Biznes z natury
O pracy zbieraczy i sprzedawaniu ziół, tworzeniu marki globalnej i o tym, że najlepiej prowadzić firmę w miejscu, z którego się pochodzi, z Mirosławem Angielczykiem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Siedziba pana firmy znajduje się wśród nieskażonych cywilizacją łąk i lasów Białostocczyzny. To piękne tereny, które wielu ludziom pracującym w biurach czy w fabrykach kojarzą się raczej z odpoczynkiem niż ciężką pracą. Czy ma pan lżej niż inni prowadzący biznes?
Mirosław Angielczyk: Podejrzewam, że dla mnie praca jest mniej męcząca niż dla wielu innych ludzi, choć nie jest oczywiście odpoczynkiem, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wielkość firmy. Natomiast ja nie chcę od pracy uciekać, właściwie nawet odwrotnie: gdy muszę wyjechać, służbowo czy też na urlop, jest to dla mnie okres trudny. Moja praca polega głównie na kontakcie z ludźmi, zarówno miejscowymi rolnikami i dostawcami, jak też przyrodnikami i naukowcami. Właśnie ze względu na ową różnorodność jest ona dla mnie bardzo ciekawa. Naszymi dostawcami cały czas w dość dużym stopniu są zbieracze ziół. W niewielu miejscach w Polsce zbieractwo jest prowadzone na tak dużą skalę, jak w naszym regionie. Wynika to oczywiście z istnienia naszej firmy, ale też kilku innych, które skupują zioła. W całym województwie podlaskim tego typu działalnością zajmuje się około 2 tys. osób, które traktują zbieractwo jako główne zajęcie. Często są to ludzie starsi, emeryci. Nie tylko kupujemy od nich surowiec, ale też rozmawiamy z nimi, dowiadujemy się, co na temat ziół pamiętają z młodości. Na tej podstawie tworzymy produkty. Kontakt z tymi ludźmi jest ciekawy i inspirujący.
KB: Zbieranie ziół kojarzy się z pełnią lata. Czy sezonowość jest cechą branży zielarskiej?
MA: Dostawcy surowców ze stanu naturalnego mają około trzech miesięcy odpoczynku, w zależności od długości i intensywności zimy. Praca związana ze zbieraniem ziół ustaje, gdy zamarza ziemia, i zaczyna się ponownie wiosną, najczęściej w drugiej połowie marca. Ten okres przerwy jest wykorzystywany na przykład na robienie półek do suszenia, magazynowania. W firmie praca trwa przez cały rok. W okresie letnim jesteśmy skupieni na zaopatrywaniu się w surowce, a od jesieni do wiosny trwa sezon sprzedaży naszych zbiorów. Pracownicy często zmieniają stanowiska i miejsca pracy, natomiast wszyscy tę pracę mamy. Chciałbym jeszcze podkreślić, że osoby związane ze zbieraniem ziół inaczej postrzegają pory roku – wyznacza je kwitnienie bzu czarnego, kwitnienie głogu, kwitnienie lipy itd.
KB: Mówi pan o zbieraniu ziół jako o czymś niemal powszechnym na pana terenach.
MA: Mało kto wie, że Polska jest światową potęgą w dziedzinie dostarczania surowców zielarskich i uprawy ziół. Plasujemy się na piątym miejscu na świecie pod względem zbioru ziół ze stanu naturalnego. Dla wielu osób jest to bardzo zaskakująca informacja. To właśnie nasz rejon Podlasia dostarcza około 50 proc. zbiorów ze stanu naturalnego w skali kraju.
KB: Czy dziś, w dobie konsumpcjonizmu, wszechobecnych sztucznych komponentów w żywności i chemii stosowanej w uprawach, postrzega pan swoją działalność w kategoriach wyjątkowości, elitarności?
MA: Produkcja ziół kojarzy się z ekologią, zaś kupują je ludzie poszukujący rzeczy zdrowych. Trzeba też podkreślić, że większość uprawianych surowców zielarskich powstaje w gospodarstwach ekologicznych. Obecnie takie są wymogi. Niestety, wraz z wyludnianiem się wsi jest coraz mniej zbieraczy ziół. Kolejne gatunki, które dotychczas pozyskiwaliśmy ze stanu naturalnego, musimy wprowadzać do uprawy. Cóż, nie ma alternatywy: albo te surowce będziemy uprawiać, albo w ogóle ich nie będzie. Do niedawna nie wyobrażaliśmy sobie uprawiania takich ziół, jak pokrzywa, skrzyp polny czy krwawnik. Jednak zapotrzebowanie na surowce zielarskie jest tak ogromne, że nie mamy innego wyjścia. Nawet gdy zioła wzrastają nie w gospodarstwach ekologicznych, a konwencjonalnych, czyli stosujących normalną ochronę czy nawożenie, jako konsumenci nie spożywamy tych ziół w tak dużych ilościach, żeby miały nam zaszkodzić. Powinniśmy zwracać szczególną uwagę na to, co stanowi podstawę naszej diety, np. zboża, ziemniaki itp. Natomiast wracając do pytania – myślę, że osoby zajmujące się ziołami kojarzą się z posiadaniem większej wiedzy rolniczej, więc mogą się czuć grupą troszeczkę wyróżnioną. Kiedy przyjeżdżają do nas goście, zachęcam ich do rozmowy ze zbieraczami. Jest to duże przeżycie – spotkanie z człowiekiem, który od rana do wieczora, od wiosny do jesieni zajmuje się pozyskiwaniem ziół.
KB: Czy dla pana firmy eksport jest istotnym kierunkiem działania i rozwoju?
MA: Eksport jest dla nas bardzo ważny. Jako firma dostarczająca zioła zajmujemy ważne miejsce na polskim rynku. Sprzedajemy je w wielu sklepach, w sieciach, punktach ze zdrową żywością. Jednak rynek krajowy ma ograniczoną chłonność. Polska jest krajem, który ma ustaloną renomę, jeśli chodzi o sprzedaż surowców. Gdy jesteśmy na targach zagranicznych, wszyscy o nie pytają. Trudniej natomiast sprzedać na rynkach zagranicznych produkt gotowy. A my postanowiliśmy, że nie będziemy sprzedawać produktów nieprzetworzonych, tylko właśnie gotowe, aby osiągać większy zysk. W tej chwili firmy amerykańskie, brytyjskie czy duńskie kupują od nas produkty pod marką Dary Natury. I tak powoli próbujemy tę markę budować.
KB: Jakie są najistotniejsze kierunki obecnego i przyszłego eksportu? Wspomniał pan kiedyś o USA i Chinach – czy dlatego, że są to kierunki egzotyczne i spektakularne, czy też ze względu na wysokość eksportu do tych krajów?
MA: Najwięcej sprzedajemy do Stanów Zjednoczonych – jakieś 60 proc. naszego ogólnego eksportu. Chiny to kierunek szczególnie wymagający. Bardzo trudno sprzedać herbatę ziołową do Chin. Staraliśmy się o to przez dwa lata. Niedawno wysłaliśmy jedną partię i niedługo później zgłosili się do nas przedstawiciele trzech kolejnych firm zainteresowanych sprzedawaniem naszych ziół w Chinach. Wiążemy z tym krajem duże nadzieje. Myślę, że w niedalekiej przyszłości będzie to nasz główny kierunek sprzedaży. O dziwo, bardzo dobrze rozwija się nasz eksport do Rosji. W dużych miastach, gdzie jest wysoki poziom życia, istnieje duży popyt na droższe produkty z unijnym certyfikatem bio. Symbol listka oznaczający produkt ekologiczny jest w Rosji rozpoznawalny i przyciąga uwagę konsumentów. Każdy kolejny transport naszych produktów na rynek rosyjski jest o 50 proc. większy od poprzedniego. Zatem ten kierunek eksportu dobrze rokuje.
KB: Wiem, że rozszerzył pan swój biznes o inne obszary, jednak nadal związane z ziołami. Nie tylko pan je sprzedaje, ale proponuje ludziom swoiste celebrowanie ziół i przyrody, przebywanie w jej otoczeniu i poznawanie. Czy te działania wynikają z potrzeby spełnienia marzeń, czy znajdują podstawę w twardej strategii, na przykład wynikają z chęci zdywersyfikowania biznesu?
MA: Wszystkie wymienione przez pana elementy mają znaczenie. Jednak chęć realizacji moich marzeń miała pierwszeństwo. Zawsze marzyłem o posiadaniu hobbystycznego ogrodu zielarskiego. Po czterech latach istnienia przekształcił się w ogród botaniczny – obecnie jest to największa kolekcja ziół w Europie. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że ten projekt ma sens biznesowy. Osoby odwiedzające to miejsce, a w tym roku było ich około 70 tys., stają się naszymi ambasadorami w Polsce; widzą, jak produkuje się zioła i z jakiego miejsca pochodzą. Jesteśmy bardzo pozytywnie postrzegani, co ma wielkie znaczenie. Poza tym w naszej kolekcji prezentujemy rośliny, które rosną dziko. Dzięki temu możemy szkolić naszych zbieraczy, aby nie szkodzili przyrodzie, zaś ziół, z których korzystamy, nie ubywało, tylko przybywało. W naszych zasobach znajduje się około stu gatunków roślin zagrożonych i równocześnie chronionych – je również staramy się pokazywać. Działania popularyzatorskie nie mają charakteru komercyjnego, po prostu pewien procent przychodów z przetwórstwa ziół przeznaczamy na wspomniany ogród. Mam jednak wrażenie, że jest to bardzo pozytywnie odbierane przez naszych klientów.
KB: Chciałbym na chwilę wrócić do ludzi. Trwają dziś rozmaite dyskusje na temat przyszłości pracy. Zdaniem części teoretyków nie starczy jej dla wszystkich, zaś prostsze czynności – a niekiedy też bardziej skomplikowane – będą wykonywane przez maszyny. Już dziś wielu przedsiębiorców, wprowadzając automatyzację, redukuje miejsca pracy. Tymczasem pan postępuje odwrotnie: celowo rezygnuje z automatyzacji, ponosząc wyższe koszty w celu utrzymania zatrudnienia. Czy to ekstrawagancja, na którą mogą sobie pozwolić tylko przedsiębiorstwa osiągające duże zyski, czy pana świadomy program biznesowy? A może nawet etyczny?
MA: W moim przypadku szczególnie istotne jest, że pracuję w miejscu, w którym się urodziłem i w którym mieszkali moi rodzice i dziadkowie. Jestem tu bardzo zakorzeniony. Pierwszymi osobami pracującymi w mojej firmie byli sąsiedzi. Teraz ludzie dojeżdżają do niej nawet 50 kilometrów. Kiedy przyjmuję kogoś do pracy, w momencie podpisania umowy próbuję mu uświadomić, że jest odpowiedzialny za to, co robi, za dobre postrzeganie firmy. Równocześnie jednak staję się odpowiedzialny za pracownika. Jeżeli strasznie napsoci, to wtedy możemy się pożegnać, ale w przeciwnym razie zrobię wszystko, żeby każdy z moich pracowników pracę miał, niezależnie od pory roku czy popytu na produkty. Mnie jest dużo łatwiej niż innym przedsiębiorcom, bo prowadzę działalność dość różnorodną, więc mogę znajdować pracownikom różne zajęcia. Natomiast nie wyobrażam sobie, że mógłbym kogoś zwolnić z powodu zakupu maszyny. Po prostu wcześniej przygotowuję nowe stanowisko i przenoszę na nie pracownika, co zresztą jest bardzo łatwe, dlatego że zajmowanie się ziołami jest pracochłonne, poza tym ręczne pakowanie ziół jest preferowane przez konsumentów. To mi pomaga zachować pewność siebie, gdy mówię, że dla pracownika zawsze znajdę pracę. W tej chwili unowocześniamy zakład i cały czas przyjmujemy nowych ludzi. Korzystamy na dużą skalę ze środków unijnych i innych funduszy. Na szczęście udaje nam się nie tyle nie zwalniać pracowników, co zatrudniać nowych, a jednocześnie wdrażać maszyny do produkcji.
KB: Od niedawna w centrum Warszawy można trafić na Dary Natury w inny sposób niż dotychczas – poprzez odwiedziny w oryginalnym lokalu na ul. Marszałkowskiej, tuż przy placu Zbawiciela.
MA: Szukaliśmy tego miejsca przez kilka miesięcy. Wiadomo, że w takiej lokalizacji trudno osiągnąć spektakularny efekt ekonomiczny, jednak nam chodzi również o pokazanie klientom naszych produktów i naszej działalności oraz wytłumaczenie, że ona nie polega jedynie na sprzedaży. To miejsce ma być reklamą, a jednocześnie wizytówką naszej firmy, zarówno produkcyjnej, jak i tej związanej z działalnością rekreacyjno-turystyczną.
KB: Jakie jest pana ulubione zioło?
MA: Macierzanka. To jest bardzo skromne zioło, jedno z pierwszych, jakie zbierałem i piłem w formie naparu. Było to też ulubione zioło osób, które mnie uczyły zbierania.
KB: Czy myśli pan o swoich obecnych decyzjach biznesowych w kategoriach przyszłej sukcesji w firmie?
MA: Tak, oczywiście. W moim wieku, a mam 54 lata, trzeba się nad tym zastanawiać. Mam trzy córki, które coraz bardziej interesują się tym, co robię, i również pomagają. Środkowa córka jest odpowiedzialna za wspomniany punkt w Warszawie, najmłodsza studiuje technologię żywności – pod kątem umiejętności prowadzenia firmy. Wydaje mi się, że młode pokolenie ma teraz wielkie możliwości, aby uczyć się działania w biznesie. Natomiast ja przeprowadziłem firmę przez różne sytuacje – a zdarzały się też ciężkie etapy – dlatego że tworzyłem i prowadzę ją w miejscu, w którym się urodziłem i które znam. Dla mnie to jest sprawa kluczowa. Dzięki temu nie mam problemu ze znalezieniem nowych pracowników, w przeciwieństwie do wielu przedsiębiorców. Moje dzieci nie wychowały się w tym środowisku, więc nie mogę mieć pewności, że sobie poradzą. Mam nadzieję, że to nasze pokolenie, które zakładało firmy na początku lat 90., zdąży ugruntować je na rynku, nie tylko polskim, ale też światowym, zaś nowe pokolenie będzie lepiej przygotowane do przyszłych wyzwań, jakie na pewno przed tymi firmami staną.
Mirosław Angielczyk
twórca i właściciel firmy zielarskiej Dary Natury, a także Ziołowego Zakątka i Podlaskiego Ogrodu Ziołowego (ogrodu botanicznego). Obronił doktorat w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w zakresie botaniki zielarskiej.