Kulturze poświęciłam całe zawodowe życie
O sukcesach polskiego kina, relacjach świata filmu z biznesem i mediami publicznymi oraz o dalszych wyzwaniach stojących przed PISF z Agnieszką Odorowicz rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Czy można podsumować 10 lat istnienia PISF przez pryzmat ewolucji rodzimego kina, która doprowadziła do zdobycia Oscara?
Agnieszka Odorowicz: Pawła Pawlikowskiego na scenę w Dolby Theatre doprowadził przede wszystkim jego wyjątkowy talent. Moja satysfakcja polega nam tym, że udało nam się nakłonić Pawła do tego, aby zrealizował „Idę” w naszym kraju. Początkowo podchodził do tego pomysłu z ciekawością, ale i rezerwą. Później przekonał się jednak, że w Polsce mamy przyjazny system wsparcia produkcji filmów i może liczyć na zaangażowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, więc rozpoczął zdjęcia. Jak dziś wiemy, zrealizował wybitny film, który podbił widownię na całym świecie. „Idę” obejrzało w kilkudziesięciu krajach blisko 2 mln widzów. Paweł współpracował ze świetnymi producentami – Piotrem Dzięciołem i Ewą Puszczyńską z Opus Film, którzy dużo wnieśli do tego filmu, nie ograniczając się jedynie do zapewnienia twórcom maksymalnego komfortu realizacji. To dobry, pouczający przykład, jaką rolę mogą odegrać kreatywni producenci. Wszystkie te czynniki spowodowały, że reżyser „Idy” swoje następne filmy również chce kręcić w Polsce.
KB: Czy Instytut spełnił zdefiniowaną przez panią rolę?
AO: Przez te 10 lat udało się zrobić ogromnie dużo. Nie twierdzę, że nie popełnialiśmy błędów, szczególnie na początku, kiedy krystalizował się mechanizm działania Instytutu. Tworzyliśmy instytucję, która nie miała w Polsce żadnego odpowiednika, żadnego wzoru. W mojej ocenie pierwszy etap tworzenia PISF pokonaliśmy bardzo sprawnie.
Kino w Polsce, jak na branżę masowo docierającą ze swoim produktem do odbiorcy, operuje stosunkowo niewielkim budżetem publicznym. Co najważniejsze, blisko 80 proc. naszego budżetu pochodzi od mecenasów polskiego kina – płatników z tytułu art. 19 ustawy o kinematografii (nadawców telewizyjnych, platform cyfrowych, telewizji kablowych, kin, dystrybutorów).
Rocznie PISF ma do dyspozycji około 120–130 mln zł na wszystkie programy operacyjne, nie tylko produkcję filmów. Wspieramy promocję zagraniczną, organizację festiwali, modernizację i cyfryzację kin. Prowadzimy też kilka programów edukacji filmowej.
Cały nasz budżet to raptem jedna trzecia kosztów przeciętnej superprodukcji w USA. Za te pieniądze udało się wzmocnić system produkcji, ożywić rynek, pozyskać miliony nowych widzów. Kiedy zaczynałam kierować Instytutem, najważniejszym priorytetem była dla mnie zmiana wizerunku naszego kina. Chciałam, żeby widzowie przestali myśleć o polskim filmie jako o nudnej, nieciekawej, często dołującej opowieści. Żeby przestali uważać, że na polski film nie wypada chodzić do kina. Kinematografia miała stać się różnorodna – począwszy od kameralnych filmów artystycznych, przez sprawnie zrealizowane kino gatunkowe, po epickie kino historyczne. W 2005 r., czyli w roku rozpoczęcia naszej działalności, na wszystkie polskie filmy kupiono w sumie 700 tys. biletów, zaś w 2014 r. – 11 mln, a wśród dziesięciu najchętniej oglądanych filmów sześć wyprodukowano w Polsce.
Cieszę się też, że rodzime kino zaczęło być inaczej postrzegane na świecie. Ostatnie sukcesy międzynarodowe stwarzają niezwykłą szansę dla polskich filmów i twórców. Selekcjonerzy międzynarodowych festiwali co najmniej dwa razy się zastanowią, zanim odrzucą jakikolwiek polski tytuł. A przynajmniej na pewno go obejrzą, co do tej pory nie zawsze było oczywiste.
KB: Andrzej Wajda, Jerzy Stuhr czy rektor Mariusz Grzegorzek, z którymi rozmawialiśmy na łamach naszego magazynu, jednogłośnie twierdzili, że obecnie kinem rządzi pieniądz. Czy to, że trzeba dziś „chodzić i zbierać”, zamiast zająć się artystyczną stroną projektów, może powodować, że potencjalni wybitni twórcy przepadają w otchłani komercji?
AO: Gromadzenie budżetu na produkcję jest rolą producenta. Jeżeli reżyser decyduje się na samodzielne wyprodukowanie filmu, wtedy musi łączyć dwie funkcje – artystyczną i biznesową. Reżyserom, którzy pamiętają hojny system dotowania kinematografii w PRL-u, na pewno trudno było się przestawić na system, w którym (do pojawienia się PISF) faktycznie rządził pieniądz. Instytut powstał po to, żeby wspierać kino artystyczne, żeby w końcu zostały zrealizowane ważne produkcje historyczne, które nie mogły dojść latami do skutku.
Budżet debiutów reżyserskich może być nawet w 70 proc. dofinansowany przez PISF. Debiuty są dla nas priorytetem. Jednocześnie, jak już wspomniałam, nie mamy tych pieniędzy dużo. Z drugiej strony po latach obserwacji rynku stwierdzam, że trzydzieści kilka filmów fabularnych rocznie, czyli tyle, ile teraz produkujemy, to optymalna liczba.
W Europie mamy bardzo rozbudowany system finansowania produkcji filmowej ze środków publicznych. Istnieją nie tylko instytuty narodowe czy regionalne fundusze filmowe, ale również fundusze europejskie, takie jak Eurimages, czyli fundusz Rady Europy. Warto przypomnieć w tym momencie, że dla odmiany w Stanach Zjednoczonych nie ma systemu publicznych dotacji. O wszystkim decyduje rynek, wielcy producenci i umiejętność pozyskania sponsorów oraz inwestorów.
KB: Od czego zależy sukces filmu?
AO: Nie istnieją obiektywne kryteria, dzięki którym moglibyśmy przewidzieć, że jakiś film okaże się sukcesem. Gdyby istniały, na świecie powstawałyby same hity. Zarówno wyniki box office’u, jak i festiwalowa kariera filmu są nieprzewidywalne, oddziałuje na nie mnóstwo czynników. Na wiele z nich twórcy nie mają żadnego wpływu. Jednak z pewnością istnieją elementy, które mogą wskazywać, że dany projekt ma większy od innych potencjał. Istotne jest nazwisko reżysera. Podejmowany przez niego temat i sposób jego przedstawienia nie mogą być zbyt hermetyczne, jeśli liczymy na międzynarodowy sukces. Film powinien być zakorzeniony lokalnie, ale jednocześnie uniwersalny, tak jak „Ida” czy „Dekalog”. Scenariusz jest jednym z najważniejszych filarów udanego filmu. Sporadycznie się zdarza sytuacja, w której z niezbyt atrakcyjnego na papierze projektu powstaje udane dzieło. Pieniędzy powinno być na tyle dużo, żeby twórcy mogli w komfortowych warunkach pracować i skupiać się na realizacji filmu, a nie na kwestiach finansowych.
KB: Czy polski biznes rozumie ideę wspierania kultury?
AO: PISF dofinansowuje przeważnie do 50 proc. budżetu filmu. Pozostałe producent musi pozyskać z innych źródeł. Producenci przyznają, że coraz trudniej jest zdobyć brakującą część. Ciężko w Polsce znaleźć środki na rynku, ponieważ branża filmowa jest postrzegana przez inwestorów jako bardzo ryzykowna. Jest zaledwie kilka podmiotów, które stale włączają się we wspieranie polskiego kina: PKO BP, PKN Orlen SA, BZ WBK, KGHM SA czy wreszcie była Telekomunikacja Polska SA (obecnie Orange). Te spółki wspierały realizację wielu produkcji filmowych. Mam nadzieję, że ostatni sukces „Bogów” Łukasza Palkowskiego zachęci przedsiębiorców do większych inwestycji w polską kinematografię.
KB: Do czego polskiemu filmowi są potrzebne silne media publiczne?
AO: W Polsce musi być więcej instytucji finansujących produkcje filmowe. Ktoś, kto nie dostaje dofinansowania w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, powinien mieć jeszcze szansę na uzyskanie środków z innych źródeł. Tak wygląda normalny, rozwinięty system wspierania produkcji filmowej w Europie. Tworzą go różne podmioty: instytut narodowy, fundusze regionalne, nadawcy telewizyjni. Jedną z takich instytucji jest zwykle telewizja publiczna, która rozwija lokalny rynek i jest równorzędnym partnerem dla narodowego instytutu filmowego, tak jak np. we Francji. Telewizja Polska nie jest w najlepszej sytuacji finansowej, w ostatnich latach wspierała zaledwie kilka produkcji fabularnych rocznie. Jest to jedna z przyczyn, dla których rynek finansowania produkcji filmowej w Polsce jest dosyć płytki. Warto, aby telewizja publiczna stałą się ponownie wiarygodnym i stabilnym partnerem dla polskich filmowców.
KB: Powoli kończy się pani misja w PISF. Z jakimi wyzwaniami dotyczącymi polskiego kina zostawia pani tę instytucję?
AO: Każda mądra instytucja powinna się rozwijać. Mam nadzieję, że mój następca będzie dążył do wprowadzenia w Polsce zachęt i ulg podatkowych dla zagranicznych producentów, abyśmy mogli ściągać do naszego kraju duże światowe produkcje. Druga kwestia to wyregulowanie relacji w branży, czyli stosunków między producentami, dystrybutorami i właścicielami kin. PISF powinien dążyć do utrzymania udziału polskiego kina w rynku, który dziś wynosi ok. 30 proc., co stanowi bardzo dobry wynik. Jesteśmy w europejskiej czołówce. Poza tym stałym zadaniem Instytutu jest podnoszenie jakości produkcji, aby tworzono lepsze scenariusze i bardziej przemyślane projekty.
KB: Na koniec prosimy o ujawnienie planów zawodowych.
AO: Na pewno chciałabym dalej zajmować się kulturą. Choć jestem ekonomistką z wykształcenia, poświęciłam jej całe swoje zawodowe życie.
Fot. Film "Miasto 44", prod. Akson Studio, Ola Grochowska