Teraz Polska - new engine of Europe

O wizerunku i roli współczesnej Polski, o ideach lewicy i ponadpartyjnej zgodzie oraz o nagrodzie „Teraz Polska” z Prezydentem RP w latach 1995-2005 Aleksandrem Kwaśniewskim rozmawia Kamil Broszko.

 

Obraz Polski

Kamil Broszko: Panie Prezydencie, jak zmienił się wizerunek Polski w ciągu ostatnich 20 lat?

Aleksander Kwaśniewski: Ogromnie. Polska stała się krajem znanym. Przez wiele lat byliśmy w „szarej strefie” krajów komunistycznych, a nasza obecność w świadomości europejskiej czy światowej zaczyna się od roku 1980, czyli od Solidarności, Lecha Wałęsy, później stanu wojennego, gen. Jaruzelskiego. Do dzisiaj czasami w zupełnie niespodziewanych miejscach pytają mnie o naszych historycznych przywódców. W polskim sporze tamtego okresu były wielkie emocje, które interesowały ludzi na całym świecie. Od roku 1989 Polska jest krajem szanowanym za pokojową drogę, którą przeszliśmy, za Okrągły Stół, za wielką zmianę polityki wewnętrznej, za zmiany gospodarcze i za to, że potrafiliśmy skutecznie zabiegać o wejście do UE, do NATO. Zatem Polska stała się krajem znanym, poważanym, cenionym za swoją polityczną rolę w ostatnich 20 latach, a w ostatnim okresie kryzysu jeszcze dodatkowo szanowanym za to, że wszyscy mają albo ujemny wzrost gospodarczy, albo zerowy, a Polska ma dodatni. Takie określenie, które przez lata było używane w Niemczech –„polnische Wirtschaft” – pogardliwe, mówiące o gospodarce niewydolnej, bałaganiarskiej, dzisiaj brzmi zupełnie inaczej. Polska gospodarka jest dynamiczna, nie boi się przeszkód, potrafi je pokonywać. Więc generalnie rzecz biorąc, ten wizerunek Polski w ciągu ostatnich 20 lat zmienił się radykalnie i bardzo na korzyść. Dzisiaj trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby ten wizerunek utrzymać, co zrobić, żeby go jeszcze poprawić, ponieważ to, co mogliśmy już zrobić, zrobiliśmy, a teraz poprzeczka poszła wyżej, jeśli chodzi o wymagania wobec Polski. Nadal oczywiście funkcjonuje stereotyp Polski biednej, prymitywnej, kradnącej samochody, a także tej bardzo religijnej – klęczącej na kolanach, pielgrzymującej. Stereotyp nie pozwala dopuścić do siebie pewnych informacji, jest silniejszy niż prawda, niż fakty, jakie możemy podać. Natomiast bezpośrednie zetknięcie z Polską turystów, młodzieży, studentów wypada generalnie na naszą korzyść. Okazuje się, że Polska jest krajem cywilizowanym, przyjaznym, z całkiem niezłą infrastrukturą turystyczną, z dobrą kuchnią, nie mówiąc o napitkach, bo one są powszechnie znane i cenione. Trzeba dobrze wykorzystywać okazje, np. Euro 2012. To był prawdziwy sprawdzian, czy wejdziemy do grupy państw, które są zdolne do organizowania wielkich imprez. Czy potrafimy zorganizować sprawny transport, lokum, bezpieczeństwo, zaopatrzenie, atmosferę itd. Zdanie tego testu bardzo pozytywnie wpłynęło na opinię o Polsce i o Polakach. Weszliśmy do niezbyt licznej grupy krajów, które są zdolne do organizacji wielkich wydarzeń. Generalnie, dobry wizerunek buduje się latami, ale można go bardzo szybko zniszczyć.

KB: Przez ostatnie 20 lat Pan Prezydent cały czas był najbliżej najważniejszych decyzji politycznych. Wydaje się, że odpowiedzialność za budowanie wizerunku spoczywa również na politykach. Czy zatem dobry wizerunek Polski jest zasługą polityków ostatniego 20-lecia, a jeśli tak, czy mogli jeszcze bardziej się postarać, działając w tym zakresie?

AK: Dwa razy „tak”. Obecny wizerunek jest zasługą polityków, oczywiście nie wyłączną. Na pewno też można było zrobić w tej dziedzinie więcej. Można było bardziej programowo zająć się promocją. Obecnie ciągle w Polsce wysiłki promocyjne są zbyt rozproszone, zajmują się tym różne instytucje państwowe; brakuje takiego planu promocyjnego, który np. świetnie mają opanowany Azjaci – Chińczycy, Tajowie, Malezyjczycy. Mniejsze kraje europejskie również mają bardzo skuteczny model promowania, np. Chorwacja. U nas trochę tego zabrakło. Zajmował się tym MSZ, PAIZ, różne organizacje, również „Teraz Polska”, itd. Brakowało natomiast takiego jednego miejsca, które by dysponowało i koncepcją, i pieniędzmi, których wymaga promocja. Postulat jest ciągle aktualny. W Polsce potrzebna jest jedna instytucja zajmująca się skutecznie promocją Polski. Bez tego ciągle zdarzają się wpadki, jak ta, o której mnie ostatnio poinformowano, że na wielkich targach w Berlinie polskie stoisko jest właściwie najsłabsze, brakuje informacji, wydawnictw czy choćby polskich owoców, cukierków, czekoladek. Powinniśmy przecież zainteresować odwiedzających Niemców, od których uzależniona jest ogromna część polskich obrotów handlowych.

KB: Jak działa skuteczna państwowa promocja w Chorwacji czy we wspomnianych krajach azjatyckich?

AK: Te kraje mają w strukturach państwowych agencje, które zajmują się promocją, dysponują środkami i współpracują z agencjami państwowymi, prywatnymi, jak i z organizacjami społecznymi. Działanie jest wielopłaszczyznowe; wykorzystuje się media, imprezy polityczne, sportowe, wystawy w kraju i za granicą. Jedna instytucja koordynuje cały pakiet możliwości promocyjnych. Przekaz musi być skoncentrowany i czytelny. Jeżeli jest wiele przekazów z różnych stron, to tworzy się informacyjny szum. Weźmy przykładowe hasło „Poland – new engine of Europe”. Jeśli uznamy, że to jest hasło promocyjne Polski, to ono musi się pojawiać wszędzie, musi towarzyszyć wydarzeniom gospodarczym, politycznym, kulturalnym, sportowym. Nie wiem jednak, czy to jest u nas możliwe. Jedną z niezwykłych zalet i równocześnie wad Polaków jest to, że my jesteśmy krajem niezwykłych indywidualistów. Potrafimy pracować i osiągać sukcesy. Z drugiej strony nie mamy zdolności pracy zespołowej i dlatego zdarzają się problemy z osiąganiem celów wspólnych. O naszym indywidualizmie, jego negatywnym aspekcie, świadczyć może wygląd wielu ulic w Polskich miastach – są jak sen chorego urbanisty. Ale taka jest nasza natura i nie wiem, czy można to zmienić.

Hasło dla Polski

KB: Interesujące jest hasło Pana Prezydenta: „Poland – new engine of Europe”. Proszę je rozwinąć.

AK: Taka jest moja propozycja. Jesteśmy w punkcie, w którym Polska ma już osiągnięcia, zatem hasło „Let's discover Poland” nie ma sensu, bo ona już została odkryta. Hasło „Szanujcie Polskę” byłoby dowodem naszych kompleksów. Dzisiaj, w okresie kryzysu, kraj, który ma wzrost gospodarczy, ma stabilność polityczną i energię, przekonanie co do sensu projektu europejskiego, może nosić miano nowego motoru napędzającego Europę. Oczywiście hasło musi być oparte o politykę, którą będziemy prowadzić. Możemy pokazać, że jesteśmy na krzywej wznoszącej.

KB: Czy ten polski silnik w Europie, to powinien być silnik produkcji przemysłowej, rolniczej, silnik innowacji?

AK: Wszystko razem. Siła polityczna, gospodarcza, strategiczne położenie, czyli Polska jako miejsce dla wielu firm, dla produkcji, tym bardziej, że jednym z elementów tego nowego ładu w Europie będzie reindustrializacja. Europa zrozumiała, że nie można się bezpiecznie rozwijać, jeżeli się postawi wyłącznie na rozwój sektora usługowego czy finansowego. Trzeba mieć trochę podstaw w postaci produkcji, hi-tech, nowoczesności itd. Dlatego kryzys lepiej przechodzą Niemcy, którzy są krajem o dużym udziale przemysłu w gospodarce, a recesję mają Brytyjczycy, którzy od wielu lat postawili przede wszystkim na odgrywanie roli centrum finansowego świata. Jest też wielka rola kultury w tym projekcie, bo Polska ze względu na swój dorobek bez żadnych problemów może być jednym z europejskich centrów kultury. Mamy świetną muzykę, sztukę, teatr, dobry film, niezłą literaturę, Noblistów. Oczywiście najpierw trzeba zrealizować np. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie czy Muzeum Historii Żydów Polskich – na takim poziomie, żeby ludzi z całego świata te obiekty skłaniały do podziwu. Promocja to nie jest jeden fortepian, to jest cała orkiestra symfoniczna. Tu trzeba grać na każdym instrumencie.

KB: A' propos wszechstronnego rozwoju – jesteśmy też trybem międzynarodowej gospodarki i zdaniem niektórych to ona określa nasze perspektywy.

AK: Polska powinna rozwijać to, co już się tutaj robi, i co może być konkurencyjne w przyszłości. Jedyną dziedziną, która może radykalnie zmienić nasz krajobraz gospodarczy, jest gaz łupkowy. Jeżeli się okaże, że jest go dużo, że można go ekologicznie wydobywać, że Polska jest samowystarczalna, że zasoby są takie, że możemy go jeszcze eksportować, to rzeczywiście zmienia naszą dotychczasową koncepcję – bo dostaliśmy towar, którego nie mieliśmy i który może nas ustawiać na kolejne 50 lat w pozycji kraju, który ma pieniądze. Wtedy pewne dziedziny będziemy mogli zrewolucjonizować. Dziś natomiast powinniśmy rozwijać wszystko to, co już mamy, z większym udziałem innowacji. Musimy sensownie wydawać na badania i rozwój procentowo, na poziomie krajów, które mają te nakłady najwyższe, i to się musi stać w ciągu najbliższych kilku lat, bo to jest czas dla Polski rozstrzygający. Ważne, abyśmy nie byli tylko podwykonawcą, ale także twórcą kompletnych rozwiązań, które w pewnych niszach będą miały znaczenie ogólnoeuropejskie.

KB: Mamy pewien potencjał ludzki, ale najzdolniejsi programiści, młodzi naukowcy, zaraz po zdobyciu szlifów wyjeżdżają.

AK: Rzeczywiście to nie przypadek, że tak dużo młodych ludzi z Polski wygrywa konkursy informatyczne. W zgodnej opinii największych koncernów Polacy są świetni, jeśli chodzi o software, dlatego tak wiele firm lokuje swoje centra outsourcingowe w Polsce. Dlaczego nie potrafimy bardziej tego wykorzystać? Po części jest to rezultat słabości w dziedzinie pracy zespołowej, po części niewystarczające nakłady na rozwój, które tym ludziom dawałyby perspektywę, że w Polsce mogą osiągać kolejne szczeble wtajemniczenia i mieć z tego niezłe pieniądze. Bez tego rozwoju skazujemy się na rolę odtwórczą. Bo jeśli nie wykorzystamy ludzi z najlepszymi pomysłami, to będziemy musieli kupować rozwiązania, które być może inni Polacy opracowali dla firm niemieckich, brytyjskich, amerykańskich, a za chwilę może i chińskich. Musimy pokonać świadomość, że tak, jak jest, jest dobrze. Oczywiście nie jest źle, ale trzeba patrzeć w przyszłość. Nakłady na rozwój muszą być po prostu zwiększone na każdym szczeblu, przedsiębiorstw i państwa.

KB: A jak pozyskać środki na zwiększenie nakładów?

AK: Dyskutowaliśmy niedawno z profesorem Hausnerem o tym, jak rozwijać polską innowacyjność, i padały różne propozycje. Jedna z nich polegała na tym, żeby wprowadzić obowiązek przekazywania części zysków na badania i rozwój. W ramach tych środków firmy mogłyby prowadzić badania własne. Jeżeli ich nie przeprowadzą, musiałyby je przekazać na fundusz państwowy. Firmy zagraniczne, które nie mają ośrodków rozwojowych w Polsce, również musiałyby zostawić procent swoich zysków w naszym funduszu.

KB: A teraz jeszcze trudniejsze pytanie. Jak namówić zajętych polityków, żeby podjęli trud uchwalenia ustaw, które pozwolą wdrożyć znakomite pomysły?

AK: Organizuję konwersatoria, w trakcie których namawiam polityków do projektów proinnowacyjnych. Byłoby istotne, żeby przekonał się do nich również rząd. Liczę na ministra Boniego, który jest człowiekiem myślącym otwarcie i odważnie. Rząd ma jeszcze trzy lata i w tym czasie powinien powstać projekt nowoczesnego rozwoju. Najlepiej, żeby taki projekt powstał w oparciu o ponadpartyjną zgodę, żeby mógł być realizowany w kadencjach. Żaden wielki projekt nie może się sprawdzić, jeśli nie jest realizowany przez dłuższy czas. Wymaga też zaufania do instytucji państwa, której nie sprzyja zmiana przepisów i manipulowanie polityków polegające na ciągłym krytykowaniu czy zmienianiu uzgodnień.

Ponadpartyjna zgoda

KB: Czy wiara w ponadpartyjną zgodę, w obecnej sytuacji politycznej, nie zakrawa na zbytni optymizm?

AK: Byłoby źle, gdyby powszechne odczucia stały się faktem, tzn. że tak zapędziliśmy się w konflikty i wzajemne obrażanie, że nie ma odwrotu. Ja mam nadzieję, że można się cofnąć, i myślę, że tutaj rolę do odegrania ma prezydent. On jest przez cały naród wyniesiony na stanowisko, pochodzi z jakiejś partii, ale nie jest już formalnie z nią związany, i on powinien podejmować mnóstwo inicjatyw, żeby budować porozumienie. W dziedzinie polityki proinnowacyjnej, promocji Polski czy wsparcia gospodarki, nie ma zasadniczego konfliktu. Jeżeli zgubimy umiejętność porozumienia, pogrążymy się naprawdę fatalnie. Politycy w innych krajach też się kłócą, często używają słów nie mniej ostrych, ale jak przychodzi co do czego, potrafią budować wspólnie. Tak było przez lata z Amerykanami. Choć w tej chwili również nastąpiły u nich podziały, jakich wcześniej nie obserwowali. W Niemczech dwie główne partie walczą ze sobą, ale jak jest potrzeba, budują koalicję. Spór zawsze był w polityce, ale nigdy nie był tak widoczny, nie był codziennie transmitowany w takiej ilości, nie był cały czas „live”. Klasa polityczna powinna bardziej siebie szanować we wzajemnych relacjach, jeżeli oczekuje szacunku innych. Nie można od wyborców oczekiwać, by mówili jak w Wersalu, a z innymi politykami rozmawiać jak w maglu. Najpoważniejszą konsekwencją tego stanu rzeczy jest nieumiejętność podejmowania decyzji. Trzeba z obszaru konfliktów wyłączyć kilka spraw: strategiczne punkty polityki zagranicznej, kwestie polityki innowacyjnej itd. Myślę, że te działania wymagają inicjatywy, przede wszystkim prezydenta, i rozwagi liderów partyjnych. Zdarzyła się nam tragedia, która zazwyczaj się nie zdarza w demokracjach – mówię o Smoleńsku – i ona dokonała niezwykłego pęknięcia społecznego. Obawiam się, że tego pęknięcia nie skleimy przez dziesięciolecia. Ale mimo wszystko nie tracę nadziei na ponadpartyjne współdziałanie.

KB: Niektórzy postulują powołanie nowej grupy międzynarodowych ekspertów badających katastrofy.

AK: Oczywiście eksperci są potrzebni, by ludzie, do których trafiają argumenty, dostali jeszcze ostateczne informacje odpowiadające na wszelkie wątpliwości. Natomiast ci, którzy są zdecydowanie przekonani o zamachu, będą zachowywać się tak, jak zwolennicy teorii o zamachu na Sikorskiego. Po dziesiątkach lat będą się domagać ekshumacji, co w wymienionym przypadku było żądaniem nieprzyzwoitym i co gorsza – spełnionym. Polskie podziały mają różne znaki. Dzisiaj to jest Smoleńsk, wcześniej to była komuna vs. antykomuna, jeszcze wcześniej endecja vs. piłsudczycy, jeszcze wcześniej romantycy vs. pozytywiści, jeszcze wcześniej obóz Konstytucji 3 Maja i obóz Targowicy itd. Jesteśmy naznaczeni piętnem sporu. Ale trzeba patrzeć w przyszłość.

Lewica i ideologia

KB: Rzeczywistość jest coraz bardziej złożona i dyskurs lewicy staje się coraz silniej „wielowątkowy”. Czy to jej systematycznie nie osłabia – w sensie politycznym?

AK: Lewica od początku jest różnorodna. Urodziła się w okresie rewolucji technicznej w połowie XIX w. i wówczas głosiła przede wszystkim koncepcje rewolucyjne, robotnicze, związkowe itd. Później w Europie konkurowały dwa nurty: komunistyczny i socjaldemokratyczny. W nurcie socjalistycznym na Zachodzie też są różne odłamy. Francuska lewica nigdy nie była jednorodna, lecz kiedy się jednoczyła, osiągała sukces. To się udało Mitterandowi, który wygrywał, bo potrafił zjednać komunistów, zielonych, trockistów i wszystkich pozostałych. Lewica jest różnorodna z natury rzeczy. Czasem nie umie współdziałać, mam na myśli oczywiście lewicę w krajach demokratycznych. Trudno za przykład podawać partię bolszewicką, w której Stalin eliminował ludzi i w której żadnego pluralizmu nie było. Natomiast na Zachodzie pluralizm polityczny jest stałym elementem tamtejszej kultury. Istotne jest więc, czy ugrupowania lewicowe potrafią ze sobą współdziałać i czy współdziałanie przynosi sukcesy. Hollande'a poparły i partia Zielonych, i radykalny lewicowiec Jean-Luc Mélenchon, który zdobył tam 10 proc. głosów. Można więc powiedzieć, że lewica zjednoczona jest liczącą się siłą. W Polsce problemem przy tworzeniu środowisk lewicowych były trudności wynikające z historii i dylemat, jak oceniać komunistów i postkomunistów, czy to jest lewica, czy nie jest. Część antykomunistów o lewicowych przekonaniach uznała, że najlepiej nie przyznawać się do lewicowości, tylko rozmieniać, rozmywać swoją lewicowość w takich strukturach jak Unia Demokratyczna, Unia Wolności czy dziś po części lewe skrzydło PO. Równocześnie stale negując, że wokoło SLD czy postkomunistów może się tworzyć jakaś lewica. Rys historyczny, mimo że minęło już 20 lat, nadal jest bardzo ważny dla określania tożsamości lewicowej. Obecnie mamy nowe zjawisko, które dopiero się definiuje – Ruch Palikota. Z jednej strony światopoglądowo jest lewicowy, nawet lewacki, a z drugiej strony jego ugrupowanie istnieje zaledwie nieco ponad rok, więc nie udało im się zbudować jeszcze kompletnej tożsamości. Dodatkowym utrudnieniem przy samookreśleniu ugrupowania jest natura lidera, jego impulsywność, przechodzenie od jednego pomysłu do drugiego. Reasumując – różnorodność lewicy jest naturalna.

KB: Czy na fali kryzysów i niezadowolenia społecznego lewica w Europie może się wzmocnić?

AK: Dziś zmiany rządu są właśnie rezultatem kryzysu, a nie renesansu ideologii lewicowej. Hollande wygrał po 17 latach sprawowania władzy przez prawicę, ale w Hiszpanii, przed rokiem, po 8 latach sprawowania rządów przez Zapatero nastąpił zwrot ku prawicy. Rządy nie dają sobie rady z kryzysem, nawet mimo szczerych chęci, poziom frustracji wzrasta i zyskują partie skrajne. Tu jest rzeczywiście nowa tendencja. Przegrywają rządzący, wygrywają ci, którzy są najlepiej przygotowaną opozycją. We Francji są to socjaliści. Podejrzewam, że tak samo będzie w Niemczech i wygrają socjaldemokraci. Niezależnie od tego, czy hołduje się ekonomii konserwatywnej, czy lewicowej, obecnie i pani Merkel, i pan Hollande, i inni uznają, że teraz mamy etap oszczędności i dyscyplinowania budżetu. Efektem jest pakt fiskalny. Dziś w całej Europie wymaga się jego respektowania. Wydaje mi się zatem, że raczej mamy do czynienia z wahadłem politycznym w Europie niż z lewicową Wiosną Ludów, jak to powiedział z nadzieją Leszek Miller.

KB: Czyli coraz mniej miejsca jest w Europie dla ideologii?

AK: Nie do końca. Spór trwa, ale przenosi się na płaszczyznę moralno-etyczną, światopoglądową. To właśnie widać w Ameryce. Obama jako pierwszy amerykański prezydent powiedział, że zgadza się co do możliwości zawierania związków homoseksualnych. Dojdzie więc do wielkiego sporu tamtejszych konserwatystów i lewicy. Sądzę, że podobne spory będą się toczyć w Europie. Konserwatyści będą bronić dotychczasowego stanu rzeczy, wartości, a sprzeciwią im się osoby wychodzące od wartości bardziej liberalnych, antydyskryminacyjnych, równościowych. Pewne przekonania okazały się zresztą ideologicznym stereotypem, mianowicie, że prawica lepiej służy gospodarce i gromadzi pieniądze, a lewica ma większą skłonność do wydawania, że prawica kojarzy się z dyscypliną, a lewica z rozrzutnością czy z deficytem. Oczywiście w koncepcjach państwa dobrobytu (welfare state), które było taką wielką zdobyczą państw skandynawskich, zakres pomocy socjalnej był ogromny i oczywiście kosztowny. Z drugiej strony, jeśli spojrzeć na przypadek kanclerza Kohla, chadeka, który wydał kolosalne pieniądze na zjednoczenie Niemiec i doprowadził do dramatycznego deficytu w finansach publicznych, to tamten deficyt musiał być leczony przez socjaldemokratę Schroedera, który wprowadził program Hartz 1, Hartz 2, Hartz 3, zwiększał ilość godzin pracy, zmniejszał ilość praw pracowniczych. Mimo że był socjaldemokratą i pewnie mu się to nie podobało, taka była wówczas konieczność. Rządzenie ma to do siebie, że przede wszystkim jest tu i teraz, praktyka, rzeczywistość, o której trzeba decydować. Ideologia jest ważna, żeby nie zapomnieć, o co nam chodziło na początku drogi, jak zdobywaliśmy władzę, ale generalnie ideologia jest w tle.

KB: Realpolitik?

AK: Realpolitik to jest to, co każdego dnia polityk musi zrobić, a wielkie projekty to jest to, co powinien zrobić.

KB: Które z lewicowych postulatów z dziedziny polityki ekonomicznej mogą być aktualnie użyteczne i atrakcyjne dla wyborcy?

AK: Podstawowe hasła lewicy niespecjalnie się zmieniają. Lewica zawsze broniła równości szans, była przeciwko dyskryminowaniu ludzi, broniła mniejszości, wspierała słabsze jednostki, grupy, regiony. Lewica była za emancypacją – kobiet, ale też młodzieży z biednych środowisk, którym umożliwiła robienie karier. Widać, że nie ma specjalnej potrzeby poszukiwania nowych wartości czy haseł. Natomiast aktualne jest pytanie, jak je zrealizować w zupełnie nowych warunkach. Dziś mówienie o klasie robotniczej ma zupełnie inny sens niż 30, 40 lat temu, kiedy mieliśmy wielkie zakłady, a rola związku zawodowego była ogromna. Klasa robotnicza przestała żyć w dużych skupiskach, przestała pracować w wielkich przedsiębiorstwach, ale oczywiście nadal istnieje. Dziś lewica dalej upomina się o godność człowieka pracy, ale dziś mówimy o umowach śmieciowych, o zabezpieczeniu, o warunkach pracy, o równości w pracy i w szansach zawodowych między kobietami i mężczyznami. Kanon wartości lewicowych, o które walczymy w nowy sposób, jest niezwykle ważny i aktualny.

KB: A kiedy współczesna, hipotetyczna lewica przejmie władzę, czy powinna upomnieć się o środki na realizację celów społecznych w firmach, korporacjach i bankach?

AK: Podatki są instrumentem, który zawsze jest w rękach państwa. Niezależnie od orientacji politycznej danej władzy. Cóż takie państwo ma, poza możliwością opodatkowania. Systemy podatkowe muszą być takie, żeby spełnić cele rządu i żeby jednocześnie nie zarżnąć gospodarki, nie spowodować ucieczki kapitału za granicę. Ja uważam, że w warunkach chronicznego deficytu budżetowego podwyższenie podatków jest uzasadnione.

KB: Podwyższenie obywatelom czy korporacjom?

AK: W przypadku obciążenia korporacji trzeba zadać sobie pytanie, czy wzrost kosztów ich działalności nie spowoduje osłabienia dynamiki gospodarczej. Natomiast opodatkowanie banków jest moim zdaniem kwestią całkowicie do rozważenia. Zrealizowanie kontroli transferów międzynarodowych korporacji też jest pomysłem uzasadnionym w obecnych warunkach. I pomysł, który wzburzył część obserwatorów, ale nie przeszkodził Hollande'owi wygrać wyborów, czyli podatek dla najbogatszych na poziomie 75 proc. – moim zdaniem zbyt wysoki. Ale być może uzasadnione jest wprowadzenie 10 proc. podatku solidarnościowego, kierowanego na konkretny fundusz, który np. służy stworzeniu miejsc pracy albo innym, ważnym celom. Istotne jest tylko, by takie środki się nie rozpraszały, by nie skonsumowało ich wojsko, administracja itp.

KB: Na wyrównywanie szans społecznych?

AK: Tak jest. To ma sens.

Nagroda „Teraz Polska”

KB: „Teraz Polska” obchodzi w tym roku 20-lecie. W fundacji zawsze się podkreśla z wdzięcznością duże zaangażowanie Pana Prezydenta w ten projekt.

AK: Cieszę się, że tak mnie wspominają. Od początku uznałem ideę „Teraz Polska” za niezwykle ważną, szczególnie w okresie przekształceń. By jak najszerszemu gronu pokazywać, że mamy rozwijającą się gospodarkę, mamy dobre produkty, gwarantujemy wysoki poziom – mamy się czym pochwalić i jesteśmy z tego dumni. „Teraz Polska” brzmi dumnie, a jednocześnie „Teraz Polska” to znak przynależności do pewnego elitarnego klubu, również w międzynarodowej skali. Moim zdaniem siła Godła „Teraz Polska”, siła konkursu od początku była wielka, bo nie tylko pokazywano teoretyczne możliwości, ale praktyczne, realne osiągnięcia ludzi i firm oraz produkty, które mogą konkurować w świecie. Zaangażowałem się w to bez żadnych wątpliwości i uczestniczyłem we wszystkich edycjach nagród i gali „ Teraz Polska”. Uczestniczyłem też w pracach przygotowawczych i szkoda, że moi następcy z mniejszym sercem podeszli do tego projektu.

KB: Może politycy przestali się angażować, bo większe zaangażowanie oznacza większe ryzyko utraty poparcia?

AK: Ale tu nie powinno być żadnych obaw. Konkursy powinny być zorganizowane w sposób przejrzysty, z jasnymi kryteriami, podlegać ocenie mediów, które mogą recenzować decyzje. Myślę, że politycy powinni z absolutnym przekonaniem uznać, że angażując się w konkurs taki jak „Teraz Polska”, wypełniają swoje elementarne zadanie. Promowanie polskich osiągnięć, które służą dobru wspólnemu – gospodarce, społeczeństwu, regionowi, to jest zadanie polityka, poczynając od szczebli najwyższych, kończąc na poziomie samorządowym i regionu.

KB: Politycy jednak obawiają się, że ich nagłośniona obecność w gronie przedsiębiorców i w otoczeniu pieniędzy doprowadzi do spadku popularności.

AK: Trzeba potępić nieoficjalne uzyskiwanie pieniędzy na sponsorowanych imprezach i podobne działania. Jeżeli zaś mowa o promocji regionu, polskiej gospodarki, to są działania, które trzeba akceptować. Oczywiście nawet przyzwoity polityk musi się liczyć z tzw. ryzykiem zawodowym, na ringu politycznym raz na jakiś czas otrzymuje się cios. Działamy w światach połączonych: politycznym, gospodarczym, w mediach, w świecie wyborców, konsumentów, etc. Żyjąc w takim złożonym świecie, należy mieć zdroworozsądkowe podejście i spełniać normy etyczne; jeśli nie zapomina się o tych dwóch sprawach, można godzić rozmaite działania.

KB: Nagroda „Teraz Polska” narodziła się 20 lat temu. Czy dziś nie powinna zmienić nazwy na „Teraz Europa”?

AK: Nie, ona powinna się nazywać „ Teraz Polska”, bo jej sens jest właśnie w promocji Polski i polskiego produktu. Moim zdaniem byłoby bardzo trudno znaleźć lepszą nazwę, nazwa jest trafiona w punkt, bo pokazuje Polskę, koncentruje uwagę na tym, co właśnie jest osiągnięte, co możemy pokazać i sprzedać. Nazwa jest super.

KB: W ramach działań Fundacji „Teraz Polska” odbyła się konferencja nt. patriotyzmu gospodarczego. Czy w dobie oczekiwań pogłębiającej się integracji europejskiej mówienie o patriotyzmie jest jeszcze celowe?

AK: Niezależnie od realizacji koncepcji integrowania Europy państwa narodowe będą istniały jeszcze dziesiątki lat. I dopóki nie żyjemy w przestrzeni europejskiej całkowicie wspólnej, to patriotyzm w rozumieniu wspierania gospodarki własnej jest uzasadniony. Byłoby dobrze, gdyby mógł się wiązać z reakcją konsumencką, tzn. wyborem produktu Made in Poland. Oczywiście rynek ma swoje prawa i nieraz inne czynniki niż patriotyzm decydują o zakupie. Gdy kupuję ser feta, szukam oryginalnego – greckiego. Dlaczego? To jest mój skromny wkład we wspieranie biednej greckiej gospodarki, która przez ostatnie lata zaniedbała całkowicie konkurencyjność. Lista atrakcyjnych greckich produktów składa się raptem z kilku punktów. Wracając do patriotyzmu gospodarczego – w takiej formule, jaką proponuje „Teraz Polska”, on oczywiście ma głęboki sens. To nie jest tylko nawoływanie, że polskie jest dobre, ale odnalezienie i wskazanie pośród produktów rodzimych absolutnej czołówki światowej w dziedzinie designu, trwałości, jakości, użyteczności, ceny.

 

 

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.