Prowadzimy firmy ze świata przyszłości
O mądrym wspieraniu przedsiębiorcy przez państwo, europejskim gąszczu regulacji oraz ulubionych lektorach audiobooków z Marcinem Beme, twórcą i szefem Audioteki, rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Bywa pan wymieniany w jednym zdaniu ze Stevem Jobsem…
Marcin Beme: To absurd. Takich porównań w ogóle nie można robić! Steve Jobs to gigant, zupełnie inna stratosfera. Audioteka powstała w 2009 r. i zajmuje się dystrybucją i produkcją audiobooków, udostępnianych w postaci plików do słuchania na urządzeniach mobilnych. Nasze działania w porównaniu z jego projektami to zupełne drobiazgi, ale mimo to uważam je za coś bardzo wartościowego, szczególnie w odniesieniu do naszych możliwości, szans czy potencjału. Jestem bardzo dumny z Audioteki.
W takich porównaniach nie chodzi też o to, co tacy giganci, jak Steve Jobs, Elon Musk, Larry Page, Sergey Brin, Jeff Bezos, mają w głowie, ale o ich możliwości wpływania na świat technologiczny. Oni rozwiązują problemy, z którymi my jeszcze nie zdążyliśmy się zetknąć. Ponadto zaczęli zabawę w biznes kilkadziesiąt lat przed nami i są bogatsi o doświadczenie tych lat, popełnione błędy, skumulowaną wiedzę (tę formalną i nieformalną), kapitał itd. Ponadto mają przewagę nieograniczonego dostępu do wyjątkowych środków i technologii.
Nie każda firma musi być od razu potęgą na miarę Apple’a, Amazona, Facebooka, Tesli itd. Wydaje mi się, że najpierw musi powstać kilka czy kilkadziesiąt spółek, każda warta kilkaset milionów dolarów. Część z nich zostanie sprzedana, część utrzyma się na rynku i będzie kupować inne spółki. Ale na pewno pozostaną założyciele i ludzie, którzy te firmy tworzyli. Ich doświadczenie pomoże kolejnym firmom, które staną się jeszcze większe. Te procesy przyciągną mądry kapitał i całość zacznie się mieszać. W ten sposób utworzy się ekosystem ludzi i wartości, który będzie miał szansę zrodzić twórcę pokroju Steve’a Jobsa. Taki proces wymaga czasu. I konsekwentnych „wariatów” – skoncentrowanych pasjonatów, którym będzie się chciało tworzyć kolejne rozwiązania, usługi, produkty, technologie…
KB: Dlaczego kapitał inwestycyjny powinien być mądry?
MB: Pieniądze mogą pochodzić od kogokolwiek, ale tylko część osób czy firm zajmujących się inwestowaniem może pomóc młodej spółce merytorycznie – to właśnie one oferują mądry kapitał (ang. smart money). To znaczy, że specjaliści z funduszu inwestycyjnego chcą się podzielić swoją wiedzą – jak zbudować strukturę firmy, jak prowadzić raportowanie, jak analizować wyniki. Inwestor również jest gotowy przekazać kontakty, które pomogą w rozwoju biznesu. Taka wiedza pomoże młodej spółce uniknąć błędów operacyjnych i strategicznych, zarówno w trakcie rozwoju, jak i przy pozyskiwaniu kolejnych rund finansowania czy nawet przy sprzedaży spółki lub pierwszej ofercie publicznej. Jeżeli inwestor oferuje mądry kapitał, to ma na swoim koncie przynajmniej kilkadziesiąt podobnych projektów; przeszedł wiele analogicznych procesów, a jego doświadczenie pomoże spółce na każdym etapie.
KB: Czy polskie startupy stać na wybrzydzanie i szukanie jedynie inwestorów z mądrym kapitałem?
MB: Wydawać by się mogło, że oczywistym sukcesem jest samo pozyskanie środków. Tymczasem w rzeczywistości jest to początek pracy, może zalążek sukcesu, o którym można mówić wtedy, gdy zbuduje się wartość dla akcjonariuszy i użytkowników. Dopiero dojście do tego etapu można nazwać sukcesem. Dlatego tak ważne jest, aby nie trafić na inwestora, który przez brak wiedzy czy doświadczenia będzie rzucać kłody pod nogi. Fundusze inwestycyjne konkurują ze sobą o ciekawe projekty. Na spotkaniu prezentacyjnym nie tylko fundusz odpytuje startup, ale także młoda, mała spółka ma prawo zadawać pytania przedstawicielom funduszy, aby móc wybrać właściwe dla siebie otoczenie inwestycyjne. Bo jest to inwestycja długoterminowa i trzeba będzie się umieć porozumieć, rozwiązywać wspólnie bardzo wiele różnych problemów. Prawdziwe partnerstwo zwiększa prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu. W tej chwili w Polsce jest więcej pieniędzy niż projektów, więc spółki z dobrymi, ciekawymi projektami mogą przebierać wśród inwestorów. Pamiętam jeszcze czasy przed Audioteką – kiedy rozwijaliśmy niewielki projekt, to samo spotkanie z funduszem inwestycyjnym było dla nas wielkim wydarzeniem. Z obecnej perspektywy ta sytuacja wydaje się śmieszna. Dziś łatwiej zbudować właściwe partnerstwo.
KB: Czy fundusze unijne faktycznie mogą być przydatne i przyczynić się do rozwoju startupu?
MB: Akurat korzystałem ze środków unijnych w pewnym okresie, więc z własnego doświadczenia wiem, że te fundusze potrafiły zrobić sporo dobrego i złego zarazem. Z jednej strony były to pierwsze i jedyne w owym czasie środki przeznaczone na rozwój niewielkich, młodych projektów. Co więcej, zainteresowanie mediów tymi środkami zrodziło w Polsce modę na przedsiębiorczość, szczególnie na startupy. Złe jednak było to, że wiele z tych pieniędzy zmarnowano, bo niedoświadczeni dostali potężne narzędzie. Wszyscy się uczyli – i ci, którzy aplikowali o te pieniądze, i ci, którzy je dzielili. Zdarzały się też nadużycia. Ważne, aby wyciągnąć wnioski z tamtego okresu. Należy uszczelnić system. Obecnie mówi się o finansowaniu unijnym przede wszystkim w kontekście Polskiego Funduszu Rozwoju, który uważam za bardzo ciekawą inicjatywę.
Powszechnie panuje przekonanie, że przedsiębiorca zawsze da sobie radę, byle mu nie przeszkadzać. To jest być może słuszne stwierdzenie, ale na rynku lokalnym, rodzimym. Jednak w dobie globalizacji polski przedsiębiorca nie konkuruje jedynie na rynku krajowym, ale od razu musi się mierzyć z rynkiem zagranicznym, bo o ile nawet sam nie eksportuje, to musi stawić czoło firmie zagranicznej, która wchodzi na jego podwórko. I wtedy wsparcie państwa może być bardzo pomocne, bo w innych krajach jego „koledzy” takie wsparcie mają. Dobre, nastawione na rozwój przedsiębiorczości prawodawstwo, minimalizacja biurokracji, przyjazne urzędy pozwolą koncentrować uwagę na rozwoju firmy, pozwolą kierunkować naszą energię, umiejętności – które różnią nas od zwykłych ludzi – na tworzenie lepszych produktów, a nie borykanie się z papierkową robotą. Będę miał równe szanse z moimi „kolegami” z USA czy Chin, jeśli – tak jak oni – będę mógł poświęcić 24 godziny na dobę na udoskonalanie swoich produktów czy usług. Oczywiście warto podkreślić, że na przedsiębiorcy, który korzysta z pomocy państwa, spoczywa szczególna odpowiedzialność.
KB: Działa pan w ponad 20 krajach, więc może porównać warunki prowadzenia biznesu technologicznego w Polsce i na świecie.
MB: Nasza centrala znajduje się w Polsce, stąd prowadzimy interesy w Czechach, Niemczech, Francji, Hiszpanii, Turcji itd. I to jest dla mnie najistotniejsze: efektywność prowadzenia biznesu z Polski w skali całej Unii Europejskiej. Główny wpływ mają na to nie regulacje krajowe, ale unijne. I nie jest różowo! Nie ma żadnego deklarowanego przez unijnych decydentów jednolitego rynku cyfrowego. Audioteka, sprzedająca w Europie audiobooki, napotyka różne stawki VAT, różne regulacje dotyczące ochrony konsumenta, ochrony danych osobowych itp. Przedsiębiorca, który startuje w USA, ma jednolity rynek 500 mln potencjalnych odbiorców mówiących tym samym językiem. Audioteka, działając w Unii Europejskiej, ma do dyspozycji rynek 350 mln odbiorców mówiących różnymi językami, do tego nafaszerowany różnymi, często absurdalnymi regulacjami prawnymi. Przedsiębiorca amerykański poświęca swój czas na doskonalenie produktu, a ja główkuję, jak sprostać niekończącym się obostrzeniom lokalnych rynków, które teoretycznie nazywają się wspólnym rynkiem europejskim. Unia traktuje swoich obywateli jak ludzi ograniczonych umysłowo, niezdolnych do podjęcia świadomej decyzji zakupowej. Dlatego przed dokonaniem zakupu, czyli kliknięciem w ikonkę „kupuję”, użytkownik musi jeszcze kilka razy kliknąć w różnego rodzaju komunikaty, by potwierdzić, że rozumie, co robi, i jest pewien swojej decyzji. Chciałbym, żeby ziściły się zapowiedzi ministra Morawieckego, który zdaje się sygnalizować, że rozumie przedsiębiorców, również działających na rynku technologicznym. Polska jest bardzo ciekawym krajem, jest tu dużo bardzo mądrych ludzi, których praca wciąż nie jest tak wysoko wyceniana, jak na Zachodzie. Nadal jest u nas możliwy szybki start, mamy dosyć duży wewnętrzny rynek (można zacząć tutaj i szybko się rozrastać), lokalizacyjnie również nie jest źle, patrząc w skali EMEA.
KB: A może paradoksalnie ten europejski gąszcz przepisów, przez który stale uczycie się przedzierać, chroni was przed takimi wilkami jak Amazon? Przyjeżdża pan Bezos, wpada w ten gąszcz regulacji prosto ze swojego amerykańskiego liberalizmu i nie wie, co robić…
MB: Przewagę konkurencyjną w biznesie warto budować w obszarach, które ma się pod kontrolą. Tymczasem sprawy legislacyjne nie są zależne od nas, zatem nie traktujemy ich jako przewagi konkurencyjnej, którą sami zbudowaliśmy i nad nią panujemy. Wolałbym wygrywać produktem, jakością usługi, ale nie rozpaczam też, że mój konkurent ma na moim rynku legislacyjną drogę przez mękę.
KB: W czym Amazon jest lepszy od Audioteki?
MB: Działa na większą skalę i ma większe doświadczenie. My mamy nowocześniejszą technologię, jesteśmy bardziej elastyczni w zakresie dostosowania się do potrzeb użytkownika na różnych rynkach. Dlatego nie boimy się i śmiało stawiamy Amazonowi czoło, nawet w krajach, gdzie ma silną pozycję, jak Francja czy Niemcy. Amazon to gigantyczny sklep, zaś Audioteka penetruje sferę audio i w tym się specjalizuje. W Niemczech wystartowaliśmy dopiero w zeszłym roku, więc nasz udział w rynku jest jeszcze procentowo niewielki (mamy ok. 80 tys. subskrybentów), ale kwotowo jest to znaczna wartość, większa niż nasze obroty w Polsce (gdzie mamy blisko 90-proc. udział w rynku). Niemiecki rynek audiobooków szacuje się na 0,5 mld euro; tam cena audiobooka kształtuje się w granicach 20 euro, a nie 20 zł, jak w Polsce, gdzie siła zakupowa jest o wiele mniejsza. Naszym celem jest być firmą globalną, dokładnie rzecz ujmując: multiregionalną, bez nadawania cech narodowych (co oczywiście nie oznacza, że ukrywamy naszą polskość). Działamy wszędzie pod nazwą Audioteka, celujemy w obszary nieanglojęzyczne, czyli te, które nie są „zarezerwowane” dla Amazona i jego firm.
KB: Patriotyzm konsumencki kojarzy się przede wszystkim z produktami tradycyjnymi, np. majonezem. Czy innowacyjna firma technologiczna, działając na rynku krajowym, konkretnie polskim, może dyskontować komunikowanie własnej przynależności do kraju?
MB: Wszystkim polskim przedsiębiorcom potrzebny jest patriotyzm lokalny. Bardzo w to wierzę i jestem zwolennikiem takiego podejścia firm. We Francji ma ono wymiar ekstremalny – każdy Francuz i każda francuska firma wybierają tylko francuskie produkty i francuskich dostawców. Tak też powinno być w Polsce. Nie zamawiam taksówki w niemieckiej Mytaxi czy w amerykańskim Uberze, ale korzystam z polskiej aplikacji Stefana Batorego Itaxi. Podobnie przy zamawianiu lekarza – używam polskiej aplikacji DocPlanner Mariusza Gralewskiego. Młode firmy do rozwoju potrzebują „masy”, czyli szybkich i dużych przychodów. Siła nabywcza Polaków nie jest wielka; skoro nie możemy naszym firmom zapłacić dużo – płaćmy często.
KB: Czy nie jest frustrujące, że ważne polskie firmy technologiczne, które swoim nowoczesnym zamysłem i użytymi rozwiązaniami przysparzają chwały krajowi, osiągają obroty niejednokrotnie niższe niż na przykład – oczywiście nie ujmując temu biznesowi – hurtownia węgla ze Śląska?
MB: To prawda, pod względem obrotów nie jesteśmy gigantami. Ale w przypadku firm technologicznych nie tyle ważna jest wartość, co ich tempo wzrostu i wielkość rynku. Pracujemy na innych kompetencjach, gdzie indziej stawiamy sobie wyzwania i cele. Działamy w technologiach, które będą znaczące w przyszłości. Nie rwiemy sobie włosów z głowy z tego powodu, że nasze obroty są mniejsze niż wartość zamówień papieru toaletowego kopalni czy huty. Ale przecież bywa i tak, jak w przypadku firmy CD Projekt (producenta gry komputerowej „Wiedźmin”) – wycena giełdowa przekroczyła w lutym tego roku kwotę 6 mld zł. Obecnie jest to najwyżej wyceniana spółka technologiczna na warszawskiej giełdzie i jest warta więcej niż Budimex, Tauron, Energa czy Żywiec. Cena kursu akcji w ciągu ostatniego roku wzrosła o ponad 20 proc. Można? Można! My prowadzimy firmy trochę ze świata przyszłości…
KB: Może jesteście zwiastunem gospodarki przyszłości, która jest nastawiona na zaspokajanie ważnych, realnych potrzeb, a nie windowanie słupków i wskaźników dla inwestorów?
MB: Słupek na wykresie jest dla mnie efektem wtórnym wobec realizacji potrzeby klienta. Jeżeli nie znajdę sposobu, jak ją najlepiej, najefektywniej zaspokoić, to nie osiągnę żadnego satysfakcjonującego wyniku finansowego. Jeśli użytkownik w mojej ofercie wyczuje fałsz, odwróci się ode mnie i stracę jego zaufanie. Dla mojego produktu ważne są przyzwyczajenia konsumenta, zmiany pokoleniowe, zmiany sposobu naszego życia. Na pewno jesteśmy elementem tych zmian, a może nawet ich motorem. Pamiętam, jak z bratem zbierałem pieniądze na pierwsze auto, abyśmy byli niezależni, a kiedy tylko przyjdzie nam ochota, mogli załadować do niego deski i pruć nad Zatokę Gdańską. Dzisiejsze pokolenie nie widzi już potrzeby posia-dania auta, aby zrealizować taki cel. Przecież można wypożyczyć samochód, kiedy będzie potrzebny. Cel ekonomiczny wtedy i teraz jest taki sam: trzeba mieć dochody przewyższające koszty, ale trendy, czyli sposób postrzegania świata i funkcjonowania konsumenta, są już zupełnie inne. Dlatego, aby trafiać w potrzeby klientów, najlepiej je współtworzyć. Trudno przewidzieć przyszłość – łatwiej ją wykreować. Sztuką jest wpasować się swoim produktem w nowy styl życia.
Fot. Kamil Broszko/Broszko.com
KB: W latach 90. mieszkałem nieopodal biblioteki dla niewidzących. Wypożyczano tam kasety z nagraniami lektorów, czytających książki. Z tego punktu widzenia Audioteka nie odkrywa może Ameryki, ale znów przywołuje na myśl projekty Jobsa, polegające na udoskonalaniu tego, co istniało.
MB: W Audiotece udało się skleić świat klasycznego audiobooka ze światem nowoczesnej technologii. Na styku dwóch światów zawsze można coś ciekawego zbudować. Jobs też tak robił, łącząc to, co już było, czyli np. muzykę i design, z technologią. Nie my wymyśliliśmy audiobooki, ale to my opracowaliśmy nowy sposób ich dostarczania – nie na kasetach i magnetofonach, ale poprzez aplikacje operujące na wirtualnym dysku, umożliwiające dostęp na żądanie. Wprowadziliśmy też świat show biznesu do świata książki. Kamieniem milowym okazała się pierwsza w Europie audiobookowa superprodukcja „Narrenturm” (na podstawie prozy Andrzeja Sapkowskiego) z ponad setką aktorów, muzyką i efektami specjalnymi. Mamy też na swoim koncie podobnie nagrane „Grę o tron” oraz „Łowcę androidów” (pierwszy audiobook, który za pomocą dźwięku binauralnego symuluje dźwiękowe efekty 3D). Wydaliśmy „Niezwyciężonego” Lema oraz kryminał „Karaluchy” Jo Nesbø. Nadal szukamy styku różnych dziedzin, które można połączyć, uzyskując nową jakość. Tempo zmian świata jest ogromne, dużo większe niż w czasach młodości naszych rodziców.
KB: Którego lektora Polacy lubią najbardziej?
MB: Króluje Krzysztof Gosztyła. Na podium są jeszcze Krzysztof Banaszyk i Mariusz Bonaszewski. Nasi użytkownicy często mówią, że można sprzedać nawet książkę telefoniczną w formie audiobooka, byleby czytał ją Krzysztof Gosztyła. Aż mnie korci, żeby zrobić taki numer na prima aprilis. Swoją drogą aktorzy lubią czytać książki, traktują to jak poważną kreację aktorską, w której jedynie za pomocą głosu nawiązuje się intymną relację ze słuchaczem. Są też pewne udogodnienia w tym zadaniu aktorskim: nie trzeba się uczyć tekstu na pamięć, a jedynie go „naczytać”, nie trzeba dbać o kostium i wygląd. W produkcji audiobooków ważna jest również rola reżysera (szczególnie w superprodukcjach czy realizacjach na kilka głosów) i realizatora dźwięku. Audiobook jest idealnym medium dla dobrej komercyjnej literatury. Dlatego produkujemy głównie thrillery, sensacje, fantasy, kierując się też faktem, że większość naszych użytkowników (choćby w Polsce i Czechach) to mężczyźni. Jako ciekawostkę dodam, że w Niemczech częściej po audiobooki sięgają kobiety.
KB: Czy audiobooki przybliżają literaturę ludziom młodym?
MB: Tak. Mamy bardzo wielu młodych użytkowników. Ludzie mało czytają, mają problem z tradycyjnym przyswajaniem treści. Audiobook jest trochę łatwiejszy i – co chyba najistotniejsze – jest mobilny, da się go używać bez angażowania rąk i na żądanie, a takie cechy preferuje dzisiejsza młodzież. Robimy wszystko, aby zainteresować młode pokolenie treścią książki. A w Polsce, nie tylko wśród młodzieży, nie jest z tym najlepiej.
KB: Skoro mówiliśmy już, że ludzie w firmach technologicznych lepiej rozumieją przyszłość niż przedstawiciele tradycyjnych biznesów, co zarekomendowałby pan młodym ludziom, którzy poszukują dziś ścieżki kariery?
MB: Świat będzie podlegać automatyzacji. Wszystkie proste zadania, jak księgowość czy produkcja, będą wykonywane przez roboty, procesy będą zautomatyzowane. Jedynie strefa kreacji będzie zarezerwowana dla człowieka. Tak więc młodym mogę polecić zainteresowanie informatyką i nowymi technologiami, bo to jest przyszłość, oraz wszelkim rozwojem własnej kreatywności, gdyż na tym polu jeszcze jakiś czas nie zastąpią nas maszyny.