i swobodę działania. Nadal pozostaję choreografem w Holenderskim Balecie Narodowym. Pracując tam, mam iście cieplarniane warunki – cały czas zajmuję się jedynie swoją twórczością choreografa, obmyślam przedstawienia i zajmuję się ich realizacją. W Warszawie stale muszę myśleć o zespole i starać się każdemu tancerzowi zapewnić możliwość rozwoju. Muszę ułożyć repertuar na cały sezon, odpowiednio balansując pomiędzy repertuarem klasycznym a nowoczesnym, bardziej nowatorskim i wymagającym od tancerzy większej dozy kreatywności. Dopiero potem mogę zająć się własną twórczością choreografa.
AM: Polski Balet Narodowy jest dziś zespołem o międzynarodowym składzie.
KP: Spotkałem się z głosami krytyki, że zatrudniam w zespole obcokrajowców. Faktycznie, jest ich ok. 35 proc., co jednak nie stanowi dużej liczby na tle innych europejskich zespołów. Bardzo cenię sobie fakt, że między naszymi artystami (zagranicznymi i polskimi) występuje teraz naturalna wymiana doświadczeń. Dzięki temu w zespole buduje się jeszcze większa otwartość, tolerancja i komunikacja. To wszystko przekłada się na ogólny rozwój zespołu. Chciałbym oczywiście zatrudniać jak najwięcej polskich tancerzy, ale odpowiadając za poziom zespołu, muszę zwracać uwagę przede wszystkim na jakość. Wybieramy się w czerwcu z własnymi spektaklami do Nowego Jorku i Waszyngtonu. Pokażemy tam dwa moje balety – „Adagio & Scherzo” do muzyki Franza Schuberta oraz „Moving Rooms” do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego i Alfreda Schnittke – a także „Święto wiosny” Igora Strawińskiego w choreografii Emanuela Gata. Będziemy oceniani tam jako Polski Balet Narodowy, nikt nie będzie analizować składu narodowościowego naszego zespołu.
AM: Czy obserwuje pan programy typu „You Can Dance”? Czy mają one wpływ na postrzeganie tańca wśród Polaków?
KP: Nie oglądam ich z braku czasu. Zapewne mają pewien wpływ na popularyzację tańca wśród młodzieży, która dzięki nim zaczyna interesować się tańcem i go rozumieć. Ale teatr baletowy to zupełnie inna kategoria i obawiam się, że tego typu programy nie wpłyną na jakość naboru kandydatów do polskich szkół baletowych. Jest to być może kwestia popularności i rangi sztuki tańca, co można zaobserwować w kulturach niektórych narodów, a także naturalnych predyspozycji do uprawiania go. W tym kontekście zachwyca mnie szczególnie szerokość gestu i muzykalność Rosjan. W carskiej Rosji balet był arystokratyczną formą sztuki, wykwintną i pełną przepychu. Na szczęście po rewolucji październikowej został uznany przez nowe władze i przyjęty jako sztuka narodowa. W ten sposób stał się prestiżową wizytówką Związku Radzieckiego. W Polsce również zdarzają się niezwykle utalentowani tancerze, pozostaje nam tylko zatrzymać ich w kraju lub działać w taki sposób, by wracali do nas, bogatsi o doświadczenia zagraniczne.
Taniec klasyczny to bardzo trudna i precyzyjna dyscyplina, do tego obciążona wysiłkiem fizycznym. Wyniki przychodzą dopiero po olbrzymiej liczbie systematycznych treningów. Tak samo jak w sporcie. Obserwuję wielu młodych, utalentowanych polskich tancerzy, ale bez żelaznej dyscypliny, wytrwałości i niezłomności charakteru nie osiągną poziomu gwarantującego sukces.
AM: Czy miał pan swoich mistrzów?
KP: Bardzo ważne dla mnie, jako człowieka i artysty, były filmy Andrzeja Wajdy. Na zawsze pozostanie w mej pamięci scena z filmu „Kanał”, w której oślepiony powstaniec jest prowadzony przez sanitariuszkę w kanale. Nagle czuje powiew świeżego powietrza, co daje nadzieję wyzwolenia, ale nie widzi, że wyjście z kanału jest zakratowane. Tę inspirację wykorzystałem w balecie „I przejdą deszcze…”.
Jeżeli chodzi o mistrzów tańca, to na pewno miał na mnie wpływ Conrad Drzewiecki, w którego zespole pracowałem cztery lata. Szczególnie wielkie wrażenie wywarli na mnie jednak choreografowie holenderscy – Rudi van Dantzig oraz Hans van Manen. Dla wszystkich twórców baletu wielką postacią jest Jiří Kylián, Czech pracujący również w Holandii, którego balet „Msza polowa” mamy w swoim repertuarze. Podziwiam także Williama Forsythe’a, amerykańskiego choreografa pracującego przez lata we Frankfurcie, którego dzieło „Artifact Suite”, jeden z najważniejszych baletów końca XX w., również wykonujemy. Spektakle Forsythe’a są bardzo trudne i tylko zespoły, które przejdą egzamin, mogą je realizować; tym bardziej cieszymy się, że jest on w naszym repertuarze.
AM: Jak pan rozumie patriotyzm dnia dzisiejszego?
KP: Przeraża mnie zaściankowy patriotyzm. Zawsze powtarzam: patriotyzm to nie jest rozdrapywanie ran. Trzeba pamiętać o historii bez kompleksów. Myślmy o Polsce z estymą, ale naszym obowiązkiem wobec nas samych i przyszłych pokoleń jest praca, poczucie obowiązku wobec społeczności, w której żyjemy. W ten sposób najlepiej przyczynimy się do rozwoju kraju. Bądźmy dumni, że jesteśmy Polakami, że jesteśmy równi innym narodom.
Krzysztof Pastor
Choreograf i inscenizator. Ukończył szkołę baletową w rodzinnym Gdańsku. W 1975 r. zaangażował się do Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu. Pracując tam z Conradem Drzewieckim, zdobył pozycję jednej z czołowych młodych indywidualności artystycznych zespołu. W 1979 r. przeniósł się do łódzkiego Teatru Wielkiego jako pierwszy solista. W 1983 r. został solistą Ballet de l’Opéra de Lyon we Francji. W latach 1985–1995 występował w Holenderskim Balecie Narodowym, gdzie wykonywał partie solowe w baletach klasycznych i neoklasycznych oraz w choreografiach współczesnych.
Swoją pierwszą choreografię stworzył w 1986 r. – na Międzynarodową Galę Baletową w Łodzi. W 1992 r. wystawił z sukcesem balet „Szostakowicz – symfonia kameralna”, który wszedł do głównego repertuaru Holenderskiego Baletu Narodowego. Od tamtej pory zasłynął jako choreograf na arenie międzynarodowej, przygotowując prawie 50 baletów i zdobywając liczne nagrody. W styczniu 2003 r. został mianowany choreografem rezydentem Holenderskiego Baletu Narodowego, dzieląc tę funkcję z Hansem van Manenem. W grudniu 2007 r. został zaproszony do współpracy z moskiewskim Baletem Bolszoj i jego czołową gwiazdą, Svetlaną Zakharovą. Jego prace pojawiały się na scenach całego świata oraz w programach znanych festiwali i na konkursach baletowych, zyskując wysokie oceny krytyki i uznanie publiczności.
Po latach nieobecności w Polsce został zaproszony do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, by zrealizować „Tristana” z muzyką Richarda Wagnera. W 2009 r. objął dyrekcję Polskiego Baletu Narodowego, zachowując nadal swoje obowiązki choreografa rezydenta w Amsterdamie. Od 2011 r. jest także dyrektorem artystycznym baletu Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu w Wilnie.